Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Komeda Osobiste życie jazzu Magdalena Grzebałkowska

Po biografii Beksińskich bez wahania sięgam po kolejną książkę autorki. Pani Magdalena wypracowała taki sposób snucia opowieści o swoim bohaterze, że odnosi się wrażenie, jakby towarzyszyło mu się idąc równoległą ścieżką i przeżywało emocje, podobne tym, jakie były udziałem pokolenia powojennych jazzmanów. Nie ma tu zbioru faktów i dat, jakie odstręczają od lektury biografii, jest to raczej zapis obrazów z przeszłości, które oddają scenerię narodzin polskiego jazzu.
O tym gatunku muzycznym niewiele wiem, w zasadzie prawie nic. A sam pseudonim Krzysztofa Trzcińskiego (znanego bardziej jako Krzysztofa Komedy) kojarzyłam bardziej z muzyką filmową (Dwaj ludzie z szafą, czy Rosemary`s baby), niż z jazzem.
Historia zaczyna się od przedwojennych lat dziecięcych w dobrze sytuowanej rodzinie urzędnika bankowego, z gosposią, niedzielnymi obiadkami, zimowymi wyjazdami na narty i letnimi nad morze, czytaniem książek, bywaniem w teatrach i na koncertach i z fortepianem, na którym matka Zenobia uczyła grać Krzysia i jego siostrę Irenę. Potem jest tułaczka czasów wojennych, radziecka okupacja i pierwsze okruchy zachodu na polskich ziemiach - muzyka jazzowa.
Krzysztof jest niezwykle skryty, zamknięty w sobie, jak powtarza wielu świadków- osobny. Koleżanka Trzcińskiego - studentka medycyny -zawsze poważny, nie kumpelski, trochę zamknięty w sobie. Czułam się w jego towarzystwie skrępowana. On był poważniejszy od nas wszystkich (str.78). Jerzy Gruza - Krzysztof nie był człowiekiem prostej zabawy (str.92) Krystyna Łubieńska - Krzysiu był zawsze gdzieś z boku, osobny. Miły, spokojny, wyciszony. Młodzież była wtedy taka otwarta….. A on niczym się nie wyróżniał (str. 92). Jerzy Milian - ... myśli i zachowuje się inaczej niż wszyscy. W pokoju na różne kolory pomalował ściany, zawiesił na nich kopie obrazów Picassa. (str.110). To wszystko nie oznacza, iż był outsiderem, czy że nie uczestniczył w szalonych pomysłach kolegów, albo, że stronił od imprez suto zakrapianych alkoholem. On tam był, ale jednocześnie, jakby był gdzieś obok.
Skończył studia medyczne i nawet przez kilka lat pracował, jako wolontariusz medyczny, jednak to muzyka zaważyła na wyborze jego drogi życiowej. Zrezygnował z pracy w klinice laryngologii, kiedy musiał wybierać pomiędzy pracą a koncertami.
Sceneria powojennej Polski to muzycy bez instrumentów (grają na pożyczonych), koncerty bez przygotowania (nie ma sali do ćwiczeń), brak płyt z muzyką (problemy z zaopatrzeniem ludności w podstawowe artykuły wykluczają dostęp do płytoteki, zwłaszcza tej wrogiej ustrojowo), brak pieniędzy, mieszkań i przychylności władzy. Przynajmniej do ponownego powrotu Gomółki w 1956 roku, kiedy to z pozycji wroga ludu grającego muzykę zgniłego zachodu zostają wcieleni w system. Nie oznacza to jednak, iż ich sytuacja ulega poprawie. Nadal (poza zmianą nastawienia do jazzu) nie posiadają nic, poza ogromną pasją do grania. Pokonują biurokratyczne przeszkody, radzą sobie pomysłowością, a to wypożyczając instrument w zamian za remont dachu kurnika, a to nabywając saksofon bez ustnika, a to kupując gitarę, która ma za grube struny, a to korzystając ze wzmacniacza, który buczy i podczas nagrań trzeba go wyłączać, a to ćwicząc w pomieszczeniu bez światła, a to wysyłając dziesiątki podań o możliwość zagranicznego stypendium, czy dostęp do płyt.
Po przeprowadzce z Poznania (gdzie Krzysztof spędził młodzieńcze lata), do Krakowa miasta o większych perspektywach dla rozwoju nowego gatunku muzycznego, zespół Komedy nawiązuje współpracę z Piwnicą pod Baranami. Pierwszy lokal otrzymany do dyspozycji muzyków … to wilgotna, nieduża rudera ze słupem pośrodku (z tego powodu akustyka będzie słaba), do której można się dostać wprost z ulicy po schodkach z dwoma stopniami. Do środka wiodą ciężkie drewniane drzwi. Pod sufitem jest jedno piwniczne okienko. Lokal przechodzi remont generalny (pomaga fan jazzu, inżynier z Nowej Huty), klubowicze sprzątają, wstawiają ławę, stoły, krzesła. Meble maluje Wiesław Dymny, artysta związany z piwnicą pod Baranami. (str.192). Co ciekawe, Piotr Skrzynecki i Joanna Olczak-Ronikier (współzałożycielka Piwnicy) nie byli zachwyceni ściągnięciem do Piwnicy jazzu, nienawidzili modern jazzu, ani operatywności Zosi Lach - Tittenbrun (menedżerki zespołu, partnerki Komedy, która potem zostanie jego żoną). Piwniczanie chcieli występować dla siebie, bez biletów, kart wstępu i bez zysków. W końcu jednak musieli przyznać, iż Zofia była fantastyczną organizatorką, a Piwnica pod jej kierownictwem administracyjnym zaczynała przynosić niewielki, ale dochód.
