Nie wiem skąd wpadłam na pomysł zakupu tej książki. Myślę, że tytuł zadziałał jak magnes. Ach ten Paryż – miły sercu w każdej odsłonie. Od wszelkich romansopodobnych skutecznie odstraszają różowo-lukrowe okładki, natomiast w tym przypadku zwiodła mnie stonowana czarno biała szata. Ponadto kołatały się gdzieś w głowie echa telewizyjnego programu o generale von Choltitz i jego roli w nie … zburzeniu (ocaleniu?) Paryża. Sven Hassel, duński żołnierz armii niemieckiej zesłany do jednostki karnej Wermachtu opisał własne przeżycia udziału w walkach na froncie zachodnim. Książka nie jest zła, tyle, że wtórna. To, co było świeże i nowe u Remarque`a w Na zachodzie bez zmian tutaj wydaje się zaledwie powieleniem pomysłu niemieckiego pisarza i nie zmienia tego kilkakrotne powołanie się na książkę. Ciekawe są natomiast rozpoczynające każdy rozdział wstawki będący fabularnym przedstawieniem autentycznych wojennych epizodów. Uważam, że książka byłaby o wiele ciekawsza, gdyby autor poszedł w kierunku rozwinięcia tych epizodów. Atutem książki jest znajomość wojennych realiów i obrazowy sposób ich opisania oraz ciekawa galeria typów spod ciemnej gwiazdy. Nie znalazłam jednak w książce nic odkrywczego.
Caravaggio Awanturnik i geniusz Desmond Seward
W biografii o malarskim geniuszu najciekawszy okazał się obraz życia i stosunków społecznych barokowej Italii (Rzym, Mediolan, Neapol) oraz oblicze Malty i Zakonu Maltańskiego ze schyłkowego okresu życia Michelangelo da Caravaggio. O samym malarzu dowiadujemy się niewiele więcej niż można przeczytać w encyklopedycznej notce w wikipedii. Burzliwe życie wielkiego geniusza, jego trudny porywczy, kłótliwy charakter opisuje autor w sposób suchy, bezbarwny i mało ciekawy. Wielka to szkoda, bo życie malarza to gotowy scenariusz filmowy. Autor zadał sobie wiele trudu, aby dotrzeć do źródeł, które wydają się niezbyt bogate. Są to głównie świadectw współczesnych malarzowi włoskich biografów. Seward przedstawia wiele informacji na temat malarza, wiąże jego zachowania z charakterem epoki, próbuje go nawet usprawiedliwiać okolicznościami, widać, iż lubi swojego bohatera, choć nie jest wobec niego bezkrytyczny. Jednak sama biografia, jest napisana w sposób dość nużący. Tę niewielką objętościowo książeczkę (179 stron) czytało mi się ciężko i długo. Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny.
Książka stanowi udokumentowanie wystawy fotograficzno - literackiej zorganizowanej przez panią Barbarę Wachowicz w kilku miastach Polski w latach 1988-1990. Jest to zbiór zdjęć wykonanych podczas podróży odbytych szlakiem Mickiewicza, Słowackiego, Orzeszkowej, Reymonta, Żeromskiego i Wańkowicza okraszony fragmentami utworów naszych wielkich a także ich korespondencji i tego, co na ich temat pisali przyjaciele oraz badacze ich twórczości. Czarno - białe zdjęcia wykonane nieprofesjonalnym aparatem fotograficznym mają moc sprawczą przenoszenia w czasie. Patrząc na te niepodrasowane dzisiejszą obróbką zdjęcia można uwierzyć, że pejzaże, na które patrzymy są tymi samymi, które oglądali sto i dwieście lat temu nasi poeci i pisarze. Można by powiedzieć, że nic prostszego jak zamieszczenie wierszyka przy fotografii dworku, w którym gościł jego twórca. Ale to nie tak. Pani Wachowicz jest pasjonatką i ma dar wyboru tych najwłaściwszych wersów dla zilustrowania nastoju ducha, jaki towarzyszył podczas podróży. Z autorką mam tak, że kiedy zaczynam jej słuchać, czy czytać obawiam się przesady i patosu, a kiedy kończę dochodzę do wniosku, iż wszystko zostało pięknie wyważone. Podziw dla ukochanych pisarzy jest wyrazem szczerego zachwytu i nawet jeśli jest w nim nieco egzaltacji to mnie ona nie razi. I nie wiem, co bardziej mnie wzruszyło zdjęcia miejsc znanych, do których wyrywa się serce, zdjęcia miejsc, do których chciałabym, a nigdy nie dotrę, czy piękne strofy, które przypomniały mi, że kiedy i z poezją było mi po drodze (w tym ukochane strofy z Mickiewicza). Książka jest czymś więcej niż katalogiem z wystawy, bowiem zawiera jej pełną dokumentację, a jej wydanie uważam za bardzo dobry pomysł. Mając książkę w ręku miałam wciąż przed oczami blog Moje podróże literackie Agnieszki, która pięknie kontynuuje i rozwija pomysł pani Barbary.
