Łączna liczba wyświetleń

środa, 15 maja 2013

Gunter Grass - portret z bębenkiem i ślimakiem Zbigniew Światłowski


Kiedy wylosowano mi książkę w stosikowym losowaniu ucieszyłam się, bo to i o nobliście, (którego dwie pozycje bardzo mi przypadły do gustu) i książeczka dość cienka (dwieście parę stron), więc założyłam, iż przeczytam podczas weekendu. Założenia założeniami, a rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Myślę, że gdyby nie wyzwanie książkę odłożyłabym na półkę na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość. I tym razem to raczej nie wina książki, raczej czytelniczka okazała się nieprzygotowana do lektury. Książka jest wnikliwą analizą twórczości noblisty z bogatym odniesieniem do wyników badań innych naukowców poprzez odniesienie się do fragmentów ich wypowiedzi. Stąd pełno tu cytatów badaczy, którzy, to pewnie tylko moje odczucie, ale odnoszę wrażenie, rywalizują między sobą w byciu jak najbardziej oryginalnymi. Im bardziej skomplikowana składnia zdania, im więcej mądrze brzmiących, nie do końca zrozumiałych (możliwe, że jedynie dla mnie) wyrazów tym lepiej. Kiedyś Lirael napisała u siebie o książce pana Adama Szczucińskiego o podróży do Włoch, że jego zapiski na marginesach książek poprzedników mają trochę za wąskie marginesy. Pan Światłowski nie pisze co prawda na marginesie książek innych badaczy, ale cytowane przez niego wstawki są tak liczne, że często jeszcze nie wybrzmi jeden cytat, którego przemyślenie czytelnikowi nie-filologowi zajmuje chwilę, a już pojawia się kolejny. Chyba jednak najbardziej w lekturze przeszkadzało mi branie w cudzysłów pojedynczych, wydawałoby się zwykłych słów. Kiedy widzę słowo wzięte w cudzysłów zapala mi się zielone światełko o ukrytym znaczeniu słowa, więc zaczynam doszukiwać się podwójnego dna, tam, gdzie być może wcale go nie ma. 
Wydaje mi się, że to książka dla odbiorców o nieco wyższym poziomie wiedzy, bardziej zainteresowanych wyszukiwaniem znaczeń, symboliki ukrytej w powieściach Grassa. A co do tego, że dzieła noblisty pełne są ukrytych znaczeń nikt chyba nie ma wątpliwości.
To, co mnie najbardziej przypadło do gustu to wypowiedzi samego autora; napisane prostszym (choć wcale nie prostym) językiem, a przez to bardziej zrozumiałe. I dla mnie, laika dużo ciekawsze.
Gdańszczanka z ogromną przyjemnością odszukuje śladów swojego miasta w twórczości Grassa, a tych jest naprawdę ogromnie dużo. Gdybym miała wymienić jednego/ jedynego pisarza który sportretował moje miasto byłby to właśnie Gunter Grass. Paradoksalnie to on, Niemiec, borykający się z ludobójczą przeszłością własnego narodu, mający za sobą wojenne doświadczenie najpiękniej odmalowuje Gdańsk - miasto swego urodzenia. Gdańsk występuje w Blaszanym bębenku, Kocie i myszy oraz Psich latach.
Nie wychodziliśmy już prawie z podziemi. Mówiono, że Rosjanie są już w Suchaninie, Pieckach i pod Siedlcami. W każdym razie siedzieli na wzgórzach, bo strzelali wprost na miasto. Główne miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie przez siedemset lat, spłonęły w trzy dni[…] Na ulicy Spodniarzy ogień kazał sobie wziąć miarę na wiele par uderzająco jaskrawych spodni. Kościół Najświętszej Marii Panny płonął od środka i przez ostrołukowe okna ukazywał uroczyste oświetlenie.[..] W Wielkim Młynie mielono czerwoną pszenicę. Na Rzeźnickiej pachniało przypaloną niedzielną pieczenią. W Teatrze Miejskim dawano premierę Snów podpalacza, dwuznacznej jednoaktówki. Na Ratuszu Głównego Miasta postanowiono podwyższyć po pożarze, z ważnością wstecz, pensje strażaków.[…] Że spłonął Targ Drzewny, Targ Węglowy, Targ Sienny, to samo przez się zrozumiałe. Na Chlebnickiej chlebki już nie wyszły z pieca. Na Stągiewnej kipiało w stągwiach. Tylko budynek Zachodniopruskiego Towarzystwa Ubezpieczeń od Ognia z czysto symbolicznych względów nie chciał spłonąć” (Blaszany bębenek).
