Avercampa poznałam dzięki Mistrzowi z Delf Herberta. Podczas wizyty w Rijksmuseum w Amsterdamie podziwiałam obrazy przedstawiające martwą naturę, oglądałam rubaszne scenki rodzajowe Pietera de Hoocha czy Jana Steena, kontemplowałam dzieła Rembrandta van Rijn (z Nocną strażą na czele), chłonęłam obrazy Vermeera, ale tym, którego zakupiłam reprodukcję był właśnie Avercamp, a ściślej jego Krajobraz zimowy z łyżwiarzami. Dlaczego? Ponieważ nie stawia on patrzącemu żadnych wymagań, nie zmusza do analiz, nie wymaga znajomości techniki, zasad perspektywy geometrycznej, logiki zaludniania przestrzeni, a stanowi prostą afirmację życia. Pozwala na czystą przyjemność obserwacji całej rzeszy ludzkich postaci i ich zachowań. Na zamarzniętej tafli lodu spotykają się młodzi i starzy, biedni i bogaci, nie brak tu także zwierząt. Ludzie się ślizgają, bawią, rozmawiają, są przewożeni na saniach, łodziach, płozach, bądź wykonują codzienne zajęcia. Patrząc na obraz nie dopadają patrzącego żadne egzystencjalne lęki.
Avercamp nie snuje refleksji nad przemijalnością życia, on podziwia jego trwanie. Jego obrazy odwołują się do dziecięcej radości życia, są połączeniem tego co zwyczajne, codzienne z tym co bajkowe, są powrotem do krainy przeszłości, kiedy to życie zdaje się jednym wielkim placem zabaw. I choć to może wydawać się naiwne, większość z nas z radością przeniosłaby się do krainy dzieciństwa, kiedy największą troską była obawa, czy jutro spadnie śnieg, a mama puści na sanki. Znajdująca się w głębi budowla wygląda niczym pałac z lodowych tafli, a przylegająca do niej z ośnieżonym dachem przypomina ciasto z lukrową polewą. Realizmu dodają znajdujący się na pierwszym planie kamienny, brązowy dom, okrągły budynek browaru o barwie bursztynu oraz szmaragdowy gmach kościoła. Kolory użyte przez artystę przypominają kolory kamieni szlachetnych, a formy ich przejrzystość. Mimo, iż obraz przedstawia pejzaż zimowy i przeważają tu różne odcienie bieli, to nie brakuje wyrazistych kolorów. Obraz aż tętni życiem. Oprócz estetycznej przyjemności z patrzenia można popuścić wodze wyobraźni, tyleż tu epizodów malarskich, wystarczy wybrać jeden i dopisać doń całą historię; o grupce zamożnych obywatelu, którzy debatują nad przyjęciem w ratuszu, o zamożnej acz wiekowej starszej damie, która wybrała się z córką i wnuczką na przejażdżkę łódką/saniami pod lodzie, o odbywającej schadzkę parze kochanków, czy o kobiecie w chustce na głowie wracającej z koszem wiktuałów z rynku.
fragment obrazu |
fragment obrazu |
Herbert o malarstwie Holendra pisze; Kolor Avercapma jest zawsze ścisły, zdefiniowany, jasno określony, dźwięczny, substancjonalny, twardy i świetlisty zarazem jak kość słoniowa, szlachetne kamienie, barwne opalizujące szkła. Powierzchnia płócien jest pstra, ale ta kolorystyczna swoboda i rozrzutność palety, a także nagromadzenie szczegółów nie niszczą jedności nastroju i tonu. Po czym zastanawia się Jak to jest, że te obrazy, kipiące od niepohamowanej narracji, w których panuje beztroski nieład rzeczy, są dla naszych oczu jednorodne, wewnętrznie spójne, harmonijne, chociaż wymykają się wszelkim geometrycznym schematom. Str. 46 Mistrza z Delf Wydawnictwo Zeszyty literackie, rok 2008)
I co by nie mówić (tu pozwolę sobie na małą metaforę) patrzenie na ten krajobraz jest jak szklanka zimnej wody podczas upalnego dnia.
I powtórzę cytowany już na blogu fragment z Mistrza z Delf Avercamp przyjmuje, że świat jest dobry i godny zamieszkania, jego małe postacie na tle rozległej panoramy oddane są z czułą dokładnością miniaturzysty, bez cienia sarkazmu czy ironii. Obca mu jest medytacja wielkiego Flamanda [Bruegla] nad przemijaniem, obojętnością przyrody, znikomością egzystencji. I w tej zgodzie na to, co istnieje, w naiwnej, spontanicznej akceptacji rzeczywistości jest Avecamp arcyholenderski. (str.45)
fragment obrazu |
Obraz namalowany przez Hendrcka Avercampa w 1608 roku na płótnie o wymiarach 77,3 cm na 131,9 cm znajduje się w Rijksmuseum w Amsterdamie.
Jeden z komentarzy przypomniał mi, iż pisząc o tym obrazie myślałam też o tekście utworu Brela Flamandowie, który pięknie śpiewa Michał Bajor.
Flamandowie tańczą milcząc wciąż
Przy niedzieli tańczą Flamandowie
Nie pogadasz z nimi w tańcu, bo
Flamandowie nierozmowni są
Tańczą, bo dwadzieścia mają lat
Piękny wiek, by się dowiedział świat
Że miast o staropanieństwo drżeć
Trzeba za mąż iść i dzieci mieć
Tak rodzice przykazali im
Belfer w szkole i na mszy w klasztorze
Ojciec przeor przez kadzideł dym
Tak nauczał i dlatego może
Tańczą tak
Tańczą tak
Flamandowie tańczą tak
Obcy jest im w tańcu słodki dreszcz
Gdy w niedzielę tańczą Flamandowie
Gdy Flamandów trochę znasz, to wiesz
Obcy jest im jakikolwiek dreszcz
Tańczą, gdy trzydzieści mają lat
Piękny wiek, by się dowiedział świat
Że ich życie swój osiąga cel
Rosną dzieci i na piwko chmiel
Ich rodzice z dumy puchną aż
Belfer w szkole i na mszy w klasztorze
Ojciec przeor rozjaśniwszy twarz
Puchnie z dumy i dlatego może
Tańczą tak
Tańczą tak
Flamandowie tańczą tak
Tańczą przy niedzieli milcząc wciąż
Bez uśmiechu tańczą Flamandowie
Bo kto zna ich, co tu kryć
Nie do śmiechu jest Flamandem być
Tańczą mając siedemdziesiąt lat
Piękny wiek, by się dowiedział świat
Że ich życie osiągnęło cel
Rosną wnuki i na piwko chmiel
Cali w czerni jak rodzice ich
Belfer w szkole i jak mnich w klasztorze
Do podziału w testamentach swych
Mają sporo i dlatego może
Tańczą tak
Tańczą tak
Flamandowie tańczą tak
Flamandowie tańczą milcząc wciąż
Przy niedzieli tańczą Flamandowie
Mają twarze bez kropelki krwi
Kto ich zna ten rację przyzna mi
Tańczą, bo skończyli już sto lat
Piękny wiek, by się dowiedział świat
Że się ma prawnuki że ho ho
I że nóżki jeszcze żwawe są
W tańcu płyną do rodziców swych
I do belfra, co ich beształ w szatni
Do przeora, co rozgrzeszał ich
Płyną, gdy już może raz ostatni
Tańczą tak
Tańczą tak
Flamandowie tańczą tak
Tańczą tak
Tańczą tak
Flamandowie tańczą tak