Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 7 stycznia 2024

Muzeum historii sztuki w Wiedniu (część II)

 

Pomnik Marii Teresy z Muzeum Historii Sztuki (w tle)

Wielość dzieł sztuki w Muzeum nie pozwoliła wyczerpać tematu nawet przedstawiając go w tak skrótowy sposób. Stąd wpis kolejny.
Obrazy Caravaggia podziwiam od czasu kiedy oglądałam je w rzymskich świątyniach. To tam powinny się znajdować, w miejscach, dla których zostały stworzone. Nie wiem, czy Caravaggio był osobą wierzącą, w tamtych czasach chyba trudno byłoby nie być takową, ale na pewno świetnie znał Nowy Testament. Jego obrazy wskazują, iż doskonale znał biblijne przesłanie. Ich tematyka doskonale wpisuje się w sakralne otoczenie. Nie podzielali tego zdania dawni włodarze świątyń, dla których pokazanie w roli świętych zwykłych, prostych ludzi, często ze społecznego marginesu było nie dopuszczalne, a nawet bluźniercze. Znana kurtyzana w roli najświętszej panienki, czy uliczny nędzarz, jako apostoł lub święty to budziło oburzenie i sprzeciw.
Cierniem koronowanie Caravaggio
A jednak z czasem obrazy Michelangelo da Merisi (bo tak się nazywał malarz) coraz częściej zaczęły zdobić kościelne wnętrza. Dziś są one magnesem przyciągającym ludzi do odwiedzin świątyń, w których wiszą.  Sama podchodziłam kilkakrotnie do Santa Maria del popolo (Matki Boskiej wszystkich ludzi - piękne wezwanie), czy Bazyliki Sant` Agostino. Godziny otwarcia rzymskich kościołów to dla mnie zagadka do dziś, mimo wywieszonej informacji na kościele, czy w necie kilka razy odbijałam się od drzwi. W muzeum wiedeńskim znajduje się obraz Cierniem koronowanie Caravaggia. Obraz powstał w 1603 roku. Ma wymiary 127 na 165 centymetrów, czyli jest to dość duże dzieło, choć na monstrualnych kościelnych ścianach mogłoby ginąć. W scenie koronowania cierniem nie ma nic z boskości, a jest wiele z człowieczeństwa. Umęczony i poniżony człowiek z przechyloną na bok głową, na które twarz pada światło budzi nasze współczucie. Oprawcy, których twarze częściowo schowane są w cieniu są tu mniej ważni. Ich twarze są bez wyrazu, jakby mówili - my tylko wykonujemy rozkaz. Podobnie pilnujący zdarzenia żołnierz obojętnie patrzący na scenę. Słabość Jezusa-człowieka sprawia, że całym sercem jesteśmy z nim i chętni wyrwalibyśmy narzędzia męki z rąk tych, co nie wiedzą co czynią. W obrazach Caravaggio światło zawsze pada na ten fragment obrazu, na który malarz chce zwrócić naszą uwagę. Lubię Caravaggia za wprowadzenie pierwiastka ludzkiego do jego obrazów. Lubię też światło na jego obrazach, światło, które nazwałam boskim, bo uwypukla to co dobre, a skrywa to co złe. To ono sprawia, że Caravaggio jest niepowtarzalny.
Pieta Annibale Caracci
W tym samym czasie co Koronowanie cierniem powstała Pieta Annibale Carracci. Dziś Annibale jest mniej znany niż Caravaggio, czy Rafael, ale w czasach, kiedy żył i tworzył musiał cieszyć się dużym powodzeniem, o czym świadczy choćby to, że został pochowany w rzymskim Panteonie (tak przynajmniej podaje Internet). Jeśli to prawda świadczyłoby to o ogromnym poważaniu, jakim mógł się cieszyć za życia. W Panteonie pochowano niewielu Rzymian, w tym Rafaela i dwóch pierwszych władców zjednoczonego królestwa Włoch Wiktora Emanuela II i Umberta I. O Annibale dobrze wyrażali się i Caravaggio i Bernini - dwaj najwięksi przedstawiciele świata sztuki XVII wieku. Pieta powstała w latach 1603-1604 i ma wymiary 41 na 60,8 cm. W Piecie Carracciego układ ciała Chrystusa przypomina układ przyjęty przez Michała Anioła w watykańskiej piecie; bezwładne ciało osuwające się na kolanach matki, opadająca ręka, głowa odgięta do tyłu. Ciało Jezusa pozbawione jest oznak męki pańskiej, poza raną w boku przebitym włócznią. Nowością jest umieszczenie Jezusa i jego Matki nie na środku obrazu, a nieco po lewej stronie obrazu. Światło pada na bezwładne ciało Jezusa i twarz Maryi. Strona prawa skryta jest w cieniu, sprawia wrażenie zimnej i pustej. Maria opiera się o twardą, kamienną bryłę. Sarkofag? Twarze Chrystusa i Matki są umęczone cierpieniem. Stojące za Maryją aniołki próbują ją pocieszać. Co mnie zachwyciło w tym obrazie? Delikatność i kruchość postaci, no i oczywiście poświata nadająca całości odrealniony wymiar. Niebiesko blade światło padające na cały obraz, jedynie aniołki mające pocieszyć Maryję mają nieco żywsze kolory (co słabo widać na zdjęciu). Reszta jest stonowana, niczym naświetlona fluorescencyjną lampą, która wydobywa bladość ciała i twarzy. Nawet krajobraz za plecami Marii i jej syna mają wymiar księżycowy. I to właśnie ów klimat sprawił, że obraz zwrócił moją uwagę.
Tryptyk Madonna z dzieciątkiem Memlinga

