Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 maja 2025

Berlin niejednoznaczne wrażenia

Brama Brandenburska

Od czasu mojej wycieczki do Drezna przez Berlin minęły niemal trzy miesiące, a jeszcze nie zdążyłam opisać wrażeń. Być może nie spieszyło mi się, dlatego, iż owe wrażenia były mieszane, a może jak to często bywa nadmiar zdarzeń ostatnich dni wyparł je na rzecz włoskich czy choćby warszawskich. Z jednej strony nie żałuję wyjazdu; widziałam parę ciekawych miejsc, dobrze dogadywałam się ze współtowarzyszką podróży, przećwiczyłam podróż pociągiem (z reguły latam), a to w moim wieku niebagatelne doświadczenie. Pogoda, jak na marzec była nie niezła. Jednak Berlin, jako taki (podobnie jak wcześniej Mediolan) mnie nie zachwycił. Skupię się zatem na tym, co sprawiło mi (a w zasadzie nam, bo wrażenia miałyśmy podobne) największą przyjemność podczas półtorej dnia wędrowania po mieście.
Raistag z prawie niewidoczną kopułą

Pierwszą budowlą, do której dotarłyśmy w dniu przyjazdu był Raistag (siedziba Bundestagu- czyli niemiecki parlament). Budynek z końca XIX wieku zbudowany w stylu barokowym podobny do wielu innych, które widywałam już wcześniej w różnych miejscach Europy. Być może i ciekawy, ale w mojej opinii nie wyróżniał się niczym szczególnym. Tak myślałam początkowo. W dodatku ustawione wzdłuż jednej z fasad rusztowania nie dodawały mu uroku. Zniszczony w 1933 r. podczas pożaru odbudowany został w latach sześćdziesiątych.
Raistag z lepiej widoczną kopułą

Nie miałam też w pamięci żadnej interesującej historii, która pozwoliłaby mi na utożsamienie tego miejsca z jakimś istotnym dla mnie wydarzeniem.
Fragment muru ze stoczni gdańskiej z pamiątkową tablicą


Nie mniej od razu zwróciłam uwagę na fragment muru z tablicą pamiątkową. Początkowo myślałam, iż to kawałek muru berlińskiego, tego sławetnego (albo może raczej niesławnego) berlińskiego muru, który niegdyś dzielił Berlin na Zachodni i Wschodni. Uzasadniała to lokalizacja znajdującej się nieopodal Bramy Brandemburskiej, która przebiegała na granicy stref wpływów wschodniej (radzieckiej) i zachodniej (europejskiej). Tymczasem okazało się, iż był to fragment muru niegdyś otaczającego budynek Stoczni Gdańskiej (dawniej im. Lenina), tegoż samego muru, przez który skakał Lech Wałęsa w 1980 r.. A na nim tablica pamiątkowa poświęcona wkładowi Polski w budowę nowego porządku politycznego Europy „Dla upamiętnienia walki Solidarności o wolność i demokrację i wkładu Polski w ponowne zjednoczenie Niemiec i polityczną jedność Europy”. Od razu poczułam sympatię dla tego budynku i jego gospodarzy. Już nie wydawał mi się taki obcy i taki niemiecki. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi wychowywano mnie w przeświadczeniu, że Niemiec to wróg i długi czas wszystko, co niemieckie wydawało się obce.
Wewnątrz kopuły Raistagu

Ponieważ chciałyśmy wjechać na kopułę Raistagu, na której znajduje się punkt widokowy musiałam napisać maila do administracji parlamentu, aby uzyskać coś w rodzaju imiennego zaproszenia - zezwolenia na wizytę. Kiedy patrzyłam na owo zezwolenie z niemiecką pieczęcią, która mimo braku swastyki i tak kojarzy mi się z niemiecką gapą czułam się nieswojo. Pomijając jednak niezbyt komfortowe odczucia związane z wyglądem owego zezwolenia wjazd na kopułę Raistagu i wejście na jej szczyt przyniosły niezwykle pozytywne wrażenia. Nieraz na tym blogu wspominałam moją słabość do form kolistych, cylindrycznych, półokręgów i półkola.

