Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 listopada 2023

Wiedeńskie obrazki - sztuka obrazu kontra sztuka cukiernicza

W muzeum historii sztuki w Wiedniu
Do Wiednia wybrałam się po raz drugi po ponad trzydziestu latach od pierwszej wizyty. Dlaczego? Z poczucia niedosytu spowodowanego nie odwiedzeniem Muzeum Historii Sztuk Pięknych (Kunsthistorisches Muzeum). Jest to o tyle dziwne, iż wówczas (lata temu) sztuka nie leżała w kręgu moich zainteresowań.

Podczas dwóch dni pobytu w mieście dostałam do dyspozycji półtorej godziny wolnego czasu, które przeznaczyłam na wypicie kawy i zjedzenie ciastka (zapewne był to tort Sahera i pamiętam jedynie, że nie specjalnie mi smakował). Kiedy stawiłam się na miejscu zbiórki wyznaczonym pod pomnikiem Marii Teresy znajdującym się pomiędzy dwoma identycznymi budynkami muzeów jeden z uczestników wycieczki zapytał, czy byłam w Muzeum Sztuki. Jeśli nie, to zaproponował, aby wejść przynajmniej do holu i rzucić okiem na klatkę schodową. 
Klatka schodowa z rzeźbą Tezeusz i Minotaur Canovy
Nie pamiętam nic z wystroju wnętrza z tamtego okresu, ale pamiętam to wrażenie; mieszankę zachwytu i niesprecyzowanego personalnie żalu, iż zamiast oglądać takie wspaniałe wnętrze wybrałam prozaiczne jedzenie ciastka. Uderzyło mnie piękno, choć bardziej bogactwo (ono wówczas robiło na mnie większe wrażenie) wystroju (marmury, rzeźby, kolumny, freski na suficie, zdobienia, sztukaterie, balustrady i to wszystko czego nawet nie potrafiłam nazwać). 
Pracownia artysty Vermeera
Jednak wizyta w tym muzeum wymaga odrębnego wpisu. Tutaj jedynie wspomnę, iż do mojej osobistej kolekcji muzeum wyobraźni dołączyłam kolejnego Vermeera - Pracownię artysty. Było to jedno z kolejnych marzeń i spełnienie danej sobie obietnicy, iż po nieudanej próbie odwiedzenia amsterdamskiej wystawy dzieł Holendra obejrzę przynajmniej te znajdujące się w Europie. Jednak bogactwo zbiorów gromadzonych przez pokolenia Habsburgów jest tak wielkie i różnorodne, że można w tym muzeum spędzić cały dzień.

Wizyta w Wiedniu przebiegała pod znakiem odwiedzin Galerii Sztuki oraz degustowania ciast.
Cafe Central Wiedeń
Idealnym dla mnie sposobem zwiedzania jest jedna galeria, jedna wizyta w parku. Ponieważ jednak wiedeńskie parki nieco mnie rozczarowały, bo albo one są mało interesujące, albo ja nie potrafiłam odkryć tych ciekawych wizyty w galeriach przeplatałam wizytami w kawiarniach. Zatem i wpis będę przeplatała wrażeniami z tych odwiedzin. Jeśli Muzeum Historii Sztuki jest jedną z najbogatszych galerii wiedeńskich to niewątpliwe jedną z najbardziej znanych wiedeńskich kawiarni jest Cafe Central. Jest ona niczym Cafe Florian w Wenecji, czy Cafe El Greco w Rzymie, albo Cafe Les Deux Magots w Paryżu. To tam zbierała się śmietanka towarzyska i artystyczna Wiednia z początku XX wieku. Sam budynek, w którym mieści się kawiarnia powstał w 1860 roku w stylu włoskiego renesansu. Nie miałam jednak okazji przyjrzeć mu się dokładnie, bowiem tego dnia mocno padał deszcz, a ja myślałam tylko o jednym, aby znaleźć miejsce wewnątrz, bowiem wyczytałam, iż z uwagi na popularność kawiarni do wejścia ustawiają się długie kolejki. Miałam jednak szczęście przybywając do kawiarni wcześnie rano (około godziny dziewiątej) znalazłam wolny stoliczek.
W Cafe Central