Pozostając jeszcze w tematach religijnych nie mogłam przejść obojętnie wobec Hansa Memlinga i jego Tryptyku Madonny z dzieciątkiem.
W Gdańskim Muzeum znajduje się jeden z najbardziej w Polsce znanych obrazów malarstwa zachodniego Sąd ostateczny Memlinga. Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą wskazując Damę z gronostajem Leonardo da Vinci znajdującą się w krakowskim muzeum Czartoryskich, czy Uczonego przy pulpicie lub Dziewczynę w ramie Rembrandta eksponowane w Galerii Arcydzieł na warszawskim zamku. Jednak będę się upierać, jako lokalna patriotka, iż dla mnie najważniejszym dziełem zachodu w Polsce jest Sąd Ostateczny Memlinga. Jest ważny dla mnie, gdyż towarzyszył mi przez lata. Był to jeden z pierwszych obrazów, któremu przyglądałam się tak dokładnie i tak często, jak żadnemu innemu.
Sąd Ostateczny Memlinga w Muzeum Narodowym w Gdańsku
Najpierw, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam muzeum, jeszcze jako dziecko (z tą nieodłączną dziecku wiarą w anioły i diabły i ognie piekielne, a więc po trosze z przestrachem, a po trosze z nadzieją), potem, kiedy pracowałam w Muzeum przez kilka miesięcy i codziennie przechodziłam obok (zaprzyjaźniłam się wówczas z zaludniającymi go postaciami), a później, kiedy z przyjaciółką oglądałyśmy go dywagując nad jedyną (naszym zdaniem) modelką, jaką pozyskał malarz (gdyż wszystkie kobiety wyglądały na tym obrazie identycznie, łącznie z długimi, rudymi, kręconymi włosami. Zapewne mało która chciała się rozebrać przed malarzem) i wreszcie, kiedy oglądałam go z moją matką chrzestną, a ona zastanawiała się, po której stronie wagi my się znajdziemy, czy w czeluściach piekielnych, czy na kryształowo zimnych schodach niebios (mam nadzieję, że jednak po żadnej ze stron).  Choć Memling jawił mi się, jako wielki artysta to miałam wrażenie, że to autor jednego obrazu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w Rzymie w Galerii Pamhilij Doria odkryłam Opłakiwanie Chrystusa. Był to obraz Memlinga nie robiący większego wrażenia, ot jeden z wielu, nieco naiwny w stylu malarstwa religijnego z końca XV wieku, ale to przecież „mój, a może raczej nasz” Memling. Jakże inny od Sądu ostatecznego. W wiedeńskim muzeum trafiłam na kolejnego Memlinga. Tryptyk Madonna z dzieciątkiem to obraz ołtarzowy. Na lewym skrzydle przedstawia Jana Chrzciciela, na prawym Jana Ewangelistę, a pośrodku scenę Adoracji Matki Boskiej z dzieciątkiem z aniołem oraz modlącym się donatorem opatem, Janem Crabbe. Obraz ten jeden z ostatnich obrazów mistrza Hansa nie zachwycił mnie przedstawieniem tematu, ot jeden z wielu podobnych, a jednak jest w nim jakiś ślad dawnej memlingowskiej liryki, no i jest to autor, do którego mam sentyment i zawsze chętnie będę oglądać jego dzieła, nawet, jeśli nie zawsze z zachwytem, to zawsze z przyjemnością.
Śmierć Kleopatry Guido Cagnacci