Kopuła ma kształt przeszklonego półkola. Powstała wg projektu Normana Fostera w 1995 r. Kiedy po zjednoczeniu Niemiec (Wschodnich i Zachodnich) parlament musiano przystosować do nowych okoliczności ogłoszono konkurs na transparentną kopułę wieńczącą dach budynku. Co ciekawe w pierwotnym założeniu miała mieć zupełnie inny kształt - płaskiego przeszklenia przypominającego, jak twierdzą niektórzy stację benzynową. Na szczyt kopuły prowadzi spiralna rampa okalająca znajdujący się w środku odwrócony stożek obudowany lustrzanymi panelami. Wysokość kopuły wynosi 24 metry, zaś samego budynku Raistagu 47 metrów. Panele odbijają światło dzienne do wnętrza sali plenarnej znajdującej się na dole budynku, a jej niebieskie, a może fioletowe krzesła odbite w lustrach dają ciekawy widok. I nawet owa niemiecka „gapa” tym razem biała już nie razi. Co mnie bardzo ucieszyło to audioprzewodnik w języku polskim. Rzadko zdarza mi się trafić na polskojęzyczne przewodniki, a tu taka miła (kolejna) niespodzianka. Wspinając się na szczyt dachu czułam się fantastycznie, co jest o tyle dziwne, że nie cierpię wszelkiej wspinaczki. A tu dodatkowo zdarzył się mały cud - boląca dwa dni noga nagle ozdrowiała. Na godzinę zwiedzania wybrałyśmy porę zapadania zmierzchu, aby móc spojrzeć na miasto zarówno za dnia, jak i rozświetlone nocnymi latarniami.

Bardzo mi się spodobało połączenie futurystycznej kopuły z klasyczną formą. Rzadko chwalę nowoczesne budowle, ale ta kopuła to kolejny wyjątek potwierdzający regułę.
I mimo iż kopuła jest ogromna (wysokości połowy budynku) to oglądana z poziomu ziemi nie sprawia takiego wrażenia.

Punkty widokowe są dla nas zawsze bardzo atrakcyjną formą zwiedzania, gdyż pozwalają przyjrzeć się miastu z innej perspektywy, zorientować w rozkładzie przestrzeni miejskiej. Myślę, że dobrze byłoby na nie się wdrapać na początku zwiedzania, wówczas można nieco skorygować plany eksploracyjne. My na dach wjechałyśmy ostatniego dnia pobytu, więc nie było już czego korygować, ale to też dobry pomysł na takie podsumowanie wycieczki.
O ile z wjazdem na kopułę nie wiązałam żadnych nadziei, wręcz zakładałam, iż nic się nie stanie, o ile nie uda się nam tam wjechać, o tyle nie mogłam przegapić Bramy Brandenburskiej.
Brama Brandenburska
To tak jak z każdym z tych charakterystycznych dla miasta punktów, które doskonale znamy z filmów i fotografii (wieża Eiffela w Paryżu, Big Ben w Londynie, Koloseum w Rzymie, Bazylia Św. Piotra w Watykanie, Katedra w Mediolanie) - marzymy, aby zobaczyć je na żywo. Skonfrontować rzeczywistość z wyobrażeniami. W dodatku Brama ciekawiła mnie, jako dzieło Carla Gottharda Langhansa. Skąd to zainteresowanie dotąd nie znanym mi zupełnie architektem? Otóż kiedy zobaczyłam we Wrocławiu Synagogę Pod Białym Bocianem projektu Carla Ferdinanda Langhansa (syna Carla Gottharda) i przeczytałam, iż jego ojciec był sławnym śląskim architektem, tym od Bramy Brandenburskiej od razu pojawiła się myśl, że dobrze byłoby ją zobaczyć. Langhans ojciec tworzył pod wpływem Witruwiusza oraz antycznych odkryć dokonanych przez Wincelmana.
Brama od strony Placu
Brama od strony Alei Lipowej
Brama to jego najsłynniejsze dzieło wzorowane na ateńskich Propylejach. W tym miejscu na początku XVIII wieku stał mur celny wraz z Bramą gdzie pobierano opłaty od wwożonych towarów i rejestrowano towar. Pod koniec wieku bramę rozebrano i przebudowano w bardziej reprezentacyjnym stylu. Miała ona upamiętniać króla Prus Fryderyka II. W kolejnych latach przybywały jej zdobienia. Najbardziej znanym jej elementem jest charakterystyczna kwadryga (dwukołowy wóz zaprzężony w cztery konie), którym powozi półnaga Wiktoria bogini zwycięstwa z liśćmi laurowymi na głowie. Kwadryga jest autorstwa Gotfryda Schadova. Kwadryga podobnie, jak niegdyś rumaki z weneckiej Bazyliki Św. Marka została zabrana z Berlina do Paryża przez wojska Napoleona (za jego sprawą mnóstwo dzieł sztuki zmieniło swoją lokalizację). Dość szybko jednak została zwrócona do Berlina po upadku cesarza. W 1933 r. naziści świętowali tutaj przejęcie władzy przechodząc z pochodniami pod głównym łukiem Bramy.
W czasie wojny uległa pewnym zniszczeniom, o jej odbudowie zdecydowano dopiero w 1956 r. i o dziwo mimo licznych niesnasek pomiędzy oboma rządami (brama stała na granicy Berlina Wschodniego i Zachodniego) strony zgodnie współpracowały przy jej odbudowie. Wraz z upadkiem muru berlińskiego w 1989 r. odbyło się uroczyste otwarcie Bramy.
Dziś pod Bramą od strony Alei Lipowej odbywają się liczne manifestacje. Mam wrażenie, że obywa się ich tak wiele, że mało kto już wie, o co chodzi manifestantom. Co chyba ich nie zraża, najważniejsze, że coś się dzieje.
Aleja Lipowa Anny Bilińskiej Bogdanowicz

