Rzym druga część cyklu Trzy miasta wydany został w 1895 r. Każda z części stanowi odrębną całość, można zatem poprzestać na przeczytaniu jednej części, choć oczywiście najlepiej byłoby przeczytać je wszystkie i to w kolejności, w jakiej zostały napisane (Lourdes, Rzym, Paryż), to bowiem pozwala poznać motywy zachowań głównego bohatera oraz poglądy jej autora w kwestii religii katolickiej i działania całej biurokratycznej machiny hierarchii kościelnej. Główny bohater to ksiądz Piotr Fromet, duchowny bez powołania, człowiek szlachetny i dobry, a jednocześnie człowiek poszukujący sensu życia (drogi duchowej). Jako dziecko wychowywany był przez reprezentujących odmienne światopoglądy rodziców; naukowca i pobożną katoliczkę (a nawet bigotkę). Matka w geście przebłagania Boga za grzechy męża, którego religią była nauka oddała młodzieńca do duchownej posługi. W części pierwszej trylogii - Lourdes Piotr podróżował z pielgrzymką do miejsca objawień Bernadety. Ponieważ poszukiwania zamiast spokoju duszy i ukojenia, przyniosły jedynie rozczarowanie oraz gorycz Piotr szuka celu/sensu czy może odkupienia poprzez miłosierdzie. Mimo kryzysu wiary (a właściwie mimo braku wiary) tkwi w stanie kapłańskim, chyba jedynie ze względu na życzenie i pamięć matki. Dochodzi do wniosku, iż jedyną drogą ratunku dla chrześcijaństwa pogrążonego w kryzysie wartości będzie powrót do korzeni, czyli do nauki Chrystusa. Pisze więc książkę Nowy Rzym, w której przypomina nauki głoszone przez Zbawiciela, a także przez papieża Leona XIII w czasach, kiedy jeszcze był zwykłym duchownym. Przedstawia też propozycję reform kościoła katolickiego. Niewielka i wydawać by się mogło mało znana/ znacząca książeczka wpisana zostaje na indeks ksiąg zakazanych (podobnie, jak książka Zoli, czy dzieła dla przykładu Kopernika, Galileusza, Woltera). Ksiądz Piotr w swej naiwności i prostoduszności udaje się do Rzymu, aby tutaj bronić zawartych w książce idei przed kościelną inkwizycją. Kiedy zawodzą już wszystkie sposoby, a spotkania z kościelnymi dostojnikami nie przynoszą efektów, pozostaje ostatnia deska ratunku - wizyta u Ojca Świętego, który jako człowiek z natury dobry i sprawiedliwy nie może nie zrozumieć pobudek księdza Piotra - tak myśli nasz bohater. Ma on przecież jak najlepsze intencje. Niestety Piotr nie rozumie, iż papież (Leon XIII) jest jedynie urzędnikiem, który bronić będzie istniejącego status quo za wszelką cenę. Papież docenia wartość książki, ale uznaje ją za niebezpieczną dla wiernych. Jakże mógłby się zgodzić na zmianę istniejącego status quo, wszak byłoby to przyznaniem, iż kościół wypaczył nauki głoszone przez Chrystusa; nauki miłosierdzia, ubóstwa, cnotliwego życia. Jak może żądać reform osoba uzależniona od finansowego wsparcia osób, które zadowolone są z istniejącego stanu rzeczy.
To świętokradztwo, bezbożność, bluźnierstwo. Jest tylko jedna religia, nasza święta religia katolicka, apostolska i rzymska. Poza nią są tylko ciemności i potępienie... Rozumiem, że masz na myśli powrót do pierwotnego chrześcijaństwa; ale schizma protestancka, tak karygodna, tak zgubna, też powstała pod tym pretekstem. Gdy tylko oddalamy się od ścisłego przestrzegania dogmatów, od bezwzględnego poszanowania tradycji, wpadamy w straszliwą otchłań... Ach, schizma, schizma, mój synu, to niewybaczalna zbrodnia, morderstwo prawdziwego Boga, bestia nieczystej pokusy, pobudzona przez piekło dla zatraty wiernych. Gdyby w twojej książce były tylko te dwa słowa: „Nowa religia", należałoby ją zniszczyć, spalić, jak śmiertelne niebezpieczeństwo dla dusz.