Ale zanim weszłam drzwi otworzył mi pan z obsługi, przy wejściu przywitała mnie postać Petera Altenberga – austriackiego pisarza, księgarza i członka cyganerii z końca XIX i początku XX wieku. Wystrój wnętrza jest tak bogaty, iż ogromna sala wygląda niczym obiekt muzealny z kolumnami, żebrowym sklepieniem, pianinem, obrazami najjaśniejszego pana i jego cesarskiej małżonki. To tu bywali Freud, Zweig, Kokoscha i wielu innych znanych wiedeńczyków. Bywał także Trocki, Lenin, Stalin i Hitler. Ten ostatni był Austriakiem, o czym często się nie pamięta. Klimt wolał Cafe Tivoli. Wrażenia estetyczne w moim przypadku zdecydowanie wygrały z wrażeniami smakowymi. Zamówiłam cafe melange - wiedeńską specjalność (kawa ze spienionym mleczkiem, coś podobnego do włoskiego cappuccino) oraz apfelstrudel. Najbardziej smakowała mi … woda, którą w Wiedniu serwuje się zawsze razem z kawą (każdym rodzajem kawy, nie tylko espresso).
Apfelstrudel i Cafe Melange

To oczywiście kwestia gustów kulinarnych, ale dla mnie ciasto było zbyt słodkie, i zamiast jabłek wyczuwałam cukier i cynamon, zaś w kawie czułam jedynie puchatą piankę mleczną (a jak wspomniałam lubię słabą kawę). Niemniej otoczenie, klimat takiej mieszczańskiej kawiarni na bogato, ilość artystycznych ciast w gablotce sprawiał, że pobyt w tym miejscu był całkiem sympatyczny.


Pokrzepiona dużą ilością cukru udałam się do kolejnej galerii sztuki. Była nią Albertina. O ile w Kunsthistorisches Muzeum możemy podziwiać sztukę najbardziej klasyczną z klasycznych (Bruegel, Durer, Caravaggio, Rubens, Tycjan, Canaletto, Durer, Memling, Arcimboldo i wielu, wielu innych znakomitych malarzy) o tyle do Albertiny idziemy głównie po to, aby obejrzeć obrazy Picasso, Chagalla, Klimta a także impresjonistów i postimpresjonistów. Znakiem rozpoznawczym muzeum jest akwarela Albrechta Durera przedstawiająca Zająca. Niemniej jest tam więcej grafik i obrazów Durera. Mnie zauroczyły trzy obrazy Signaca. Zapewne to sentyment, jaki wywołało wspomnienie pierwszej wystawy tego malarza, jaką mogłam lata temu oglądać w mało znanej galerii sztuki w Martigny w Szwajcarii.
Paul Signac Wenecja Różowa chmura
Po raz pierwszy wówczas spotkałam się z nurtem malarskim, jakim jest puentylizm. Zobaczyłam i można powiedzieć przepadłam. Spodobało mi się tak bardzo, że od razu nabyłam parę reprodukcji w muzealnym sklepiku, które do dziś wiszą w mojej sypialni. Tym razem radość była jeszcze większa, bowiem trafiłam na dwa obrazy przedstawiające widoczki z Wenecji. A Wenecję lubię (mało powiedziane) w każdej postaci (w słońcu, deszczu, we mgle, opustoszałą tę najbardziej i pełną gwaru karnawałowego). Oczywiście wszyscy biegną do Picassa, bo to najbardziej znane dzieło w Albertinie (Kobieta w zielonym kapeluszu).
Picasso Sleeping Drinker
Nie jest tajemnicą, iż Picasso nie należy do moich ulubionych malarzy, jeśli jednak miałabym wybrać ulubionego Picassa w Albertinie to byłby to Sleeping Drinker (tłumaczona w niektórych przekładach, jako śpiąca pijaczka, w innych, jako pijąca absynt i to drugie tłumaczenie bardziej mi się podoba, od razu przychodzi na myśl Henri Toulouse Lautrec i jego Pijaczka (z Suzanne Valadon) jakże odmienny w wyrazie.
Paul Delvaux Krajobraz z latarniami
Zaciekawiły mnie prace Franza Sedlacek (neoromantyka), który jak się okazało miał niechlubną historię członkostwa w NSDAP. Zafascynował mnie obraz Krajobraz z latarniami Paula Delvaux – belgijskiego surrealisty. Jest niezwykle tajemniczy. Poraża pustką, niepokoi ta znajdująca się w dalszym planie para z noszami, wzrusza jakimś nieprzeniknionym spokojem, jaki bije od kobiecej postaci z pierwszego planu. Po takiej dawce sztuki należy się ciastko. 
Cafe Hawełka
Tym razem udałam się do kawiarni o znajomo brzmiącej nazwie Cafe Hawełka. W tej kawiarni gromadziła się elita kulturalna w latach pięćdziesiątych XX wieku. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie dość obskurne, jest ciemna, meble pochodzą chyba z połowy zeszłego wieku, ale ma swój klimat zakurzonej przeszłości. Czytałam o niesympatycznej obsłudze nonszalancko traktującej gości, wymuszającej napiwki i każącej na siebie długo czekać. Ja miałam szczęście kelner podszedł dość szybko, a zamówienie otrzymałam w pięć minut i nikt ode mnie niczego nie wymuszał. Zamówiłam tym razem tort Sahera (pełna obaw o to, czy mnie nie zemdli z nadmiaru słodkości, generalnie nie przepadam za tortami, a już czekoladowymi w szczególności) oraz na wszelki wypadek herbatkę.
Tort Sahera w Cafe Hawełka

