Piszę najczęściej o podróżach dalekich. A przecież miejsc pięknych nie brakuje i u nas. Wszystko zależy od życzliwego spojrzenia, zainteresowania i oczekiwań zwiedzającego. Najbliższym memu sercu miastem w naszym kraju (a wiem, że nie jestem w tym oryginalna) jest Kraków. I nawet nie jest to jakieś konkretne miejsce, ale panujący tam klimat. Szalenie lubię wędrować uliczkami Starego Miasta. Czuję tam jeszcze ducha Młodej Polski. Tak jak w Rzymie szukam obecności Michała Anioła, Gianlorenzo Berniniego, Borominiego, Rafaela tak w Krakowie idę śladami Wyspiańskiego, Mehoffera, Matejki, czy wielu innych ludzi pióra, pędzla i dłuta. Lubię już sam moment, w którym wysiadam z pociągu. Krakowska atmosfera dopada mnie, zanim jeszcze dotrę do Plant; spotykam panie z bajglami i oscypkami. Oczywiście ich oscypki niewiele mają wspólnego z oryginalnymi podhalańskimi wyrobami z owczego mleka, ale turyści i tak dają się nabrać. Idąc Plantami mijam ogrody pełne drzew kasztanowców, ławeczek oraz stylowych latarni i docieram do Teatru Juliusza Słowackiego.
To tutaj odbyła się premiera Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Oczyma wyobraźni widzę krakowski światek artystyczny wylewający się gromadnie z teatru i zmierzający do pobliskich kawiarni,aby przy gęsto zastawionych butelkami i szklanicami stołach prowadzić artystyczno-filozoficzno-polityczne dyskusje. Mijam jeden z symboli Krakowa - Barbakan i dochodzę pod Bramę Floriańską. Tam zwykle stoją dorożki i gra jakiś zespół. Ostatnio byli to Latynosi w meksykańskich sombrerach i kolorowych, wełnianych ponczach grający El Condor pasa. Zdecydowanie bardziej na miejscu byłaby jakaś kapela góralska, no ale ... Mijam Bramę Floriańską i jestem w Galerii Obrazów pod gołym niebem. Są tam tak bajecznie kolorowe dzieła, że nie można ich minąć obojętnie. Nie wiem, czy są one dobre, czy złe, pewnie jak to zwykle bywa, trochę lepszych, trochę gorszych. Ale ja lubię sobie przystanąć i pooglądać.
Na Floriańskiej przeplatają się relikty przeszłości i tej zamierzchłej i tej nieco nam bliższej z całkiem nowoczesnymi sklepami i jadłodajniami. Jest tu „Hotel pod Różą" pamiętający Wielkiego Księcia Konstantego i Cara Aleksandra I. Jak napisała Agnieszka Osiecka „Znużeni podróżą śpimy w Hotelu pod różą, sny się zlatują i wróżą - wróćcie do domu pod różą i będzie kanapa i kobra i będzie pogoda dobra i przyjdą do was wspomnienia".
Jest tu także „Piwnica Pod Złotą Pipą, knajpa której nazwę wymyślił podobno Leszek Mazan inspirowany „Przygodami Dobrego Wojaka Szwejka". Jej pomieszczenia mają nas przenieść w czasy miłościwie panującego Cesarza Franciszka Józefa i monarchii austro - węgierskiej.
Jest tu wreszcie Jama Michalika, kawiarnia przesiąknięta niegdyś duchem Młodej Polski, gdzie gościli min.; Wyspiański, Tetmajer, Rydel, Boy-Żeleński, Malczewski, Mehoffer. To tutaj narodził się pierwszy polski kabaret Zielony balonik wyszydzający mieszczańskie zasady i idee. Tutaj w otoczeniu secesyjnych mebli i takich witraży rodziły się wielkie dzieła. Tu też nakręcono wiele scen serialu o Krakowie „Z biegiem lat, z biegiem dni". Niestety dzisiaj Jama Michalika lata swojej świetności dawno ma już za sobą. Desery są przeciętne, obsługa jak za czasów PRL-u i płatna toaleta. Podobno jedynie obrazki na ścianach, afisze i plakaty są warte obejrzenia. Niestety jest tam dość ciemno, więc niewiele mogłam dojrzeć. Miałam za to okazję posiedzieć na miękkich fotelach przy stylowym stoliku.