A teraz aby odejść nieco od świata religii do świata historii i mitologii zapraszam do obejrzenia Śmierci Kleopatry Guido Cagnacciego. Był to autor zupełnie mi nie znany przed wizytą w Wiedniu. Obraz powstał w latach 1659-1663, co oznacza, iż artysta pracował nad nim cztery lata. Mierzy 140 na 159,5 centymetrów. Obraz zwrócił moją uwagę połączeniem zmysłowości i intymności, śmierci i życia, spokoju i trwogi. Jad już przenika do krwi królowej, a ona spokojnie zasypia, jest półnaga, przysłonięta jedynie miękką materią od bioder do stóp. Na głowie ma koronę, w uszach kolczyki, a wąż jeszcze oplata jej rękę. Strwożone służki tłoczą się przy niej. Strwożone, bo wiedzą, jaki czeka je los. Ona siedzi dostojnie na tronie, jakby tylko zasnęła. Podobno malarz znany był ze zmysłowych portretów kobiecych, malował półnagie boginie, królowe, święte. Obraz, namalowany podczas pobytu na austriackim dworze bardzo spodobał się Leopoldowi I. Wcale się temu nie dziwię bo mnie spodobał się także. 
Judyta z głową Holofernesa Lucas Cranach Starszy
A teraz skierujmy się w stronę mitologii i przejdźmy do Judyty z głową Holofernesa Cranacha Lucasa Starszego. Tę mityczną historię z czasów Nabuchodonozora, kiedy wdowa po władcy zakrada się do obozu wroga, aby go w sobie rozkochać i w trakcie miłosnego aktu uciąć mu głowę przedstawia niemal każdy szanujący się malarz. Znamy choćby wersję baśniową Sandro Boticellego (Judyta krocząca przed służką niosącą w koszu na głowie odcięte trofeum), wersję namalowaną z kobiecego punktu widzenia przez Artemisię Gentileschi (zwłaszcza tę dotyczącą samego aktu zabójstwa, kiedy dwie kobiety szamoczą się z żyjącym jeszcze Holofernesem przykładając szablę do szyi mężczyzny), wersję ze światłocieniem Caravaggia, czy złotą wersję Klimta z silną kobietą i ledwie dostrzegalną głową wrogiego wodza. A to tylko kilka przykładów zapisu tej historii. W wiedeńskim Muzeum znajduje się odmiana niezwykle dystyngowana i elegancka namalowana przez Cranacha Lucasa Starszego. Judyta z wiedeńskiego muzeum (są dwie podobne wersje), jest długowłosą blond pięknością o subtelnej urodzie z wyrazem twarzy, która zastygła niczym maska obojętności. Kobieta ubrana jest dostojnie, jakby szła na bal, a nie wracała po dokonaniu mordu, w przepięknej aksamitnej sukni w odcieniu czerwieni (co podkreśla krwawy charakter zbrodni), w  charakterystycznym dla modelem Cranacha nakryciu głowy (niczym przekrzywiony na bakier naleśnik), w prawej dłoni trzyma wyciągnięty miecz, lewą przytrzymuje za włosy głowę Holofernesa, odciętą chwilę wcześniej. Jej twarz jest zimna i bez wyrazu, jakby spełniła swój obowiązek, a teraz wszystko jej jedno co się z nią stanie. Twarz Holofernesa wyraża bardziej zdziwienie, niż przerażenie, czy ból. Twarz zastygła w zdumieniu - o co chodzi, dlaczego, ta piękna i wątła kobieta zadała mi zdradziecki cios. Jeszcze przed chwilą leżała u mych stóp. Ale już z niego uchodzi życie i zdziwienie zamienia się w śmiertelną maskę.
Głowa Meduzy Petera Paula Rubensa

