Zamieszczając zdjęcia na portalu społecznościowym napisałam o masywie górskim Monte Bianco nie spodziewając się, iż może to wywołać konsternację, czym owo Monte Bianco jest. Bardziej rozpowszechnioną nazwą jest u nas Mont Blanc - najwyższy szczyt Europy. Niektórzy podają, że najwyższy jest Elbrus położony na granicy pomiędzy Rosją a Gruzją. Z uwagi na spory dotyczące przebiegu granicy Euroazji Elbrus raz bywa zaliczany do szczytów Europejskich, innym zaś razem do szczytów Azjatyckich. A jest wysoki, liczy sobie ponad pięć i pół tysiąca metrów nad poziomem morza. Przepraszam, że nie będę podawała wysokości z dokładnością co do metra, bowiem są to jak dla mnie i tak niebotycznie wysokie szczyty. Tak, jak Europa z Azją spierają się o Elbrus tak Francuzi i Włosi spierają się o to do kogo należy Mont Blanc, czy Monte Bianco. Granica przebiega poprzez masyw górski i wg Włochów leży on na terenie ich państwa, a wg Francuzów na ich terenie. Ponoć Komisja Europejska zaproponowała, aby uznać, iż masyw znajduje się na terenie Unii Europejskiej. I to byłoby może najlepsze rozwiązanie, które zakończyłoby spory i dyskusje o kawałek góry. Trzeba dodać majestatycznej i pięknej.
Moim marzeniem nigdy była nigdy wspinaczka i zdobywanie szczytów, jednak kiedy trafiła się okazja wjazdu na punkt widokowy na Mont Blanc grzechem byłoby nie skorzystać. Sprawdzić, na własnej skórze, jak to będzie zostać posągiem człowieka na posągu świata (górnolotnie, jak Kordian), czy może jak to będzie kiedy niebo ma się niemal na wyciągnięcie ręki, a całą Europę pod stopami. Spojrzeć na wszystko z góry, oderwać się od przyziemności, od tego, co ciągnie do ziemi.
W czasach Kordiana człowiek mimo rozterek duchowych mógł poczuć się przez chwilę wolny, dzisiaj kiedy na szczycie co chwila rozlega się dźwięk dzwonka telefonu trudniej o dystans. Tak, jest zasięg, wręcz znakomity. Niestety, bo cisza przynależna temu miejscu bywa zakłócana. Ale z drugiej strony trudno wymagać od człowieka, istoty ułomnej, aby nagle zespolił się z naturą i oddał wyłącznie byciu tu i teraz. Niektórym się to udało.
Taka okazja oderwania się od tego co ziemskie, możliwość spojrzenia z góry na ogrom natury oraz własną kruchość i skończoność nie trafia się często. To trochę, jak z tym lasem, co to przetrwa nas (przy czym las niekoniecznie nas przetrwa, ale góry na pewno). Jedynie pewne i niezmienne.
Kiedy myślę o górach na myśl przychodzi mi piosenka śpiewana przez miedzianowłosego Anioła Piwnicy pod baranami Dorotę Ślężak Tylko góry. Manifest o niezmienności, trwałości i pięknie zaśpiewany tak, że ja wstrzymuję oddech i przenoszę się do jakiejś arkadyjskiej krainy szczęśliwości, w której nie ma miejsca na nasze codzienne dramaty.
Co mnie uderzyło poza majestatem to była niezwykła biel skrząca się w promieniach słońca. Miałam ogromne szczęście, iż w dniu, w którym znalazłam się na punkcie widokowym było ciepło, słonecznie i doskonała widoczność. Byłam tam na początku kwietnia, zapewne o innej porze roku byłoby zielono i pięknie inaczej. Teraz było przede wszystkim biało. Biel zawsze daje odczucie czystości. Nie zbrukane ludzką stopą masy śnieżne niczym świąteczny obrus przykrywały zbocza. Przepraszam za to nazbyt metaforyczne porównanie.
![]() |
Owe metr trzydzieści wyżej, a wg niektórych robi różnicę |
Warto było wjechać na punkt widokowy (nie jest to szczyt masywu, bowiem punkt znajduje się na wysokości 3466 metrów plus metr trzydzieści :) piszę tym razem z dokładnością do trzydziestu centymetrów, bowiem na najwyżej położonym miejscu platformy widokowej ustawiono 1,3 metrową mniejszą platformę, która rozbudza wyobraźnię turystów. Niektórzy uważają, że dopiero postawienie stopy na owej platformie sprawia, iż „zdobyli” szczyt, a wspięcie się po kilku schodkach stanowi wg nich nie lada wysiłek.
