Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 marca 2024

Saint Vincent - baza wypadowa do eksploracji Doliny Aosty

Widok na Saint Vincent z tarasu domu wujostwa
Moje włoskie lutowe wakacje rozpoczęłam w Dolinie Aosty. Po raz pierwszy od dawna (szesnastu lat) podczas wyjazdu zamieszkałam u rodziny. Rodzina mieszka w Saint Vincent malutkiej mieścinie położonej w Dolinie Aosty (wysokogórskim regionie obejmującym partie Alp włoskich, szwajcarskich i francuskich). Najbardziej znanym i najwyższym szczytem górskim jest położony 4810 m n.p.m. Mont Blanc. Dom wujostwa położony jest na zboczu górskim, a z jego tarasu rozpościera się przepiękny widok na szczyty górskie. Teraz było troszkę za zimno na jedzenie na świeżym powietrzu, ale kiedy jest parę stopni więcej jedzenie posiłków z takimi widokami to niezwykła przyjemność. Samo miasteczko Saint Vincent położone jest w dolinie i liczy jakieś cztery i pół tysiąca mieszkańców. Jak wspominałam w poprzednim poście niegdyś było najbardziej znane z kasyna. Dziś ta jaskinia hazardu podupada, zdaje się, że jest w stanie likwidacji. Zapewne martwi to mieszkańców, było to bowiem źródło dochodów, które pozwalało na dostatnie życie zatrudnionym w nim mieszkańcom. Podobno, każda rodzina miała przynajmniej jednego przedstawiciela zatrudnionego w kasynie. Pracował tam lata temu brat mojego włoskiego wujka. Pamiętam swoją rozczarowującą wizytę w kasynie, wizytę, którą poprzedzała jakaś biurokratyczna machina związana z okazywaniem paszportu i uzyskiwaniem zezwolenia. Dziś myślę, że owo zezwolenie prawdopodobnie dotyczyło wprowadzenia osób, które nie przysporzą kasynu pieniędzy, a jedynie pokręcą się po sali. I choć wizyta mnie rozczarowała, bo kasyno nie przystawało zupełnie do moich (wykreowanych na filmach) wyobrażeń to zapewne zrobiła wrażenie, bo do niedawna trzymałam bilet wstępu, a rzadko mi się to zdarzało i zdarza, abym kolekcjonowała tego typu pamiątki. Dziś patrząc na jego szklaną fasadę podziwiałam odbijające się w słońcu górskie szczyty.


Odnaleziony bilet wstępu do kasyna sprzed 31 lat

Obok kasyna znajduje się chluba pięciogwiazdkowy hotel Billia pochodzący z początku XX wieku zbudowany w stylu Belle Epoque. Z ciekawości zajrzałam na cenę noclegu. No nawet za cenę samodzielności i pięknego basenu nie zdecydowałabym się na nocleg (którego cena oscyluje około dwóch tysięcy za noc).
Hotel Billa (nieco osłonięty przed wścibskimi spojrzeniami)
Drugim po kasynie magnesem przyciągającym turystów (choć trzeba przyznać, że w miasteczku nie ma tłumów) są Termy. W drugiej połowie XVIII wieku niejaki pan Jean Baptist Perret odkrył tu żródła termalne. Wypływająca ze skały położonej na wysokości 680 m n.p.m. woda została uznana za mającą właściwości lecznicze, potwierdził to królewski medyk, co spowodowało wzrost zainteresowania wśród XVIII wiecznej arystokracji. Skład wód termalnych korzystnie wpływa na leczenie problemów oddechowych i trawiennych. W 1900 roku wybudowano kolejkę górską, która ułatwiała dostanie się z centrum miasteczka na wzgórze, na którym znajdowały się Termy. Dziś trwają prace nad przywróceniem działania kolejki. Przydałaby się, bowiem dom wujostwa znajduje się wysoko zboczu górskim, a zjazd do miasteczka bez samochodu jest mocno utrudniony. Przy czym, o ile zejść można, o tyle wspięcie się na nóżkach po górskim zboczu to droga nie dla seniora. Budynek kolejki górskiej wymaga dziś renowacji, choć i tak wygląda o wiele ciekawiej niż sam budynek mieszczący kompleks termalny, znajdujący się w malowniczym punkcie wzgórza, z którego jest wspaniały widok na całą dolinę. Nie miałam okazji skorzystać z wód termalnych, właściwie nie wiem dlaczego. Może z powodu wielości innych atrakcji, a może z braku problemów trawienno oddechowych. Sam budynek Term nie przedstawia się na tyle ciekawie, abym kiedykolwiek zrobiła mu zdjęcie. Natomiast już budynek kolejki (Funicolare) zasłużył sobie na uwiecznienie. 
Budynek kolejki do Term (obecnie remontowanej)