Kolejna mitologiczna scenka przedstawia głowę Meduzy. Meduza była najmłodszą z trzech sióstr Gorgon i w przeciwieństwie do swych sióstr nie była nieśmiertelną. Początkowo była piękną kobietą z długimi, bujnymi włosami, która za karę, iż ośmieliła się rywalizować z boską Ateną została zamieniona w odrażające stworzenie. Jej twarz okalały wijące się węże, a spojrzenie było tak przerażające, że wszystko na co spojrzała zamieniało się w kamień. Głowę Meduzy, źródło jej siły ściął przy pomocy Ateny Perseusz. I tą ściętą przez Perseusza głowę przedstawia Rubens.
Nie przepadam za malarstwem Rubensa, jego obrazy znane mi jedynie za sprawą puszystych modelek o rubensowskich kształtach nigdy nie budziły mojej sympatii. Nie trafiłam nigdy wcześniej na obraz tego malarza, o którym mogłabym powiedzieć, że mnie zachwycił. Ledwie mogłabym wymienić z pamięci parę jego obrazów; jak serię apoteozy Marii Medycejskiej (monumentalne dzieła zajmujące ogromną salę Luwru) czy Trzy gracje z Muzeum Prado w Madrycie (które z gracją niewiele miały wspólnego). No i trafiłam do Wiedeńskiego Muzeum i zobaczyłam Głowę Meduzy. Jest to najbardziej przerażająca wizja głowy meduzy, jaką widziałam. Nawet ta namalowana przez Caravaggia nie jest tak straszna, jak ta, która wyszła spod ręki Petera Paula Rubensa. Myślę, że sprawiły to wijące się wokół jej głowy węże, czerwona plama zastygłej krwi,  bladość lica Meduzy i jej zastygły w panice wzrok (ta, która przerażała innych sama została przerażona). Piękna w swej brzydocie jest ta Gorgona i porażająca jednocześnie. Wspominając Rubensa przypomniała mi się jego kopia Bitwy pod Anghiari – kopia obrazu Leonarda da Vinci. Ta kopia sprawia, iż Leonardo jeden jedyny raz w mojej ocenie wygrywa z Michałem Aniołem w potyczce prowadzonej na ścianach Palazzo Vecchio we Florencji. Kopia, która uświadamia nam, jak fantastyczne dzieło utraciliśmy.
Bitwa pod Anghiari kopia Rubensa z kartonu Leonarda da Vinci 
Po serii obrazów czas na rzeźbę. Nie ma jej może tak wiele w wiedeńskim muzeum, ale ta, która zdobi klatkę schodową (wspominaną we wcześniejszym wpisie) jest imponująca. Tezeusz walczący z centaurem Canovy ujął mnie z powodu klasycznego piękna materii i wykonania. Tezeusz był królewiczem i herosem w mitologii greckiej. Heros miał dwóch ojców wg legendy ateńskiego króla Egeusza i boga mórz i oceanów Posejdona. Mając takich ojców nie mógł nie wyrosnąć na herosa. W ilości bohaterskich prac chciał dorównać kuzynowi Heraklesowi. Najbardziej znany jest z pokonania Minotaura (syna królowej Krety) uwięzionego w Labiryncie. Stało się to dzięki pomocy księżniczki Ariadny i jego nici. Mit powszechnie znany w czasach mojej młodości, kiedy mitologia była lekturą szkolną, dziś zapewne uznany za wiedzę nieprzydatną do życia. Jednym z bohaterskich czynów Tezeusza było też pokonanie centaurów.
Tezeusz walczący z centaurem Antonio Canovy
Centaur to pół człowiek, pół koń. Centaury pojawiły się na weselu serdecznego przyjaciela Tezeusza i po spożyciu nadmiernej ilości trunków wdały w bójkę, a następnie rozochocone chciały porwać kilka kobiet gospodarzy. Tego Tezeusz i pan młody nie zdzierżyli i zabili paru napastników. Wówczas centaury które na chwilę się wycofały powróciły w większej ilości  odwetu. Szala zwycięstwa przechylała się to na jedną to na drugą stronę, aż w końcu dzięki bohaterskiemu Tezeuszowi i przy pomocy mieszkańców Tesali centaury zostały zwyciężone. Neoklasyczna rzeźba nawiązująca do antycznych wzorów przedstawia idealnych kształtów nagiego młodzieńca, wysportowanego i umięśnionego z pięknym nakryciem głowy (hełm przyozdobiony pióropuszem), który jedną ręką chwyta za gardło przeciwnika, kolanem przydusza go do ziemi, a uniesiona w drugiej ręce pałka zaraz spadnie na głowę centaura. Wydaje się, że Tezeusz czyni to jakby od niechcenia, w jego postaci nie widać wysiłku. Ekspresji nadaje całości wykrzywiony bólem wyraz twarzy centaura. Rzeźba – może poza tą abstrakcyjną - budzi mój ogromny szacunek i podziw. Zawsze zachwyca mnie to, jak człowiek z tak oporną materią, jak kamień, marmur mógł dokonać takich cudów.
Komentowanie - dostaję sygnały dotyczące problemów z komentowaniem. Nie znam powodów tych problemów. Ja sama mając takowe zmieniam przeglądarkę i działa. Przynajmniej dotąd działało. Sprawdzam też na bieżąco spam i nic tam nie trafia. Bardzo proszę o cierpliwość i podjęcie kolejnej próby za jakiś czas, bo wasze komentarze sprawiają mi radość i nadają sens pisaniu i publikowaniu.

