Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 13 stycznia 2019

Wenecja po raz kolejny



Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów albo, przy pewnym szczególnym usposobieniu, jakąś istotę boską. Miłość jest bowiem czymś, co się dzieje pomiędzy odbiciem a odbitym przedmiotem*.
O Wenecji napisano już tyle, że wydaje się zbędnym pisać cokolwiek więcej. Sama pisałam o niej niejednokrotnie. Należy do tych miejsc, które mogłabym odwiedzać wciąż na nowo. Jak dotąd odwiedzałam ją głównie latem, w upalne, wilgotne dnie, skąpaną w słońcu i zatłoczoną do granic niemożliwości. Z roku na rok przyjeżdża tu coraz więcej ludzi, z roku na rok odwiedziny stają coraz bardziej uciążliwe. Z roku na rok Wenecja niszczeje coraz bardziej. Może dlatego mając świadomość jej umierania wiele osób chce zdążyć pożegnać się z Najjaśniejszą.

Odziane w szorty stada, zwłaszcza te rżące w języku niemieckim, działają mi na nerwy; tym, że ich- czyjakolwiek- anatomia tak dalece ustępuje anatomii kolumn, pilastrów i posągów; oraz tym, co ich ruchliwość- i wszystko, co ją napędza- usiłuje narzucić stabilności marmurów*
Szczęściem podróżnika jest to, że są to z reguły turyści weekendowi, którzy przyjechali zaliczyć główne atrakcje miasta. Są to najczęściej ludzie wygodni, którzy uwielbiają się wyspać i ludzie zabawowi, którzy opuszczają swe norki po zmroku, aby uzupełnić niedobór płynów. Podobnie w porze obiadowej, kiedy turysta okupuje self service bary, bądź każdy kamień, na którym może przysiąść z big kanapką, bo tanie i duże.
Nadal wczesnym rankiem i nadal na placach, uliczkach i mostkach troszkę bardziej oddalonych od turystycznych szlaków bywa jeszcze spokojnie i zupełnie przyjemnie.
Rafael i Tobiasz
Mimo, iż po wyjściu z dworca Santa Lucia buchnął na mnie powiew dusznego i lepkiego powietrza, mimo, że szłam w kierunku hotelu w stłoczonej, ciasnej, ludzkiej masie, mimo, że ledwo ciągnęłam ciężką walizkę, a torebka, której pasek wżynał się w ramię obijała o kolana byłam uszczęśliwiona, że oto jestem tutaj, znowu, po kilku latach nieobecności. Być może po raz ostatni, bo któreś z nas (ja albo Wenecja) może nie doczekać kolejnego razu.
Rezerwując hotelik nie wiedziałam, że będzie on położony tak blisko miejsc, które były tłem powieści Anioł panny Garnet (chciałam podlinkować, ale okazało się, że nie mogę odnaleźć mojego bloga na innej platformie :( ) Dzielnica Dorsoduro, to jedna z najstarszych dzielnic miasta. Nie mogłam odmówić sobie przechadzki do kościoła Świętego Archanioła Rafaela, który tak dużą rolę odegrał w historii panny Julii Garnet. Brodski pisze o chodzeniu śladami wielkich poprzedników. Ja poszłam dalej, chodząc śladami fikcyjnej postaci. Pierwszy kościół w tym miejscu był wybudowany w VII wieku, trzy razy spalony, za każdym razem był odbudowany. Dziesięć wieków po tym, jak położono tu kamień węgielny, po zniszczeniach dokonanych przez czas i zapewne na skutek złych warunków statycznych świątynia została zrekonstruowana, a prace przy jej przebudowie i wyposażeniu trwały do połowy osiemnastego wieku. Jak większość weneckich świątyń wejście do świątyni jest naprzeciwko kanału. Nad wejściem znajduje się rzeźba przedstawiająca Anioła Rafaela z Tobiaszem i psem. To chyba dość nietypowy widok. Bardzo mi się ta odmienność podobała,
podobnie, jak historia Rafaela, który pomógł Tobiaszowi uzdrowić niewidomego ojca skradła moje serce podczas lektury powieści, konkurując z historią kobiety, która została uzdrowiona, dopiero wówczas, kiedy zrozumiała, co w życiu jest najważniejsze. Rzeźba jest przypisywana Sebastiano Mariani szwajcarskiemu architektowi i rzeźbiarzowi z Lugano i datowana na początek XVI wieku. Wewnątrz świątyni, w jednym z ołtarzy bocznych znajduje się kolejna rzeźba przedstawiająca Anioła Rafaela, Tobiasza i psa. Świątynia jest nieduża, nie przytłacza nadmiarem, mimo, iż pochodzi w dużej mierze z okresu baroku, któremu umiar był obcy. Okolica świątyni niemal bezludna.
Kiedy płynęłam vaporetto na nabrzeże Zattere udało mi się zrobić zdjęcie płynącego wzdłuż nabrzeża statku. Zdjęcie jest zamglone i pozbawione kolorów. To jedno z moich ulubionych, Wenecja wydaje się nań taka daleka, malutka, a statek ogromny. Jak zapowiedź jakiegoś kresu, jak coś co istnieje, ale już odchodzi w przeszłość. Zattere - gdzieś, nie pamiętam, już gdzie i wcale nie dam głowy, że to prawda, przeczytałam, iż Josef Brodski lubił tam
spacerować.
Pamiątkowa tabliczka na murze przy nabrzeżu zdaje się to potwierdzać, choć jej treść Josef Brodski, wielki rosyjski poeta, noblista, kochał i sławił to miejsce może oznaczać że kochał to miasto. A że kochał najlepiej świadczy o tym Znak wodny, kolejna książka o Wenecji, którą powinno się przeczytać przed podróżą. I oczywiście po raz kolejny zamarzyła mi się zima w Wenecji. Zattere było prawie bezludne, a zatem nie było by nic dziwnego w tym, że to miejsce upodobał sobie noblista, który jak wiemy nie tolerował tłumów.
Kolejne miejsce, które chciałam zobaczyć, było związane z filmem Miłość i śmierć w Wenecji. Pamiętam scenę, w której eteryczna, śmiertelnie chora dziewczyna wchodzi na kopułę bazyliki Świętego Marka, aby przyjrzeć się piazza z góry, zobaczyć cztery brązowe konie, aby zaczerpnąć jeszcze jeden łyk życia. Oglądając tę scenę marzyłam, iż ja także muszę tam się wdrapać. Miałam ogromną satysfakcję, kiedy udało mi się to marzenie spełnić i mogłam obejrzeć nie tylko kopie koników, które przybyły z Konstantynopola. Z wysokości tarasu wspaniale ogląda się mozaiki
na wnętrzu kopuły. No i oczywiście plac świętego Marka, Palazzo Ducale, Canale Grande. Jeśli chce się lepszej perspektywy można wjechać windą na Dzwonnicę.Polecam, widoki są niezapomniane.A po wyczerpującej wędrówce, po nasyceniu zmysłów wzroku, słuchu i węchu kolorami, zapachami, dźwiękami przychodzi czas na małe co nieco. A co będzie bardzie właściwe w takim miejscu, niż owoce morza.Cytaty pochodzą z książki Znak wodny Josefa Brodskiego.
Ależ to było pyszne

