Kilka dni temu podczas spaceru usłyszałam starszą panią, która w rozmowie z mężem stwierdziła, iż nadszedł czas, aby zacząć wreszcie żyć, bo... całe życie człowiek żył dla dzieci, wszystkiego sobie odmawiał, nic nie robił dla siebie Zrobiło mi się strasznie żal tej Pani, może gdyby przeczytała ten wpis kilka lat temu.... Nie, zapewne niczego by to nie zmieniło. Do takich wniosków każdy musi dojść sam.
A wpis powstał rok temu, kiedy usłyszałam od koleżanki, że przecież żyjemy dla dzieci, bo tylko one po nas pozostaną.
Mocno mnie to zastanowiło. Czy żyjemy tylko dla dzieci, czy cały sens naszego istnienia sprowadza się to życia dla nich? I czy naprawdę tylko one po nas zostaną?
Mam nadzieję, że nie jest to prawdą, bo jeśli tak miało by być, jakież nieszczęśliwe byłoby życie rodziców po pójściu dzieci własną drogą. Jakież puste i beznadziejne okazałyby się dalsze dni. Byłyby tylko egzystencją, bytowaniem w oczekiwaniu na drobny gest, na okruch czasu zabieganych, dorosłych już dziatek. A przecież okres „posiadania” dzieci przez rodziców jest w skali całego naszego ziemskiego życia szalenie krótki; piętnaście, góra osiemnaście lat. A co potem? Oczekiwanie wnuków i zawłaszczanie ich uczuć.
Dzień narodzin tych urwisów był jednym z najpiękniejszych dni w moim życiu. Pamiętam swoje wzruszenie, kiedy dowiedziałam się, że już są na tym niedoskonałym świecie.
Jeśli chodzi o mnie uwielbiam dzieci, poświęcam im (choć nie własne) sporo czasu i jeszcze więcej miłości, ale trudno mi tak do końca zgodzić się z tą tezą.
Niemal każdy rodzic chce dać dziecku, to co jego zdaniem najlepsze. I w zależności od jego systemu wartości będą to albo; dobra materialne (mieszkanie, samochód), wykształcenie (studia, języki), umiejętność radowania się życiem i czerpania przyjemności z rozwijania pasji oraz zdolność współodczuwania (empatia).
Największy dar, jaki otrzymałam od rodziców to możliwość rozwijania się (studia) oraz (a może przede wszystkim) umiejętność czerpania radości z życia i zdolność empatii.
Uważam, jednak, że to co pozostało po moim tacie, to nie jego dzieci, a to co z jego mądrości pozostało w nas (jego bliskich i znajomych); jego pasja życia, jego radość cieszenia się drobiazgami, jego oddawanie się „namiętnościom” (czytaniu i pisaniu). Nauczył mnie tego, że w życiu najważniejsze jest samo życie. Tego, abyśmy źródła swoich radości doszukiwali się w sobie, podobnie, jak źródła swoich niepowodzeń oraz tego, żeby nie uzależniać swojego szczęścia/swojej radości od zachowania/obecności innych osób, podobnie, jak i tego, aby nie przerzucać winy za swoje niepowodzenia na innych.
Jeśli potrafimy przekazać dzieciom tę radość życia i pewien system wartości niematerialnych to myślę, że będzie to ich największą spuścizną po rodzicach, dziadkach, ciotkach i wujkach.
Co zaś do dóbr materialnych to myślę, że bardziej szanuje się to, do czego dojdzie się samemu, niż to co dostaje się w darze (czasami nawet zapomina się podziękować za taki dar).
Poza tym, jeśli sensem życia jest posiadanie dzieci to, czy życie osób nieposiadających dzieci z różnych powodów jest pozbawione sensu.
Wg mnie tym co po nas pozostaje są pomniki przeszłości (literatura, sztuka, architektura), a także historia, która stanowi źródło wiedzy i doświadczenia dla przyszłych pokoleń. Gdybyśmy jeszcze umieli korzystać z doświadczeń pokoleń. Niestety, jak mówią historia uczy nas tylko tego, że nigdy, niczego i nikogo nie nauczyła.
