Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 listopada 2016

Prywatne życie Mony Lisy Pierre La Mure


W dyskusji pomiędzy zwolennikami biografii opartych wyłącznie na materiale źródłowym a zwolennikami powieści biograficznych, w których autor pozwala sobie na pewną dozę fikcyjności dla przedstawienia własnej tezy dotyczącej postrzegania bohatera staję po stronie tego drugiego. Nie oznacza to, iż nie doceniam książek, których autor wykonał solidną pracę śledczą wertując wszelkie dostępne źródła. Lubię natomiast, kiedy piszący nie przeinaczając faktów czy realiów epoki próbuje dotrzeć do psychiki bohatera, zrozumieć go, stawia tezy i szuka argumentów na ich poparcie, a wszystko to podaje w sposób przystępny; nie nuży nadmiarem dat i wydarzeń. Lubię poczuć klimat epoki, w jakiej żył człowiek będący inspiracją do napisania książki a jednocześnie lubię poczuć z nim więź. Za najlepsze do tej pory przeczytane biografie uważam Beksińskich Portret podwójny Magdaleny Grzebałkowskiej oraz Toulouse Lautrec Julii Frey, a mimo to najchętniej wracam do powieści biograficznych Irwinga Stone. 
Prywatne życie Mony Lisy to książka tak samo o życiu florenckiej mieszczki, genialnego malarza jak i renesansowego państwa-miasta.

Największym walorem powieści jest wierne odtworzenie tła historyczno-obyczajowego XV-XVI wiecznej Florencji. I to odtworzenie w sposób przystępny i ciekawy. Historia opowiadana przez autora wciąga czytelnika bez reszty. To we Florencji splatają się losy Lisy Gherardini, żony bogatego kupca Francesca Giocondo i Leonardo da Vinci nieślubnego syna znanego notariusza z losami przedstawicieli rodu Medyceuszów, Borgiów i Sforzów. Przez karty powieści przewijają się znane nazwiska. Epoka obfitowała w osobowości wybitne, kontrowersyjne, ciekawe, genialne czy nawet demoniczne, a ich decyzje czy zachowania miały ogromny wpływ na życie bohaterów.  Historia zaczyna się, kiedy miasto-państwo znajduje się w latach jego największej świetności. 
Pogrążona we śnie:
Firenza!... Oto ona stolica Rzeczpospolitej Czerwonej Lilii, z siecią miast lennych rozpostartą na całą Toskanię, z ogromną katedrą, bankami, fabrykami, z bezlikiem kościołów, i stu dziesięcioma klasztorami męskimi i żeńskimi, z wielką kamienną budowlą, gdzie mieszkają grube ryby. Niezadługo przebudzi ją głos dzwonów i zamieni w mieszaninę brązowych i czerwonych domów, w labirynt krzyżujących się ulic, w mnóstwo gwarnych sklepów, w bazary targujących się gospodyń. Ale teraz śpi spokojnie za wysokim na czterdzieści stopni murem. (str. 13-14*)
czy pulsująca życiem:
Handlarze wykładali na ulicach towary. Murarze mieszali świeżą zaprawę, a ich uczniowie wnosili po rusztowaniach pierwsze partie cegieł. Dziewczęta z warkoczami znikały na zapleczach sklepów z elegancką odzieżą i najmodniejszymi strojami. Urzędnicy bankowi zebrali się wokół posągu Najświętszej Marii Panny i zaczęli śpiewać litanie, by dopiero potem pośpieszyć do swych piór, ksiąg i wag do ważenia pieniędzy. Na nowym Rynku srebrny dzwonek i krótka modlitwa rozpoczęły pracę giełdy, i zaraz powstał rozgardiasz: żywo gestykulujący maklerzy wykrzykiwali kursy akcji, składali zamówienia, skakali jak diabły w święconej wodzie, bo florencka Borsa miała wówczas dzienny obrót przekraczający dwa miliony florenów (około ośmiu milionów dolarów) to suma większa niż w połowie dziewiętnastego wieku na giełdzie londyńskiej. W kościołach niechlujni, ziewający dipintori powracali do pracy nad freskami ukazującymi brodatych świętych, krwawiących męczenników i anioły ze złotymi skrzydłami. A Bettega Verocchia- pracownia i szkoła zarazem – była miejscem, gdzie uczniowie w niebieskich spodniach ucierali barwniki w kamiennych ampułach, czyścili piaskiem deski na obrazy- albo węglem wykonywali kopie malowideł mistrza pod życzliwym okiem nadzorcy studia- przystojnego dwudziestotrzyletniego Leonarda da Vinci. (str 17-18*)
- jest jednakowo piękna.