Nie mam pojęcia, czy był to reprezentatywny przedstawiciel tego gatunku, ale mnie smakował wyśmienicie. Ciasto było wilgotne, nieprzesłodzone, przełożone cieniutką warstwą morelowej konfitury i polane  warstewką czekolady. Było delikatne i wysublimowane, zupełnie nie przystające do mojego wyobrażenia o austriackiej kuchni. Taki torcik Sahera to mogłabym jadać częściej. Na wspomnienia, aż mi się kąciki ust podnoszą do góry. Znalazłam taki ciekawy filmik w internecie kręcony w Cafe Hawełka.

Belweder. Być w Wiedniu i nie zobaczyć Pocałunku Klimta to tak jakby nie być tam wcale. Ta najbardziej rozpoznawalna reprodukcja dominująca na kubkach, talerzykach, filiżankach, torbach i wszelkich muzealnych gadżetach pamiątkowych króluje nie tylko w Wiedniu, ale mam wrażenie w całej Europie. Kto wie, czy nie jest popularniejsza od Gałązki Migdałowca, czy Słoneczników Van Gogha. Oczywiście do 2006 roku byłby to Portret Adeli Bloch-Bauer znany jako Wiedeńska Mona Lisa. Najwięcej obrazów Klimta znajduje się w Belwederze. Zbudował go książę Eugeniusz Sabaudzki - nazywany zakulisowym cesarzem. Był on uczestnikiem walk w bitwie pod Wiedniem (1683 rok) i głównodowodzącym wojskami austriackimi w zwycięskiej bitwie pod Zentą (kiedy to w 1697 roku ostatecznie wyparto Turków z Europy). Kompleks budynków Belwederu (Górny i Dolny Belweder) łączą tarasy ogrodowe, które zafascynowały Bernarda Bellotto (jego Widok z Belwederu wisi w Muzeum Historii Sztuki).
Sala Terrena w Belwederze Górnym (z atlantami w roli podpór)
Pałac miał być letnią rezydencją księcia. Z powodu ograniczonej ilości czasu odwiedziłam jedynie Górny Belweder, który służył do celów reprezentacyjnych, a w którym dziś mieści się galeria sztuki. I pomimo ich bogactwa i tak niemal każdy biegnie do sal Klimta, w których znajdują się najbardziej rozpoznawalne obrazy (Pocałunek, Judyta z głową Holofernesa, liczne pejzaże, portrety kobiet, których nazwiska dziś niewiele nam mówią, a które w jego czasach należały do towarzyskiej socjety Wiednia). Miałam szczęście, iż jeden ze zrabowanych rodzinie Bloch-Bauerów obrazów przyleciał na konserwację do Wiednia i został wystawiony w Belwederze. Mogłam więc bez wycieczki za ocean obejrzeć Adelę, jakże inną od tej kapiącej złotem, wyzywającej, śmiałej, choć może nie do końca spełnionej kobiety z pierwszego portretu.
Gustaw Klimt Avenue in the Park of Schloss Kammer
Poza obrazami Klimta (kilka zdjęć zamieściłam w poprzednim poście) jest tam wiele innych ciekawych dzieł; w tym Kokoschki i Schielego. Znajdują się obrazy przedstawiające Adama i Ewę pędzla Hansa Makarta. Makart był przedstawicielem akademizmu, malował schlebiając gustom odbiorców, eksponując luksus i zmysłowość. Do  jego wielbicieli należał Adolf Hitler, który jak wiemy (niestety dla dziejów ludzkości nie został przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych).