Chciałabym tym gagatkom zaszczepić radość życia, jaką miał w sobie ich dziadek, którego nie zdążyli poznać
Oczywiście temat jest za poważny, aby streścić go w paru zdaniach, ale chciałam się podzielić z wami kilkoma przemyśleniami, które nasunęły mi się po usłyszeniu stwierdzenia, iż żyjemy dla dzieci, bo tylko one po nas pozostaną. Ciekawa jestem waszego zdania.
Mam nadzieję, że moja siostra nie urwie mi głowy z powodu zamieszczenia zdjęć dzieci, tym bardziej, że dziś sześcioletnie bliźniaki nieco zmieniły wygląd.
Kocham moje dzieci nad życie, wnuki uwielbiam, ale dojrzałam do tego, żeby zdecydowanie powiedzieć - żyje się dla siebie. Nie chodzi mi o myślenie o innych. Kiedyś usłyszałam, że od małych dzieci bolą kolana, a od dużych - serce. Tak jest. Choć dziś są daleko, myślę codziennie o ich radościach i kłopotach. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że gdy nadejdzie ta jedyna godzina, będę sam na sam z Sędzią Sprawiedliwym i odpowiem wyłącznie za siebie. Będzie w tym zawarta moja troska o innych, jednak rozliczać będę się z mojego życia - co zrobiłam, czego dokonałam, do jakiego punktu doszłam. Ile dałam innym z siebie też, ale nikt nie stanie zamiast mnie. Jak napisałaś, to poważny temat, dlatego i odpowiedź poważna. Z taką opinią jak owej wspomnianej pani, też się spotykam i nie zgadzam się. Ludzie gubią się po drodze... Ot, takie listopadowe dywagacje:)
OdpowiedzUsuńPodpisuje się pod tym pięcioma. Mimo całkowitego oddania dziecku - mam czas dla siebie i rozwijam się, nie stanęłam na etapie wiecznej mamy.
OdpowiedzUsuńUwielbiam dzieci, choć też nie mam własnych. To dzieci siostry, kocham. Zwłaszcza małego urwisa jakim jest Natalia.
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiałam nad notką (ciekawa!) i doszłam do wniosku, że dobrze byłoby żyć nie dla dzieci, a dla rodziny.
OdpowiedzUsuńA rodzina składa się z dzieci, owszem, ale i męża, rodzeństwa, dziadków... Nie mówię, że tak żyję, bo aktualnie skupiona jestem rzeczywiście na dzieciach, ale podejrzewam,że młode mamy tak mają. Rodzina to też ja, rzecz prosta.
Ja też myślę, że nie żyjemy wyłącznie dla dzieci, ale mając dzieci przez część naszego życia staramy się wychowywać je tak, aby potrafiły czerpać z jego bogactwa i radości, wyposażamy w jak to napisałaś w pewien system wartości, pewne drogowzskazy, a potem musimy pozwolić im na samodzielne wybory, radości i smutki. Magda
OdpowiedzUsuń@Książkowiec- nie słyszałam powiedzenia, że od małych bolą kolana, od dużych serce - jakże trafne, choć bliźniaki są w takim wieku, że jeszcze bolą kolana a już czasami zaczyna boleć serce:(
OdpowiedzUsuń@Agata Adelajda- bycie mamą to brzmi dumnie, ale wieczną mamą może dołować;)
@Monika- mam podobnie
@Agnes - młode mamy na pewno tak mają, gorzej jak zostaje im na całe życie, bo potem mogą być tylko frustracje i poczucie straconego ...
@Magda - zgadzam się w zupełności i dziękuję za twoją obecność (widzę, coraz częstsze komentarze- oj lubię je, lubię)
Dzieci są bardzo ważne i na pewno ubogacają nasze życie. Poświęcam im wiele czasu, bo tak to już z matkami bywa. Ale nie sądzę, abym mogła powiedzieć, ze żyję wyłącznie dla nich. I mam nadzieję, że pozostanie po mnie coś jeszcze, nie tylko one.