Sama miejscowość jest niewielka, trzy równoległe uliczki i kilka przekątnych. Najładniejsza jest główna uliczka biegnąca od Term i kościoła Św. Vincentego do granicy miasta z kolejną gminą Châtillon.
Kościół Św. Vincenta
Zatrzymajmy się przy kościele sięgającym czasów średniowiecza. Kościół pod wezwaniem Św. Vincenta został zbudowany przez benedyktynów w XI wieku w stylu romańskim. Kościół prawdopodobnie wybudowano na pozostałościach rzymskiej wilii z II i III wieku. Mimo licznych przebudów w trakcie wieków i nakładania się stylów architektonicznych do dziś znajdują się tam romańskie pozostałości widoczne we fragmentach ścian, posadzki, w krypcie (niestety niedostępnej do zwiedzania w czasie mojego pobytu), obronnym charakterze budowli (małe okienka, masywna bryła, surowość formy). W absydzie znajdują się piętnastowieczne freski.
Wewnątrz kościoła Św. Vincenta


Fragment zewnętrznego fresku na fasadzie kościoła

Znajdująca się przy kościele wieża – dzwonnica w postaci prostopadłościanu ze stożkowatym wykończeniem oraz cylindryczna przybudówka (nie znam fachowej nazwy, może sukienka w kropki mi podpowie) są charakterystyczne dla znajdujących się w Dolinie Aosty świątyń.

Niezwykle mnie ta świątynia ujęła. Mała, skromna, wiekowa i klimatyczna. A muszę napisać, że choć często piszę o świątyniach, to nie każda odwiedzana mnie zachwyca. Są takie, do których wchodzę, pokręcę się i wychodzę bez emocji i których wystroju nie pamiętam za chwilę, bowiem są tak podobne jedna do drugiej, że zlewają się w pamięci. Przed kościołem Św. Wincentego znajduje się rzeźba Chrystus z dziećmi. Jak dla mnie jest w niej szczerość, prostota, pozbawiona jest tego religijnego napuszenia, jakie często znajduję w sztuce sakralnej.
Chrystus z dziećmi przy kościele Św. Vincenta

Główna uliczka Via Emilie Chanoux prowadzi do placyku szumnie nazwanym Placem - Piazza Cavalieri di Vittorio Veneto. Znajduje się przy nim pomnik poległych w trakcie II wojny światowej a także fontanna. Przy tym placyku odbywają się wszystkie najważniejsze wydarzenia miejskie. Lata temu uczestniczyłam w koncercie muzycznym, który miał tu miejsce. Tu też koncentruje się życie towarzyskie. Idąc dokądkolwiek nie sposób ominąć tego placyku, a w niedzielę obowiązkowo wejść do Bar La Piazetta na filiżankę kawy, kieliszek trunku i małe co nieco (z reguły cannoli). Jak to w małym miasteczku wszyscy wszystkich znają, czego miałam okazję doświadczyć, kiedy weszłam po raz drugi do owego baru i zostałam przywitana jak dobra znajoma (witamy ponownie, miło cię widzieć i wskazano „mój stolik”). Pozostali goście byli witani po imieniu i krótką pogawędką. Będąc we Włoszech należy zapomnieć o pośpiechu, jeśli kelner ucina pogawędkę z innymi klientami baru wypada się tylko uśmiechać i cierpliwie czekać. Festina lente ma tu swoje codzienne zastosowanie.
Główna uliczka miasteczka z widocznym po lewej stronie barem La Piazzetta 

Przerwa w spacerze

Główna uliczka

Mijając placyk Rycerzy Vittorio Veneto dochodzi się do końca uliczki ze sklepikami i kafejkami i wchodzi na promenadę Vialle Piemonte z tarasem panoramicznym z widokiem na szczyty Alp. Po przeciwnej stronie drogi znajdują się wspominany wcześniej Hotel Billa i Kasyno.
Promenada miasteczka

Życie w miasteczku toczy się niespiesznie. I choć każda wymiana zdań pomiędzy jego mieszkańcami bywa niezwykle impulsywna i żywiołowa nie zmienia to faktu, iż Saint Vincent wydaje się oazą spokoju.