Książka jest próbą obiektywnej oceny człowieka i jego działalności i to jakże różnorodnej działalności. Grass jest przecież nie tylko pisarzem, ale i poetą, artystą-grafikiem, rzeźbiarzem ilustratorem swoich książek, grał też w zespole jazzowym. Był zaangażowanym politycznie obywatelem działającym na rzecz rozliczenia przeszłości. Grass lubił (i chyba nadal lubi) prowokować, co przysparza mu wielu przeciwników. Nie będę się tu rozpisywać na temat całej działalności pisarza, poprzestanę jedynie na przedstawieniu najbardziej wstydliwego i bolesnego epizodu w życiorysie pisarza, którego nie przemilczał (bycia członkiem oddziałów Waffen SS).
Jak pisze Światłowski Grass nie znosił swojego politycznego przeciwnika kanclerza Kohla, ale zapewne mógłby podpisać się pod wypowiedzią kanclerza, w której dziękował on opatrzności za „łaskę późnych narodzin”, która pozwoliła mu uniknąć współudziału w hitlerowskich zbrodniach. Bo, jak pisał mogłoby się zdarzyć, że urodziłby się o dziesięć lat później „a wtedy w 1933 roku miałbym szesnaście, a nie sześć, a w chwili wybuchu wojny dwadzieścia dwa, a nie dwanaście lat. Podobnie, jak większość moich rówieśników ledwo przetrwałbym wojnę, ponieważ od razu byłbym objęty obowiązkiem pełnienia zasadniczej służby wojskowej. Mimo tego prawdopodobieństwa nic (lub może tylko moje życzenie) nie świadczy o tym, iż nie mógłbym się stać oddanym socjalistą narodowym. Wywodząc się z rodziny drobnomieszczańskiej, która wypierała się swego półkaszubskiego rodowodu, wychowany w niemiecko-idealistycznym duchu, mając wpojoną zasadę rasowej czystości, zachwyciłbym się imperialnymi celami i przystałbym na to, by (w imię wspólnoty narodowej) subiektywną niesprawiedliwość wytłumaczono mi jako obiektywną słuszność. W końcu lata 1939 roku gdańska SS-Heimwehr mogłaby (potwierdziłbym to na piśmie) liczyć na mnie, choć – lub ponieważ – mój wujek Franciszek pełnił służbę w Poczcie Polskiej” (Płody umysłu).
Co czuł wcielony do pełnienia służby w Hitlerjungend młodzieniec – to samo, co zapewne wszyscy jego rówieśnicy. Ogniska, poczty sztandarowe, nauka strzelania z karabinków małokalibrowych [..]Oczywiście uczniacka krnąbrność. Nuda przy pełnieniu służby … głupawe dowcipy o partyjnych szychach, które wymigiwały się od służby frontowej i pogardliwie nazywane były złotymi bażantami. Ale opór? Ani śladu, choćby tylko w strzępach myśli. Raczej już podziw dla wojennych bohaterów i tępa, niczym niewzruszona wiara, której dzisiaj się wstydzę” (Schrreiben nach Auschwitz). Prawdziwy wstyd i zrozumienie przyszły dopiero po procesie norymberskim, kiedy doszło do świadomości, że „naszej hańby nie da się usunąć ze świadomości, ani wymazać” (Portret z bębenkiem i ślimakiem str. 19). Zapewne dlatego „Grass świadkowanie zbrodniom popełnionym przez Niemców, a jednocześnie walkę ze społeczną niepamięcią, uczyni naczelnym imperatywem swego pisarstwa” (Portret z bębenkiem i ślimakiem str. 29)
Z książki można dowiedzieć się wiele o jego działalności artystyczno-politycznej. Pomijając to nagromadzenie cytatów innych badaczy na temat twórczości Grassa sam autor pisze ciekawie i w sposób rzeczowy, analizuje twórczość noblisty patrząc nań z różnych punków widzenia. Bohater został przedstawiony, jako wielki, utalentowany, wrażliwy człowiek, ale nie pozbawiony wad. Pisarz, tak kontrowersyjny jest przez wielu podziwiany i szanowany, bowiem:
...mało który pisarz współczesny szczycić się może tak liczną i doborową zarazem gminą administratorów co Günter Grass. Ale kocha się go z różnych powodów. Jedni uwielbiają pełnego inwencji "bajarza", który wyjałowionej po awangardowych eksperymentach epice przywrócił narracyjną barwność i imaginacyjną swobodę. Innym najbliższy jest surowy krytyk niemieckiej historii, kronikarz jej krwawych i haniebnych epizodów, anarchiczny prześmiewca i obrazoburca, kpiną godzący w nacjonalistyczne ideologie, patriotyczne mity, kłamstwa polityki i kłamstwa kultury. Literaccy smakosze rozkoszują się językową wirtuozerią i witalnością Grassowskiej prozy, w której polifonicznie współbrzmią plebejska dosadność, baśniowe zaśpiewy, barokowa elokwencja, delikatny liryzm...
Książka jest też dobrą okazją do poszerzenia zasobu słownictwa. Nie wiem, jak wy, ale dla mnie takie słowa jak: tromtadracja, blasfemia, tauromachiczny, persyflaż były powodem sięgnięcia do słownika.
Książka interesująca, godna polecenia, choć niełatwa w odbiorze. 