Dochodząc do końca ulicy Floriańskiej widać już wieże Kościoła Mariackiego. Jest to chyba najpiękniejszy kościół w Polsce. Kościół, który śmiało może konkurować z innymi europejskimi świątyniami. Można tu podziwiać piękne gwieździste sklepienie nawy głównej dzieła Jana Matejki, Ołtarz Witta Stwosza, polichromie (ozdoby) na ścianach oraz witraże autorstwa Wyspiańskiego. W pracach nad witrażami brał też udział Mehhofer, który mnie kojarzy się wyłącznie z secesyjnymi witrażami.
Stary Rynek i Sukiennice. W Sukiennicach znajduje się Oddział Muzeum Narodowego w Krakowie, w którym wstyd się przyznać nie byłam (pisane w październiku 2010 r., w lutym 2011 r. odwiedziłam i to Muzeum). Byłam natomiast w innych Oddziałach; w Muzeum Wyspiańskiego oraz w Muzeum Książąt Czartoryskich. W pierwszym poza obrazami Wyspiańskiego znajdują się także dzieła innych młodopolskich malarzy, a także pierwsze egzemplarze wydanych wówczas powieści, sztuk teatralnych a nawet kostiumów scenicznych. W drugim zaś znajduje się jedyne w Polsce dzieło Leonarda da Vinci Dama z gronostajem. Mnie najbardziej podobała się, znajdująca w pierwszym muzeum, cała seria Portretów dzieci namalowana przez Wyspiańskiego. Są takie nostalgiczne: dzieci śpiące, dzieci zamyślone, dzieci o bardzo dojrzałym spojrzeniu. Jako mała dziewczynka zbierałam pocztówki z reprodukcjami tych dziecięcych portretów.Jeden z nich „Helenka" uchodził w rodzinie za portret mojej siostry, którą nazywaliśmy Nuną. Dzisiaj „mała Nuna wisi" u mnie na ścianie obok reprodukcji impresjonistów. W ten sposób widuję moją siostrzyczkę częściej niż w rzeczywistości. Obecnie mama sześcioletnich bliźniaków cierpi na chorobę dwudziestego pierwszego wieku, czyli chroniczny brak czasu.
Bardzo też spodobały mi się obrazy, których w ogóle nie znałam „Wnętrze paryskiej pracowni" oraz „Widok na Kopiec Kościuszki". Pastelowe, nostalgiczne, spokojne. Wyspiański nie był co prawda impresjonistą, ale niektóre jego obrazy bardzo przypominają mi dzieła impresjonistów. Zresztą o wiele słabiej znałam dotąd Wyspiańskiego - malarza, a o wiele lepiej Wyspiańskiego - dramatopisarza. Co do Damy z gronostajem - no cóż, nie wszystko musi się nam podobać. Nie należy ona do moich ulubionych dzieł Leonarda. Wolę Zwiastowanie czy Madonnę wśród skał. Mój number one to (znowu nie będę oryginalna) Ostatnia wieczerza. O ironio losu, tego właśnie obrazu nie widziałam w oryginale. Niestety, aby go obejrzeć należy „zamówić się" kilka miesięcy wcześniej, co i tak nie gwarantuje wejścia do refektarza kościoła Santa Maria Della Grazie, w którym znajduje się fresk. Poza tym w Mediolanie wg mojej wiedzy, poza Duomo nie ma nic ciekawego. To zresztą nie moja opinia. Tego typu zdania słyszałam od Włochów. Jeśli się mylę, proszę o sprostowanie. Ale wracam na Rynek i pod Sukiennice, a tam pomnik Mickiewicza, krakowskie kwiaciarki, stragany z pamiątkami, (królują we wszelkiej postaci smoki wawelskie i pawie pióra) oraz ogródki kawiarenek i restauracyjek.