Wspólny pokój Zbigniew Uniłowski
Najlepszą pozycję zostawiłam sobie na deser. Wspólny pokój przedstawia życie kilku drugorzędnych przedstawicieli środowiska literackiego okresu dwudziestolecia międzywojennego w Warszawie. Od czasu do czasu padają znane nazwiska, choć występują one raczej rzadko. Powieść miała być (i w swoim czasie była) zjadliwym pamfletem na środowisko literatów okresu dwudziestolecia, lecz dziś największy jej walor upatruję w warstwie dokumentalnej. To znakomity obraz pewnego wycinka środowiska podany nieco archaicznym dla nas, ale ciekawym językiem tamtego okresu. Język nadaje klimat powieści i jest jej dodatkowym atutem.
Opis życia pięciu mężczyzn i trzech kobiet, (panie stanowią jedynie epizodyczne, choć barwne tło wspólnego mieszkania), przedstawiony został w sposób niezwykle naturalistyczny. Fizjologia, brak intymności, znieczulenie, brudno, szaro i beznadziejne jest we wspólnym pokoju. Połączeni nędzą, brakiem perspektyw, zniechęceniem, snuciem wizji swego przyszłego losu często wdają się w kłótnie i awantury spowodowane koniecznością przebywania razem i brakiem intymności. Za dnia toczą zacięte dyskusje na temat kondycji literatury (z pojawiającym się często kompleksem niższości literatury polskiej wobec literatury europejskiej) oraz porządku społecznego (usprawiedliwiającego sposób zachowania bohaterów), nocami uskuteczniają wędrówki po lokalach za pożyczone lub wyłudzone pieniądze. Poniżej cytat jednego z bohaterów - Lucjana, będącego alter ego pisarza.
Nie chciałbym być czytanym przez samych rodaków, którzy by mówili, że mam serce płonące miłością do ojczyzny, że pragnę jak najlepiej i tak dalej. Serce Tomasza Manna też bije dla Niemiec, co mu nie przeszkadza być czytanym przez całą Europę. Te grzecznościowe nagrody Nobla dla Sienkiewicza i Reymonta niczego nie dowodzą, Diabli biorą, kiedy się weźmie do ręki współczesną książkę miernego nawet pisarza Niemiec czy Francji; od razu się czuje tę rasę, poziom, kulturę i te rzeczy tłumaczy się u nas, czyta się je, oni nie potrzebują robić tak jak my, żeby nasz Pen Club musiał płacić za wydanie w obcym języku jakiegoś Kadena czy cholera już wie kogo. Czy zastanawiałeś się, że poza paroma poetami i jednym Prusem nie mamy właściwie literatury?.. My nie zdajemy sobie sprawy, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu.
Książka przypomina mi w klimacie Zaklęte rewiry (znane jak dotąd wyłącznie w formie ekranizacji), choć książka Uniłowskiego powstała wcześniej. Polecam gorąco i nie zrażajcie się, jeśli nie wciągnie was od samego początku, jak to było w moim przypadku.
Dzisiejszy wpis dość długi, ale mam świadomość tego, że w hurtowni szuka się przede wszystkim tego, co przeczytało się, lub chciałoby się przeczytać samemu.
"Wspólny pokój" bardzo mnie zaintrygował, choć muszę przyznać, że Lucjan wydaje mi się osobą zakompleksioną z powodu swojego polskiego pochodzenia. I nie mogę zgodzić się z jego twierdzeniem, że tylko Prus był ważnym polskim pisarzem :)
OdpowiedzUsuńKompleks niższości literatury polskiej wobec europejskiej pojawia się kilkakrotnie na kartach powieści.Książka powstała w 1931 r. Muszę chwilę pomyśleć nad innym polskim - europejskim pisarzem tego okresu. Może podpowiesz?
OdpowiedzUsuńW Polsce tamtego okresu istnieli bardzo dobrzy pisarze, jak choćby Iwaszkiewicz, ale istotnie za granicą byli mało znani :)
UsuńSłyszałam gdzieś, że Uniłowski był skandalistą i dlatego do tej pory omijałam jego książkę, ale teraz widzę, że warto jej poszukać.