OdpowiedzUsuńBardzo podobało mi się to co napisałaś o swoim Tacie. Piękne słowa i pełne uczucia.
@Balbino- ależ ty dzisiaj miałaś pracowitą noc (przeczytałaś i skomentowałaś tyle moich wpisów, a zapewne nie tylko moich:). Mój tata był dla mnie bardzo ważną osobą.
OdpowiedzUsuńPozwalam sobie na komentarz o dzieciach, bowiem z uporem szukałam u Ciebie jakieś notatki o Konopnickiej mojej obecnej idolce nieprawdopodobnych opowiadań, wspomnień z podróży do Austrii i Włoch, coś fantastycznego:) Jeśli tylko nabierzesz ochoty, to przeczytaj i zrecenzuj, zobaczę, czy Cię zauroczyły tak jak mnie. A że Konopnickiej nie znalazłam, to trafiłam na owe dzieci:) Wszyscy w komentarzach piszą o życiu dla dzieci, a nikt nie mówi, że chodzi tylko o miłość - to potężna obezwładniająca siła, która zostaje na zawsze i sprawia, że starość nie jest taka straszna. A że one, jako dorosłe osoby, nie zawsze chcą mówić naszym głosem, stawiam na pozostawianie po sobie książek, wierszy, blogów(bo Na Tajemnicach tatrzańskich nie skończę:))i żałuję, że malować nie potrafię! Twórzmy więc jak najwięcej tego, co po nas przetrwa własnymi rękami. I jakże ważne jest, by życie obracało się wokół wielu miłości: podróży, sztuki, gór, morza, tańca czy miliona innych rzeczy. Miłość do dzieci i tak jest tym sworzniem(nie wiem czy używam właściwego słowa) wokół którego wszystko się kręci, ale gdybyśmy skupili się tylko na nich, nie dalibyśmy im żyć. Chowamy dzieci nie dla siebie, lecz dla świata, tego nauczyła mnie moja wspaniała teściowa. Nie mogą być naszymi więźniami ani my ich. I wydaje mi się, że ci którzy zapomnieli, jak ważne jest żyć dla siebie są w gruncie rzeczy bardzo nieszczęśliwi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, i zajrzyj do Wrażeń z podróży Konopnickiej - jestem pod wrażeniem.
Magda
Sprawdziłam dostępność w mojej bibliotece. Jest. Może nawet wypożyczę przed świętami, bo bardzo lubię takie wrażenia z podróży, a jeśli w dodatku artystyczna dusza podróżuje po miejscach mi znanych to czytam zachłannie. Co do dzieci- myślałam, że to Ty komentowałaś kiedyś powyżej:)ale może zbieżność imion. Niestety wiele osób z pokolenia moich rodziców, a czasami wydaje mi się, że wiele i z mojego traktuje dzieci jako cel i sens swojego życia. Nic mi do tego, tyle, że potem zostaje żal i niespełnienie i wieczne rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńJa nie pamiętam, czy wpisałam ten komentarz:)Na pewno widziałam zdjęcie Twoich milusińskich, a i te słowa jak na mnie są zbyt mało emocjonalne, ale to było dziesięć lat temu. I czy wtedy wpisałabym komentarz, a potem znowu nie umiałam - jak wiesz, okazało się, że mogę to robić dopiero kiedy sama zaczęłam prowadzić bloga. Pewnie ktoś mądrzejszy wiedziałby, gdzie jest błąd i dałby radę nawet bez bloga - może właśnie wtedy to wiedziałam, a potem zapomniałam:)
OdpowiedzUsuńA jeszcze co do dzieci - nie są naszą własnością, wielu ludziom rzeczywiście to umyka. To nasza rola: przygotować ich do odejścia w świat, a jeśli zrobimy to dobrze, to zawsze wrócą:)choćby po to, żeby naładować baterie.