No i moje ulubione knajpy. Z jednej strony jest to kawiarnia Noworolski z widokiem na pomnik Mickiewicza, z drugiej Kawiarnia/Restauracja Sukiennice. I choć „Noworol" ma bogatsze tradycje, a także bogatszy wystrój; pełen złoceń, pluszów, ozdób na ścianach, luster, kredensów, kanapek i foteli, ja lubię jednakowo oba lokale. Wychodzą ze mnie drobnomieszczańskie upodobania. W „Sukiennicach" spożyłam niezapomnianą kolację urodzinową. Późnego styczniowego wieczora, po przedstawieniu Biesy (o którym poniżej) w Teatrze Stu, zbiesiłam się i nabrałam ochoty na spacer po Rynku. Najpierw jednak wstąpiłam się rozgrzać i posilić. Zamówiłam coś mocniejszego na rozgrzewkę oraz wyśmienite grzyby w sosie śmietanowym z grzankami. Jedzenie było przepyszne. A może to tylko urok chwili spowodował, że takim mi się wydało. Przez okna restauracji oglądałam lampki migające na ogromnej, stojącej na Rynku choince, popijałam dobre winko i obserwowałam zmarzniętych przechodniów tańczących z wirującymi płatkami śniegu. Poczułam się trochę, jakbym była narratorem w bajce Andersena. Byłam bezpiecznie oddalona od zewnętrznego zimna i nie musząc marznąć mogłam podziwiać piękne obrazki. Kraków to wiele mniejszych i większych zauroczeń. Ale chyba jedno z większych wrażeń to Biesy w Teatrze STU. Reżyserował Krzysztof Jasiński, a grali min. Krzysztof Globisz, Radosław Krzyżanowski, Urszula Grabowska. Prawdę mówiąc nie bardzo miałam ochotę wybrać się na tego rodzaju przedstawienie. W dzień moich urodzin szukałam czegoś lekkiego, łatwego i przyjemnego, czyli komedii. Biesy Dostojewskiego - to rzecz trudna, spektakl trwał ponad 4 godziny, więc miałam obawy, czy mnie nie znudzi lub znuży swoją mądrością, powagą, trudnym tematem. Nie czytałam wcześniej książki. Z Dostojewskiego czytałam jedynie dawno temu Zbrodnię i karę (i podobała mi się). Tak więc pełna byłam obaw. Tymczasem okazało się, że przedstawienie było bardzo ciekawie zrobione, aktorzy grali fantastycznie, oprawę całości stanowił chór staro cerkiewno słowiański i było to świetne wykończenie i świetne przerywniki, kiedy emocji w powietrzu nagromadziło się tyle, że człowiek nie mógł tchu złapać. Czułam się jak w świątyni sztuki. Słowem, jak kilkanaście, czy nawet więcej niż kilkanaście lat temu. Pierwszy raz byłam na sztuce teatralnej w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Było to właśnie „Wesele" Wyspiańskiego, a ja byłam wówczas uczennicą szkoły podstawowej. Wtedy przedstawienia były jeszcze Sztuką, a nie przedsięwzięciem komercyjnym mającym za zadanie wywołać skandal, pełnym wulgaryzmów i golizny. Teatr STU jest inny od dotychczas odwiedzanych przeze mnie. Scena znajduje się pośrodku widowni, tak że aktorów ma się na wyciągnięcie ręki- zwłaszcza jak ktoś, tak jak ja siedzi w pierwszym rzędzie. Siedziałam przez te cztery godziny wbita w fotel i z zapartym tchem chłonęłam sztukę.
Nie można być w Krakowie i nie odwiedzić Kazimierza. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale ilekroć jestem w Krakowie coś mnie tam ciągnie. To tak jak Watykan w Rzymie, czy Piazza Signoria we Florencji, nogi niosą same każdego dnia. Kazimierz jest taki, jak to się teraz mówi klimatyczny. Niezliczona ilość kawiarenek, knajpek, jadłodajni, małe kramiki ze starociami, hebrajskie napisy na szyldach sklepów, rynek, na którym kręcono sceny do filmu „Noce i dnie" (sceny z Kalisza) oraz piękne Synagogi i cmentarz Remu. Kazimierz budzi skrajne emocje, albo zachwyca, albo rozczarowuje. Jeśli ktoś nastawia się na piękne, uporządkowane, pastelowe widoki ulic, kolorowe witryny sklepów będzie rozczarowany. Za dnia jest tam dość ponuro, szaro i biednie. Stragany na rynku prezentują się raczej nędznie. Myślę, że inaczej może wyglądać Kazimierz wieczorem w blasku latarni i światełek licznych knajpek. Niestety, a może i dobrze, to doświadczenie jeszcze