Rzeczywiście na takiej wysokości zdarzają się zawroty głowy, a człowiek może się poczuć jak pijany, im wyżej jesteś tym ciężej się oddycha, dlatego nie poleca się wjazdu sercowcom i osobom cierpiącym na problemy z zachowaniem równowagi. Ja zaryzykowałam i … przeżyłam.
Po
wjeździe na pierwszy przystanek, czyli mniej więcej w połowie
drogi chełpliwie powiedziałam do
wujostwa, iż nie rozumiem tych wszystkich gadek o trudnościach związanych z wjazdem na szczyt. Zaczęłam się podnosić od stołu, aby
odnieść filiżankę po kawie do baru i szybciej niż się podniosłam
usiadłam z powrotem na krzesełku, bowiem nieco mnie zarzuciło. Od tej pory spokorniałam i
zaprzestałam wykonywanie gwałtownych ruchów. Zrozumiałam, jacy malutcy
jesteśmy wobec ogromu gór, a jednocześnie jacy niezłomni, skoro
potrafiliśmy je oswoić. I tylko należy mieć nadzieję, iż wjazdy
nie staną się w najbliższym czasie tak powszechne jak na przykład wycieczki na morskie
wybrzeże. Bo z bieli Monte Bianco pozostanie jedynie nazwa.
Gratuluję górskiej przygody i to od razu z wysokiego C. Jestem pod wrażeniem zdobycia Mont Blanc. Wiem, że wjechałaś kolejką ale widoki obłędne. Ta biel jest cudowna, pięknie odbija światło. Oglądając zdjęcia aż czuć tę ostrą świeżość powietrza. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMiałam szczęście, dzień wcześniej i dzień później nie było ani tak ciepło, ani tak ładnie. Dobrze odgadłeś świeżo też było, tak ożywczo :)
UsuńMałgosiu, świetna relacja z pięknej wycieczki, miałaś wspaniałą pogodę i niesamowitą widoczność więc zdjęcia wyszły naprawdę świetnie. Ja byłam na Mont Blanc podczas złotej jesieni, na dole wszystko tonęło w beżach i rudościach a do tego było sporo wilgoci, która rozpraszała światło, też było pięknie chociaż zupełnie inaczej. Dobrze że obeszło się bez problemów zdrowotnych bo choroba wysokogórska potrafi dopaść nawet na Gubałówce jak to mi się zdarzyło, kiedy zbyt szybko zeszłam z niej na piechotę. Było to okropne doznanie, którego nikomu nie życzę!
OdpowiedzUsuńOj tak, nie byłam u kardiologa, bo wizytę mam dopiero w czerwcu, a jakoś głupio było mi iść tylko zapytać o wjazd na górę. Tak, wiem, głupio było nie zapytać. Ale na szczęście nic się nie stało. A trochę się obawiałam, że lekarz może mi odradzić. No człowiek rzadko bywa rozsądny. Suma sumarum wjechałam i było pięknie.
OdpowiedzUsuńZ tymi nazwami To podobnie jak z Kanałem La Manche. Z Anglików to English Channel🤣
OdpowiedzUsuńTwoja przygoda na Monte Bianco- splendida et magnifique mówiąc dwoma językami. Czujemy się jakbyśmy tam byli. Kiedyś podobały mi się bardziej góry niż morze, ze względu na ukształtowanie terenu. I tutaj ten pejzaż jest niezwykły. Groźny niepokojący i wspaniały w tej bieli. Ja bym sobie też przypomniała monolog Kordiana. Piękno surowej przyrody jest również wzruszające jak twoja sztuka. Ja za młodu miałam ogromną przyjemność być w Himalajach, w Nepalu. Poszliśmy raz z przewodnikiem trochę wyżej, ale nie ubraliśmy się dobrze i było nam bardzo zimno. Na dole był prawie upał i wzięliśmy tylko jakieś bluzy. Teraz lubię bardziej szum morskich fal niż groźne góry. Ale klify Irlandii czy poszarpane wybrzeże Islandii zawiera dwa w jednym.