Grzebałkowska opisuje kulisy pierwszych dwóch festiwali jazzowych w Sopocie (od pierwszego skandalicznego z pochodem przez miasto młodzieży z niecenzuralnym hasłem dupa i drugiego, który przyniósł same straty) a także narodziny Jazz Jamboree w Warszawskiej Stodole.
Pod koniec lat pięćdziesiątych i Kraków zaczyna być prowincjonalny. Większość muzyków przenosi się do Warszawy. Komedowie też jadą, trochę w ciemno. Krzysztof ima się różnych prac związanych z muzyką, aby utrzymać rodzinę. Środowisko rozbawionej Warszawy tworzą studenci, jazzmani, filmowcy, aktorzy, dziennikarze, literaci, plastycy, fotograficy i dzieci dygnitarzy (str.248). Studencka brać czerpie z życia garściami …studiowałem prawo, na trzecim roku byłem z pięć razy, nie po to, żeby je skończyć, ale żeby mieć status studenta. To był sposób na życie. Rano zajęcia, a wieczorem wyjście. Do Stodoły, która była plebejska, na tańce. Do Hybryd, ekskluzywnych, trochę snobistycznych, na jazz, rozmowy, brydża. Wracałem o szóstej rano do wynajętej sutenery - mówi Bogumił Paszkiewicz (str. 248).
Hybrydy wspomina inny z uczestników wydarzeń – Krzysztof Wilski: Klub był nieduży. Potem doszły piwnice. Na parterze znajdowała się duża sala taneczna, mała kawiarnia, sala bilardowa i karciana, na piętrze sala widowiskowa, gdzie był kabaret i klub filmowy. Tam też mieścił się pokoik Hot-Clubu Hybrydy, gdzie Jan Zylber napisał na ścianie „Tu ukradli mi szczotki” i się podpisał. W Hybrydach piło się, ale umiarkowanie, głównie piwo, choć u barmanki pani Hali, byłej ziemianki z dyskretnym sygnetem, był wermut. Kiedy otwarto na piętrze bar, w którym rządził barman Irek, wtajemniczeni mogli dostać koktajle na spirytusie. (str. 249).
Początek lat sześćdziesiątych to pierwsze zagraniczne koncerty, nawiązywanie współpracy z muzykami spoza krajów demokracji ludowej, komponowanie muzyki filmowej, współpraca z Romkiem Polańskim. Robi się coraz bardziej światowo, ujawni się zamiłowanie Komedy do motoryzacji; skutery, samochody coraz lepsze, coraz szybsze.
I coraz większe nieporozumienia z Zofią, której apodyktyczny charakter zaczyna ciążyć już nie tylko znajomym, ale i samemu muzykowi.
Jak powiedział jeden ze znajomych Zosia z chamstwa zrobiła sztukę. (str.349). Kazimierz Kutz - Potwornie go ograniczała, robił wszystko, aby jej nie podpaść. A kobiety bardzo zwracały na niego uwagę. Zosia cały czas czuwała, czy on nie nawiązuje z nimi kontaktu wzrokowego. (str. 350). Jacek Ostaszewski - Zosia była bardzo opiekuńcza w stosunku do Krzysia. I to było dla niego dobre, jak zaczynał. Ona ich utrzymywała, a on sobie grał. Ale z czasem, gdy się usamodzielnił, zaczął się jej wymykać. To było dla nie rozczarowujące: z pozycji menedżerki, osoby decydującej o wszystkim, została odsunięta na boczny tor. Zamiast stać się towarzyszką życia, zaczęła być życiową przeszkodą. (str.351).
Książka jest podwójną biografią. Komedy i początków jazzu. Ileż tu się przewija nazwisk, które przeszły do historii polskiej muzyki jazzowej (i nie tylko); Urbaniak, Karolak, Ptaszyn Wróblewski, Milian, Stańko, Namysłowski, Kurylewicz. A nie wymieniłam nawet połowy tych najczęściej występujących. Szczególnie ciekawy był dla mnie wątek współpracy z Romanem Polańskim przy tworzeniu muzyki filmowej, a zwłaszcza opis poszukiwań wykonawczyni (zakończony znalezieniem wykonawcy) utworu z filmu Prawo i pięść (nim wstanie dzień). 
Dla mnie, co zapewne jest ogromnie krzywdzące dla muzyka, który stworzył wiele wspaniałych kompozycji, Komeda na zawsze pozostanie autorem Kołysanki z filmu Rosmary`s baby. 