Polskich pisarzy niewątpliwie było w tym czasie wielu, ale jakoś też nie kojarzę takich którzy byliby znani poza krajem. Ale ja nie jestem znawcą, tylko amatorem, może ktoś o większej wiedzy coś podpowie. Nazwisko Uniłowski mnie niewiele mówiło. Etykietka skandalisty - mam uczucia ambiwalentne, raczej staram się sobie wyrobić pogląd poznając dzieło, choć nie przeczę, że czasami biografia, czy paskudne postępki zniechęcają do poznawania.
UsuńZastanawiałam się nad Conradem (Józefem Korzeniowskim) niewątpliwie znanym lepiej poza krajem, tyle, że nie wiem, czy już w okresie przedwojennym pod koniec lat dwudziestych był znany tak jak jest znany dzisiaj
UsuńJednak Conrad pisał po angielsku, więc miał ułatwiony start, nie trzeba było go tłumaczyć :)
UsuńOwszem, to na pewno wiele mu ułatwiło, jednak, gdyby pisał marnie nie pomogłaby znajomość języka. W związku z twoją uwagą przyszła mi taka myśl do głowy, czyżby w takiej a nie innej sytuacji polskich literatów mieli swój udział tłumacze. Dopiero od jakiegoś czasu zaczynam dostrzegać ich ogromną rolę.
UsuńJeszcze nie przekroczyłam wschodniej granicy (aż wstyd!), więc marzę o śladach polskich na Kresach. Też z przyjemnością czytam i oglądam relacje Agnieszki:)
OdpowiedzUsuń"Wspólny pokój" czeka z wetkniętą gdzieś w połowie zakładką, ale muszę, bo to moje ukochane międzywojnie.
Lubię hurtownie i chyba muszę częściej wykorzystywać, bo pojedyncze książki nie wszystkich interesują. Uśmiechu na weekend:)
U mnie to raczej zaniechanie i odkładanie na później, bo blisko, bo jeszcze czas. Byłam w Petersburgu, jako dziecko, ale z oczywistych względów niewiele z tamtego pobytu pamiętam, poza tunelami wydrążonymi w śniegu. Początek lektury Wspólnego pokoju nie był łatwy, szło mi jak po grudzie i jakoś nie mogłam złapać klimatu, dekadencja, alkohol, jałowe dysputy wydawały mi się nudnawe. Czytałam w podróży służbowej i opowiadałam koleżance, jaką to nudną książkę zabrałam, chciałam odłożyć i nie wracać. Teraz cieszę się, że tego nie zrobiłam. Choć jeśli ktoś nie gustuje w naturalistycznych opisach to może nie przypaść mu do gustu. A hurtownia to dobry pomysł, aby choć coś zostało w pamięci, która zaczyna płatać coraz większe psikusy.
UsuńCoś z tym podobieństwem "Zaklętych rewirów" i "Wspólnego pokoju" jest na rzeczy, obie książki oparte są przecież osobistych doświadczeniach autorów, obie są powieściami z kluczem tyle, że ten Worcella jest dzisiaj zupełnie nieczytelny a Uniłowskiego ciągle ma tę szczyptę pikanterii i obie to oszczędna proza bez ozdobników.
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu sięgnąć po Worcella, obiecuję to sobie od dawna. I przyznaję, iż po Wspólny pokój sięgnęłam także dzięki twojemu wpisowi, choć książkę nabyłam wcześniej w antykwariacie przyciągnięta wspomnieniem Ziemiańskiej :) i artystycznej bohemy dwudziestolecia w Warszawie. Chyba spodziewałam się czegoś innego, ale to co otrzymałam uważam za całkiem niezłą literaturę.
Usuń"Niezła literatura" to chyba najbardziej odpowiednie określenie - nie ma fajerwerków, akcja nie zapiera tchu w piersi ale ma się pewność, że obcuje się z czymś niebanalnym, książką której autor ma coś do powiedzenia czytelnikowi.
UsuńDokładnie tak.