Aleja Lipowa tak pięknie uwieczniona na obrazie Anny Bilińskiej Bohdanowicz wygląda dziś… niezbyt reprezentacyjnie. Ot szeroka arteria, mocno zaśmiecona, z nielicznymi knajpkami mało zachęcającymi do odwiedzin, choć znalazłyśmy tam całkiem miłą cukierenkę. Zabrakło mi na niej lip, albo też było ich zbyt mało, aby uzasadniało to nazwę ulicy. Jej reprezentacyjny charakter niknie parę metrów od Bramy Brandenburskiej i pojawia się dopiero w okolicy Uniwersytetu Humboldtów (najstarszego berlińskiego uniwersytetu z początku XIX wieku. Najstarszy z XIX wieku? Ogarnęło mnie zdziwienie, gdzież mu tam do naszego uniwersytetu krakowskiego, którego historia sięga wieku XIV). Przestrzeń pomiędzy jest po prostu nijaka. Ale może to też po trochu wina pogody, wczesna wiosna, ogołocone z liści drzewa, pochmurnie. Tak Aleja Lipowa to jedno z większych rozczarowań berlińskich.
Katedra w Berlinie (Berliner Dom)

Kolejne miejsce, które zamierzałyśmy odwiedzić to Katedra Berlińska (Berliner Dom) Ta ewangelicka świątynia z przełomu wieków XIX i XX wg projektu Juliusa Carla Raschdorffa łączy dwa style renesans i barok. W jej podziemiach znajduje się krypta grobowa, w której pochowano ok 90 członków dynastii Hohenzollernów. Bardzo chciałam ją zobaczyć, ale nie weszłam do środka. Sama nie wiem dlaczego. Chyba z powodu zbyt małej ilości czasu i zbyt dużego zmęczenia. Pierwszego dnia dotarłyśmy za późno, a kolejnego miałyśmy w planach odwiedziny w muzeum, potem rozbolała mnie noga i tak jakoś wyszło. Sama katedra przyciąga wzrok swą dekoracyjnością i ogromem. Spatynowana zielonkawa kopula góruje nad otoczeniem. Nie sposób jej przeoczyć. Przed katedrą znajduje się rozległy skwer pełen młodych ludzi, nie braknie tu ulicznych śpiewaków i muzykantów. Myślę, że to jedno z sympatyczniejszych miejsc na odpoczynek, przysiąść na ławeczce w otoczeniu zieleni, pięknej klasyczne architektury i muzyki. Katedra znajduje się nieopodal Wyspy Muzeów. 

