Na początku roku ogarnęło mnie straszne lenistwo, jeśli idzie o dokonywanie nowych wpisów. Ciągle wiszą dwie zaległe recenzje, a już niedługo dołączą do nich kolejne, a ja wciąż nie mam weny do pisania. Przenoszę zatem w dalszym ciągu mojego bloga. Przepraszam te osoby, które już czytały wpisy w dzienniku grafomanki, ale może znajdą się jeszcze inni zainteresowani.
Przed tym wyjazdem broniłam się rękoma i nogami. Służbowy wyjazd (wizyta studyjna) miał się bowiem odbywać samolotem. A ja wtedy jeszcze (był rok 2003) bałam się latać, bałam się panicznie, potwornie i niewyobrażalnie. Początkowo miałam lecieć do Londynu. Dla uniknięcia tego zaszczytu i wyróżnienia wybrałam się na wakacje do Włoch mając nadzieję, że dzięki temu ominie mnie po pierwsze służbowy wyjazd, (a moi czytelnicy wiedzą, jak „kocham służbowe wyjazdy”), po drugie i co ważniejsze uniknę podróży samolotem. Tymczasem powróciwszy z wakacji dowiedziałam się, że lecę do Stuttgartu z międzylądowaniem we Frankfurcie, a to oznaczało cztery starty i cztery lądowania zamiast zwyczajowych dwóch. Czyli wpadłam, jak śliwka w kompot. Próbowałam jeszcze negocjacji z przełożonymi, choć bez większych nadziei na powodzenie, sugerując, że może dojadę na miejsce autokarem. Nie udało się. Zapowiedziałam zatem szefostwu, iż jeśli się rozbiję będą mieli mnie na sumieniu. Nie sądzę, aby wywarło to na nich jakiekolwiek wrażenie.
Kiedy czekałam na lotnisku mój strach gdzieś się ulotnił, a kiedy samolot wystartował uświadomiwszy sobie, jaką oszczędnością czasu i zmęczenia przewyższa podniebna podróż tę naziemną (zwłaszcza, że byłam na świeżo po ponad dwudziestu godzinach w podróży busikiem do Turynu i tyluż godzinach drogi powrotnej) doszłam do przekonania, iż nigdy więcej nie będę podróżować autokarami, mikrobusami, czy nawet samochodem. Spodobało mi się latanie i już zaczęłam planować dokąd polecę na wakacje, studiowałam katalogi i reklamy gazetki samolotowej i wytyczałam trasy przelotu. Oglądanie pierzastych, śnieżnobiałych chmurek z drugiej strony jest jak zwiedzanie Antarktydy, po prostu zjawiskowe. I pomyśleć, że wcale nie była to moja pierwsza podniebna podróż.
Można powiedzieć, że największą wartością dodaną wizyty studyjnej było przezwyciężenie strachu przed lataniem, a nawet więcej ja pokochałam latanie.
Podczas pobytu mieliśmy wypełnione niemal całe dni zajęciami, jakie zaplanowali dla nas gospodarze. Nam pozostawała niedziela oraz wieczory, które jak każe niepisana tradycja należy poświęcać integracji.
Stuttgart nie jest, a przynajmniej wówczas nie był docelowym miejscem turystycznych wojaży. Jest stolicą Badenii - Wirtembergii i szóstym co do wielkości miastem w Niemczech. Miasto ma opinię miasta przemysłowego, kolebki samochodów, mieszczą się tam siedziba firmy Bosch oraz Porsche i Mercedesa.
Dzisiaj znajduje się tam muzeum Porsche z super nowoczesnym skrzydłem Muzeum Mercedes-Benz. Wówczas w 2003 r. muzeum było jeszcze dość skromne i liczyło zaledwie 20 eksponatów. Panowie (a wydawało mi się, że w nich mogę znaleźć sprzymierzeńców) nie wykazali jednak chęci odwiedzin tej kolebki męskich namiętności, a szkoda, bo tego typu atrakcje nieczęsto się spotyka. Zwiedzałam w Martigny w Szwajcarii Muzeum starych samochodów i wrażenia były niezapomniane. Te pojazdy sprzed ponad wieku były piękne wizualnie i odnosiło się wrażenie, że mają duszę. Czułam się, jak na planie filmu „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”.
Miasto jest (a może było?) bogate, bezpieczne i prawie pozbawione bezrobotnych. Wieczorami bez obaw odbywałam spacery po głównej ulicy miasta i wysłuchiwałam koncertów ulicznych grajków; jeden z nich zgromadził całkiem sporą publikę i tak się miło słuchało, że nie zauważyłam jak zrobiło się już całkiem późno.