Mnie zawsze bardziej ciągnęło do wszelkich akwenów morskich. Góry są owszem majestatyczne i budzą szacunek. Wspinać się nie lubię, więc rzadko bywałam w górach, kilka wypadów na narty (na najłatwiejsze szlaki), sporadyczne wjazdy kolejką (gondolą). Ale góry nigdy mnie nie zachwycały, co innego morza i oceany, czy choćby jeziora, stawy, kanały. To dla mnie zawsze była i jest przyjemność. No ale Mont Blanc to M.B nie sposób przejść obojętnie, jak się ma okazję. I choć nie było to największe przeżycie tegorocznych odwiedzin we Włoszech to na pewno było ono niepowtarzalne. Co do ubioru to jest bardzo ważny, my przygotowaliśmy się dobrze, zabierając w plecaki dodatkowe swetry, bluzy, rękawiczki, szaliki :) Przydały się częściowo na samym szczycie, ale już "pięterko" niżej zaczęliśmy się rozbierać
UsuńPiękne są te góry. Jednak człowiek mam wrażenie, że nie zawsze chce podziwiać siłę gór, on chce zaliczyć kolejny szczyt. Dla takich buduje się wszelkiego rodzaju udogodnienia. Są również ludzie mający respekt do gór, są przygotowani do wejścia znają swoje możliwości i wtedy podziwiają te piękne widoki. Pozdrawiam i gratuluję fajnych zdjęć.
OdpowiedzUsuńPodzielam twoją opinię, iż dzisiejszy turysta (bo mamy do czynienia w przeważającej większości z turystami, nie podróżnikami) zalicza kolejny punkt, kolejne miasto, kolejne muzeum (no tego to już zupełnie nie rozumiem. Bo o ile rozumiem, że kogoś nie interesuje sztuka i się nudzi w muzeach - są takie, których sama nie odwiedzam, bo nie jestem dość zainteresowana, to nie rozumiem po co zaliczać - robić tłok i selfie na social media. Ikoniczne dzieła sztuki w tle i wydęte usteczka influencerek czy innych tik-tokerek, które raz pod Pocałunkiem Klimta koniecznie z męskim ramieniem u boku, raz z toalety kawiarnianej zamieszczają relacje. No ale my jesteśmy już odchodzące pokolenie, więc nie nadążamy. Mam nadzieję, że jednak część owych ludzi, która wysupła swoje ciężko zarobione pieniążki na wjazd (nie jest tanio - za mój bilet płacono 59 euro) docenia możliwość podziwiania widoków i znalezienia się w tak pięknym miejscu.
OdpowiedzUsuńTo miałaś Gosiu Super wyprawę. Szczyt Mont Blanc lub jak kto woli Monte Bianco. Choć mnie się to kojarzy z winem nie wiem dlaczego.
OdpowiedzUsuńMoże chodzi o białe wino- vino bianco po włosku :) Czasami mamy takie skojarzenia.
UsuńTo moje klimaty, chociaż na takiej wysokości nigdy nie przebywałam. Gdybym jednak miała taką okazję to też bym z niej skorzystała. Jeżeli dobrze pamiętam to najwyższy szczyt w Alpach, a konkretnie w regionie Lombardii (Livigno) miał coś niewiele ponad 2400 metrów. To była jedna z moich zimowych wypraw narciarskich - wyciąg gondolowy Mottolino i wspaniały długi zjazd z powrotem do dolnej stacji. Ech, to były czasy, super kondycja! Kolejnym szczytem o podobnej wysokości był szczyt Tahtali w Turcji (2365 m). Moim marzeniem było Kilimandżaro, ale nic z tego nie wyszło.