Niedaleko też stąd do Aleksanderplatz. I tu kolejne rozczarowanie. Ogromny plac, wydał mi się niemal pusty, poza wielką fontanną na środku ledwie zadrzewionego skweru. Choć tu znowu być może zawiniła pora roku (marzec i ogołocone drzewa). Wieża telewizyjna – nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Ot wysoka wieża z kulą u góry. Może gdybym nań wjechała napisałabym co innego. Wokół placu jadłodajnie z kiczowatymi reklamami jedzenia takimi, które mnie do jedzenia nie zachęcają. Miejsce w moim odczuciu nijakie.
Aleksanderplatz

Wieża telewizyjna

No i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie odwiedziła przynajmniej jednej galerii sztuki.
Budynek Muzeum

Ponieważ Muzeum Pergamońskie jest tymczasowo nieczynne (i będzie nadal jeszcze przez jakieś dwanaście lat) wybrałyśmy zbiory Starej Galerii Narodowej. Sam budynek Galerii w klasycystycznym stylu jest niezwykle interesujący, a w dodatku zawiera interesujące zbiory malarstwa impresjonistycznego. Miałyśmy okazję poznać niemieckich impresjonistów, których obrazy nas zainteresowały. Zwłaszcza dwóch największych przedstawicieli tego nurtu Maxa Slevogt oraz Maxa Liebermanna. Nazwisko tego drugiego kojarzyłam z wystawy w Pałacu na wodzie w Łazienkach z 2023 r. i swego ówczesnego rozczarowania, kiedy okazało się, iż wystawa obejmuje jedynie dwa obrazy malarza. Teraz mogłam obejrzeć ich znacznie więcej. Bardzo lubię takie odkrycia. Impresjonizm lubię od zawsze, a niemiecki był mi jak dotąd nieznany. Obok tych dwóch wyżej wymienionych panów jego przedstawicielem jest także Lovis Cornith, którego Las Powódź nad jeziorem Starnberskim swego czasu zachwycił mnie we wrocławskim Muzeum Narodowym. 
Przedszkole w Amsterdamie Maxa Liebermanna
fragment obrazu
Tym razem ujęły mnie obrazy Slevogta i Liebermanna. A w szczególności rozczulający obrazek Przedszkola w Amsterdamie. Dzieciaczki w fartuszkach siedzące grzecznie na ławeczce pod okiem opiekunki zajętej robótką. Taki nieco nierealny widoczek, bo chciałabym zobaczyć grupkę niesfornych szkrabów siedzących bez ruchu i zajmujących się sami sobą. No ale na obrazie wszystko jest możliwe. A na przeciwnym biegunie Warsztat szewski coś w klimacie Vincenta i jego czarno-białych obrazów ludzi pracy. Bardzo podobały mi się jego obrazy malowane w Holandii, ledwie spojrzałam już wiedziałam, że to właśnie to miejsce.
Warsztat szewski Max Liebermann
Stevensift in Leiden Max Liebermann

Max Slevogt zauroczył mnie swoim niebieskim w tonacji obrazem Żaglówki na rzece Alster wieczorem. Jest tu wszystko co lubię – temat z wodą w tle, niebieskości we wszelkiej postaci, romantyczny nastój wieczorny i żaglówki, które zawsze wyglądają przepięknie. 

Żaglówki na rzece Alster wieczorem Max Slevogt 
Kiedy już po mało zachwycających zbiorach na parterze (poza salą malarstwa francuskiego) obejrzałyśmy zbiory impresjonistów na I piętrze i kiedy zmęczona nadmiarem wrażeń powiedziałam do Joanny, że nie mam siły na ani jeden więcej obraz i zaraz trzeba będzie mnie wynosić trafiłyśmy na salę z obrazami Moneta, Maneta, Pissarra, Van Gogha, Renoira, Toulouse Lautreca, Cezanne`a oraz Signaca. No i musiałam zmienić zdanie, bo nagle ożyłam i z obłędem w oku latałam od obrazu do obrazu chcąc zapamiętać każdy z nich.
Kasztan w rozkwicie Renoir

Dom wiejski w Ruell Edward Manet

Młyn de la Gallette Vincent van Gogh

I na koniec tej krótkiej wycieczki jeszcze jedno zaskoczenie katolicka świątynia z XVIII wieku w stylu klasycystycznym z wnętrzem tak ascetycznym, że byłam przekonana, iż to świątynia ewangelicka – one wg mojej wiedzy są zdecydowanie skromniejsze. Jest to katedra pod wezwaniem św. Jadwigi, a w zasadzie Hedwigii. Wzorowana na rzymskim panteonie świątynia kwadratowy budynek z okrągłą kopułą wewnątrz zaskakuje bielą i prostotą. Na białych kolumnach wsparta kopuła z oculusem nad nietypowym ołtarzem w formie półkuli. Ołtarz otoczony rzędem krzeseł ustawionych w kręgi. Kilka figur w bocznych wnękach (nawach, kaplicach?) W jednej z nich figura św. Piotra z XIV wieku. Całość dopełniają organy. Bardzo ciekawe wnętrze. Nie potrafię określić, czy mi się ono podoba, czy wręcz przeciwnie, ale muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy widziałam takie wnętrze katolickiej świątyni. Ciekawe i odważne. 
Katedra Św. Jadwigi 

