Czy ja już pisałam, że uwielbiam tego człowieka? Jeśli nie to niniejszym to czynię. Zakochałam się czytając Żar, W podróży mnie uwiodły. Każde kolejne spotkanie to była uczta duchowa. Potknęłam się na Zielniku, który może zbyt zachłannie chciałam poznać.
Sindbada wzięłam tak trochę przez przypadek, szukałam na bibliotecznych półkach czegoś lekkiego, bo dwie wcześniej wybrane książki były dość ciężkie, a ja miałam mały plecak. Miniaturowe wydanie Czytelnika z serii Nike ma jednak zawartość o wiele większą niżby wskazywały na to rozmiary książeczki. W zasadzie, gdyby ktoś zapytał o czym to jest - tak jak pytają najczęściej laicy musiałabym powiedzieć o wszystkim; o człowieku dojrzałym i jego powrocie do tego, co było, a co już przeminęło, ale nadal jest w nim i w tych wszystkich ludziach, których podróż bliższa jest celu niż początku, a których wrażliwość pozwala dostrzegać to co niewidzialne dla zwykłych zjadaczy chleba. O Węgrach – narodzie dumnym i odważnym, ale nie pozbawionym wad. O kobietach, które nadają sens egzystencji mężczyzn. O słowach, które kreują rzeczywistość. O smakach, bez których życie byłoby mdłe. O barwach, które czynią świat bardziej wyrazistym. O przemijaniu i o trwaniu, o miłości i o człowieku. O wrażliwości i o duchowości, a jednocześnie jest bardzo osadzone w realnej rzeczywistości, takie swojskie z kuflem piwa, tłuszczykiem ze słoniny i palinką ze śliwek.
O tym, że Marai potrafi pisać pięknie to ja wiedziałam od dawna. Jednak do tej pory znałam go bardziej jako mistrza portretów psychologicznych. Te jego minipowieści, gdzie poznajemy bohatera poprzez jedną rozmowę, te portrety ledwie naszkicowane a tak pełne i dogłębne sięgające jądra rzeczy. Tutaj poznajemy Maraia – mistrza słów. Powrót Sindbada do domu to przepiękny namalowany słowem obraz człowieczej wędrówki. Każde zdanie mogłoby być zaledwie przyczynkiem do napisania kolejnej opowieści. Każde zdanie kryje w sobie tak wiele treści i bogactwa, że z żalem przechodzi się do następnego.
Nie jest to powieść dla osób, które szukają fabuły, akcji, dialogów. Bohater jest literatem, który pod presją musu twórczego popartej koniecznością opłacenia rachunków pisze artykuł do gazety. Kiedy drukarz niesie go do redaktora pyta z niedowierzaniem, czy coś z tego będzie, bo w zasadzie nic się tam nie dzieje, jakiś facet przez cały czas je rybę. To zdanie można by odnieść do powieści. W zasadzie Sindbad jedynie wyszedł z domu, aby napisać artykuł do gazety, tu przysiądzie tam wymieni parę słów z redakcyjnym kolegą, tu zagada do kelnera, czy dorożkarza.
Ileż spokoju i pogodzenia się ze światem zawiera poniższy fragment.
..Najpiękniejsza rzecz w życiu, przeżyć raz jeszcze majowy poranek, zanurzyć twarz w zmysłowych zapachach i oparach wiosennego słońca, wiedzieć, że życie mamy za sobą i nic nas już nigdy więcej nie zaboli, kobiety mogą sobie kłamać ile chcą, mężczyźni zdzierać pieniądze i zaprzątać głowę podłymi machinacjami, ale już my wiemy, że życie obojętnie toczy się dalej, z nami i bez nas, i wszystko przez co cierpimy, rozpłynie się w czasie i słonecznej przestrzeni tak samo, jak pod wpływem majowego słońca rozpływa się wisząca nad Dunajem mgła... (str. 29).
Sindbada wzięłam tak trochę przez przypadek, szukałam na bibliotecznych półkach czegoś lekkiego, bo dwie wcześniej wybrane książki były dość ciężkie, a ja miałam mały plecak. Miniaturowe wydanie Czytelnika z serii Nike ma jednak zawartość o wiele większą niżby wskazywały na to rozmiary książeczki. W zasadzie, gdyby ktoś zapytał o czym to jest - tak jak pytają najczęściej laicy musiałabym powiedzieć o wszystkim; o człowieku dojrzałym i jego powrocie do tego, co było, a co już przeminęło, ale nadal jest w nim i w tych wszystkich ludziach, których podróż bliższa jest celu niż początku, a których wrażliwość pozwala dostrzegać to co niewidzialne dla zwykłych zjadaczy chleba. O Węgrach – narodzie dumnym i odważnym, ale nie pozbawionym wad. O kobietach, które nadają sens egzystencji mężczyzn. O słowach, które kreują rzeczywistość. O smakach, bez których życie byłoby mdłe. O barwach, które czynią świat bardziej wyrazistym. O przemijaniu i o trwaniu, o miłości i o człowieku. O wrażliwości i o duchowości, a jednocześnie jest bardzo osadzone w realnej rzeczywistości, takie swojskie z kuflem piwa, tłuszczykiem ze słoniny i palinką ze śliwek.