Skoro książka jest o narodzinach jazzu to nie może i jego tutaj zabraknąć 

Pani Magdalena Grzebałkowska ma niezwykły dar, umie tak snuć swoje opowieści, że niezależnie od tego, czy ktoś lubi rodzaj uprawianej przez bohaterów sztuki przeczyta biografie z dużą ciekawością i przyjemnością z lektury.
Książka przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny

Paradoksem ostatniego miesiąca jest to, iż mając więcej czasu (przynajmniej teoretycznie) na czytanie poświęcam temu zajęciu mniej czasu niż wcześniej.

9 komentarzy:

  1. Moja wczesna młodość to właśnie jazz. Nie jestem melomanką, ale jazz był tym rodzajem muzyki, który mnie zauroczył. Kumplowałam się z jazzmanami (oczywiście nie tego pokroju co Komeda) i nasiąkałam jazzem, słuchałam na okrągło, z płyt, na koncertach, jam sessions, na próbach zaprzyjaźnionych kapel... Potem jakoś powoli ta miłość mi przeszła, ale sentyment pozostał :).
    Zachęciłaś mnie do poszukania książek Grzebałkowskiej :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki tej autorki są warte ze wszech miar czytania, a ta w szczególności dla takiej fanki jazzu. Mam nadzieję, że sprawi Ci nie mniejszą przyjemność, niż sprawiła mnie, osobie nieobytej z tym rodzajem muzyki. Słucham już z przyjemnością, ale nie ma we mnie tej zachłanności, jaka towarzyszy prawdziwym wielbicielom, aby słuchać jeszcze i jeszcze więcej. Pamiętam te opisy prób czy koncertów które trwały w nieskończoność, bowiem muzycy nie mogli się nagrać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam żadnej książki od tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam kiedyś czytać, ale to nie był chyba dobry moment, bo przeszkadzał mi nadmiar faktów z epoki.;( Pomyślałam nawet, czy nie zacząć od książki Komedowej. Ale skoro tak zachęcająco o niej piszesz, to może powrócę niebawem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Według mnie te informacje z epoki budują klimat i są niezbędne i jakoś nie odczułam ich nadmiaru. Widocznie ja trafiłam na właściwy moment.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).