przede mną. Choć pewnie, niepoprawna marzycielka, rozczarowałaby się obrazkiem Kazimierza nocą, jaki pokazywany jest w naiwnych komedyjkach typu „Tylko nie kłam, kochanie". Nawiasem mówiąc bardzo mi się podobała ta komedyjka, choć jest tak banalna. A najbardziej podobają mi się tam widoki Krakowa. Z obejrzanych przeze mnie Synagog najbardziej podobały mi się Remu i Tempel. Dwie skrajnie różne świątynie. Pierwsza bardzo skromna, malutka, wręcz ascetyczna, druga dużo większa, bogato zdobiona, pełna eksponatów, obrazów, pamiątek kultury żydowskiej. Po wejściu do Synagogi Remu można doznać szoku, płaci się za bilet, wchodzi do jednego pomieszczenia i na tym kończy się zwiedzanie. Ciekawszym i wartym obejrzenia jest żydowski cmentarz Remu, znajdujący się tuż przy synagodze. Cmentarze żydowskie charakteryzują się tym, że na szczycie nagrobka kładzie się małe kamyki. Na cmentarzu nie mogłam znaleźć grobu Cadyka, na którym kładzie się karteczki z życzeniami (odnalazłam go w styczniu 2011 r.). Może i dobrze, bo podobno życzenie, aby się spełniło, powinno zostać złożone o północy. A chyba czasy moim spacerów nocnych po cmentarzu definitywnie minęły. Jest to jeden ze starszych zachowanych cmentarzy żydowskich, aż dziw bierze, że przetrwał wojenną zawieruchę. Na Kazimierzu odwiedziłam dwie knajpki. Pierwsza z nich, to mieszcząca się przy Rynku knajpka o francuskiej nazwie oznaczającej Kolory. Mieści się ona w B&B o tej samej nazwie. Podają tam bardzo smaczne, bardzo obfite i całkiem niedrogie śniadania. Naprawdę warto było przemierzyć pół miasta, aby zjeść pierwszy posiłek; zarówno dla samego jedzenia, jak i dla klimatu. Na ścianach stare afisze, plakaty, reprodukcje, sprawna i miła obsługa oraz różnojęzyczni goście.
Druga to Cafe Cawa - kawiarnia o bardzo ciekawym wystroju, pełno w niej starych radioodbiorników, mosiężnych, a może cynowych garnków, moździerzy, czajniczków.
Nie napisałam tu o Wawelu, który jest sercem Krakowa i który trzeba koniecznie odwiedzić, wspiąć się na dzwonnicę po dość wąskich i krętych schodkach, dotknąć serca Dzwonu Zygmunta,który dawniej towarzyszył Polakom w przełomowych momentach historii, wejść do krypty, w której leżą wielcy Polacy.
Uwielbiam Kraków.
Zdjęcia: 1. Dzwon Zygmunta, 2. Galeria na Floriańskiej pod gołym niebem, 3. Piwnica pod Złotą Pipą na Floriańskiej, 4.Sukiennice, 5. Portret Helenki Wyspiańskiego (moja Nunka), 6. Kawiarnia Noworolski na Rynku, 7. Synagoga Temple na Kazimierzu, 8. Cafe Cava
Kraków to magiczne miasto. A skoro wspomniałaś o ulubionych obrazach ;) to jeśli chodzi o Leonarda - to moim ulubionym jego dziełem jest "Madonna Litta". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękny,wirtualny spacer po Krakowie :)
OdpowiedzUsuń@Bibliofilka Nie znałam tego obrazu, ale już znam, nie dziwię się, jest piękny.
OdpowiedzUsuń@Nemeni - wpis został zmieszczony m.in. z powodu wyznania, że Kraków to twoje ulubione miasto.
Ja będę chyba jeszcze mniej oryginalna, bo z obrazów da Vinci podoba mi się ten najbardziej znany czyli "Mona Lisa" :) Mam to szczęście, że od lipca przeprowadziłam się do Krakowa i wreszcie mogę poznać to wyjątkowe miasto. A jest wyjątkowe i zasługuje na uwagę. Klimat Starego Miasta jest niesamowity i niepowtarzalny. Kazimierz powoli odkrywam. Jest jeszcze tyle miejsc, które chciałam tu zobaczyć ...
OdpowiedzUsuń@Aneta Zazdroszczę przeprowadzki. Mam nadzieję, że uda ci się poznać to miasto i że w twoim przypadku nie będzie tak jak często bywa, że nie dostrzegamy tego co mamy pod nosem. Między innymi dlatego chcę wprowadzić zakładkę o moim mieście rodzinnym- Gdańsku- literatura z Gdańskiem w tle i różne ciekawostki.
OdpowiedzUsuńCzęsto tak jest, że najlepiej podobają nam się te obrazy, które już znamy (parafraza z Rejsu- tam chodziło o piosenki :)). Mnie na tej zasadzie podoba się Ostatnia wieczerza.