16 komentarzy:

  1. Co prawda wolę malarstwo niż rzeźbę, ale całkowicie się z Tobą zgadzam - rzeźba, zwłaszcza ta realistyczna, jest dla mnie zjawiskiem niepojętym. Niedawno rozmawiałam o tym z pewnym rzeźbiarzem - on nie potrafi przedstawić czegoś na płaszczyźnie, nie potrafi posługiwać się kolorami, ja natomiast nie pojmuję, jak z kawałka kamienia czy drewna można wydłubać coś tak idealnie naśladującego rzeczywiste kształty, z tymi wszystkimi detalikami. Pamiętam Twój wpis z materacem z marmuru - wyglądał tak realistycznie, jak miękka poduszeczka :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie i malarstwo i rzeźba to dziedziny wręcz niebiańskie, bo niedostępne dla mnie, ani nie namaluję, a już na pewno nic nie wydłubię rylcem, dłutkiem, czy młoteczkiem. Może mogłabym się zabawiać w polerowanie, ale to już praca nie wymagająca żadnego talentu, jedynie trochę cierpliwości.
    Tak, ten materac Wenus Zwycięskiej czyli Pauliny Bonaparte Borghese nie do podrobienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pielęgnujesz nieustannie swoją wrażliwość, która jak widać dobrze działa na Twoje samopoczucie. W piękny sposób dzielisz się swoimi emocjami obcując ze sztuką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się jak mogę nadrabiać moje braki w wykształceniu, a jak widać różnie mi wychodzi. Oczywiście żartuję i dziękuję za miłe słowa.

      Usuń
  4. Ja tak szybciutko bo idę do lekarza, ale chyba zamiast Hefajstosa powinien być Herakles?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiam czerwieniąc się ze wstydu. Przekręcanie nazwisk i nazw to moja pięta Achillesowa (dobrze, że nie napisałam Ajschylosowa :) W poprzednim wpisie kabalizm przekręciło na kanibalizm (i teraz już nie jestem pewna czy zrobił to komputer) a teraz Herakles na Hefajstosa.

      Usuń
  5. Nic się nie stało można te komentarze skasować i już! Poza tym ja niedawno udałam się jeszcze lepiej niestety....