Utrzymywanie najbiedniejszych wyznawców Chrystusa w przekonaniu, iż istniejący porządek społeczny jest wolą Boga, a sprawiedliwości mogą oczekiwać jedynie po śmierci stanowi wygodną argumentację dla książąt kościoła. Odniosłam wrażenie (być może mylne), iż Papież dostrzegł w Piotrze to, czego nie dostrzegli inni duchowni (bo być może nie widzieli w tym zagrożenia/problemu), a mianowicie brak wiary.
Piotr wyjeżdża z Rzymu pokonany, wraca z przeświadczeniem, iż jedynym rozwiązaniem dla ludzkości jest nowa „świecka religia”.
Powieść jest doskonałym obrazem życia urzędników hierarchii duchownej; urzędników, gdyż trudno nazwać wyznawcami Chrystusa osoby zainteresowane jedynie tym, co dziś nazwalibyśmy „ścieżką rozwoju kariery”. Myślę, że temat nie stracił na aktualności, choć mam nadzieję, że sytuacja przedstawia się choć troszkę lepiej.
Piotr uświadomił sobie, jakim był głupcem marząc o papieżu władającym tylko światem ducha. Rojenia jego wydały mu się tak różne od rzeczywistości, tak niewłaściwe, że ogarnął go wstyd pomieszany z rozpaczą. Papież ewangeliczny, sprawujący rządy jedynie nad ludzkimi duszami — było to pojęcie zupełnie obce dla prałata rzymskiego. Na wspomnienie dworu papieskiego, skostniałego w rytualnych przepisach, zakrzepłego w pysze i żądzy władzy, zdał sobie sprawę, że taka myśl musiała przejmować przerażeniem i budzić fizyczną wprost odrazę. Jakże dziwaczny i godny pogardy był w oczach rzymskiego duchowieństwa ten twór północnej wyobraźni, papież bez ziemi i poddanych, bez zbrojnego orszaku i dworzan, jedynie duch, jedynie autorytet moralny, rządzący światem tylko dobrocią i miłością. To rzymskie duchowieństwo, wielbiące światło i przepych, pobożne, ale także pełne przesądów, zostawiało Boga ukrytego głęboko w tabernakulum, aby sprawować rządy w jego imieniu z największym pożytkiem dla nieba, chytre jak zwykli politycy, uprawiające krętactwa pośród rozpętanych apetytów ludzkich, zdążając cichym krokiem dyplomatów do definitywnego zwycięstwa Chrystusa na ziemi, który w osobie papieża miał zawładnąć pewnego dnia wszystkimi narodami świata. Jakże zdumiałby się prałat francuski, kardynał Bergerot, ten święty biskup pełen wyrzeczenia się i miłosierdzia, gdyby znalazł się w świecie watykańskim. Ileż trudu kosztowałoby go zrozumienie tych stosunków, jakże cierpiałby nie mogąc znaleźć wspólnego języka z tymi ludźmi bez ojczyzny, z tymi kosmopolitami wiecznie schylonymi nad mapą dwóch półkul, pogrążonymi w kombinacjach mających im zapewnić panowanie nad światem!