Widok z tarasu przy promenadzie

Choć mieszkałam w Saint Vincent nadmiar pomysłów moich i ciotki nie pozwolił nam na dłuższe przebywanie w miasteczku, bowiem traktowałyśmy je jako bazę wypadowo- noclegową do robienia bliższych i dalszych wypadów. 

26 komentarzy:

  1. Dzięki za ten interesujący spacer, Małgosiu. Powiem Ci, że bardzo mi się podoba ta mieścinka. Niewielka, ale swoim urokiem mogłaby obdarować niejedno miasto. I te majestatyczne Alpy w tle niczym strażnicy doliny... Może to moja bujna wyobraźnia, ale czuję jakąś pozytywną aurę od St. Vincent. Aż chciałoby się tam samemu pospacerować, przysiąść w kawiarence, poprzyglądać miejscowym i ich niespiesznemu trybowi życia. Swoją drogą, bardzo mi się podoba takie podejście do życia - po co gonić na złamanie karku? Mamy tylko jedno życie, w dodatku tak krótkie. Żaden pieniądz nie jest ważniejszy niż wspólne biesiadowanie i zaciskanie więzi z bliskimi.

    Pięknie zachowany bilet do kasyna, ja czasem sobie zatrzymam jakiś paragon z zagranicznej wycieczki, jednak z tego co zauważyłam, szybko niszczeją. Po paru latach są już niemal całkowicie wyblakłe.

    Nie odwiedzam zbyt często świątyń, mam za to podobnie z zamkami - nie każdy zostaje na długo w pamięci i nie każda wizyta jest wyjątkowa. Są jednak takie perełki, do których nawet po latach się tęskni, i wspomina z łezką w oku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pomyśleć, że lata temu wydawało mi się nudne, a do kościółka nawet nie weszłam. Gnało mnie wówczas w miejsca większe i bardziej gwarne. Teraz zaczęłam doceniać urok małej miejscowości i jej piękne położenie. Właściwie nie pamiętałam o tym bilecie, dopóki o tym nie napisałam. Postaram się napisać i o kilku zamkach, jakie udało mi się odwiedzić

      Usuń
  2. Urocza miejscowość, malowniczo położona. Zachwycające Alpy Wysokie w tle. Domyślam się, że zobaczyłaś wiele ciekawych miejsc. Nie pozwolono abyś pogrążyła się w bezczynności ale wykorzystała swój czas do maksimum. Interesująca architektura w miasteczku i romański kościółek z absydą na rzucie półkola od razu przykuły moją uwagę. Dolina Aosty to piękny, spektakularny region. Kilka lat temu nocowaliśmy przez trzy dni w Montjovet w Hotelu Castello. Jadąc do Aosty, maleńkiego miasteczka Cogne, czy na lodowiec Gran Paradiso mijaliśmy ciekawy zamek Ussel. Z resztą w Dolinie Aosty, na wzgórzach jest sporo urokliwych ruin zamków.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. W poprzednim wpisie pisałam o odwiedzonych miejscach i postaram się jeszcze o nich napisać, między innymi o Aoście. Zamek Ussel znam dość dobrze, z czasów, kiedy wujek prowadził tratorię znajdującą się tuż pod zamkiem. Chodziłyśmy pod jego mury na spacery, a kiedyś oglądałam tam jakąś (pamięć ulotna) wystawę. Nie mam go na zdjęciach z tego pobytu, bowiem nie odbywały się tam żadne wystawy, ale poszukam na starych zdjęciach (może do kolejnego wpisu uda się zrobić zdjęcie ze zdjęcia).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do poprzedniego postu jeszcze nie dotarłam. Dopiero teraz będę czytać.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Czasami nie powtarzam tego samego dwa razy, bo jakoś naiwnie mi się wydaje, że skoro ja pamiętam, że już o tym pisałam, to wszyscy też pamiętają, a to przecież pycha tak sądzić :)