O tym, że Marai potrafi pisać pięknie to ja wiedziałam od dawna. Jednak do tej pory znałam go bardziej jako mistrza portretów psychologicznych. Te jego minipowieści, gdzie poznajemy bohatera poprzez jedną rozmowę, te portrety ledwie naszkicowane a tak pełne i dogłębne sięgające jądra rzeczy. Tutaj poznajemy Maraia – mistrza słów. Powrót Sindbada do domu to przepiękny namalowany słowem obraz człowieczej wędrówki. Każde zdanie mogłoby być zaledwie przyczynkiem do napisania kolejnej opowieści. Każde zdanie kryje w sobie tak wiele treści i bogactwa, że z żalem przechodzi się do następnego.
Nie jest to powieść dla osób, które szukają fabuły, akcji, dialogów. Bohater jest literatem, który pod presją musu twórczego popartej koniecznością opłacenia rachunków pisze artykuł do gazety. Kiedy drukarz niesie go do redaktora pyta z niedowierzaniem, czy coś z tego będzie, bo w zasadzie nic się tam nie dzieje, jakiś facet przez cały czas je rybę. To zdanie można by odnieść do powieści. W zasadzie Sindbad jedynie wyszedł z domu, aby napisać artykuł do gazety, tu przysiądzie tam wymieni parę słów z redakcyjnym kolegą, tu zagada do kelnera, czy dorożkarza.
Ileż spokoju i pogodzenia się ze światem zawiera poniższy fragment.
..Najpiękniejsza rzecz w życiu, przeżyć raz jeszcze majowy poranek, zanurzyć twarz w zmysłowych zapachach i oparach wiosennego słońca, wiedzieć, że życie mamy za sobą i nic nas już nigdy więcej nie zaboli, kobiety mogą sobie kłamać ile chcą, mężczyźni zdzierać pieniądze i zaprzątać głowę podłymi machinacjami, ale już my wiemy, że życie obojętnie toczy się dalej, z nami i bez nas, i wszystko przez co cierpimy, rozpłynie się w czasie i słonecznej przestrzeni tak samo, jak pod wpływem majowego słońca rozpływa się wisząca nad Dunajem mgła... (str. 29).
Nie wiem dlaczego, ale poniższe zdanie przypomina mi pewien wieczór poetycki, na którym czytano dzieła romantyków, a nam wówczas licealistom roiły się bohaterskie czyny i śpiewaliśmy ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie.
I widział dawny, zadymiony i niespokojny panteon, ów niezwykły, podekscytowany Olimp, gdzie w lożach na piętrze i w cieniu spiralnie zakręconych kolumn przysiadało, dyskutowało, marzyło, snuło plany i oczekiwało na coś pokolenie, którego największym zmartwieniem - poza dzienną porcją papierosów i sumą potrzebną na kolację - była jednak węgierska kultura, wiersz i proza, sen i upojenie, owo święte, nieziemskie odurzenie, które z rojeń, dymu papierosowego, przeżyć, losu, chorób i gorączkowych zamiarów, kultury i pomysłów ulepiło zamek z marzeń, wieczne i nieprzemijające Święte Węgry. [Albowiem Sindbad i dawni pisarze uważali swoją ojczyznę za świętą, ze wszystkimi jej grzechami i obrzydliwościami, podobnie, jak Dostojewski, dla którego święta była jego Rosja]. (Str. 75)
Wszyscy oni byli tu jeszcze wczoraj, w tych salach, pomiędzy śmiesznymi dekoracjami wytartej barokowej pompy, tu popijali gorzką kawę, pogryzali przekąski „literatki”, wspominali prowincjonalne zmierzchy i paryskie świty, dyskutowali o pieniądzach, Wiktorze Hugo i prawach Tiborca (postać z dramatu węgierskiego), szumieli i robili interesy, pisali i marzyli, i tak razem zachowywali i wyrażali coś, co było treścią i sensem Węgier. (str. 83)
