Łączna liczba wyświetleń

sobota, 22 października 2011

Włochy południowe w pigułce, czyli jak szybko wiele zobaczyć- część 1

Był przełom maja i czerwca 2009 roku, kiedy wybrałyśmy się z koleżanką na wycieczkę po Włoszech. Ponieważ „znałam” (a przynajmniej wówczas wydawało mi się, że znałam) północne Włochy postanowiłam zwiedzić także południe włoskiego buta. Pierwszy tydzień to zwiedzanie Włoch – od krańca buta do Rzymu i powrót na wypoczynek na Kalabrii. Wycieczki objazdowe mają tę zaletę, iż można zobaczyć w krótkim czasie bardzo wiele. Zaleta, ta jednak często przeradza się w wadę.
Szybkie oglądanie jest jak przystawka, po której nie ma obiadu. Na trasie naszej eskapady znalazły się takie miejsca jak Groty Casstellana, Arbellobello, Bari, Caserta, Neapol, Capri, Sorento, Wezuwiusz, Pompeje, Monte Casino, Rzym. Z całej tej galopady najmilej zapamiętałam kilka miejsc.
Alberobello - miejscowość słynąca z trulli. Są to domki w kształcie ula. Wykonane z kamienia, owalne, białe, bez zaprawy z dachem w kształcie stożka pokrytego czarną dachówką. Wygląda to, jak skansen. Domki powstały na skutek zakazu prowadzenia prac budowlanych wydanego przez Ferdynanda I. Ludność wymyśliła więc budowle z wapienia bez użycia zaprawy. Obecnie służą one głównie jako sklepiki z pamiątkami, choć są też takie, które wykorzystuje się jako hoteliki. Nie wiem, czy poza kilkoma regionami Włoch występuje jeszcze gdzieś taka baśniowa zabudowa. Trulli wyglądają jak domki dla krasnoludków.
Caserta - tam znajduje się pałac królewski wybudowany na zlecenie Burbonów, służący za ich siedzibę, centrum administracyjne Królestwa Neapolu. Wielkością dorównuje francuskiemu Wersalowi. Najciekawsze są położone wokół pałacu Ogrody, rozległe, z dużą ilością fontann, kaskad i posągów.
Oprócz przepięknych zbiorów obrazów, mebli, rzeźb, oprócz sztukaterii, złoceń i kolorowych plafonów największe zainteresowanie wzbudziła szopka neapolitańska. Jest to o tyle nietypowa szopka, że poza świętą rodziną, znajdują się w niej postacie zupełnie współczesne, politycy, gwiazdy sportu, artyści oraz typowi neapolitańczycy przy pracy. Rolnicy, rzemieślnicy, kupcy, gospodynie domowe. Szopka jest widowiskowa i bajkowa, trochę taki Disneyland. Szopki te wytwarzane w Neapolu udostępniane są widzom przez cały rok do oglądania, a ich mini wersje sprzedawane są w kramikach z pamiątkami. Jako ciekawostka w pałacu w Casercie kręcono watykańskie sceny do filmu Anioły i demony.
Neapol - miasto chrześcijańskich cudów i kolebka Camorry. Zobaczyć Neapol i umrzeć – zanim przybyłam do miasta wydawało mi się, iż oznacza ono, że kiedy je zobaczę będę mogła pożegnać się ze światem, bo nie ujrzę w życiu już nic piękniejszego. Tymczasem, kiedy myślę o tym portowym mieście położnym u stóp Wezuwiusza to widzę wąskie uliczki obwieszone praniem, nieco zieleni, motory i samochody pozostawione na środku ulicy, nieład i tony śmieci.
Jest tam głośno, gwarno i duszno. Miasto bardziej przypomina miasto czarnego lądu niż europejską metropolię.
Toteż zobaczywszy miasto poczułam się nieco rozczarowana. Nie zrobiło ono na mnie najlepszego wrażenia. Nie dostrzegłam tego piękna, które pozwoliłoby mi pogodzić się na pożegnanie ze światem. Wyjaśnienie, jakiego udzieliła nam przewodniczka wydaje się właściwszym tłumaczeniem powiedzenia Zobaczyć Neapol i umrzeć. Neapol kilka wieków wcześniej, jako miasto portowe był miastem uciech wszelakich. Konsekwencją tych rozkoszy była choroba, nazywana francuską, ale także neapolitańską. Rozprzestrzeniła się po Europie właśnie z Neapolu, dokąd przywlekli ją żołnierze Karola VIII wraz z którymi przybyła do Neapolu armia cór Koryntu. Neapol to miasto kontrastów. Ulice pełne radości, muzyki, śpiewu i tańca, pełne są też plastikowych worków ze śmieciami i wychudłych psów. Wszechobecne są przydomowe kapliczki z figurkami świętych a także z wizerunkami piłkarzy. Towarzyszą temu czerwone kramiki z malutkimi, ostrymi papryczkami (peperoncini), plastikowymi czerwonymi rogami (amuletami) oraz czerwoną cebulką (cipolla rosa), z której robi się fantastyczne konfitury. Malutkie plastikowe rogi stanowią amulet, którym należy obdarować krewnych i znajomych dla zapewnienia im pomyślności wszelakiej.
Jednym z punktów pielgrzymek w Neapolu jest Katedra Świętego Januarego, zwana też Katedrą Vergine Assuana. Pielgrzymują tam turyści, pielgrzymują też miejscowi. January słynie z tego, że dwa razy do roku wzburza się krew świętego i to zapowiada miastu powodzenie na cały rok. Jak krew się nie wzburzy zdarzają się nieszczęścia. Ostatnim takim nieszczęściem był przegrany mecz piłkarski, a poprzednim wybuch Wezuwiusza w 1944 r. (ostatni wybuch Wezuwiusza). Przegrany mecz to dla Włochów tragedia równa trzęsieniu ziemi, czy wybuchowi wulkanu. Dzień wzburzenia krwi świętego, nazywany cudem Januarego, jest o tyle ważnym dniem dla Neapolitańczyków i dla Włochów, że tego dnia nawet organizacje mafijne zawieszają broń i nie dochodzi do rozlewu krwi. W tym kontekście można mówić o cudzie, jaki czyni Św. January. Dzień bez rozlewu krwi.
Poza Katedrą, krótkim spacerem uliczkami miasta od kościoła Piotra i Pawła poprzez Galerię Umberta, nieopodal Teatro San Carlo po Piazza Plebiscito i Pallazzo Reale dostaliśmy trochę wolnego czasu, podczas którego większość udała się na posiłek.
Wycieczki zorganizowane mają to bowiem do siebie, że nie przewidują czasu na jedzenie. Skoro Neapol to koniecznie pizza. Wszak mawia się, iż najlepsza pizza na świecie musi zawierać trzy składniki; mozzarellę, pomidory i musi być zrobiona w Neapolu. Jest pizza napolitana, jest też najpopularniejsza margeritta. Małgorzata w Neapolu nie mogła nie zamówić pizzy w kolorach włoskiej flagi (czerwone - pomidory, biała- mozzarella, zielona-bazylia), pizzy wymyślonej dla mojej imienniczki królowej Małgorzaty Sabaudzkiej. Powiem jedynie tyle, iż nie była to najlepsza pizza, jaką jadłam w życiu.
Wezuwiusz. Ten, który znamy z wybuchu wulkanu w 79 r. i unicestwienia Pompei stanowi dzisiaj obszar, którego nie sposób ogarnąć wzrokiem, krater, jaki powstał po wybuchu to obszar kilku kilometrów i nie podlega on zwiedzaniu przez grupy. My oglądaliśmy krater powstały po wybuchu w 1944 r.
Tym, co mnie uradowało najbardziej, było zwyciężenie własnej słabości i zdobycie góry. Może nie jest to jakaś zawrotna wysokość do pokonania, ale przy moim niechętnym stosunku do pokonywania wszelkich wzniesień i wchodzenia pod górę, po trzech wyczerpujących dniach, zakwasach i wysokiej temperaturze udało mi się wejść na sam szczyt i wcale nie byłam ostania. Kiedy dziś obserwuje się ledwie dostrzegalne obłoczki dymu z wnętrza krateru trudno wyobrazić sobie jak niszczycielska była siła wybuchu tego potwora. Uzmysłowi nam to dopiero wizyta w Pompejach (ale o ty, w kolejnym wpisie)
Mój opis wrażeń jest jedynie opisem w pigułce, takim jakie było to moje zwiedzanie.
Zdjęcia: 1. Arbellobello, 2. Trulli w Arbellobello. 3. Caserta -widok z ogrodu na pałac, 4. Szopka neapolitańska, 5. Neapol -Galeria Umberta, 6. Kapliczka z relikwiami w Duomo Vergine Assuana w Neapolu, 7. Barokowo-teatralna dekoracja kapliczki w Duomo, 8. Wezuwiusz - droga na szczyt