Gosiu - niezwykle jest mi miło, że przy tym wpisie pomyślałaś o mnie :) Tak, ogromnie lubię Kraków - miasto bardzo dla mnie ważne, zawsze z ogromną chęcią odwiedzane. Tak jeszcze odnośnie Kazimierza nocą - faktycznie, wieczorem,po zmierzchu jest to całkowicie inne miejsce - tajemnicze - klimatyczne kafejki dosłownie kuszą na każdym kroku, ale my zawsze unikamy tych modnych i tłumnie odwiedzanych w okolicach Placu Nowego, woląc te malutkie, cichutkie, gdzie można sobie spokojnie posiedzieć, pogadać. Myślę, że nie rozczarowałoby Cię to miejsce nocą - jest wręcz idealne dla romantyków. Kazimierz nocą i za dnia to dwa odrębne światy. Ja lubię je o wszystkich porach. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńW krakowie byłąm ostatnio wtedy, gdy jechalo się tam 3 godziny....
OdpowiedzUsuńA jeszcze odnośnie Paryża- polecam zapoznanie się z nowym Woody Allenem, niby to wersja pop, ale zdjęcia piękne.
Lubię po spacerować po Krakowie. To miasto ma swój magiczny charakter. Chociaż nigdy nie spacerowałam po Kazimierzu nocą.
OdpowiedzUsuń@Nemeni - myślę o Tobie także, ilekroć popijam jaśminową herbatkę, którą za twoją rekomendacją nabyłam i która o dziwo bardzo mi smakuje (o dziwo, gdyż nie przepadam za zielonymi herbatami). Myślę, że ja także będę unikała modnych miejsc, jak znajdę się na Kazimierzu "nocą". Nie lubię tłumów.
OdpowiedzUsuń@Iza - trzy godziny to nawet Pendolino nie będę jechać do Warszawy, nie mówiąc o Krakowie, no chyba, że samolotem :). Do tej pory podróż do Krakowa trwała ok dziewięciu do dziesięciu godzin. Dlatego często dzieliłam ją na dwa etapy; do Warszawy i potem z Warszawy. Choć nie jestem szczególną wielbicielką W.Allena, to ostatnia komedia (m.in. ze względu na tytuł) mnie nęci. Koleżanka z pracy obiecała wypożyczyć, ale ciągle zapomina :(. Mam jednak nadzieję obejrzeć.
@Moniko - zgadza się z tobą Kraków jest magiczny. Nawet moja, dość wybredna mama, którą trudno zadowolić, zabrana na wycieczkę do Krakowa stwierdziła, iż nie mamy (Polacy) się czego wstydzić mając Kraków :)
Moje ulubione miejsce w Krakowie to Wawel i Sukiennice. Kraków jest najpiękniejszym polskim miastem. Chętnie bym się tam znowu wybrała. Małgosia
OdpowiedzUsuńMieszkam w Krakowie od zawsze.
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją relację,aż mam ochotę wybrać się na spacer Twoją trasą :)
@Monia- Takie stwierdzenie z ust rodowitej Krakowianki to największy dla mnie komplement. Życzę zatem miłego i pełnego wrażeń spaceru
OdpowiedzUsuńFakt, Kraków to magiczne miejsce. Ukochane wręcz. Ale dopiero po Twoim wpisie widzę, jak mało znam to co kocham... I wstyd mi! Jednak by za długo się nie czerwienić ze wstydu postanowiłem, że jak tam będę następnym razem ten wpis będzie służył mi za przewodnik. A grzyby w sosie śmietanowym z grzankami są naprawdę wyśmienite:) No i w Krakowie jest jeszcze Bracka, o której tak pięknie śpiewa Turnau. Nie wiem co w niej takiego szczególnego, ale dla samego utworu warto tam zabłądzić:)
OdpowiedzUsuńA mnie dzisiaj ten wpis wydaje się taki trochę powierzchowny. Chciałam napisać o wszystkim z czym kojarzy się miasto, więc napisałam dużo, a zarazem niewiele. Na przełomie roku też zamieściłam parę wpisów dotyczących Krakowa, gdzie pechowo spędziłam Sylwestra. Na Brackiej nie przypominam sobie czegoś szczególnego, choć z drugiej strony Kraków cały jest szczególny, i Floriańska, i Plany, i Sławkowska i te wszystkie malutkie uliczki i zaułki. Ja bardzo lubię Kanoniczą i księgarnio-kawiarnię Bona, gdzie przy dobrym ciastku można przejrzeć książkę i zdecydować się na zakup lub tylko troszkę poczytać. Ach te grzyby w śmietanie- zjadłabym sobie teraz porcyjkę.
Usuń