W „Rzymie” moim zdaniem mniej jest Zoli naturalisty, choć i tu nie zabrakło kilku niezłych opisów życia nędzarzy, to jednak po pierwsze nie dorównują one, ani tym z części pierwszej, ani tym z części trzeciej (nie mówiąc już o Germinalu), po drugie autor skupia się raczej na opisie domostw i pałaców rzymskiej arystokracji, zarówno świeckiej, jak i duchownej. I choć niektóre z tych domostw wymagałyby odnowy, to bardziej przydałaby się odnowa moralna, niż fizyczna. Mamy więc opisy spotkań, bali, uczt, knowań, zawiązywania sojuszy i ubijania interesów, a jednym z wiodących wątków powieści jest kwestia unieważnienia małżeństwa przez papieża. Poznajemy zatem tajniki i sposoby, jakimi „załatwia” się rozwiązanie świętego i nierozerwalnego węzła małżeńskiego. Wydaje mi się, iż w zamyśle autora wątek ten miał służyć zdyskredytowaniu katolicyzmu, jako religii przeciwnej naturze. Jest to jednak w mojej ocenie wątek dość dziwaczny, zwłaszcza jego finał wydaje mi się „niesmaczny” (oddanie się ukochanemu po jego śmierci). W powieści Rzym więcej jest Zoli filozofa, niż Zoli społecznika, co moim zdaniem nie wychodzi książce na dobre. Nie można autorowi odmówić bystrości obserwacji, trafności spostrzeżeń, wnikliwości analiz, nieco gorzej z portretami psychologicznymi bohaterów.
Nie wiem, czy to przesyt tematem, czy też odczytanie utworu, jako troszeczkę nazbyt nachalnego przekonywania czytelnika do poglądów autora spowodowały, iż z całego cyklu Trzy miasta – Rzym czytało mi się najciężej. W Rzymie obraz kościoła katolickiego jest zdecydowanie negatywny, a krytyka poczynań jego urzędników narasta wraz z kolejnymi rozczarowaniami księdza Piotra, wraz z odkrywaniem zakłamania, obłudy i fałszu, jakie reprezentują osoby należące do najwyższej hierarchii kościelnej. Przedstawiony przez pisarza obraz tego wycinka społeczeństwa (zresztą wcale nie lepiej prezentują się tutaj przedstawiciele arystokracji świeckiej) przedstawia się niezwykle realistycznie (i niestety znajomo), ale nie przekonuje mnie takie nazwałabym to trochę „na siłę” przekonywanie do własnych racji (jakiekolwiek by one nie były). I nie ma to nic wspólnego z moim światopoglądem.
Oczywiście, nie umieściłabym książki na indeksie, tak tej, jak żadnej innej, gdyż uważam, że człowiek ma prawo do wolności poglądów i przekonań, a na to dał mu Stwórca rozum, aby dokonywał wyboru, a takie zakazywanie czytania powoduje jedynie ciekawość i wzrost popularności „zakazanego owocu”.
Cieszę się, że przeczytałam Rzym, bo bez tego czułabym niedosyt. Jako osobę zakochaną w Rzymie rozczarowały mnie opisy miasta, poza panoramą Rzymu, jaka jawi się Piotrowi zaraz po przyjeździe do miasta mam wrażenie, że Zola Rzymu nie czuje i podobnie, jak nie darzy sympatią jego mieszkańców, tak i nie darzy cieplejszymi uczuciami miasta. Jedyny ciekawszy opis dotyczy kaplicy Sykstyńskiej.
Bogatsza w doświadczenia z lektury Trzech miast najwyżej oceniłam Lourdes.
Moja ocena 3,5/6
Jeśli ktoś doczytał wpis do końca to informuję, iż robię sobie wakacje od blogowania, nie wiem dziś, ile one potrwają dwa-trzy tygodnie, miesiąc, a może trochę dłużej. Czuję potrzebę odpoczynku od wirtualnej rzeczywiści, by mam nadzieję wrócić z nową energią i chęcią do pisania. To świętokradztwo, bezbożność, bluźnierstwo. Jest tylko jedna religia, nasza święta religia katolicka, apostolska i rzymska. Poza nią są tylko ciemności i potępienie... Rozumiem, że masz na myśli powrót do pierwotnego chrześcijaństwa; ale schizma protestancka, tak karygodna, tak zgubna, też powstała pod tym pretekstem. Gdy tylko oddalamy się od ścisłego przestrzegania dogmatów, od bezwzględnego poszanowania tradycji, wpadamy w straszliwą otchłań... Ach, schizma, schizma, mój synu, to niewybaczalna zbrodnia, morderstwo prawdziwego Boga, bestia nieczystej pokusy, pobudzona przez piekło dla zatraty wiernych. Gdyby w twojej książce były tylko te dwa słowa: „Nowa religia", należałoby ją zniszczyć, spalić, jak śmiertelne niebezpieczeństwo dla dusz.