Usuń"Paryż – miły sercu w każdej odsłonie"... Może zatem zainteresuje Cię bardzo bogato ilustrowany "Filmowy Paryż, czyli magia kina i miasta" Michała Bąka. A może już ją czytałaś? Wczoraj przyniosłam ją z biblioteki i planuję spędzić nad nią dzisiejszy wieczór. :-)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, iż z filmem francuskim jestem mało obeznana, przez długi czas unikałam francuskiego kina jak ognia. Może trafiałam na niewłaściwe filmy. Natomiast bardzo spodobał mi się Amelia, czy O północy w Paryżu. Pewnie jak pogrzebałabym głębiej w pamięci przypomniałabym sobie jeszcze parę ciekawych filmów. Dziękuję za polecenie. Poczekam na twoją opinię :)
UsuńTu nie ma tylko francuskiego kina, to filmy, w których Paryż się pojawia... Jest wprawdzie na przykład "Królowa Margot", ale są też m.in. "Dzwonnik z Notre Dame", "Danton", "Trzy kolory: Niebieski"... Allen, Bertoluci, Scorsese... Są oba filmy, które wspominasz. Zapowiada się ciekawy wieczór, więc jutro napiszę więcej.:-)
UsuńA w takim razie moja ciekawość została rozbudzona. Nie miałam okazji oglądać Królowej Margot (czytała), Dzwonnika obejrzałam w jakiejś średnio udanej ekranizacji z Salmą Hayek, ale i tak się spłakałam (uwielbiam tę książkę). Znam Dantona i Trzy kolory, ale przyznam, że poza Dzwonnikiem nie zwróciłam wcześniej uwagi na Paryż w filmie. A zatem czekam na wrażenia i sprawdzam dostępność w mojej bibliotece.
UsuńOkazało się, że jeden wieczór to stanowczo za mało. Filmy są tu pretekstem do opowieści o budowlach i miejscach Paryża, tych znanych i tych mniej odwiedzanych... Jeszcze kilka wieczorów z książką przede mną, ale już własną, bo doszłam do wniosku, że chciałabym mieć ją na stałe na półce i właśnie zamówiłam. Jeżeli masz ochotę, to zapraszam na "Fotel", gdzie zamieściłam dwa fragmenty dotyczące księgarni Shakespeare and Company, zobaczysz, czy taki sposób prowadzenia opowieści Ci odpowiada. :-)
Usuńhttp://wwygodnymfotelu.blogspot.com/2014/11/bodaj-najsynniejsza-anglojezyczna.html
A ja nabrałam wielkiej ochoty na wycieczkę do Paryża, nigdy tam nie byłam. :-)
Myślę, że spodobałaby mi się ta książka. Zajrzałam do Ciebie i zacytowane fragmenty brzmią zachęcająco. Księgarnia szekspirowska to niezwykle klimatyczne miejsce. Mam na myśli tę istniejącą dzisiaj. No i świetne miejsce z widokiem na moją ukochaną katedrę Notre Dame. Paryż polecam, a wcześniej tekst, który ci w komentarzu podlinkowałam :) Jeśli wie się po co się jedzie to ryzyko rozczarowania jest znikome, a bywa, że zobaczy się nawet Paryż, którego już nie ma, piękniejszy niż ten z folderów i widokówek.
UsuńBardzo dobrze napisałaś w tamtym poście! Wiesz, gdybym pojechała do Paryża, to chyba z książką pana Bąka lub innym oryginalnym przewodnikiem pod pachą. Wtedy szansa zobaczenia takiego właśnie Paryża, piękniejszego od wizerunków widokówkowych, znacznie wzrośnie. A punkt absolutnie obowiązkowy - szekspirowska księgarnia. :-)
UsuńNapisałam pod tamtym postem odpowiedź, między innymi o obserwacjach na temat tzw. turystów. Trzymam kciuki, aby udało ci się kiedyś zrealizować to marzenie. Jakbyś potrzebowała jakichś wskazówek to jako osoba posiadająca pewne doświadczenie w podróżowaniu do miasta świateł chętnie się nimi podzielę.
UsuńBardzo dziękuję! :-)
UsuńHurtownia mi się bardzo podoba i sama o tej metodzie myślę, bo mi się uzbierało sporo przeczytanych książek. Ale i z hurtową prezentacją mam problem.
OdpowiedzUsuńUniłowski czeka na półce w tym samym wydaniu. Oglądałam film z 1959 roku w świetnej obsadzie. Jak przeczytam książkę może wrócę do niego.
Bo i do hurtowni trzeba pisać w miarę systematycznie (od razu po przeczytaniu)- przynajmniej ja tak mam, jeśli od lektury mija jakiś czas (tak c.a miesiąca) to raczej trudno mi o niej cokolwiek napisać, bez choćby pobieżnego ponownego przejrzenia, a na to przecież nie mamy czasu. Chyba zacznę robić notatki, choć bardzo tego nie lubię, bo czuję się wówczas zobligowana wbrew woli :)Nie miałam pojęcia, że powieść sfilmowano.
Usuń,,Wspólny pokój,, chętnie bym przeczytała:)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że zachęciłam
Usuń