      Usuń
  4. W atmosferze tego małego miasteczka miałaś okazję poczuć się jak jego mieszkanka. Zasłużyłaś już sobie nawet na własny stolik :) Jak człowiek jest młody to goni wszędzie, dopiero wraz z wiekiem docenia się możliwość delektowania się chwilą. Miasteczko uroczo położone wśród Alp, więc wyobrażam sobie jak musi smakować posiłek na tarasie u wujostwa. A ten kościółek romański to już prawdziwa perełka. Dzięki za spacer po tak uroczym mieście. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaiste to było niezmiernie miłe powitanie, kiedy choć na chwilkę stałam się częścią tej małej społeczności i zostałam przywitana, jak ktoś znajomy (nawet, jeśli to tylko grzecznościowe, czy marketingowe zagranie). Ja to chyba wciąż jestem w rozkroku, bo z jednej strony zwalniam i delektuję się ciszą i spokojem, aby za chwilę gdzieś pędzić i zobaczyć, jak najwięcej. Posiłki na tarasie miałam okazję spożywać poprzednimi razy, były wyśmienite, zwłaszcza te przy pięknym słonecznym dniu z pachnącymi w ogródku owocami, albo te o zachodzie słońca. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Samo oglądanie na zdjęciach takich ładnych małych miasteczek z tymi widokami uspakaja. A jednocześnie widok majestatycznych gór fascynuje. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to wrażenie nie jest złudne, bo tak się tam czułam, spokojnie. Góry- o ile nie lubię się po nich wspinać wyżej niż na wysokość kilku pięter, o tyle lubię na nie patrzeć. Nie rozpoznaję ich szczytów, ale całość zawsze jest--- masz rację majestatyczna.

      Usuń
  7. Fantastyczny czas - miesiąc luty i tyle się działo. Saint Vincent to piękne, górskie, klimatyczne miasteczko. Pamiętam swoje włoskie odkrycia takie jak Acqui Terme czy Villa d'Almè. Jak dobrze mieć wspomnienia... Mój stolik jakie to miłe...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj tak, działo się. Wanda (moja ciotka) zadbała o to, abym się nie nudziła. Znała moją zachłanność poznawczą, więc każdy dzień miałam wypełniony, a jednocześnie nigdzie nie biegłyśmy, nie goniłyśmy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawe miasteczko. Malutkie, ale bardzo piękne.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  10. Dużo bym dała z ciocię w Saint Vincent, kocham te widoki i nigdy nie mam ich dość. Ta przybudówka to absyda, zwoją droga bryła kościoła z zewnątrz jest raczej nietypowa, zwłaszcza ta dzwonnica która jak mi się zdaje jest nie przy wejściu tylko po przeciwnej stronie właśnie przy absydzie, gdzie wewnątrz jest główny ołtarz. Ale kościółek piękny, szkoda, że freski nie zachowały się w całości bo widać że byłoby n co popatrzeć. Masz rację, że budynek kolejki jest śliczny i malowniczy, może termy przyciągną gości skoro kasyno się zamknie? Kasyna chyba trochę się przeżyły, ludzie nie chcą ostentacyjnie tracić pieniędzy, zapewne z obawy, że ktoś zacznie drążyć skąd je mają, co wielu osobom mogłoby nie być na rękę.
    Oczywiście starym obyczajem Twój blog w mojej zakładce się nie zaktualizował, zajrzałam dzisiaj a tu nowy post jest od kilku dni. Przeoczyłam, bo sama się biedziłam jak potępieniec nad postem o Fromborku, ale w końcu się udało. Pozdrawiam serdecznie!
    Wysłałam do Ciebie maila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim przepraszam za zwłokę w odpowiedzi, ale jak wiesz kolejna podróż wyrwała mnie z domowych pieleszy, a jak wróciłam zaraz był następny dwudniowy wypad. Absyda- no właśnie, wiedziałam, że apsyda to takie półokrągłe pomieszczenie zamykające często prezbiterium, ale jakoś zawsze kojarzyłam je z wnętrza i ... (jakieś zaćmienie umysłu nie pomyślałam, że na zewnątrz też tak musi wyglądać. Myślałam - absyda, ale mówiłam sobie, nie to chyba nie to. Teraz zapamiętam na zawsze :) A w tych wyblakłych zachowanych po części freskach jest coś urokliwego, ząb historii, upływającego czasu. Myślę, że w całości były niczym ilustracje do książek dla dzieci, miały coś z naiwności i piękna. Były wyobrażeniem boskości dla maluczkich jednocześnie ich do tej boskości podnosząc, bo przecież malowano często zleceniodawców. Ja osobiście byłabym za tym, aby termy nie przyciągały zbyt wielu gości, ale oczywiście miasteczku tego życzę, bo goście to też napływ kasy, a ona daje możliwość restauracji czy to kościółka, czy choćby budynku kolejki, czy starszych rozpadających się domów. Dzięki za podpowiedź o niezabezpieczeniu bloga. Już to zrobiłam, mam nadzieję, że skutecznie.