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałości tego muzeum zacierają się po wioli. Właściwie to nie jestem pewna, co najbardziej podobało mi się w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum. Czy obrazy Rafaela, Rembrandta, Vermeera, czy przepiękna architektura muzeum a może sposób eksponowania dzieł sztuki. Przechodziłam z pokoju do pokoju i cały czas rozmyślałem i zarazem cieszyłam się, że moje oczy mogą to wszystko oglądać. Przysiadłam na jednej z niebieskich aksamitnych sof i podziwiałam otaczające mnie piękno.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie dziwię się, sama zapytana o jeden obraz, który zrobił największe wrażenie nie potrafiłam odpowiedzieć, chyba ze względu na niedawną wizytę w Amsterdamie i nie dostanie się na wystawę Vermeera jako pierwsza przyszła mi do głowy Alegoria malarstwa. Ale po większym zastanowieniu podobało mi się tak wiele obrazów, podobało też muzeum i nawet kawiarnia w jego wnętrzu. Chętnie bym jeszcze kiedyś tam zawitała, bo jestem pewna, że sporo mi umknęło.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na końcu wpisu umieściłaś rzeźbę Tezeusza walczącego z centaurem i zacząłem się zastanawiać skąd znam ten wątek. Otóż w muzeum w Olimpii znajduje się fragment frontonu świątyni Zeusa, na którym przedstawiono walkę pomiędzy Lapitami a Centaurami, gdzie wiodącą rolę odegrał Tezeusz. Wędrując po muzeach często pojawiają się podobne wątki ale ich przedstawienie w formie obrazu lub rzeźby zawsze jest niepowtarzalne. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze mnie cieszy, jak trafiam na różne przedstawienia tej samej historii, albo kiedy trafiam na wydawałoby się ten sam obraz malarza, zawsze staram się odszukać, który jest kopią, lub kolejną wersją, a który był pierwszy, nie jest to łatwe. Czasami brak takich informacji. Ujmowanie jednego tematu przez wielu autorów to częsta praktyka, jak choćby ta Meduza o której wspominam w poście, czy Judyta z głową Holofernesa. A ja mam ogromną słabość do Tobiasza, anioła Rafaela i psa, zawsze cieszy mnie, jak znajdę obraz przedstawiający tę historię.

      Usuń
  9. Bardzo ciekawy wpis, tym bardziej, że wybrałaś naprawdę interesujące obrazy. Co do Caravaggia - chciałbym powiedzieć, że choć urodził się w Mediolanie, nosił przydomek da Caravaggio od małej miejscowości koło Bergamo, więc czasem zastanawiałam się, czy faktycznie później tam mieszkał, czy też taki przydomek nosił jego ojciec a on go odziedziczył? Ale mniejsza o to, faktem jest, że jego malarstwo jest szczególne. Miałam okazję widzieć jego obrazy na wystawie w Mediolanie i rzeczywiście robią ogromne wrażenie sposobem w jaki używał światłocienia, czego nie oddają reprodukcje. Co do Memlinga, Sąd Ostateczny jest cudem, do którego chyba trzeba dorosnąć, by pojąć głębię wizji malarza. Ja mam do niego sentyment bo generalnie lubię ten okres