Jednak po latach prosperity następuje pogrążenie w chaosie; na skutek wojen i rewolucji oraz na skutek zjawiska zwanego Savonarolą Florencja traci miano najbogatszego i najważniejszego miasta Europy.

Rządy Medyceuszów, które przetrwały sześćdziesiąt lat i jeden miesiąc, skończyły się w ciągu niecałej godziny. Zawiedziony niepowodzeniem zamiarów wobec Piera i Guliana motłoch skupił się pod pałacem Medyceuszów. W blasku pochodni ludzie wdarli się do okazałej siedziby rodu, cięli gobeliny, wyrzucali przez okna onyksowe i alabastrowe puchary, które z hałasem spadały na bruk. Szklane gabloty pełne starożytnych monet i tangaryjskich statuetek roztrzaskiwano na kawałki. Wykradano cenne manuskrypty. Ktoś otworzył przemocą żelazny kufer zawierający dwa tysiące florenów, która to suma została podzielona między złodziei. Signoria zachęcała do grabieży. (str.251*)
Czytając książkę nie sposób uniknąć porównań z Udręką i ekstazą Irwinga Stone, której fabuła toczy się w tym samym okresie historycznym. Pisarze różnią się jednak w ocenie niektórych zdarzeń, dla przykładu u Stone`a Pierre de Medici to postać antypatyczna i obarczona winą za sprowadzenie do Florencji Francuzów oraz tchórzowską ucieczkę z miasta, u La Mure Pierre de Medici to niemal bohater, który na skutek ludzkiej niewdzięczności i zawiści staje się winowajcą i ofiarą. Ze znanych mi opracowań bliższym historycznej prawdy jest obraz przedstawiony przez Stone`a, ale być może taki rodzaj bohatera był autorowi potrzebny do wskazania mechanizmu paradoksu historii, w którym wczorajszych bohaterów zrzuca się z piedestałów i pozbawia głowy.
Florencja jest równoprawną bohaterką powieści; ona ożywa na kartach książki dzięki jej mieszkańcom z ich codziennością, obyczajami, wierzeniami i zabobonami. Dzięki nimi możemy poczuć klimat epoki. 
Uśmiech wzbudza reakcja, jaką wywołują narodziny dziewczynki. Lisa Gherardini swymi narodzinami nie sprawiła rodzicom radości. Zarówno ojciec, jak i dziadek czekali na spadkobiercę. 
Na pokój opadło, jak całun rozczarowanie. Panie wymieniały smutne spojrzenia, przestały śpiewać i zaczęły zbierać się do odejścia. Kiedy przychodziła na świat bimba (dziewczynka) nie było się czym cieszyć. Panowała zgodna opinia, że dziewczynki to istoty niższe, kłopotliwe, zsyłane rodzicom przez Pana Boga jako utrapienie i przyczyna wydatków. Wobec mężczyzn stawały się narzędziem pokusy, co mógłby zaświadczyć Adam, a ponadto skłaniają do rozwiązłości i rujnują materialnie (Str. 76*) 
To nie znaczy, że mam coś przeciwko niewiastom- dodał (dziadek)- Tyle tylko, że trzeba stracić majątek, żeby je wyżywić, ubrać i wykształcić; potem gdy osiągną czternasty, piętnasty rok, tyle samo, by znaleźć im męża. (Str. 77*)
Sama postać Lisy wydała mi się mało interesującą, zwłaszcza na tle innych przedstawicieli rodu Gherardinich. O wiele ciekawiej prezentuje się postać twórcy Mony Lisy. Leonardo w powieści La Murre`a to utalentowany malarz, który mógłby zostać wybitnym, a nawet genialnym, gdyby zdecydował się zająć jedną dziedziną sztuki. Ten zachłannie poszukujący swej drogi, dążący do zdobycia sławy i bogactwa człowiek rozmienia swój talent na drobne zajmując się tak wieloma i tak różnorodnymi zajęciami nie kończąc prawie żadnego z nich. Można odnieść wrażenie, że właściwie stawianie go na równi z Michałem Aniołem to nieporozumienie. Leonardo z powieści Prywatne życie Mony Lisy jest szalenie irytujący. Podczas lektury nie czułam doń ani krzty sympatii. Z tego punktu widzenia książka wydaje mi się krzywdzi wizerunek wielkiego człowieka, ale jak napisałam wyżej prawem autora jest własna ocena postaci i zdarzeń, nawet jeśli odbiega od powszechnie obowiązującej, czy też naszej własnej. Zainteresowanym biografią mistrza z Vinci polecam Lot wyobraźni czy Pojedynek mistrzów
Umiejętności pisarskie autora; prosty styl, a jednocześnie umiejętność przekazania dużej dawki wiedzy w sposób przystępny i ciekawy sprawiają, iż książka warta jest lektury, zwłaszcza przez zwolenników powieści biograficznych osadzonych w historyczno - obyczajowym tle.
*Prywatne życie Mony Lisy Pierre La Mure Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, rok Wydania 2004.
Swoją drogą do dziś nie rozumiem fenomenu Mony Lisy, zdecydowanie bardziej podoba mi się Madonna wśród skał (ta paryska, nie londyńska). Pewnie jak wielu odwiedzających muzeum Luwru, gdzie Mona Lisa należy do trzech dzieł, które należy "zaliczyć", kiedy tymczasem pod Madonną wśród skał można sobie spokojnie pokontemplować dzieło.
Książka przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny

16 komentarzy:

  1. Ja chyba bardziej lubię biografie oparte wyłącznie na materiale źródłowym niż powieści biograficzne. Przypominają mi się teraz biografie Balzaka napisane przez Mauroisa i Zweiga. Ten pierwszy pisał wyłącznie to, co zostało udowodnione, drugi sporo ubarwiał i zmyślał. Kiedy dowiedziałam się, że ubarwiał, byłam trochę zła. :)
    Ten cytat o dziewczynkach jest bardzo smutny. "Trzeba stracić majątek, żeby je wyżywić, ubrać i wykształcić" - a przecież chłopcy też nie żywili się powietrzem, ich nauka też kosztowała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałam usunąć komentarz, bo wkradły się w nim błędy:) Myślę, że rzecz leży w proporcji tego jak nazywasz "zmyślania", o ile autor wprowadzi fikcyjną osobę, która ma jedynie ubarwić opowieść, a nie być pierwszoplanową postacią i nie zaciemnia obrazu bohatera to ja nie mam nic przeciwko. Jeśli jednak to zmyślanie przeważa, czy dla udowodnienia jakiejś tezy autor przeinacza fakty to już znacznie gorzej. Z jednej strony podobała mi się ta książka, zgodnie ze stanem mojej wiedzy popartej opracowaniami historycznymi oraz biografiami sensu stricte wiem, że wiele (może wszystkie) zdarzenia historyczne miały miejsce, a opisywane postacie miały swe pierwowzory, ale z drugiej strony brak przypisów pozostawił we mnie pewien brak zaufania czy np. opisywane zwyczaje są pomysłem autora, czy też faktycznie miały miejsce (a autor pozyskał wiedzę z naukowych opracowań), bowiem w tej dziedzinie jestem laikiem. Z chęcią sięgnęłabym po jakieś opracowanie, które mogłoby rozwiać moje wątpliwości. A co do kosztów wychowania dziecka to chyba chodzi o to, że te koszty niejako zostawały w rodzinie, bo to chłopiec przejmował schedę, a to co wydano na córki "wychodził" z domu i jeszcze trzeba było dopłacić, aby wydać je za mąż, albo oddać do klasztoru.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przez długi czas trzymałem się z daleka od biografii, kojarzyły mi się z nudnymi quasi-podręcznikami napisanymi bez polotu drętwym językiem. Ten stereotyp przełamała biografia Woltera Jeana Orieux wydana, w kiedyś "kultowej", jak to się mawiało, serii Biografie sławnych ludzi. A potem już jakoś poszło, choć do dzisiaj można trafić na współcześnie napisane niewypały.
    Co do Mona Lisy i Madonny wśród skał, to wybieram Świętą Annę samotrzecią :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Notuję sobie tytuł i autora. Uwielbiam ciekawe biografie, uważam, że życie stanowi często o wiele ciekawszy materiał niż literacka fikcja. Dla osoby, która dysponuje pewną wiedzą na temat epoki i jej bohaterów książka La Mure nie wniesie nic nowego. Ja jednak mam słabość i do epoki i do Medyceuszy i Borgiów, więc jak na razie mogę o nich czytać wciąż i wciąż. A propos Anny mój znajomy mawia, że ze słodyczy najlepiej lubi śledzia :)