Sindbad jak jego miano wskazuje to żeglarz - podróżnik. Jednak Sindbad nigdy nie był za granicą. O obcych krajach czytał tylko w ilustrowanych magazynach, bo był zdania, że dżentelmen nie powinien włóczyć się po świecie, gdzie podają podejrzane wina i potrawy przyrządzane z niewiadomych produktów, a kobiety kłamią w niezrozumiałym języku (str.126)
Jest taki opis spożywania obiadu w restauracji Londyn, (gdzie z biciem serca wszyscy oczekiwali na werdykt gościa dotyczący degustowanego trunku), niezwykle smakowity a przy tym zabarwiony nostalgią. .... Choć szef Londynu tym razem przeszedł samego siebie - szczęśliwie znalazł jeszcze kawałek mięsa z kością, które do niej ściśle przylegało, otaczało ją, było wystarczająco soczyste i zawierało spore kawałeczki tłuszczu, jak żeglarz lubił, a ponadto do wołowiny podał jeszcze wyciskającą łzy, ostrą drobną zieloną paprykę w occie - tym jednak razem karmił się bardziej wspomnieniem niż obiadem. Albowiem uczucie, które tego dziwnego majowego dnia ani na chwilę nie opuszczało serca żeglarza - że coś się kończy, jakiś styl, jakiś tryb życia, a może samo życie w ogóle?...-towarzyszyło mu również w czasie obiadu. Jadł z tym drążącym go, skrywanym niepokojem, i kilkakrotnie pogłaskał pod marynarką miejsce serca, bo w środku coś go bolało i pulsowało. (str. 162)
A po dobrym obiedzie musi być dobre wino. Niestety prawie już nie ma dawnych winiarni. A tylko tam Sindbad lubił kosztować wino. Sindbad lubił wino tylko tam, gdzie poważnym mężczyznom nie przeszkadzają hałaśliwi ludzie, chichoczące i wprowadzające zamieszanie niewiasty ani zagadujący człowieka przygodni alkoholicy. Podobnie, jak bardzo mądre kobiety, które nie lubią, gdy podczas pieszczot i pocałunków mężczyzna przemawia do nich, co jest zupełnie niepotrzebne, ponieważ mowa jedynie odwraca uwagę od miłości, tak samo Sindbad nie lubił, gdy w winiarni nazbyt rozmowni sąsiedzi przy stoliku zakłócali próżnymi opowieściami i bezmyślnym wielosłowiem ten wyjątkowy, milczący, pełen godności i skupienia stan ducha, jaki charakteryzował nastrój człowieka popijającego wino (str.170). .. Wino było dla Węgra druhem, jak rumak i broń, towarzyszyło mu w zmaganiach życiowych, jak niegdyś giermkowie rycerzowi, wino pomagało znieść beznadziejność i bezsensowność życia, węgierskie wino zachowało w sobie coś z zapachu ziemi uprawianej krwią, potem i odwieczną pracą, walką i rozpaczą, lecz także światłem słońca, kiedy jego jesienne promienie okrywają złotym welonem obficie obsypane pomarszczonymi gronami winnymi, pachnące słodyczą wzgórza Tokaju czy Badacsony. (Str. 173)
Sindbad powraca do domu to najlepsza książka Maraia, jaką do tej pory przeczytałam, a przeczytałam ich kilka. Książka, którą chce się mieć na własnej półce. Niestety brak jej w księgarniach, a cena na allegro jest bardzo wysoka, ale nie tracę nadziei, że kiedyś uda mi się ją kupić.
A ja cóż? Ciągle w podróży, jeszcze nie wracam do domu. Jeszcze się łudzę i roję, jeszcze kleję połamane skrzydła ... A jutro wyruszam na kolejną krótką wyprawę.