      Usuń
    2. Nie ma za co! Jest dobrze, blog wyświetla się jak należy. Cieszę się, mam nadzieję, że wróciłaś zadowolona i opiszesz nam ciekawe miejsca, jakie tam widziałaś. Co do term, masz rację, że nadmiar gości może popsuć klimat, ale z czegoś trzeba żyć... W Lombardii i Piemoncie też są takie małe miejscowości w górach które szybko się wyludniają choć są klimatyczne i pięknie położone. Swego czasu pisałam o tym w poście o Boarezzo, jak ludzie tam na głowie stają, żeby jakoś uratować swoją wioskę i przywrócić do życia. Ot, dylematy cywilizacji. Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Ano właśnie trzeba szukać złotego środka. Może dla St. Vincent będzie nim to, iż służy jako baza wypadowa dla narciarzy. Tras wokół nie brakuje, więc wielu jest odwiedzających, ale raczej w sezonie zimowo-wiosennym. Jak na razie wydaje mi się, że jest równowaga, pomiędzy gośćmi a mieszkańcami. A co do mnie zadowolona, jak zawsze, choć jedno z odwiedzanych miejsc zrobiło wrażenie nie takie, jakiego oczekiwałam. Ale zawsze ciekawie poznaje się nowe miejsca. Pozdrawiam

      Usuń
  11. Piękne miasteczko z piękną historią.
    Sporo lat temu odwiedziłem Dolinę Aosty w nieco innym klimacie - 11-dniowa wycieczka dookoła Mt Blanc. Jeden dzień spędziliśmy w Courmayer.
    Typ wyprawy nie zostawiał miejsca na zwiedzanie zabytków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam takie wyprawy górskie w pamięci. Jeździłam z grupą znajomych w góry, oni na narty, ja żeby pospacerować po górskich wioskach w Austrii, malutkie mieścinki pełne kolorowo zdobionych domków, z donicami kwiatów nawet w środku zimy. Urokliwe to było, choć wówczas tego nie doceniałam, brakowało mi miejskich atrakcji, teraz z biegiem lat wspominam z sentymentem, po kilku latach zaczęłam i ja jeździć na nartach, a potem wszystko się skończyło, bo każdy poszedł swoją drogą. Ale wspominam miło.

      Usuń
  12. Miałaś cudowną bazę wypadową, takie małe górskie miasteczka są super i mają potencjał. Oglądając zdjęcia nabrałam pewności, że ja bym się tam nie nudziła. Może i nie ma w Saint Vincent atrakcji zapewniających wielogodzinne zwiedzanie ale przecież to nie jest gwarancja udanego wypoczynku. Już po otrzymaniu widokówki byłam pewna, że tegoroczne wojaże rozpoczęłaś z przytupem. Dolina Aosty wydaje się być szalenie malownicza. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że widokówka dotarła. Dziękuję też za twoją ze Sztokholmu. Sprawiła mi dużą radość. Jak pisałam Ci wcześniej, jesteś jedyną osobą, która przysyła do mnie widokówki. Poza tym w skrzynce są tylko reklamy i ulotki. Przepraszam, że odpisuję tak późno, ale po powrocie z Włoch było chorowanie, potem kolejna wycieczka i jeszcze kolejna, tym razem po kraju:) Pozdrawiam

      Usuń
    2. Naprawdę? To ja chyba jestem wielką szczęściarą mając znajomych, którzy nadal pielęgnują tradycyjny sposób wysyłania pozdrowień z wakacji. Nie rozumiem jak ktoś dobrowolnie może pozbawić się przyjemności wyszukiwania widokówek, wypisywania ich w jakimś fajnym miejscu, szukania poczty i skrzynki 🙂. Pięknej środy.

      Usuń
    3. Też nad tym ubolewam. Ludzie dziś wolą przesyłać sms, info na messengerze, whatsappie i innych komunikatorach. To też miłe, choć widokówka wydaje mi się bardziej osobistą, dedykowaną konkretnej osobie.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).