      Usuń
  5. Nie sposób ustosunkować się do takiego ogromu historii, tylu wątków wspaniałych postaci i mojej ulubionej jaką jest Leonardo da Vinci. Kiedyś, w którymś z filmów dokumentalnych o tym mistrzu włoskim, usłyszałam z ust jakiegoś badacza, że w ponad dwudziestowiecznej historii Leonardo był drugą tak wybitną osobistością po Chrystusie. Ciekawe spostrzeżenie, ale kiedy bliżej pozna się jego osiągnięcia i odkrycia, na których wzorują się dzisiejsi naukowcy, nie sposób nie zgodzić się z owym badaczem.
    Pierwsza książka Pierre'a La Mure'a po jaką sięgnęłam "całe wieki temu" to Moulin Rouge i mój ulubiony Lautrec, którego prace obejrzałam w tym roku w muzeum w Albi, na południu Francji.
    Uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja wielbię Michała Anioła miłością bezrozumną i bezbrzeżną, co nie znaczy, że nie doceniam geniuszu Leonardo. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie wielkość i rozległość jego dokonań na wystawie Leonardo da Vinci jako twórca. Były to rysunki jego wynalazków/pomysłów i zrobione na ich podstawie modele. Było to gdzieś w Szwajcarii, potem trafiałam na tę wystawę kilkakrotnie w różnych miejscach Europy. Najsłabiej prezentowała się w Warszawie w PKiN, gdzie operowano reprodukcjami. Po raz drugi nabrałam szacunku dla Leonardo czytając Pojedynek mistrzów, gdzie po raz pierwszy przyznałam mistrzowi palmę pierwszeństwa z powodu humanistycznego wydźwięku jego dzieła. Michał Anioł stworzył coś, co odpowiadało oczekiwaniom zleceniodawców i sławiło bohaterstwo Florentyńczyków, Leonardo wykazał bezsens wojny i zabijania. I do dziś mam przed oczami rubensowską kopię jego zniszczonego dzieła.
    Ja także zaczęłam przygodę z La Murem od Moulin Rouge. Nadal uważam ją za świetnie napisaną książkę, a dzięki niej zainteresowałam się Toulouse-Lautrec. Jego obrazy widziałam jedynie w Orsay, a okres mojej fascynacji przypadł na czas zakazu fotografowania w tym muzeum. Różnie na przestrzeni czasu z tym zakazem bywało. W każdym razie ku mojemu ubolewaniu mam tylko jedno niewyraźne zdjęcie zrobione komórką. Czy publikowałam post z wizyty w Albi, a zwłaszcza w muzeum, czyżbym go przeoczyła, a może zapomniałam. Przypomnij mi proszę, bo chętnie bym poczytała i pooglądała. W tej chwili szanse na zagraniczną podróż spadły u mnie do zera (niepewność zatrudnienia :() Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albi pojawi się dopiero jak skończę zamki nad Loarą i muszę Cie zmartwić, bo w muzeum Lautreca nie można robić zdjęć. Fotografowałam jedynie plansze, na których umieszczone były informacje na temat jego dzieł w poszczególnych salach. Jeżeli zaś chodzi o Orsay, to teraz można robić zdjęcia bez flesza.
      Pozdrawiam :))*

      Usuń
    2. To rzeczywiście szkoda. Zawsze to pamiątka i ciekawie się ogląda obraz w jego otoczeniu, czasami nawet z oglądającymi go ludźmi. Co do Orsaya to kolejny powód aby powrócić do Paryża. Niestety z powodów jak niżej na razie mogę jedynie pomarzyć, ale cieszę się, że mam co wspominać.

