Nabrzeże Różańców z malowniczym widokiem brzozy |
Otóż z dzieł mojego ukochanego Michała Anioła widziałam niemal wszystkie. Kiedy zatem czytałam książkę o ratowaniu włoskich dzieł sztuki podczas wojny przypomniała mi się Madonna Brugijska Buonarottiego. Po obejrzeniu filmowej ekranizacji owej książki wiedziałam, że pragnę i ją obejrzeć.
Rzadko zdarza się artysta, z którego dziełami można zapoznać się kompleksowo. W przypadku Michała Anioła jest to możliwe.
Madonna Brugijska należy do nielicznych dzieł Buonarrotiego znajdujących się poza granicami Włoch (obok dwóch Jeńców z planowanego nagrobka Juliusza II znajdujących się w Paryżu), a zarazem jest to jedyne dzieło, które za życia artysty opuściło tereny dzisiejszych Włoch.
Brugijska Madonna (zdjęcie robione z przybliżenia, a zatem nieco rozmyte) |
O wiele lepsze zdjęcie pana Juliusza Raczkowskiego ze strony Fototeka |
Powstała w 1504 roku, początkowo przeznaczona była dla katedry w Sienie. Być może i ona miała stać w ołtarzu Piccolominich, który zdobią powstałe w tym samym okresie posągi św. Piotra i Pawła, Grzegorza i Piusa. W polu środkowym ołtarza znajduje się obraz Madonny mniej znanego włoskiego malarza z końca XIV wieku Paolo di Giovani Fei. Sam posąg Madonny jest niewielki, mógłby zatem zostać ozdobą ołtarza zamówionego przez kardynała Piccolominiego. Jak wynika z listów Michała do ojca nie chciał on pokazywać rzeźby publicznie. Nie dziwi to, jeśli przyjąć, że została zamówiona przez któregoś z dostojników kościelnych, a może nawet samego papieża. Ale to jedynie domysły. Finalnie (w 1514 r.) została sprzedana dwóm kupcom z Brugii, braciom Janowi i Alexandrowi Mouscron. Ci podarowali ją kościołowi Najświętszej Marii Panny. Madonna, nazwana odtąd Brugijską jest nieduża, albo też taką się wydaje z perspektywy około czterech metrów, skąd można ją oglądać za sznurem odgradzającym sacrum od profanum. Ma 128 cm wysokości. Wykonana jest z marmuru karraryjskiego. I jest nietypowa dla ówczesnej sztuki gdyż przedstawia małego Jezusa nie w ramionach Matki, a stojącego u jej kolan, jedynie lekko przez nią podtrzymywanego. Twarz kobiety wykazuje podobieństwo do twarzy Matki Boskiej z Watykańskiej Piety (młoda, piękna i smutna, albo zatroskana przyszłym losem dziecka). Również draperia sukni podobna jest do draperii Madonny Watykańskiej. Natomiast chłopczyk, jakby jeszcze nie uświadamiał sobie swego losu ma twarz beztroską, wręcz marzycielską. To wszystko można dostrzec na reprodukcjach, jakich pełno w internecie, czy na pocztówkach w każdym belgijskim sklepiku z pamiątkami. Z odległości czterech metrów można jedynie objąć wzrokiem całość kompozycji i napawać się radością chwili, w której dane jest nam krótkie obcowanie ze sztuką mistrza. Historia samego posągu jest niezwykle interesująca. Dwukrotnie opuszczała miejsce pobytu w brugijskiej świątyni. Po raz pierwszy zagrabiona została w 1794 roku przez francuskich rewolucjonistów na polecenie jednego z największych złodziei w dziejach ludzkości czyli Napoleona, po raz drugi w 1944 r. na polecenie Hitlera (przeznaczona do jego muzeum, które miało powstać w Linzu i miało być największą na świecie kolekcją dzieł sztuki). Madonnę udało się szczęśliwie odzyskać i wróciła do brugijskiej świątyni. Historię