Wnętrze katedry


Święty Piotr z katedry św. Jadwigi
Podsumowując Berlin mi się trochę podobał i trochę nie podobał. Być może ponowna wizyta pozwoli mi zdecydować co przeważy w mojej ocenie.

19 komentarzy:

  1. Berlin miałem okazję poznać w latach 80 - tych. Był to wtedy Berlin Wschodni i co zrozumiałe to co znajdowało się za Bramą Brandenburską było niedostępne. Niemniej jednak w czasach, gdy u nas było szaro i brakowało wszystkiego nawet ten komunistyczny Berlin robił niesamowite wrażenie nie mówiąc już o asortymencie w sklepach. Byłem na wieży telewizyjnej co też robiło wrażenie. Pomimo, iż minęło tyle lat ciągle jeszcze tam nie byłem a ciekaw jestem zmian no i koniecznie musimy zwiedzić Wyspę Muzeów i Charlottenburg. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w Berlinie wschodnim byłam pod koniec lat 70. Wtedy można było pojechać na zakupy. Pamiętam, że kupiłam sobie buty skórzane i trochę wyrobów ceramicznych, które mam do dziś. Niemniej jednak zbyt dobrych wspomnień z tej wyprawy nie mam, bowiem w pociągu wszyscy przed kontrolą celną trzęśli ze strachu. Ci co na przykład mieli więcej par obuwia wyrzucali je przez okno!
      Kolejnym razem jechałam przez Niemcy do Francji Fiatem 126 p. Z powrotem po kilku latach wracałam Volvem i byłam tak "przetrzepana" na granicy, że z trudem zapakowałam samochód ponownie. Nocleg w RFN w jakimś pensjonacie też nie należał do przyjemnych, a zatem chyba na zawsze zraziłam się do zwiedzania tego kraju.
      Niemniej jednak Małgosiu zobaczyłaś trochę ciekawych obiektów.
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
    2. Jakoś dziwnie twój komentarz zapisał się pomiędzy innymi. Zaciekawiło mnie to wyrzucanie butów przez okno. Czy potem je zza tego okna zabierano z powrotem? :) Nie podróżowałam w czasach kontroli celnych poza wycieczką na Węgry, gdzie miałam w obie strony dozwoloną ilość towaru i waluty :) zawsze legalistka, choćby nie wiem jak głupie były przepisy, ale też nigdy nie umiałam zahandlować, ani zarobić. Znane są moje nietrafne inwestycje, kupowałam w najgorszym okresie i sprzedawałam też (na szczęście zawsze było tego co kot napłakał). Myślę sobie, że nie ma nieciekawych miejsc, tylko czasami mamy niedobre wspomnienia, albo nie trafimy we właściwy czas na podróżowanie. Pozdrawiam

      Usuń
    3. Kiedy w sąsiednim przedziale celnicy sprawdzali każdy kącik, macali nawet rękawy i kieszenie w kurtkach wiszących na wieszakach..., to w następnym przedziale spanikowani ludzie wyrzucali to co mieli "w nadmiarze". Tak było właśnie z butami, których już nie odzyskali. A na Węgrzech tajna policja skontrolowała nas i zamknęła na kilka godzin, zabierając nam bezprawnie całą gotówkę. Ech, paskudne to były czasy...

      Usuń
    4. No tak ciężkie to były czasy. Oby nie wróciły w jakiejś innej postaci.