      Usuń
  7. Zapomniałam dopisać, że dlatego właśnie wydaje mi się krzywdzącym obraz Leonardo nakreślony przez pisarza. Może nie przepadał za nim, ale wypadałoby oddać mu sprawiedliwość. Miał on problemy z kończeniem zaczętej pracy, ale to dlatego, że interesowało go tak wiele. Ale gdyby był takim, jakim przedstawia go autor nie pozostawił by po sobie takiego ogromu choćby rysunków i szkiców. piękny ich zbiór miałam okazję oglądać w Weneckiej Akademii, a ilość projektów, jakim się oddawał także budzi wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Małgosiu,
    jak wiesz uwielbiam Leonardo. Książki jeszcze nie czytałam. Jeszcze w tym tygodniu będę w bibliotece więc sobie wypożyczę. Zaniepokoiłaś mnie tą niepewnością zatrudnienia.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Doskonale pamiętam, że darzysz ogromną sympatię Leonardo i z tego punktu widzenia książka może cię trochę rozczarować, bo autor odmawia wielkości/ geniuszu mistrzowi, ale właśnie z uwagi na twą sympatię myślę, że z ciekawością przeczytasz na pewno kolejną już książkę o Leonardo.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mnie jak na razie La Mure kojarzy się tylko z piękną biografią Feliksa Mendelssohna.
    I ja lubię zbeletryzowane biografie ...postać bohatera czy bohaterki wtedy staje się bardziej realna i bliska niż pokazana tylko na podstawie suchych faktów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Niesamowita epoka - piękna i okrutna zarazem. A największym jej skarbem byli artyści - ludzie tworzący - i sztuka, która po nich została.

    Leonardo to mój idol od lat dziecięcych. Myślę, że da Vinci był lepszym rysownikiem i malarzem (nie wspominając o wynalazczym umyśle), niż Michelangelo, zaś ten ostatni - zdecydowanie lepszym rzeźbiarzem i architektem. Obaj byli wielcy.
    Doskonale trafili w epokę ze swoim geniuszem.
    A o Giocondzie tak naprawdę niewiele wiemy (spędziłem kiedyś kilka dni/nocy w winnicy, gdzie się ona urodziła i wychowywała (Villa Vignamaggio w Toskanii) - ale czy to prawda? ;)

    Tutaj można zobaczyć pieska z Villi Vignamaggio, którego - jako pamiątkę - stamtąd przywiozłem:

    https://wizjalokalna.wordpress.com/2010/08/18/toskania-w-drodze-do-krain-z-mitow-i-snow/

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renesans to moja ukochana epoka, już sam dźwięk tego słowa raduje moje serce, zupełnie, jakby spotkało mnie coś miłego. Zamykam oczy na to co było w niej złego, a chcę widzieć i pamiętać tylko te piękne dzieła, jakie wówczas powstały. Michał Anioł z tego co czytałam, to niewiele rysował (a może niewiele się zachowało jego szkiców), wydawało mi się, że malował bez szkiców. Choć może to tylko legenda. Chyba już o tym wcześniej wspominałam, iż mimo mojego bezkrytycznego uwielbienia dla M.A., przedkładam szkic (karton) da Vinci w pojedynku z Michałem w Pallazzo Signoria. Z przyjemnością poczytam twoje wrażenia z toskańskiej wyprawy. Czy się tam urodziła? - a czy to ważne, ważne jest to, w co my wierzymy :). Nawet jeśli fikcja miesza się nam czasami z rzeczywistością (albo tym, co niektórym wydaje się być rzeczywistością).

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).