nawet z jego niedoskonałościami, czy pewną przesadą w wyobrażaniu ludzkich sylwetek. Caracci być może rzeczywiście się zainspirował Pietą Michała Anioła, bo istotnie sylwetki wyglądają równie posągowo i są dość podobnie upozowane. Pisałam poprzednio, że bardzo lubię malarstwo Cranacha Starszego; oprócz niesamowitego daru do oddawania tkanin, biżuterii i innych szczegółów, umiał też oddać stan duch modela, co świetnie widać na twarzy Judyty. Tym co mnie dziwi, to jej duże dłonie o sinym kolorze, wyglądające jakby należały do Holofernesa a nie do delikatnej kobiety. Odniosę się jeszcze do Głowy Meduzy Rubensa, obejrzałam ją dokładnie, choć nie znoszę węży, nawet namalowanych. Jednak jestem pełna podziwu dla sposobu, w jaki malarz oddał wyraz jej przerażenia własnym widokiem (jak wiemy, Perseusz podsunął jej wypolerowaną tarczę lub jak twierdzą inni, zwierciadło, co sprawiło, że skamieniała na widok swego oblicza, więc mógł jej odciąć głowę). Canova jest mistrzem, zarówno w kompozycji grupy jak i wykonaniu a jego Tezeusz wygląda już nie jak półbóg, ale po prostu bosko. Jednak najbardziej zadziwiające jest to, że Canova pochodził z bardzo biednej rodziny, bez żadnych tradycji artystycznych a wykształcenie zdobył właściwie przez przypadek, dzięki sponsorowi, który zauważył jego talent. Kto wie, gdyby nie to, może świat straciłby tego geniusza rzeźby...
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Z tego co wiem później, jak już zyskał mecenasa w Rzymie to nie mieszkał w okolicach Bergamo, może wcześniej, ale głowy nie dam. Ja oglądałam jego dzieła w kilku muzeach Europy, ale miałam też okazję oglądać wystawę jego prac w Rzymie 2010 roku. Jednak jak wielokrotnie wspominałam chyba największe wrażenie robią jego obrazy w świątyniach, najwięcej widziałam ich w Rzymie. Cieszę się, że też doceniasz Sąd Ostateczny Memlinga, obawiałam się nawet, że osoby spoza Gdańska nie znają ani malarza, ani tytułu. Napisałaś o pięknie ujęcia materii postaci Cranacha a mnie się od razu przypominały Nagie obrazy kobiet (Ewa, Adam i Ewa, Wenus z Kupidynem i obraz, którego nazwy nie mogę sobie przypomnieć. Zaczęłam nawet szukać i zwątpiłam, czy to Cranach, ale to naga kobieta w tym charakterystycznym przekrzywionym nakryciu głowy - przezroczystym. Jestem pewna, że widziałam go w którymś z muzeów. Nie będzie mi to teraz dawało spokoju). Jeśli pamiętasz tytuł obrazu podpowiedz proszę. Zupełnie nie zwróciłam uwagi na dłonie. Masz racje są sine, być może z emocji, tak mocno ściskała miecz i trzymała odciętą głowę wroga, że ręce jej posiniały, z zaciskania, z emocji, z szoku, wszak zabić nie jest łatwo. Też nie znoszę węży, nie mogę patrzeć na osoby, które biorą je w ręce lub kładą sobie na szyi. Dzięki za przypomnienie historii z tarczą/lustrem. I dzięki za uzupełnienie mojej wiedzy o parę historyjek, których nie znałam (jak ta o Canovie).