Adam i Ewa Hansa Makarta
Ciekawostką jest ekspozycja rzeźb głów Franza Xaviera Messerschmidta. Ten XVIII wieczny niemiecko - austriacki rzeźbiarz znany był z kolekcji głów o wyrazistej, niemal groteskowej mimice. Wyglądają nieco karykaturalnie, ale też niezwykle interesująco. W zalewie klasycznych rzeźb o idealnych rysach twarzy jest to coś innego. Oczywiście Belweder ma przepiękny wystrój wnętrz, nie odbiega w tym od innych książęcych pałaców (sztukaterie, freski, lustra, rzeźby, obrazy, posągi, tapety, wyścielane bogatymi materiami meble, kominki, plafony, zero prostoty, sam przepych).
Głowy Messersmidta

Ale i tak tym, co zapamiętam będą obrazy i rzeźby, jak rzeźby atlantów w sali Terrena (i pomyśleć, że genezą ich powstania były wady konstrukcyjne budowli, które wymagały podparcia sufitu). Mnie zauroczył też taki romantyczny obrazek Olgi Wisinger – Florian zatytułowany Spadające liście. Jeśli nawet ktoś nie lubi jesieni to taki widoczek większość z nas przyjmie z przyjemnością i z chęcią zanurzy się w takim krajobrazie barw, zapachów i szelestów.
Olga Wisinger - Florian Spadające liście
A skoro jestem w Belwederze to po takiej porcji wrażeń idę na kawę i niestety na ciastko też. Ponieważ moja znajomość języków obcych woła o pomstę do nieba wybieram to ciasto, którego nazwę rozumiem Tort Węgierski, a do tego cafe latte. Kawiarenka muzealna jest całkiem pozbawiona jakiegokolwiek klimatu, a ciasto jest przeciętne (nie jest złe, ale też nie jest grzechu warte, a dla mnie niestety jedzenie słodkości z powodów zdrowotnych jest grzechem). Tak więc wychodzę upojona sztuką i opita kawą (bardzo dobrą) oraz dosłodzona porcją tortowego ciastka.
Tort węgierski w muzealnej Cafe Belwederu

Ostatnią stricte Galerią sztuki, jaką odwiedziłam w Wiedniu było Muzeum Leopolda. To najważniejszy zbiór nowoczesnej sztuki austriackiej z największą ilością dzieł Egona Schielego. Jest tu też sporo dzieł Oskara Kokoschki. Oba nazwiska jeszcze miesiąc temu były mi kompletnie obce. Sztuka nowoczesna jest przeze mnie przyswajana wybiórczo. Zdarza się, że coś mnie zachwyci, ale nie jest to częste zjawisko. Staram się jednak w celach poznawczych odwiedzać i takie galerie. Tej, przyznam nie miałam w planie. W końcu co za dużo to niezdrowo. Ktoś mądry (czy to nie Szymborska) powiedział kiedyś jeden obraz dziennie- tyle jest w stanie przyswoić człowiek, jeśli chce dobrze zapamiętać. Tyle, że jestem zachłanna, jeśli idzie o pewien rodzaj sztuki, więc jak już zacznę trudno mi się ograniczać.
Egon Schiele Autoportet