Utrzymywanie najbiedniejszych wyznawców Chrystusa w przekonaniu, iż istniejący porządek społeczny jest wolą Boga, a sprawiedliwości mogą oczekiwać jedynie po śmierci stanowi wygodną argumentację dla książąt kościoła. Odniosłam wrażenie (być może mylne), iż Papież dostrzegł w Piotrze to, czego nie dostrzegli inni duchowni (bo być może nie widzieli w tym zagrożenia/problemu), a mianowicie brak wiary.
Piotr wyjeżdża z Rzymu pokonany, wraca z przeświadczeniem, iż jedynym rozwiązaniem dla ludzkości jest nowa „świecka religia”.
Powieść jest doskonałym obrazem życia urzędników hierarchii duchownej; urzędników, gdyż trudno nazwać wyznawcami Chrystusa osoby zainteresowane jedynie tym, co dziś nazwalibyśmy „ścieżką rozwoju kariery”. Myślę, że temat nie stracił na aktualności, choć mam nadzieję, że sytuacja przedstawia się choć troszkę lepiej.
Piotr uświadomił sobie, jakim był głupcem marząc o papieżu władającym tylko światem ducha. Rojenia jego wydały mu się tak różne od rzeczywistości, tak niewłaściwe, że ogarnął go wstyd pomieszany z rozpaczą. Papież ewangeliczny, sprawujący rządy jedynie nad ludzkimi duszami — było to pojęcie zupełnie obce dla prałata rzymskiego. Na wspomnienie dworu papieskiego, skostniałego w rytualnych przepisach, zakrzepłego w pysze i żądzy władzy, zdał sobie sprawę, że taka myśl musiała przejmować przerażeniem i budzić fizyczną wprost odrazę. Jakże dziwaczny i godny pogardy był w oczach rzymskiego duchowieństwa ten twór północnej wyobraźni, papież bez ziemi i poddanych, bez zbrojnego orszaku i dworzan, jedynie duch, jedynie autorytet moralny, rządzący światem tylko dobrocią i miłością. To rzymskie duchowieństwo, wielbiące światło i przepych, pobożne, ale także pełne przesądów, zostawiało Boga ukrytego głęboko w tabernakulum, aby sprawować rządy w jego imieniu z największym pożytkiem dla nieba, chytre jak zwykli politycy, uprawiające krętactwa pośród rozpętanych apetytów ludzkich, zdążając cichym krokiem dyplomatów do definitywnego zwycięstwa Chrystusa na ziemi, który w osobie papieża miał zawładnąć pewnego dnia wszystkimi narodami świata. Jakże zdumiałby się prałat francuski, kardynał Bergerot, ten święty biskup pełen wyrzeczenia się i miłosierdzia, gdyby znalazł się w świecie watykańskim. Ileż trudu kosztowałoby go zrozumienie tych stosunków, jakże cierpiałby nie mogąc znaleźć wspólnego języka z tymi ludźmi bez ojczyzny, z tymi kosmopolitami wiecznie schylonymi nad mapą dwóch półkul, pogrążonymi w kombinacjach mających im zapewnić panowanie nad światem!