Udało mi się wziąć udział w tradycyjnym niemieckim święcie piwa Oktoberfest. Na olbrzymiej przestrzeni stały cztery ogromne namioty (wielkości naszych stadionów piłkarskich), w których ustawione były niezliczone rzędy drewnianych ław i ławek, gdzie podawano piwo, golonkę, kiełbaski, a do tego serwowano ludową muzykę. Sporo było tam mieszkańców w regionalnych strojach i moc zabawy i radości. Jak to przy tego rodzaju imprezach bywa można było skorzystać z atrakcji wesołego miasteczka, strzelnicy, a także zakupić pamiątkę, czy regionalny przysmak.
Ostatniego dnia udało mi się odwiedzić wystawę malarstwa impresjonistów w Staatsgalerie, była to prawdziwa uczta duchowa. Wówczas po raz pierwszy obejrzałam na żywo tyle dzieł impresjonistów. Pamiętam, że najbardziej podobały mi się obrazy Sisleya. Do dziś lubię tego malarza.
Był to wyjazd służbowy, nie można się zatem było oddawać wyłącznie rozrywkom. Większość czasu zajmowały wykłady, podczas których nasi bardziej doświadczeni koledzy uczyli nas tego, o czym w tej chwili nasi przełożeni zdają się nie chcieć pamiętać. A mianowicie tego, że aby robić coś dobrze należy mieć do tego odpowiednie narzędzia w postaci odpowiedniej ilości czasu na wykonanie pracy (do znudzenia powtarzano, jak ważne są je trzy etapy; przygotowanie, wykonanie, monitorowanie) oraz jasne i niezmienne w trakcie gry reguły. Uczono nas także jak ważne jest wzajemne poszanowanie oraz zaufanie. I myślę, że niektórzy z nas w to wtedy uwierzyli.
No cóż; podróże kształcą, a doświadczenie pozbawia złudzeń.
Mimo wszystko wycieczkę do Stutgartu wspominam z sympatią i żałuję tylko, że nie miałam tyle odwagi, co dzisiaj, aby rezygnując z choć części spotkań poświęconych degustacji chmielowego napoju zobaczyć więcej.
Ponieważ na moich zdjęciach znajdują się także osoby, co do których nie wiem, czy życzyłyby sobie publikacji ich wizerunku zamieszczam jedynie zdjęcia internetowe.
Zdjęcia: 1. Wejście do Muzeum Porsche, 2.3.4. Kilka eksponatów Muzeum- Porche 1948 r., 1970 r. 2003 r., 5.Oktoberfest, 6. Sisley- Jabłonie w kwiatach
Strach przed lataniem? - czyli wszystko przede mną. Pierwszy raz kupiłam bilet do Rzymu, zastrajkowało lotnisko włoskie i wycieczka odeszła w niebyt. Drugi raz miałam bilet do Londynu, a zatrzymały mnie sprawy rodzinne. Do trzech razy sztuka. Należę do tych tułających się na czterech kółkach. Ile wtedy czasu na rozmowy z samym sobą! Pozdrawiam - "nielatająca" B.
OdpowiedzUsuńPrzełamałaś strach przed lataniem.Cudownie... I teraz pewnie jest tak, że czasem uśmiechasz się sama do siebie...żałujesz, że wcześniej traciłaś tyle czasu na jazdę,i nie wyobrażasz już sobie, aby dawne wróciło...
OdpowiedzUsuńSara-Maria
@książkowiec - bardzo Ci współczuję tego pecha co do podniebnych podróży i też uważam, że nie powinnaś się poddawać i spróbować przynajmniej ten trzeci raz.
OdpowiedzUsuń@Saro-Mario- i to jak żałuję tych godzin spędzonych w autokarze, tych bólów głowy i kręgosłupa, tego zmęczenia i czasu. Niektórzy twierdzą, że po drodze można zobaczyć wiele ciekawych miejsc. Niestety nie mogę tego potwierdzić, jedyne co pamiętam z podróży to kolejki do toalet na stacjach paliw lub postoje na parkingach autostrad (wcale nieciekawe). I to prawda, że nie wyobrażam sobie powrotu do starego typu podróżowania, a w końcu było to zaledwie 9 lat temu :)
Zrozumiałe jest Twoje "lenistwo", ja często popadam w taki stan :))
OdpowiedzUsuń@Bibliofilko dobrze, że ktoś mnie rozumie, bo ja siebie nie za bardzo. :(
OdpowiedzUsuń