Muzeum odwiedziłam z powodu dość mocno padającego deszczu, który uniemożliwił mi wizytę w Parku wokół Hofburga. Miałam szczęście trafiając na dzień bezpłatnego wstępu. Mogłam dzięki temu poznać obrazy tych dwóch obok Klimta najbardziej znanych wiedeńskich malarzy. Schiele malował sporo portretów i to malował je w sposób niezwykle charakterystyczny, lekko karykaturalny. Nie wszystkie mi się podobały, ale autoportret przedstawiający Egona jako łobuzerskiego chłopaczka z zadziornym spojrzeniem przypadł mi bardzo do gustu. Intrygujący jest też obraz Kobieta w żałobie.
Kobieta w żałobie Egon Schiele

Natomiast postacie namalowane przez Kokosche są takie zdeformowane i rozmazane, że w tak dużym natężeniu, w jakim się jawią w Muzeum Leopolda są męczące. Jego pejzaże, czy weduty podobały mi się o wiele bardziej. Tym co przyciągnęło moją uwagę była porcelana w stylu art deco. Może z uwagi na od dawna żywioną miłość ku porcelanie (będącej tak kruchą, a tak wykwintną materią), a może z uwagi na ciekawe wzornictwo, prostotę, która jest ponadto niezwykle ładna i ciekawa.
Porcelana w stylu art deco -Josef Hoffmann (Muzeum Leopolda)

Tu przypomina m się wiersz Barańczaka Porcelana
Oczywiście mogłabym  opisać bardziej szczegółowe wrażenia z pobytu w każdym z odwiedzonych miejsc, bo każde jest tego warte, ale wnioskując po objętości tekstu i mając świadomość, o ilu jeszcze miejscach chcę napisać poprzestanę na tym jedynie wspomnieniu paru eksponatów, które chciałabym zapamiętać.

Cafe - Konditorei L. Heiner
A na zakończenie zapraszam na eklera w Café - Konditorei L. Heiner. Miałam do wypisania trzy pocztówki i chciałam gdzieś spokojnie zrobić to przy stoliczku i kawie. Niestety po drodze wzrok napotkał na szklaną gablotkę z ciastkami i ekler, którego smak odkryłam całkiem niedawno w Gdańskiej cukierni zwanej Eklerownią skusił mnie skutecznie do zamówienia ciasteczka. Nie sądziłam co prawda, iż sprosta on wyzwaniu zaspokojenia mojego smaku na eklera rodem z gdańskiej ciastkarni, a tymczasem nadzienie rozpływało się w ustach, było delikatne, nieprzesłodzone, wysublimowane.

Mogę spuentować to tak, iż w Wiedniu zaspokoiłam swe artystyczne gusta z nawiązką i udało mi poznać ciekawe smaki cukiernicze.
Ależ to było smaczne ciacho

16 komentarzy:

  1. Mając do wyboru Signaca i Picassa, zdecydowanie wolałabym Tego pierwszego :). Pointylizmem zachwycałam się w czasach licealnych, chociaż sama nie próbowałam nigdy w ten sposób malować. Natomiast za Klimtem nie przepadam i nie do końca rozumiem to szaleństwo z "Pocałunkiem" na każdym gadżecie. Wspaniała wycieczka! W Wiedniu bywałam tylko przelotnie, narobiłaś mi apetytu na dłuższy pobyt. Ciastek i tortów nie lubię, więc miałabym więcej czasu na ucztę duchową :)))).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nie jestem odosobniona. Ja Klimta dopiero odkrywam i choć przyznaję, że podoba mi się jego malarstwo, to akurat Pocałunek nie wywołuje takiej ekstazy, jak wskazywałoby na to szaleństwo związane z reprodukowaniem podobizny obrazy w tak masowej ilości, a także ten tłumek chętnych do zrobienia sobie selfie z obrazem. To przypomina tłum otaczający Monę Lisę. Może dlatego zrobiłam dwa podejścia jedynie po to, aby zrobić sobie zdjęcie, ale zdecydowanie chętnie oglądałam Judytę z głową Holofernesa. Ten obraz wydaje mi się bardziej interesujący, taki w stylu Szału uniesień Podkowińskiego- portret wyzwolonej, niczym nieskrępowanej kobiety, tu w dodatku zwycięskiej kobiety z głową wroga. Może zmienię zdanie obejrzawszy film Pocałunek Klimta z serii Sztuka na ekranie. Jak dotąd nie trafiłam na nieciekawy film w tej serii. A wiadomo, że im się więcej wie tym się inaczej patrzy na dzieło sztuki, bardziej świadomie i zaczyna się dostrzegać, to czego nie widziało się wcześniej. Oj, jak ja ci zazdroszczę, że nie lubisz ciastek i tortów. Ja od czasu, kiedy ich jeść nie mogę (nie powinnam) codziennie toczę ze sobą boje.

      Usuń
    2. Masowa reprodukcja Pocałunku na wszystkim co się da mhmm, dużo w tym racji bo sama mam mały świecznik, puzzle, zakładkę do książki i skarpetki 🙂

      Usuń
  2. Fajnie wrócić z Tobą do Wiednia i popatrzeć znowu na rozliczne cudowności, które ma do zaoferowania. A do Schielego, to Cię jeszcze przekonam... :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mówię nie. Ostatnio zdarzają mi się takie zwroty w upodobaniach, choć to co się podobało od dawna, czy od zawsze nie brzydnie w moich oczach, ale zdarza się, że to, co było obojętne nagle zaczyna zachwycać. Nie wykluczone też, że coś przeoczyłam, albo czegoś nie widziałam. Ostatnio zaczęłam chadzać do Opery i za sukces wielki uważam to, że jestem w stanie wysiedzieć całe przedstawienie, nie czuję się znudzona, czasami nawet mi się podoba muzyka, czy pomysł, choć ekstazy w tych moich odbiorach nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  4. Poczułem się syty jak po jakiejś uczcie i to zarówno tej kulturalnej jak i tej cukierniczej. Z tego zestawu wybrałbym się do Muzeum Historii Sztuki, Albertiny i Belwederu. Natomiast sztuka nowoczesna jakoś mnie nie uwiodła. Ze słodkości w Wiedniu próbowałem tortu Sachera i apfelstrudla, oba mi smakowały. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No proszę, kiedy Ty pisałeś komentarz, ja robiłam trzecią (mam nadzieję, że ostatnią) korektę wpisu. Rozumiem twoje gusta kulturalne, bo też je podzielam. Też nie przepadam za sztuką nowoczesną, choć parę ciekawych obrazów widziałam w Muzeum Leopolda. Jednak dla mnie to był taki dodatkowy bonus, z którego szkoda byłoby nie skorzystać. Jeśli jednak ma się ograniczoną ilość czasu i funduszy i gusta takie, jakie się ma lepiej wybierać to co sprawi największą przyjemność i nie znuży. Pozdrawiam również