W „Rzymie” moim zdaniem mniej jest Zoli naturalisty, choć i tu nie zabrakło kilku niezłych opisów życia nędzarzy, to jednak po pierwsze nie dorównują one, ani tym z części pierwszej, ani tym z części trzeciej (nie mówiąc już o Germinalu), po drugie autor skupia się raczej na opisie domostw i pałaców rzymskiej arystokracji, zarówno świeckiej, jak i duchownej. I choć niektóre z tych domostw wymagałyby odnowy, to bardziej przydałaby się odnowa moralna, niż fizyczna. Mamy więc opisy spotkań, bali, uczt, knowań, zawiązywania sojuszy i ubijania interesów, a jednym z wiodących wątków powieści jest kwestia unieważnienia małżeństwa przez papieża. Poznajemy zatem tajniki i sposoby, jakimi „załatwia” się rozwiązanie świętego i nierozerwalnego węzła małżeńskiego. Wydaje mi się, iż w zamyśle autora wątek ten miał służyć zdyskredytowaniu katolicyzmu, jako religii przeciwnej naturze. Jest to jednak w mojej ocenie wątek dość dziwaczny, zwłaszcza jego finał wydaje mi się „niesmaczny” (oddanie się ukochanemu po jego śmierci). W powieści Rzym więcej jest Zoli filozofa, niż Zoli społecznika, co moim zdaniem nie wychodzi książce na dobre. Nie można autorowi odmówić bystrości obserwacji, trafności spostrzeżeń, wnikliwości analiz, nieco gorzej z portretami psychologicznymi bohaterów.
Nie wiem, czy to przesyt tematem, czy też odczytanie utworu, jako troszeczkę nazbyt nachalnego przekonywania czytelnika do poglądów autora spowodowały, iż z całego cyklu Trzy miasta – Rzym czytało mi się najciężej. W Rzymie obraz kościoła katolickiego jest zdecydowanie negatywny, a krytyka poczynań jego urzędników narasta wraz z kolejnymi rozczarowaniami księdza Piotra, wraz z odkrywaniem zakłamania, obłudy i fałszu, jakie reprezentują osoby należące do najwyższej hierarchii kościelnej. Przedstawiony przez pisarza obraz tego wycinka społeczeństwa (zresztą wcale nie lepiej prezentują się tutaj przedstawiciele arystokracji świeckiej) przedstawia się niezwykle realistycznie (i niestety znajomo), ale nie przekonuje mnie takie nazwałabym to trochę „na siłę” przekonywanie do własnych racji (jakiekolwiek by one nie były). I nie ma to nic wspólnego z moim światopoglądem.
Oczywiście, nie umieściłabym książki na indeksie, tak tej, jak żadnej innej, gdyż uważam, że człowiek ma prawo do wolności poglądów i przekonań, a na to dał mu Stwórca rozum, aby dokonywał wyboru, a takie zakazywanie czytania powoduje jedynie ciekawość i wzrost popularności „zakazanego owocu”.
Cieszę się, że przeczytałam Rzym, bo bez tego czułabym niedosyt. Jako osobę zakochaną w Rzymie rozczarowały mnie opisy miasta, poza panoramą Rzymu, jaka jawi się Piotrowi zaraz po przyjeździe do miasta mam wrażenie, że Zola Rzymu nie czuje i podobnie, jak nie darzy sympatią jego mieszkańców, tak i nie darzy cieplejszymi uczuciami miasta. Jedyny ciekawszy opis dotyczy kaplicy Sykstyńskiej.
Bogatsza w doświadczenia z lektury Trzech miast najwyżej oceniłam Lourdes.
Moja ocena 3,5/6
W takim razie życzę Ci miłego i inspirującego wypoczynku, no i z niecierpliwością czekam na Twoje kolejne notki! Chyba się już na stałe u Ciebie zadomowiłam :)
OdpowiedzUsuńMimo mi i z wzajemnością :)
UsuńWypoczywaj i wracaj z nowymi pokładami energii:)
OdpowiedzUsuńJeszcze tylko odpowiem, jeszcze zajrzę tu i tam i zanurzam się w świat realny. To pewnie z tęsknoty za urlopem, do którego brakuje mi jeszcze 42 dni robocze :(
Usuńa ja sobie zwolniłam....przestaje mi się chcieć
OdpowiedzUsuńJa zauważyłam, że zwolnienie tempa niewiele mi dało, bo nie dokonując wpisów zaczęłam odczuwać wyrzuty sumienia (głupie? - wiem), ale prawdziwe, więc takie "zaplanowane" odseparowanie pozwala mi na usprawiedliwioną w moim przekonaniu (:) nieobecność.