ponownego odzyskania Madonny opisuje w swej książce Na ratunek Italii Robert M. Edsel. Przywołuje on wspomnienia obrońców dzieł sztuki, których zadaniem była ochrona i odzyskiwanie zagrabionych dzieł. Zabrana przez Niemców ze świątyni Madonna została przetransportowana w otaczających ją materacach i ukryta wraz z ponad sześciu i pół tysiącami obrazów, 137 rzeźbami, gobelinami, książkami i innymi dziełami sztuki w austriackiej kopalni soli Altaussee (największym repozytorium Hitlera). Radość Amerykańskich obrońców skarbów po odkryciu zagrabionych dzieł sztuki przytłumiło podpisanie przez Trumana ugody ze Stalinem i podział stref wpływów. Zgodnie z tą umową Austria miała pozostać w strefie wpływów Sowietów, a to oznaczałoby przejęcie bezcennych dzieł sztuki przez Rosjan. Alianci mieli niewiele czasu na spakowanie i wywiezienie tysięcy dzieł sztuki dysponując jedynie siłą ludzkich rąk (i to ograniczoną) oraz paroma wagonikami kolejki kursującej po torach kopalni. Wywoziły one do dwóch samochodów owinięte w kożuchy, materace i szmaty dzieła sztuki. Samochody przewoziły je do punktu zbiorczego w Monachium. Ludzie byli głodni, zmęczeni, ale zdeterminowani, działając pod presją czasu. Samo pakowanie Madonny zajęło im cały dzień podczas którego owijano ją szmatami i materacami, aby bezpiecznie przetrwała trudy podróży. Ponoć wyglądała jak owinięta sznurkami peklowana szynka. Cóż za trywialne porównanie, ale takiego właśnie użył jeden z pakujących i transportujących. Madonnę do Monachium przewieziono w zacnym towarzystwie Ołtarza Gandawskiego i dwóch dzieł Vermeera (Astronoma i W pracowni artysty). Jak wiemy każde z tych dzieł trafiło do innej lokalizacji; Madonna do Brugii w Belgi, Astronom do Paryża (Luwr), ołtarz do Gandawy (Belgia), a W pracowni artysty, zwany też Alegorią malarstwa do Wiednia. Kiedy stałam w bocznej nawie świątyni i oglądałam Madonnę myślałam o jej skomplikowanych losach, o Michale Aniele, który ją wyrzeźbił, o zamawiającym nieznanym zleceniodawcy, dwóch brugijskich kupcach, którzy doskonale zadbali o przetrwanie w pamięci potomnych, o francuskich i niemieckich grabieżcach (którym chwała za nie uszkodzenie dzieła) i w końcu o obrońcach skarbów, którzy z narażeniem życia chronili dzieła sztuki. I odpowiedziałam na padające w filmie pytanie, czy ktoś kiedyś po latach będzie pamiętał o tym, ile poświęcono, aby ją odzyskać.
Ja miałam tego świadomość, może dlatego nogi miałam jak z waty i mimo konieczności ponownego opłacenia wstępu przyszłam tu po raz drugi. Przywiodła mnie tutaj miłość do sztuki i dziedzictwa kulturowego, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi.
A tak wygląda Madonna będąca częścią ołtarza |
Z informacji praktycznych. Madonna znajduje się co prawda w Kościele Najświętszej Marii Panny, ale w tej jego części która stanowi muzeum kościelne, a zatem, aby ją obejrzeć należy zakupić bilet wstępu (8 euro) albo skorzystać z Brugijskiej karty muzealnej (która uprawnia do obejrzenia w ciągu 72 godzin zbiorów kilku muzeów i kosztuje 33 euro. Bardzo nie lubię pisać o tak prozaicznych sprawach, jak pieniądze, ale sama chętnie z takich informacji korzystam. Dość napisać, że jeśli planuje się odwiedzić ze trzy muzea to karta muzealna jest korzystniejszą opcją).