OdpowiedzUsuńNa wysokości 2400 czułam się bardzo dobrze, dobrze czułam się też na na Etnie gdzie dotarłam na wysokość 2940 metrów. Tęsknie bardzo do tych czasów i podziwiam Twoją wyprawę na Mont Blanc - wspaniała przygoda.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ja właśnie usiłowałam sobie przypomnieć swój najwyższy jak dotąd szczyt. Był to któryś z austriackich alpejskich szczytów podczas wypadu na narty. Ale musiałabym poszukać w albumie ze zdjęciami nazw podpisów pod zdjęciami (bo jako, że nigdy nie byłam wielbicielką gór, a na narty jeździłam dla towarzystwa, czy do towarzystwa, to nie zakodowałam tych nazw w pamięci, a też dlatego, że ta pamięć coraz bardziej zawodna). W każdym razie teraz nie muszę szukać, bo najwyższy jest najwyższym europejskim szczytem :) (przynajmniej ja jestem tego zdania). A przygoda - zgadzam się wspaniała. :)
UsuńWow, Mont Blanc robi wrażenie i jakie to ma znaczenie, czy się na niego weszło czy wjechało? Zdobywanie wysokich szczytów należy zostawić tym, którzy to lubią i są na siłach to zrobić. Cudownie, że miałaś okazję być na dachu Europy, nie każdy może to powiedzieć. Góry zawsze robią wrażenie a te sięgające nieba zapierają dech. Piękne widoki i miałaś szczęście do słońca i niebieskiego nieba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.
Też wychodzę z założenia, że jeśli zdrowie i możliwości pozwalają trzeba skorzystać, warto skorzystać, bo jest to niezapomniane przeżycie. I naprawdę nie spodziewałam się takiej dobrej pogody, mieliśmy ogromne szczęście, jakby w rekompensacie za zeszłoroczne niepowodzenie (mieliśmy jesienią jechać na szczyt)
UsuńNajpierw rok temu w marcu potem miało być na jesieni, a w końcu pojechaliśmy teraz. Czasami trzeba wyczekać odpowiedni moment:)
UsuńNie dla mnie górskie szlaki z dużą ekspozycją, więc czasem delektuję się tymi niższymi pasmami, w tym "moimi" Górami :D Piękna przygoda! :)
OdpowiedzUsuńRozumiem moderację komentarzy, ale niezbyt ją lubię, bo jakiś czas temu napisałem komentarz i teraz nie wiem czy nie wysłałem, czy wpadł do króliczej dziury (spam), czy ciągle jest moderowany :D
OdpowiedzUsuńBazyl przepraszam, to moje zaniedbanie, iż będąc "wyjechana" nie zajrzałam na bloga i nie zatwierdziłam komentarza. Z reguły to robię, ale tym razem jakoś zapomniało mi się, tyle były wrażeń :) nie żałuję jednak iż nie wyłączyłam moderowania komentarzy, bowiem, kiedy przed chwilą otworzyłam stronę komentarzy nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że są to komentarze do zatwierdzenia, było ich dwie strony (dawno się tyle nie zdarzyło, tyle, że 90 procent to była reklama- nie pytaj czego, bo nie powiem. Twój komentarz zawsze zatwierdzę i nie wpadł do spamu. I cóż, ja też rzadko delektuję się górami i dużymi i mniejszymi, ale się kurze zdarzyło, więc sobie pogdakała :)
OdpowiedzUsuńAleż nie ma za co przepraszać, ja jestem cierpliwy obserwator. Napisałem ten komentarz tylko dlatego, żeby wskazać blaski i cienie moderacji. Swoją drogą, to dziwne skąd się nagle taka nawała spamu potrafi na bloga przyplątać. Sam ze dwa razy musiałem się ratować używanym przez Ciebie narzędziem, ale jak już napisałem, nie lubię :) Umówmy się, że będę odczekiwał 10 dni i wtedy uznam, że to ja zgapiłem :D
UsuńNieskazitelna biel i błękit - piękna relacja i powrót do wspomnień.
OdpowiedzUsuńPrawie 20 lat temu razem ze szwagierką zrobiliśmy Tour of Mt Blanc - 12-dniowa wycieczka. Codzienna dawka około 6 godzin wędrówki, noclegi w schroniskach - wrażeń... masa.
Na deser było Chamonix - wjechaliśmy na Aiguille du Midi i było jak na Twoich zdjęciach a potem jeszcze kolejką do HeilBrunner a tam zupełnie inne klimaty.
Pozdrawiam.
Piękne wspomnienia. Ja w Chamonix byłam jedynie na krótkim spacerku podczas którejś z przejażdżek z wujostwem lata temu, jakieś dwadzieścia. Więc być może minęliśmy się gdzieś w miasteczku :) Jak to nigdy nie wiadomo, czy kiedyś nie przecięły się nasze szlaki nawet z osobami, które znamy wirtualnie.
OdpowiedzUsuń