Usuńja nie mam w ogóle wyrzutów sumienia (kiedyś miałam, ale mi przeszło), po prostu już mi się nie chce, doszłam do wniosku, że to strata czasu przy komputerze. Może to starość? a może dlatego, że zaczęły pochłaniać mnie inne rzeczy? a może to lato? mam tak wolnego czasu przy dzieciach, że nie wiem sama
UsuńMoże, jak to mówią, jak się baba nie ma czym martwić, to martwi się, że nie ma się czym martwić :), może stąd te szumnie nazwane "wyrzuty sumienia":) Mnie też ostatnio się nie chce stąd ta przerwa, a i pogoda zapewne ma tutaj duży wpływ.
Usuńpodpisuję się pod wypowiedziami Gabrielle i Anek7 :) wypoczywaj i wracaj z nowymi siłami :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, mam nadzieję, że zarówno przerwa w pisaniu, jak i zelżenie upałów (które mocno dają mi się we znaki- tym mocniej, iż pogoda powyżej 12 stopni = migrena, silna migrena, migrena nie-do-wytrzymania, migrena wymagająca wizyty u lekarza i zwolnienia) pozwolą na odbudowanie sił
UsuńUuu.. biedactwo jesteś z tą migreną.. Ja dziś skorzystałam z dobrodziejstwa kąpieli w chłodnej wodzie. Pomogło na chwilę dosłownie..Życzę szybkiej poprawy samopoczucia (a kysz upałom! szczerze mówiąc nienawidzę i nie rozumiem sarkania na zimę - nawet zimą ;D)
UsuńOj, w mój komentarz wkradł się błąd - miało być powyżej 25 stopni, a nie 12 :) Ja też nie rozumiem narzekań na chłody, choć w tym roku sama troszkę się niecierpliwiłam przedłużającą się zimą- no i się zemściło :(
UsuńBlogowanie nie może być przymusem, lecz przyjemnością. Odpocznij, "zresetuj" się, a ja mam cichą nadzieję, że wrócisz z nowymi pomysłami i zapasem energii. W każdym razie, będę wiernie czekać na Twój powrót. :) Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńDlatego podjęłam taką właśnie decyzję, chwilowego oddechu, a jak zatęsknię, jak poczuję znowu przyjemność z pisania i odwiedzania innych powrócę.
UsuńW Twoim wypadku potwierdza się teoria że u niektórych osób migrena potęguje naturalne walory intelektualne. No bo jak wytłumaczyć tak długi i błyskotliwy wpis na podobnie niełatwy temat? Wielu pisarzy i filozofów w owych czasach nawoływało do moralnej odnowy i zmianę tej skostniałej instytucji w kościół o prawdziwie chrześcijańskim podejściu do wiary. Z podobnym problemem borykał się Antonio Fogazzaro w swojej trylogii i chyba podobnie jak Zola nie podźwignął tego tematu na wyżyny...Powiedziałabym nawet że Zola wypadł lepiej, mimo że Fogazzaro był osobą gorliwie wierzącą i praktykującą. Odpoczywaj i miej się dobrze!
OdpowiedzUsuńNie przesadzaj z tą błyskotliwością- bo że długi to prawda, może nawet na letnie upały zbyt długi, sama po sobie wiem, że latem ciężej mi się czyta tak długaśnie wpisy. Zola nawet słabszy jest i tak całkiem niezły, po prostu z całej trylogii Rzym uważam za najsłabszą część. Dziękuję za życzenia odpoczynku. Wysłałam do ciebie maila.
UsuńSzkoda, że rozczarowały Cię opisy Rzymu w wykonaniu Zoli. Widocznie autor nie poczuł atmosfery Rzymu. Za to w opisach Paryża był niezrównany. U mnie teraz też Zola. Zaczęłam czytać "Kuchenne schody". Już teraz mogę powiedzieć, że jest to bardzo ciekawa powieść.