      Usuń
  2. Dopiero co wspominałam u koleżanki blogerki Węgry, które w latach 80 tych jawiły mi się zachodem z uwagi na sklepowy asortyment. Czyżby im dalej na wschód tym było gorzej w sklepach. Nie wiem, jak było w innych demoludach, bo zaczęłam podróżować dość późno. Zawsze ciekawie byłoby skonfrontować wspomnienia z dniem dzisiejszym. Moja siostra po 35 latach poleciałam na Cypr i nie mogła tam niczego rozpoznać, zmiany nastąpiły tak ogromne. W dodatku nie mieliśmy wówczas aparatów cyfrowych z możliwością robienia nieograniczonej ilości zdjęć. A Wieża telewizyjna musiała wówczas robić duże wrażenie, nie było takich miejsc wtedy, takich punktów widokowych i takich pomysłów. Być może i dziś gdybym wjechała na szczyt pisałabym inaczej :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. W zasadzie widziałaś może 5% miasta, jedną główną ulicę, czyli Unter den Linden (jest bardzo zielona!), więc trudno ocenić cały Berlin. Zachodnia część ma mnóstwo pięknych miejsc i zabytków, a i we wschodniej jeszcze jest sporo do zobaczenia. No i lepiej jednak zwiedzać, gdy jest zielono, bo IMO Berlin to najbardziej zielone miasto z wszystkich, które odwiedziłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem zdaję sobie z tego sprawę, że widziałam niewiele - choć nieco więcej niż napisałam - moje opisy są wybiórcze, ale fakt, że niewiele i trudno generalizować. Dlatego nie oceniam miasta, a swoje wrażenia być może mylne, być może podczas kolejnego wypadu stwierdzę, że jednak lubię to miasto. Co do zieleni pełna zgoda. W sumie teraz jak patrzę na ten obrazek Bilińskiej to mimo, iż taki romantyczny, nostalgiczny i piękny też te drzewka wydają się rachityczne. No nie ta pora roku :)

    OdpowiedzUsuń
  5. I racja, że sama napisałam ocena, choć piszę o wrażeniach, zatem zmieniłam tytuł na wrażenia:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja podobnie jak Wiesio w Berlinie byłam bardzo dawno, bo w 1980 roku. Miasto nie spodobało mi się absolutnie, nie znalazłam żadnego uroku w jego ciężkiej i monumentalnej architekturze. Wiem, że Mediolan też nie przypadł Ci do serca, i nie mam zamiaru dyskutować z Twoja opinią, ale dla mnie między tymi dwoma miastami nie ma nawet porównania, choćby dlatego, że Mediolan jest mieszanką stylów od średniowiecza do współczesności i jest w nim mnóstwo zabytków z różnych epok. Jedyną zaletą jaką znalazłam w Berlinie to muzea na wyspie, bo wtedy zwiedziliśmy wszystkie i to był wielki plus. Byłam też na wieży TV, bardzo źle to wspominam, dla mnie było to przeżycie wprost traumatyczne. Natomiast niezapomniane wrażenie zrobił na mnie Poczdam, który jest ślicznym miasteczkiem no i oczywiście przepiękny kompleks Sans-Souci. Nie wiem jak jest teraz, ale podczas naszego pobytu było tam mnóstwo wspaniałych rabat i klombów z cudnymi kwiatami, wtedy pierwszy raz widziałam dorodne fuksje rosnąc w gruncie. Jeśli chodzi o Twoje wrażenia to bardzo mnie zainteresowała kopuła Reichstagu myślę, że zobaczenie jej od środka jest czymś bardzo atrakcyjnym. W trakcie mojego pobytu z przyczyn oczywistych Reichstagu nie wiedziałam nawet z daleka a katedra była jeszcze w remoncie i straszyła zrujnowana kopułą. Bramę Brandenburską oglądało się z placu bo po od stronach granicy stały posterunki ale zdjęcie na jej tle mam do dzisiaj. W sumie jak widać mimo upływu niemal pół wieku, jaka dzieli nasze wycieczki, nadal nie jest to miasto, które kradnie serce już na starcie, zwłaszcza na tle innych, europejskich krajów. Miałaś fart z nogą, która przestała Cię boleć w odpowiednim momencie i dzięki temu nie popsuła wycieczki. Przesyłam moc pozdrowień!