    OdpowiedzUsuń
  11. Szukajcie a znajdziecie. Jest to Wenus na obrazie pejzażowym znajdująca się w Luwrze - ubrana w przezroczysty kapelusz i trzymająca tiulową przezroczystą materię- szal, chustę? Taki ten obraz zrobił na mnie wrażenie, że Lucas Cranach kojarzył mi się z nagością. Dopiero w trakcie szukania nazwy owego obrazu trafiłam na wiele pięknie ubranych dam.. Rzeczywiście, ich ubiory są przebogate i wspaniale oddane.

    OdpowiedzUsuń
  12. I oto wreszcie spokojny wieczór i mam czas na kolejny spacer z Tobą, przez sale muzeum i... wieki malarstwa. Ciąg dalszy rozmów o sztuce, które są dla mnie wielką radością i nigdy nie przestanę się dziwić temu, jak różne wątki łączą się, prowadzą do siebie, tworzą jedną całość, taką ciekawą tkaninę.
    Zacznę od tego: pisałaś do mnie ostatnio, że "Chochoły" Wyspiańskiego czy nawet cała wystawa "Zawsze Młoda" sprawia, że myślisz o Krakowie i o mnie. I wtedy ja zastanawiałam się przez chwilę, jaki obraz najbardziej przywodzi mi Ciebie na myśl i oczywiście myśl była prędka: Memling z gdańskiego muzeum! (A nie czytałam jeszcze wtedy Twojego wpisu). I oto, proszę :)
    Rzecz druga: mitologia i starożytność. Jeśli nie będzie się jej uczyć, wykładać, to jak można zrozumieć jakiekolwiek wątki, kontynuacje, parafrazy i odniesienia w sztuce dawniejszej i współczesnej? A w literaturze? I kto będzie czytał Herberta? To wszystko stanie się jakimś nieczytelnym szyfrem. I może już się tak dzieje i może nie ma sensu nad tym rozpaczać. Wątek krakowski trochę poboczny - willa pod Meduzą na Salwatorze.
    Rzecz trzecia i może tutaj dla mnie najważniejsza, bo odkryłam dzięki Tobie kogoś zupełnie mi nieznanego - Artemisię Gentileschi! Z ciekawości poszukałam jej wersji biblijnej historii o Judycie i Holofernesie... najpierw pomyślałam, że to uczeń Caravaggia. Cóż za ogromna ekspresja, wyrazistość, gra emocji, światłocienie, plamy koloru i jakaś nowoczesność tych obrazów. Jestem pod wrażeniem a przy tym jeszcze historia tej niezwykłej kobiety. Przyczynek do dyskusji o kobietach-twórczyniach sztuki.
    Caravaggio zachwycający. Niezwykły ładunek emocji, mistrzowska gra świateł i cieni, wielkie pozorne wyciszenie, czy raczej kulminacja napięć i akcji oraz zwyczajność, o której piszesz. Zwykli ludzie. Pamiętam obraz Śmierć Marii - wielkie oburzenie świętobliwych zleceniodawców: ubogo odziani apostołowie, a Maria w nieprzystojnej a przynajmniej mało wzniosłej pozie, a w dodatku brudne stopy... Genialne nawrócenie Szawła. Porywczy Caravaggio rozbijał idealny świat religijnych przedstawień. (Zupełnie na marginesie - historia witraży i polichromii S.W. do kościoła franciszkanów i nieustanne spory artysty ze zleceniodawcami, mieszczański gust tychże i zamiłowanie do lukrowanych przedstawień jak ze świętych obrazków, odrzucone projekty, etc. a teraz sława).
    I tyle na dziś wieczór. Dziękuję za kolejny spacer, który jak zawsze czegoś mnie nauczył.

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak, zadziwiające, jak różne bywają skojarzenia na temat sztuki, jak jedne informacje prowadzą do innych, jak wiele rzeczy jest też dziełem przypadku. Jesteśmy w ogromnej galerii i choć chcemy zachłannie omieść choćby wzrokiem całość i każdy eksponat z osobna, to jednak wzrok nasz ląduje na wybranych dziełach. Najczęściej są to te, albo których tam oczekujemy, albo te najbardziej znane, ale zdarzają się też przypadkowe odkrycia, które potem prowadzą do kolejnych i robi się taki łańcuszek naczyń powiązanych. Albo jak to, jak widzimy siebie wzajemnie i z czym się sobie kojarzymy. No proszę ja z Memlingiem, a nigdy wcześniej nie poruszałyśmy tego tematu, a to jak wspomniałam rzeczywiście istotny i ważny dla mnie obraz. Zawsze myślałam, że pierwszymi obrazami na jakie jako dziecko zwróciłam uwagę były Botticellego La primavera i Narodziny Wenus, ale dziś nie jestem tego pewna. Całkiem możliwe, że Sąd ostateczny był wcześniej i ten dziecięcy więc pewnie pełen bojaźni trochę i trochę nadziei odbiór dzieła, którego wówczas nie mogłam zrozumieć. Mitologia, starożytność, a literatura nie tylko polska, ale i obca- w czasach, kiedy lekturami bywają fragmenty powieści? Chciałabyś, aby czytano Herberta? ja chciałabym, aby w ogóle czytano.
    Bardzo się cieszę, że dzięki mnie odkryłaś nową malarkę. Jestem wręcz zaszczycona, że mogłam się nią podzielić z Tobą, choć tylko o niej wspomniałam z nazwiska. Poznałam ją nie tak dawno temu, a zwróciła na siebie moją uwagę nietypowym imieniem Artemisia równie nietypowym, jak imię jej koleżanki po fachu Sofonisba (Anguissola).
    Caravaggio- śmierć Marii też doskonale pamiętam. I to oburzenie, z tego co pamiętam to nie jedyny obraz, który nie zadowolił zleceniodawców. Wyspiańskiego czytałam listy do Rydla, gdzie opisywał ciągłe dyskusje ze zleceniodawcami i żalił się, że nikt nie rozumie jego sztuki. Chyba taka dola artystów. I ten kardynał, co to obiecał, że dzięki niemi nie dostanie zleceń i słowa dotrzymał.
    Dziękuję za wizytę

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).