OdpowiedzUsuńŻyczę miłego odpoczynku od blogowania. I wróć jak najszybciej :)
U pani Suwały w biografii Zoli czytałam, iż Rzym nie przypadł mu do gustu i nawet nie za dużo go zwiedzał, a tło powieści zaczerpnął z encyklopedii Larousse`a i z Bedekera, był nastawiony na opis "czarnego" Rzymu i na nim się skoncentrował.
UsuńOdpoczywaj ile potrzebujesz, ale wroc!!!
OdpowiedzUsuńBede czekac (nie)cierpliwie :)
Migren wspolczuje, tez kiedys cierpialam okropnie, takze lacze sie w bolu.
Serdecznie pozdrawiam!
Dzięki i mam nadzieję, że usatysfakcjonuję moich czytelników wpisami po powrocie do blogosfery :)
UsuńJa w to nie watpie :)
UsuńCzekam na Twoj powrot :-)
OdpowiedzUsuńA... i nie zwlekaj z tym powrotem zbyt dlugo. Bo potem cieżko sie wraca. Wiem coś o tym... sama nie wiem jak mam powrocić, o czym pisać - czy o tym, co czytalam w międzyczasie, czy o rzeczach bieżacych. Oczywiscie tego typu "dylematy" tylko spawiają, ze wpisy odkładam na później. I tłumaczę sie brakiem czasu. Owszem, czasu duzo nie mam, bardzo brakuje mi czasu dla siebie, ale wszystko jest kwestia motywacji. Gdyby ona do pisania byla silniejsza, to i czas by sie udało jakoś wygospodarować...
UsuńMądrzy ludzie mówią, że czasu wszyscy mamy tyle samo, tylko nie każdy umie nim gospodarować, nie jestem pewna, czy matka z trójką lub piątką dzieci ma go tyle samo, co nastolatka lub singiel :) bo czasu to może i owszem, ale obowiązków nieporównywalnie. Ale z drugiej strony często właśnie niechęć do czegoś (brak motywacji) tłumaczymy brakiem czasu. Jedno jest pewne - moje wakacje nie wynikają z braku czasu, co właśnie z braku chęci i znużenia wirtualną rzeczywistością, może i ona jak każda inna wymaga chwili oddechu. A Ty się nie martw, widocznie nie przyszedł jeszcze czas powrotu, ale jak zaczniesz to już pójdzie jak z płatka- tego ci życzę
Usuńja doczytałam do końca :-) Miłych wakacji od blogowania.
OdpowiedzUsuńA jeśli idzie o Zolę, to nie wiem, dlaczego myślę o nim dużo ostatnio i pewnie sięgnę po jakąś jego książkę. Może po Lourdes, skoro zachęcasz
Do Zoli zachęcam, a za życzenia dziękuję i pozdrawiam :)
UsuńW pełni rozumiem potrzebę odpoczynku. Pozdrawiam serdecznie:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie :)
UsuńJa zrobiłam sobie kilkutygodniową przerwę i choć też towarzyszyły mi uczucia typu "jestem nie w porządku", wydaje mi się, że blogowanie wbrew sobie jest jeszcze bardziej nie w porządku. Czasem warto się zatrzymać. Miłego wypoczynku!
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę, dzięki
UsuńSkrupulatnie przejrzałam wszystkie włoskie wpisy i dopiero teraz mam odbiór jak należy, bez zakłóceń;) W końcu rozumiem twoje zauroczenie tym krajem, jego dziełami i ich twórcami. Tylko wzdychać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam przy okazji:) Wypoczywaj bez nas, ale może troszkę zatęsknij;)
Dziękuję i cieszę się, że ci się "moje":) Włochy podobały. Obejrzałam zdjęcia na f-b :) (całkowity przypadek, bo od jakiegoś czasu przestałam tam zaglądać). Troszkę tęsknię, ale jeszcze nie tyle, aby już wracać, ale wrócę na pewno.
Usuń