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie tyle moja opinia, co wrażenia, a te jak wiadomo są subiektywne. Dlaczego coś nas zachwyca, a coś innego wprost przeciwnie. Możemy jedynie próbować uzasadnić, zrozumieć sami dla siebie, jaki był tego powód, jaka przyczyna. Zarówno Mediolan, jak i Berlin poznałam jedynie bardzo wycinkowo i trudno w tej sytuacji generalizować czy nie daj ..oceniać. Dlaczego tak się dzieje, że pewne miasto czy miejscowości przypadają nam do gustu od pierwszego spojrzenia (jak Brugia, Amsterdam, Wenecja) a inne nie są w stanie nas do siebie przekonać, mimo pięknej architektury, czy wspaniałych miejsc wypoczynku. To zapewne działa podobnie, jak z ludźmi, są tacy do których czuje się sympatię od pierwszego spotkania i tacy, którym nie ufamy, choć sami nie wiemy dlaczego. Ale bywa też tak, że to pierwsze spotkanie nie zapowiada tego, co wydarzy się za jakiś czas. U mnie tak było z Wrocławiem. Kiedy pierwszy raz go odwiedziłam byłam w złym momencie swego życia (zawodowego), wyjechałam rozczarowana i nie rozumiałam skąd te wszystkie zachwyty nad miastem. W tym roku jadę po raz szósty, a może siódmy pokazać go kolejnej osobie, bo uważam za bardzo ładne miasto :)
    A wracając do Berlina- jak pisałam wyżej może druga wizyta zmieni moje odczucia, wszak lepiej poznać znaczy zrozumieć więcej, może narodzi się nić sympatii. Anna pisze, że to najbardziej zielone miasto w Europie, chciałabym to zobaczyć, bo z wiekiem coraz chętniej przebywam w miejscach zielonych, dlatego, jeśli przyjadę to o innej porze roku. Co do przyciężkiej architektury to muszę trochę "bronić" Berlin bowiem dziś jest to bardzo nowoczesne miasto i mnóstwo tu przykładów bądź łączenia starego z nowym, bądź wplatania nowego i lekkiego budownictwa w przestrzeni miejskiej. Ja nie przepadam za nowoczesnymi rozwiązaniami (w ogólności), choć bywa, że poszczególne rozwiązania i mnie zachwycają. W Poczdamie nie byłam, ale czytając wpisy na blogach widzę, że w Niemczech jest wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia. Z nogą miałam farta, w przeciwieństwie do Joanny, mówiłyśmy, że mój ból przeszedł na nią i bidulka strasznie się męczyła zwłaszcza w drodze powrotnej (kilka godzin w pociągu przy bolącym) tym razem kręgosłupie - to nie jest nic godnego pozazdroszczenia. Pozdrawiam gorąco. Dziś w końcu nastało ciepełko. Oby dobrze nam ono wróżyło, dziś łapię się wszelkich znaków na ziemi i niebie, oby pomogło :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja z kolei mam wspaniałe wspomnienia z Niemiec, z każdego właściwej miasta, które odwiedzałam na przestrzeni ponad 50 lat.🤔 A to z przyczyn osobistych. Pisałam o tym wcześniej u siebie i z pewnością u ciebie, gdy pisałaś o Dreźnie
    Ty jak zawsze opisałaś pięknie i z detalami wartość sztuki w mieście. Ja tylko pamiętam muzeum pergamońskie, które było dla mnie niezwykłe, bo od młodości interesowałam się sztuką innych kultur. Krótko jeszcze raz wspomnę, jak ważne są osobiste refleksje i takie miłe asocjacje związane z podróżą. Do połowy lat 70, jeździłam z rodzicami na zakupy do przygranicznych miast NRD, gdy odwiedzaliśmy ciocię w Żaganiu. Kupowaliśmy sporo rzeczy, ale nigdy nie na handel.
    Fakt , że potem miałam męża germanistę, a jeszcze podczas studiów germaniści byli moim ulubionym koleżeństwem, To wyjaśnia wszystkie moje niemieckie sympatie❤️ Berlin był wtedy dla mnie wspaniałą metropolią, a bliskość Berlina Zachodniego podkreślała kosmopolityzm stolicy.
    A mój Kim koło Bramy B. Cytował Johna Kennedy'ego😃