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję ci Gosiu za ten post o Wiedniu. Z przyjemnością pospacerowałam po nim z Tobą, a także zajrzałam do wyżej wymienionych muzeów.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  7. Muzea zwiedzałam razem z licealistami klas maturalnych. To była wspaniała wyprawa. Wtedy zwróciłam uwagę na przeogromne zbiory grafik Albrechta Dürera, zjadłam niepowtarzalny w smaku wiedeński torcik Sachera (później już nigdy na taki smak nie trafiłam) wypiłam najlepszą kawę na śiwecie, którą kupiłam też na wagę (do dzisiaj pamiętam jej zapach). Moim marzeniem było zobaczyć między innymi salę gimnastyczną Elżbiety Bawarskiej w cesarskim pałacu Hofburg.
    Dzięki Twojej wyprawie odżyły moje wspomnienia...
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wspomniałam jeszcze, iż w Albertinie trafiłam na wystawę rysunków od Michała Anioła, poprzez jego następców aż po artystów początku XX wieku. Niestety większość zdjęć mi się nie zachowała, bo to był moment buntu aparatu, ale nazwisko Michała Anioła było dla mnie takim magnesem dla odwiedzin w Albertinie i też ze zdumieniem oglądałam przepiękne grafiki Durera, ale nie tylko jego. Tak, ja smak tego torciku też zapamiętam na długo, w przeciwieństwie do tego sprzed lat ponad trzydziestu. Widać wszystko zależy, jak trafimy. I każdy ma takie swoje marzenia podróżne ty salę ćwiczeń Sissi, jak muzeum sztuki i dom Hunderwassera. Fajnie sobie odświeżyć wspomnienia. Czytałam u wkraja opis Kościoła Karola Boromeusza i chciałam coś sprawdzić na zdjęciach- sięgnęłam po album sprzed lat - oglądanie 24 zdjęć z Wiednia (miałam tylko taki film w aparacie) to dopiero przeżycie. A jakie byłyśmy z siostrą młodziutkie. :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. No i leżę o świcie zaśliniony (słodkości), z ochotą na kawę i poszukiwanie tanich lotów do Wiednia :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj rzeczywiście o świcie. A myślałam, że to ja dziś się wcześnie obudziłam o 6.30 :). Może na black weekend czy black friday, czy inny black coś znajdziesz :). A ja właśnie raczę się jajecznicą ze świeżą bułeczką (opłaca się wstać o poranku) i kawusię popijam może nie malange ale dobrą z mlekiem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam Wiedeń i staram się wracać tutaj co jakiś czas. W tym roku wracając ze Słowenii zatrzymałam się tylko na jeden dzień i to mi już wystarczyło. Mieliśmy z Erykiem pojechać na jarmarki adwentowe. Jego pobyt w szpitalu i dalsze leczenie osunęło wyjazd na dalsze plany. Bez dwóch zdań! Najcenniejszą pamiątką są wspomnienia. Jednak i one się też zacierają. Chcieliśmy kolejny raz odwiedzić Albertinę i zobaczyć kolejny raz zobaczyć dzieła malarskie Albrechta Dürera i m.in. jego Młodego Zająca. Jak ja lubię w czasie swoich wojaży próbować nowych potraw i poznawać nowe smaki. Apfelstrudel! Tak jest obowiązkowy, Wiener Schnitzel z frytkami, rosół z makaronem naleśnikowym, knedle posypane olbrzymią ilością pieczonej bułki tartej no i kawa, espresso. Och Małgosiu! Rozmarzyłam się czytając Twój duchowy i smakowy post.
    Przesyłam Ci moc uścisków i serdecznych pozdrowień:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Byłem w Wiedniu dwa razy, za każdym razem za krótko.
    Nie było czasu na wyroby cukiernicze, nawet tort Sacher spróbowałem w jakiejś kawiarni bo w firmowej cukierni była kolejka przy wejściu.
    Mieszkałem w hostelu Wombats (to australijskie zwierzę), jadałem tam śniadania i bardzo przypadła mi do gustu kawa melange.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wszystko zależy od tego, gdzie się trafi. Tak jak ja z tortem Sahera, który za pierwszym razem mi nie smakował (być może on smakował podobnie, ale mój gust też mógł się zmienić, od czasu, kiedy staram się jeść mniej cukru z powodów zdrowotnych, lepiej smakują mi niezbyt słodkie desery), a teraz bardzo, bardzo. Tak samo kawa melange mnie się trafiła taka sobie, a tobie bardzo dobra. Co do czasu, to miałam luksus pięciodniowego pobytu i mogłam się delektować i cukierniczo i estetycznie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).