Nagrobek Małgorzaty Burgundzkiej (ostatniej z rodu Walezjuszy) |
Portret Filipa Dobrego Rogera van Der Waydena |
Najlepsze lata w rozwoju Brugii przypadały na czasy rządów ojca Filipa Dobrego (Jana bez Trwogi i jego syna Karola Śmiałego). Niestety córka Karola Śmiałego chcąc chronić księstwo burgundzkie przed zakusami Francji została wydana za Maksymiliana Habsburga i tak rozpoczęło się trzysta lat panowania Habsburgów nad tymi ziemiami. Zatem grobowce znajdujące się w brugijskiej świątyni to też symboliczny koniec epoki złotego wieku Burgundii.
Trzecią stronę zapisuję, a jeszcze nie wyszłam z kościoła Najświętszej Marii Panny.
Jest to malutkie miasteczko, niezwykle klimatyczne, poprzecinane siecią kanałów, z ciekawą zabudową i dużą ilością zieleni.
Mnie zachwyciły kamieniczki niezwykle skromne, ceglane, pomalowane na biało lub w stanie surowym z kolorowymi okiennicami i drzwiami. Wyglądają jak z obrazów Jana Vermeera. Brakuje tylko jakiejś mieszczki rozmawiającej z sąsiadką. Na tych uliczkach panuje nieziemski spokój, samochody przejeżdżają tam z rzadka, a w witrynach okien można dojrzeć ciekawe dekoracje (figurki, posążki, kwietne kompozycje). Wszystko wygląda schludnie i czysto. Bardzo chętnie spacerowałam owymi niemal bezludnymi uliczkami. Parę zdjęć kamieniczek, którym nie mogłam się oprzeć
Może na zdjęciach wygląda to na wymarłe miasteczko, ale choć ludzi rzeczywiście na uliczkach było niewiele to jednak musiałam uchwycić chwilę kiedy nikt nie wszedł mi w kadr.
Kanały to kolejna z atrakcji Brugii, kanały i małe kamienne mostki. Nie ma ich może tak dużo jak w Wenecji, ale jest wystarczająco dużo, aby móc się rozkoszować ich widokiem. Jedną z atrakcji pobytu w mieście jest rejs łódką po kanale. Gorąco polecam, można zobaczyć to co w mieście najistotniejsze. A jeśli pominęło się coś podczas spaceru lądem można to nadrobić po zakończonym rejsie. Trafiłam na łódkę z anglojęzycznym przewodnikiem. Ujęło mnie to, iż "kapitan" z dumą opowiadał o tym, że urodził się w Szpitalu Św. Jana jako jedno z ostatnich urodzonych tam dzieci (szpital funkcjonował do końca lat siedemdziesiątych zeszłego wieku). Też byłabym dumna urodziwszy się w tak szacownym miejscu, jest to jeden z najstarszych budynków szpitalnych zachowanych w Europie pochodzący z XII wieku. Dziś w Szpitalu Św. Jana mieści się muzeum obrazów XV wiecznych mistrzów (dla mnie to Muzeum Memlinga, bowiem znajduje się tam sześć jego obrazów oraz relikwiarz Św. Urszuli) oraz stara apteka. Zarówno w aptece jak i w muzeum Szpitala Św. Jana znajdują się dawne narzędzia felczerskie, prototyp dzisiejszej karetki pogotowia (coś w rodzaju lektyki) a dodatkowo w muzeum słychać jęki chorych, których operowano bez znieczulenia. Patrząc na owe narzędzia medyczne można było pomyśleć, że bardziej przypominają narzędzia tortur. Aż się wzdragam na ich wspomnienie. A lewatywa jaką prezentuje się w jednej ze sztuk Moliera okazuje się, iż nie była wymysłem scenografa a prawdziwym narzędziem sprzed wieków. Ogromnym i budzącym zaniepokojenie.
Widok na Mostek Św. Bonifacego oraz Szpital Św. Jana |
Obok Szpitala Św. Jana znajduje się Most Bonifacego – najbardziej fotogeniczny z mostów i jeden z ciekawszych zakątków dla robienia zdjęć. Choć mostek pochodzi z początku XX wieku to wspaniale wpisał się w średniowieczne otoczenie.
