Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 10 lutego 2019

Kulturalny styczeń (koncert Bocellego i styczniowe lektury)


 
Trailer koncertu z 26 stycznia 2019 r.
Zawodna pamięć powoduje, iż wiele wrażeń szybko zanika. Ulotność zachwytów i rozczarowań przemija, a pozostaje jedynie mgliste wspomnienie. Czasami znaleziony po czasie bilet, lub zapis w kalendarzu wywołuje konsternację (w odniesieniu do tego, co osadziło się na zwojach pamięci - pozostają jedynie okruchy doznań). Inaczej rzecz się ma, kiedy wzruszenia zostaną choćby naszkicowane. Kiedy zdołałam pogodzić się z faktem, iż nie utrwalę każdej przeczytanej książki, wysłuchanego koncertu czy wydarzenia, w którym brałam udział postanowiłam choć zdawkowo o nich wspomnieć, aby zostawić sobie furtkę do powrotu (kiedyś przyjdzie taki czas, kiedy uwolni się człowiek od obowiązków i będzie mógł cały oddać sferze ducha), a w ostateczności w ten sposób (chociaż) utrwalić chwile, bez których to codzienne egzystowanie nie miałoby sensu.
Styczeń nie był dla mnie miesiącem bogatym w kulturę (tydzień miałam wyłączony z życiorysu z powodu choroby); przeczytałam niewiele (jedynie trzy książki, czwarta jeszcze w lekturze) i uczestniczyłam w jednym koncercie.
O książkach pisałam (zbiorze opowiadań Amok Zweiga i Podróżach z Herodotem). Trzecia książka to próba sprawdzenia, jak dziś odbieram książkę, którą czytałam, jako nastolatka, wówczas oczarowana jej bohaterką. Krystyny Siesickiej Jezioro osobliwości było dla mnie wówczas, lata temu potwierdzeniem tezy, że rodzice nie są w stanie nas (młodych) zrozumieć. Utożsamiałam się z Martą, podkochiwałam w Michale, pałałam brzydkim uczuciem do matki Marty i drażnił mnie ojciec Michała. Dzisiaj w historii rodzinnego konfliktu nie potrafię identyfikować się z bohaterką, choć rozumiem jej zawód postawą matki.
Wciąż czytam (po raz wtóry) Listy do brata Van Gogha. O lekturze pisałam kilka razy (między innymi tu). A nadal czuję niedosyt. Odnajduję tu tak wiele ciekawych myśli, że żałuję, iż książki nie mam w swoich zbiorach, aby móc do niej sięgać, ilekroć przyjdzie na to ochota. Vincent mimo braków w wykształceniu był bardzo oczytanym człowiekiem. W jego korespondencji do brata można odnaleźć wiele interesujących poglądów na życie, sztukę, literaturę, miłość, przyjaźń. Po raz kolejny wynotowuję sobie fragmenty lektury, z których jeszcze – jak wierzę- skorzystam.

No i last but not least Koncert Andrea Bocelli w gdańskiej Ergo-Arenie. Temu utalentowanemu wokaliście, o przepięknym głosie, brak techniki wokalnej (co zarzucają mi znawcy) nie przeszkodził w zdobyciu ogromnej publiczności. Nie mnie oceniać technikę, mnie się jego wykonania po prostu podobają, doceniam też to, że nierzadko trudne w odbiorze utwory (jak choćby Nessun dorma) dzięki swoim wykonaniom czyni bardziej przystępnymi, co pozwala szerszemu kręgowi odbiorców dostrzec w nich piękno. Czytając wcześniejsze recenzje koncertów, z których wynikało, iż Bocelli jest przewidywalny (za co kocha go polska publiczność), a w jego koncertach przeważają utwory doskonale znane, spodziewałam się takiego właśnie repertuaru.


Tu Bocelli z Brightmann w Canto della terra

Tym razem artysta zaskoczył widownię, poświęcając pierwszą część utworom operowym, czym uszczęśliwił zapewne wielbicieli tego gatunku muzycznego. Na telebimach prezentowano fragmenty oper, w których występował. Po pierwszym utworze Va, pensiero z Nabucco w wykonaniu chóru akademickiego Akademii Morskiej w Gdyni nastąpiły arie z Rigoletta, Traviaty, Cyganerii i Romea i Julii (tyle rozpoznało moje niewprawne ucho i dojrzało na ekranie oko). Podziwiałam odwagę prezentacji takiego repertuaru na hali widowiskowo-sportowej wypełnionej dziesięcioma tysiącami słuchaczy (wielu przybyło z odległych zakątków świata). Publiczność nie dała po sobie poznać niedosytu, cierpliwie czekając na dalszą część. I nie zawiodła się. Część druga miała zdecydowanie lżejszy charakter (utwory musicalowe, popularne pieśni neapolitańskie, czy znane hity „Mamma, Funiculi funicula, O sole Mio, Time to say goodbye). Moim ulubionym wykonaniem była Canto Della terra wykonane w duecie z Ikaria Della Bidia (które do tej pory znałam z interpretacji Sarah Brightann i Alessandro Safina). Artyście towarzyszyła również sopranistka Maria Aleida (w ariach operowych), skrzypaczka Anastasiya Petryshak (jakże ona pięknie grała) oraz tancerze Stavros Pittas i Julia Polakowska (z teatru muzycznego w Gdyni). Ku radości (głównie) żeńskiej części widowni z ojcem wystąpił Matteo Bocelli w utworze Fall on me. Słuchałam go po raz pierwszy i to z dużą przyjemnością. 
 
Fall on me 

Najbardziej wzruszającym momentem koncertu było zadedykowanie Ave Maria pietras prezydentowi Gdańska, który zginął tragicznie kilka dni wcześniej. Kiedy na ekranie pojawiło się zdjęcie Andrei w towarzystwie Pawła Adamowicza i jego żony z tekstem - Panie prezydencie nigdy o Panu nie zapomnimy – chyba nie tylko mnie popłynęły łzy.

4 komentarze:

  1. Nie udało mi się być na koncercie Bocellego i bardzo żałuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ostatnio przyjeżdża coraz częściej, może kiedyś się uda.

      Usuń
  2. Uwielbiam Andreę Bocelli'ego i troszeczkę zazdroszczę Ci tego koncertu.
    Wzruszyłam się czytając, że Ave Maria zadedykowano zamordowanemu prezydentowi Gdańska, Pawłowi Adamowiczowi.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty kiedyś pisałaś o Operze, więc myślę, że byłabyś jeszcze bardziej uradowana takim koncertem. Ave Maria pietras- nie znałam wcześniej tego utworu, a sam fakt dedykacji był rzeczywiście wzruszający.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).