8 komentarzy:

  1. Gosiu, i znowu mnie zachęciłaś do ponownego sięgnięcia do książki. "Blaszany bębenek" czytałam dość dawno i chyba w nieodpowiednim momencie bo słabo do mnie przemówił. Teraz podałaś go tak pięknie, dodając jeszcze cytaty z innych pozycji że mam wrażenie iż dużo straciłam. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też pierwsze podejście miałam do Blaszanego bębenka miałam mało udane- nieodpowiedni czas. Zapomniałam podać link do mojej recenzji Blaszanego bębenka- ta książka jest tak inna od wszystkich, które do tej pory czytałam i piękna, poetyczna, przerażająca, groteskowa, obrazoburcza; jest w nie sporo z pisarza i jego dziejów, a także dziejów jego pokolenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Ci za wspomnienie mojej skromnej osoby. :)
    Biografia chyba nie do końca w moim typie, ale będę o niej pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raczej analiza twórczości ze szczątkowym wspomnieniem pewnych faktów biograficznych, które można też w prostszej formie przeczytać na którejś ze stron internetowych. Na pewno wartościowa pozycja, ale spodziewałam się tym razem czegoś lżejszego, łatwiejszego :)

      Usuń
  4. Guciu, solidaryzuję się z Tobą w niechęci do hermetycznego, "naukowego" (cudzysłów niezbędny;) wymądrzania. Wyłożyć swe przemyślenia w sposób zajmujący i zrozumiały nie tylko dla filologów oto sztuka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na marginesie, bo przecież to nie jest zarzut w stosunku do książki - wydaje mi się, że osoby o tak ogromnej wiedzy nie utraciłyby nic ze swego autorytetu, gdyby zechciały się nią podzielić w przystępny sposób. I przecież nie chodzi tu wcale o popadanie w tani populizm, schlebianie niskim gustom, ale jest całkiem spora populacja osób zainteresowanych bez doktoratów i habilitacji. Osobiście poszukuję czegoś pośredniego pomiędzy naukowym opracowaniem, a beletrystyką - no cóż- niewysokich lotów (nie lubię wartościowania, ale nie umiem tego nazwać inaczej).

      Usuń
  5. Najbardziej niezrozumiałym tekstem, jaki wpadł mi w ręce jakiś rok temu, był biuletyn Muzeum Współczesnego Wrocław ze wstępem do wystawy opracowanym przez jej kuratora. Albo on był pijany, gdy pisał, albo ja zamroczona, gdy czytałam, bo nie zrozumiałam prawie nic... Żałuję, że wyrzuciłam ten magazyn bez przytoczenia choćby fragmentów na blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W wypadku tej książki bywało nawet tak, że znałam i rozumiałam każdy wyraz, a nie mogłam zrozumieć całego zdania, całego ciągu zdań. A może ja rzeczywiście coś wypiłam przed lekturą, ale czytałam ją (można rzec smakowałam) przez dobre dwa tygodnie) więc chyba bym to zauważyła.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).