3 komentarze:

  1. Wszystko,co napisałaś jest prawdą. Wycieczki zorganizowane to przeważnie tempo, tempo i jeszcze raz tempo. Dobrze jest trafić na pilota palącego. Papieros i kawka doskonale się jednoczą, więc piloci robią co godzinę przerwę. Ty w między czasie wypijasz kawę w każdym super markecie na stojąco kawę i idziesz na godzinne samodzielne zwiedzanie.
    A co do pizzy zawsze sądziłam, że wszędzie jest dobra. A to nieprawda. Najlepsza jest na przedmieściach, gdzie rzadko docierają turyści albo przy "tubylczych" targach warzywnych...
    A Neapol, to kupa śmieci, przereklamowany January i niestety...motorowi złodzieje.
    Sara-Maria

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczególnie wnikliwie czytam włoskie posty, bo to następny etap podróży. Planuję z wyprzedzeniem, jak radzisz. Odkładam wszelakie remonty domowe i "konieczne" zakupy i dołączam do grona włóczykijów. Z przykrością stwierdzam, że każda moja pierwsza podróż jest z przewodnikiem. Dopiero potem przestaję się bać i jadę sama. Nie złapię opisanych przez Ciebie klimatów, ale ten pierwszy raz musi być. Pozdrawiam cieplutko zza biurka!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Saro-Mario Co do papierosków i kawki- to niestety skucha- papierosy to nałóg, którego nie toleruję, jeśli ktoś tylko dmucha mi w nos, zaraz się duszę. A kawka na stojąco - to dla mnie żadna przyjemność. Aby delektować się muszę usiąść, nawet jeśli trzeba zapłacić coperto. Ale od tamtej właśnie wycieczki w 2009 r. przestałam korzystać z biur podróży. Jak dla mnie uważam, iż w Europie można obejść się bez ich opieki. I nie potrzebna do tego, ani znajomość języka danego kraju, ani miejsca, wystarczy zmysł obserwacji i kilka słówek np. po angielsku. Moja znajomość języka naprawdę jest mizerna, a mimo to chcieć to móc. Co do Neapolu mamy podobne odczucia :)
    @Książkowcu - mam nadzieję, że na coś ci się ta lektura moich wpisów przyda i prędzej czy później odważysz się wyruszyć na spotkanie z przygodą. Ciekawa jestem wrażeń z Wiednia. O widzę nowy wpis i lecę czytać

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).