10 komentarzy:

  1. Maja w tym roku wprowadzic, albo juz wprowadzono, oplate dla tych ktorzy przyjezdzaja do Wenecji tylko na pare godzin. Pierwszy taki przypadek w swiecie. Jakies 5 euro pewnie za duzo ludzi nie zniecheci, ale przynajmniej miasto zarobi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe. Też nie wiem, czy to pomoże w zmniejszeniu liczby odwiedzających (nie dziwię, się, że każdy chce zobaczyć, choć z drugiej strony, niektórzy zachowują się tak, jakby po nich to mógł przejść potop). Tak jak piszesz może choć miasto zarobi na np. większą ilość koszy na śmieci. Prozaiczna sprawa, a szłam przez pół kilometra w poszukiwaniu kosza na odpadki, a kiedy znalazłam był tak zapełniony, że śmieci zeń wylatywały. Od tej pory zaczęłam nosić woreczki na odpady. Jest też zakaz spożywania na ulicy, bo to sprawia niechlujne wrażenie, kiedy trzeba się przeciskać przez obozowiska kanapko-żerców. A z drugiej strony w Sienie szukałam knajpy, w której mogłabym zjeść coś ciepłego przez pół miasta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ci ktorzy zostaja w Wenecji na dluzej placa w hotelach takse klimatyczna czy jak to nazwac, a ci ktorzy wpadaja na jeden dzien czy krocej nie placa nic i to dlatego. Nie bylam w Wenecji ale ktos mowil, ze nagorsze sa jakies olbrzymie statki wycieczkowe, ktore wplywaja do kanalu i potrafia zalonic cala bazylike sw. Marka, juz nie wspominajac, ze to niebezpieczne dla gondol. Miasto z tym tez powinno cos zrobic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy po raz pierwszy widziałam takie zdjęcie ogromnego wycieczkowca zasłaniającego cały widok zrobiło ono na mnie duże wrażenie- negatywne. Dziwiło mnie, że koleżanka która mi je pokazywała wyrażała nim zachwyt.

      Usuń
  4. A slyszalas, ze wloska Matera zostala wybrana europejska stolica kulturalna? Burmistrz apelowal, aby nie przyjezdzac tam w tym roku, bo jak sie zwala tlumy na raz to zadepcza Matere. Po czym wyprawil tam reklamujacego miasto Sylwestra (beznadziejnego). Gdzie jego logika?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polityk i logika? przecież oni są jak liście na wietrze... Jednego dnia szczuje, drugiego dnia wyraża oburzenie, że ktoś inny wyraża swoje, odmienne zdanie.

      Usuń
  5. Czytałam z uwagą Twój post Wenecja po raz kolejny, przypominając sobie własną wenecką przygodę, którą opisałam w marcu 2012 roku. Często później szukałam możliwości ponownego odwiedzenia miasta na wodzie, jednak jak do tej pory nie udało mi się tam pojechać po raz kolejny. Dzisiaj byłam pod wrażeniem Twojej podróży, no i tej mojej sprzed prawie sześciu lat, którą przypomniałam sobie po przeczytaniu Twojego posta.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dużą ciekawością czyta się każdy wpis na zaprzyjaźnionych blogach, ale nie ma co ukrywać, jeśli pisze się o znanych nam miejscach to czyta się z jeszcze większą ciekawością, bo od razu przenosimy się we własne wspomnienia i nakłądamy czyjeś spojrzenie na własne.

      Usuń
  6. Choć w Wenecji byłam dawno temu to za sprawą twojego postu wspomnieniami wróciłam do tej wycieczki. Wtedy nie było tylu ludzi co teraz, można było spokojnie spacerować tymi wąskimi uliczkami.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz też się to zdarza, ale nie o każdej porze i nie wszędzie. Na Placu Św. Marka byłam o dość wczesnej porze, a już było tam trochę ludzi, choć i tak dużo mniej, niż w porze największej "oglądalności" - jeśli takiego sformułowania można odnieść do czasu największej aktywności turystów w atrakcyjnych miejscach.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).