I widział dawny, zadymiony i niespokojny panteon, ów niezwykły, podekscytowany Olimp, gdzie w lożach na piętrze i w cieniu spiralnie zakręconych kolumn przysiadało, dyskutowało, marzyło, snuło plany i oczekiwało na coś pokolenie, którego największym zmartwieniem - poza dzienną porcją papierosów i sumą potrzebną na kolację - była jednak węgierska kultura, wiersz i proza, sen i upojenie, owo święte, nieziemskie odurzenie, które z rojeń, dymu papierosowego, przeżyć, losu, chorób i gorączkowych zamiarów, kultury i pomysłów ulepiło zamek z marzeń, wieczne i nieprzemijające Święte Węgry. [Albowiem Sindbad i dawni pisarze uważali swoją ojczyznę za świętą, ze wszystkimi jej grzechami i obrzydliwościami, podobnie, jak Dostojewski, dla którego święta była jego Rosja]. (Str. 75)
Wszyscy oni byli tu jeszcze wczoraj, w tych salach, pomiędzy śmiesznymi dekoracjami wytartej barokowej pompy, tu popijali gorzką kawę, pogryzali przekąski „literatki”, wspominali prowincjonalne zmierzchy i paryskie świty, dyskutowali o pieniądzach, Wiktorze Hugo i prawach Tiborca (postać z dramatu węgierskiego), szumieli i robili interesy, pisali i marzyli, i tak razem zachowywali i wyrażali coś, co było treścią i sensem Węgier. (str. 83)
Sindbad jak jego miano wskazuje to żeglarz - podróżnik. Jednak Sindbad nigdy nie był za granicą. O obcych krajach czytał tylko w ilustrowanych magazynach, bo był zdania, że dżentelmen nie powinien włóczyć się po świecie, gdzie podają podejrzane wina i potrawy przyrządzane z niewiadomych produktów, a kobiety kłamią w niezrozumiałym języku (str.126)
Jest taki opis spożywania obiadu w restauracji Londyn, (gdzie z biciem serca wszyscy oczekiwali na werdykt gościa dotyczący degustowanego trunku), niezwykle smakowity a przy tym zabarwiony nostalgią. .... Choć szef Londynu tym razem przeszedł samego siebie - szczęśliwie znalazł jeszcze kawałek mięsa z kością, które do niej ściśle przylegało, otaczało ją, było wystarczająco soczyste i zawierało spore kawałeczki tłuszczu, jak żeglarz lubił, a ponadto do wołowiny podał jeszcze wyciskającą łzy, ostrą drobną zieloną paprykę w occie - tym jednak razem karmił się bardziej wspomnieniem niż obiadem. Albowiem uczucie, które tego dziwnego majowego dnia ani na chwilę nie opuszczało serca żeglarza - że coś się kończy, jakiś styl, jakiś tryb życia, a może samo życie w ogóle?...-towarzyszyło mu również w czasie obiadu. Jadł z tym drążącym go, skrywanym niepokojem, i kilkakrotnie pogłaskał pod marynarką miejsce serca, bo w środku coś go bolało i pulsowało. (str. 162)
A po dobrym obiedzie musi być dobre wino. Niestety prawie już nie ma dawnych winiarni. A tylko tam Sindbad lubił kosztować wino. Sindbad lubił wino tylko tam, gdzie poważnym mężczyznom nie przeszkadzają hałaśliwi ludzie, chichoczące i wprowadzające zamieszanie niewiasty ani zagadujący człowieka przygodni alkoholicy. Podobnie, jak bardzo mądre kobiety, które nie lubią, gdy podczas pieszczot i pocałunków mężczyzna przemawia do nich, co jest zupełnie niepotrzebne, ponieważ mowa jedynie odwraca uwagę od miłości, tak samo Sindbad nie lubił, gdy w winiarni nazbyt rozmowni sąsiedzi przy stoliku zakłócali próżnymi opowieściami i bezmyślnym wielosłowiem ten wyjątkowy, milczący, pełen godności i skupienia stan ducha, jaki charakteryzował nastrój człowieka popijającego wino (str.170). .. Wino było dla Węgra druhem, jak rumak i broń, towarzyszyło mu w zmaganiach życiowych, jak niegdyś giermkowie rycerzowi, wino pomagało znieść beznadziejność i bezsensowność życia, węgierskie wino zachowało w sobie coś z zapachu ziemi uprawianej krwią, potem i odwieczną pracą, walką i rozpaczą, lecz także światłem słońca, kiedy jego jesienne promienie okrywają złotym welonem obficie obsypane pomarszczonymi gronami winnymi, pachnące słodyczą wzgórza Tokaju czy Badacsony. (Str. 173)
Sindbad powraca do domu to najlepsza książka Maraia, jaką do tej pory przeczytałam, a przeczytałam ich kilka. Książka, którą chce się mieć na własnej półce. Niestety brak jej w księgarniach, a cena na allegro jest bardzo wysoka, ale nie tracę nadziei, że kiedyś uda mi się ją kupić.
A ja cóż? Ciągle w podróży, jeszcze nie wracam do domu. Jeszcze się łudzę i roję, jeszcze kleję połamane skrzydła ... A jutro wyruszam na kolejną krótką wyprawę.