    OdpowiedzUsuń
  9. Zazdroszczę odwiedzin w Muzeum Pergamońskim. Słyszałam o tym, że będzie zamknięte, ktoś nawet opowiadał, że jedzie je odwiedzić przed tą długą przerwą, ale ponieważ mam tyle podróżniczych marzeń i planów Berlin zszedł na plan dalszy, a w zasadzie nawet nie był planowany, był przystawką do Drezdeńskiej wycieczki. Teraz 12 lat wydaje mi się tak długim okresem, że .... ale wszystko się może zdarzyć. Ja na zakupy pamiętam raz wybrałam się z rodzicami do Łodzi, w czasach kiedy u nas w sklepach kompletne pustki tam Eldorado, nakupowałyśmy jakiś materiałów, z których mama szyła nam ciuchy a ja szklane bibeloty, bo zawsze miałam słabość do szkła. Dziś po latach i kilku przeprowadzkach gdzieś to szkło zniknęło, a może się wytłukło. Ale miłe wspomnienia pozostały.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie Berlin to jedno z najbrzydszych miast w jakich byłam, a byłam trzy razy, i najbrzydsza stolica. W moim odczuciu nie ma tam nic zachwycającego, co na długo zapada w pamięć, żadnej pięknej architektury. Rozumiem, że kilka dekad temu Berlin mógł zachwycać i oszałamiać, bo był dla nas zachodem Europy, bogatym i wtedy nowoczesnym. Podoba mi się że w Berlinie można zjeść potrawy niemal z całego świata, bo ja jestem żarłokiem i wspomnienia smakowe są dla mnie bardzo ważne. Niemniej jednak Berlin jest dla mnie raczej nijaki aczkolwiek cieszę się, że byłam i przekonałam się, że nie ma tam nic nadzwyczajnego. Dobrego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłam zbyt krótko i tylko raz, abym mogła wydać taką opinię, ale rzeczywiście nie zostałam zauroczona miastem, a jedynie pewnymi jego fragmentami. Ta architektura wydawała mi się troszkę przyciężka i toporna (ta klasyczna), a nowoczesna to znowu rzadko mnie zachwyca. Co do jedzonka tylko raz zjadłyśmy jakieś włoskie które z włoskim niewiele miało wspólnego. Ale to też zbyt małe doświadczenie, aby móc się wypowiadać na temat jedzonka. Za to w Dreźnie też we włoskiej knajpce jadłyśmy pyszności prawdziwie włoskie. Też odniosłam wrażenie nijakości i nie dopatrzyłam się uroku, ale fakt, jak piszą dziewczyny nie widziałam wszystkiego wartego odwiedzenia. Łucja pisze o parkach, nie widziałam ani jednego. Szłyśmy natomiast jedną z ulic zachwalaną, jako klimatyczna, pełna sklepików i kafejek (nie chodzi o aleję lipową, sorry ale nie chce mi się szukać jej nazwy), która wydała się nam nieciekawą, brudną i pełną bezdomnych i żadnej fajnej kafejki tam nie widziałyśmy. Ale to tylko nasze wrażenia, zły czas, złe miejsce, a może i pogoda i ból nogi. Ale jeśli kolejnym będę miała inne odczucia nie omieszkam napisać i nie wykluczone, że wrócę, bo zostało mi parę rzeczy które chciałabym zobaczyć.

      Usuń
  11. Berlin może nie powala ale posiada kilka miejsc, które warto zobaczyć. Na uwagę zasługują tutejsze parki m.in. Tiergarten i przepiękny park przy pałacu Charlottenburg (pałac też). W czasie wizyty w Berlinie odwiedziłam Muzeum Egipskie i Pergamońskie z Bramą Isztar,. Muzeum Pergamonu zostanie otwarte dopiero w 2027 roku. Małgosiu, nie miałaś ochoty zobaczyć Panoramy Muzeum Pergamońskiego?
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytałam o 14 latach zamknięcia, ale rzeczywiście teraz czytam, że w 27 r. ta najbardziej interesująca część muzeum ma być otwarta. Może będzie to pretekst, aby ponownie odwiedzić Berlin. Czy nie miałam ochoty na coś ponadto? jasne, że miałam, ale w planach miałyśmy jeszcze mur berliński, który bardzo chciałam obejrzeć, ale z powodu bólu nogi musiałyśmy zrezygnować. Potrzebowałam dwie godziny na regenerację i dzięki temu w Raistagu szłam bez bólu. Potem jeszcze dopadł mnie chwilowo w Dreźnie i przeszedł na koleżankę :( Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja się po zagranicach nie włóczę, tyle co dzięki Twoim wpisom, zatem kolejny już raz - dzięki :)
    PS. Zazwyczaj nie lubię literówek, ale Bazylia św. Piotra jest urocza :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Cieszę się, że umożliwiam takie wirtualne włóczęgi :) A Bazylię zostawię, niech i innych rozśmiesza. Nie mogłam jej odnaleźć w tekście, ale w końcu się udało.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).