Most Św. Bonifacego prowadzi też na plac przez Groningen Museum z działami Boscha, Bruegla, van Der Weydena, van Eyków, Memlinga i wielu innych malarzy złotego wieku Brugii. Muzeum zawiera też kilka sal z malarstwem nowoczesnym (coś na kształt impresjonizmu, ale też arcydzieła flamandzkiego ekspresjonizmu). O zwiedzaniu muzeów może jeszcze napiszę osobny wpis, bo ten rozrasta się niebotycznie, mimo iż stosuję sztukę dobrego pisania czyli skracam.
Większość turystów kieruje swe kroki na Markt - Rynek Główny z wieżą (dzwonnicą) Belfort. Zdobycie wieży jest dla sporej ilości gości najważniejszym punktem odwiedzin. Dla mnie jednak 366 schodów było zaporą nie do pokonania i odpuściłam sobie wspinaczkę. Markt jest ciekawym placem ze wspaniałą zabudową sprzed wieków, otoczonym punktami gastronomicznymi, gwarnym i kolorowym. Jeśli gdzieś było tłoczno w Brugii to właśnie tam. Z uwagi na sporą ilość gości na Rynku wolałam przemieszczać się sąsiednimi uliczkami.
fasada Ratusza |
Malowidła ścienne gotyckiej sali Ratusza |
Sala Ratuszowa |
Może też dlatego bardziej spodobał mi się drugi z placów – Burg. To przy nim znajduje się Ratusz z pochodzącą z z XIV wieku fasadą i z przepiękną salą gotycką z XIX wiecznymi malunkami ściennymi (to taki swoisty komiks historyczny przedstawiający przeszłość miasta).
Przy placu znajduje się Bazylika Krwi Chrystusa, w której przechowywane są relikwie krwi Chrystusa. Relikwie były darem jednego z flamandzkich rycerzy, który wykazał się odwagą podczas II krucjaty. Podobno mimo że po pewnym czasie krew we flakonie wyschła to w każdy piątek ponownie się skraplała i naczynie napełniało się krwią, co miano obserwować do początku XIV wieku. Dzisiaj w nawie bocznej Bazyliki pani pokazuje wiernym flakonik. Nie wiem, czy odpłatnie, czy też nie. Mnie bowiem zadowolił wystrój Bazyliki niezwykle kolorowy i dekoracyjny.
Bazylika Krwi Chrystusa |
Nabrzeże Różańca |
Wodne odbicia (moje ulubione) |
I tradycyjnie jeszcze kilka zdjęć, choć wpis znowu zrobił się bardzo długi.
Rejs kanałami |
W drodze do Jeziora Miłości |
Przy jeziorze miłości |
Małe co nieco czyli norweska zupa rybna |
No muszę dodać parę słów komentarza. Być w Brugii - czyli w Belgii i jeść zupę rybną a kolejnego dnia lazanię to jest nie w porządku. Ale uspokajam- zjadłam frytki z ketchupem (które ostatnio jadłam w Amsterdamie i jadam może raz na dziesięć lat), wypiłam piwo (którego nie piłam od lat bodajże dwudziestu, zjadłam gofra z dodatkami a także spróbowałam belgijskich czekoladek. Ponieważ są to podobno najlepsze belgijskie smakołyki. O ile pierwsze trzy (frytki, piwo, gofry) mnie nie zachwyciły - może dlatego, że nie są to moje ulubione kulinaria (a gofry lubię jedynie z Łazienek albo nad polskim morzem, mniej słodkie niż te belgijskie) o tyle czekoladki były niestety bardzo pyszne. Niestety, bowiem zjadłam ich o wiele za dużo (zważywszy na cukrzycę i składnik wywołujący migrenę). Dobrze jest spróbować, aby wiedzieć, o czym mowa. W tym słodkim nastroju kończę wpis życząc wszystkim pogodnej jesieni.