Nie znałam tego węgierskiego pisarza, a zatem będąc pod wrażeniem Twojej wypowiedzi na temat Sindbada powracającego do domu poszperałam w internecie ciekawa życia Sándora Márai. Jak się okazało całe jego jestestwo, dość długie bo przeżył niemal 90 lat i zakończył je samobójstwem, nadaje się na interesującą powieść.
OdpowiedzUsuńWybór tego typu książek świadczy o Twojej niezwykłej wrażliwości przeżywania świata...
To pisarz był wyjątkowym człowiekiem i jak większość niezwykle wrażliwym. A mnie ten jego sposób postrzegania świata bardzo odpowiada. I jak wspomniał Lech o patosie, to mnie ten patos akurat u Maraia nie drażni, bo jest dla mnie szczerość w jego wypowiedziach artystycznych. Bardzo lubię Maraia, a jedyna książka na której poległam to był Zielnik czy księga ziół (nawet tytuł wypadł mi z pamięci).
UsuńCzytałem Żar - zgoda, książka bardzo mi się podobała, ale w którymś momencie zaczęły mnie razić nadmierny patos i przesada, jak w cytowanym przez Ciebie zdaniu; "... ten wyjątkowy, milczący, pełen godności i skupienia stan ducha, jaki charakteryzował nastrój człowieka popijającego wino."
OdpowiedzUsuńPewnie zależy na jaki stan skupienia czytelnika przypadnie :). Tak mi się skojarzyło, może od czapy strony z patriotyzmem. Jak narodowcy mówią o patriotyzmie to mnie skręca, jak prawicowcy mówią o patriotyzmie to robi mi się niedobrze, a jak walczący żołnierz czy prosty człowiek, czy żarliwy ideowiec to czasami łzy lecą. Pewnie, że zwykłe popijanie winka trudno przyrównać do stanu godności, ale widać bohatera tak nastrajało. Przyznaję, jest w tym trochę patosu, ale tacy bywamy też.
UsuńA ja pamiętam jak parę lat temu w Beziers przed kościołem Sw Magdaleny piłam wino, jest tam takie ładne bistro.A było to 800 lat po bestialskim wymordowaniu katarów. Akurat tego dnia urodziny miała moja córka też Magdalena.
OdpowiedzUsuńP i tak i czułam patos w chwili. Podobnie w paru innych miastach nad Morzem śródziemnym, gdzie wino oznacza też ciągłość cywilizacji.
Piękne bywają takie wspomnienia i tylko nasze własne. Miło mi, że do mnie zajrzałaś. Bloger szaleje z pewnością, po wielokroć nie mogę się zalogować na zaprzyjaźnionych blogach a zdarza się, o zgrozo, że mam problem u siebie odpowiedzieć na komentarz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMałgosiu znalazłam sposób. Otwieram komentarze na własnym blogu a także na zaprzyjaźnionych blogach, oczywiście jako nie zalogowana, i klikam w ramce komentarza na zaloguj się tyle razy dopóki nie pojawi się moje konto Google. Zazwyczaj trzy cztery kliknięcia wystarczą. Zdarza się też, że nie mogę na zaprzyjaźnionych blogach postawić kursora w ramce z komentarzami, wtedy otwieram nową stronę i zaraz po tym wracam na bloga i kursor o dziwo jest już aktywny. Poza tym Google coś znowu kombinują na stronach roboczych :( :( :(
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie informacją, że Sindbad z tej powieści nigdy nie był za granicą. W naszych czasach to już rzadkość. Bardzo zachęcająca recenzja. Z tym autorem jak na razie zetknęłam się tylko raz, czytając jego krótką powieść „Siostra”, i chętnie sięgnęłabym po coś jeszcze. Szkoda, że cena na Allegro jest tak wysoka, ale może książka będzie w bibliotece. :)
OdpowiedzUsuńSindbad bohater powieści żył nieco wcześniej niż my (:) ale ja też byłam zaskoczona, że człowiek o takim pseudonimie, literat nie podróżował. Polecam tego autora ze wszech miar. Jak wspomniałam poza lekkim rozczarowaniem jego Zielnikiem, czy księgą ziół pozostałe czytane przeze mnie powieści zapadły w pamięć i były bardzo dobre. A cena na allegro za Sindbada zaskoczyła mnie mocno (200 i 300 zł za książeczkę objętości jakiś 300 stron to naprawdę sporo, ale może tak trafiłam w zły czas -albo dobry dla sprzedających). Ja wypożyczyłam w bibliotece.
OdpowiedzUsuńA Siostry nie znam, muszę przeczytać koniecznie
OdpowiedzUsuń