Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 grudnia 2020

Wenecja mniej znana - wakacyjnych tęsknot ciąg dalszy

Wyspa San Giorgio

 

 

 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

 

W ostatnim wpisie pisałam, że bardziej tęsknię za miejscami, do których mam bliżej,  niż za tymi dalszymi. Spoglądając ostatnio na zdjęcie Wenecji doszłam do wniosku, że moja tęsknota przekroczyła też granicę kraju. Plac Św. Marka, Bazylika z czterema końmi Lizypa, Pałac Dożów, Lew Wenecki, Ponte Rialto, gondole, kanały i mostki - postaram się ominąć te hałaśliwe miejsca i znaleźć mniej zatłoczone zakątki. Nie będzie to łatwe.  Zdjęcie powyżej zrobiłam z Campanilli, gdyby nie ono pewnie nie zainteresowałabym się Wyspą Świętego Jerzego. Mój tata miał na imię Jerzy i do dziś darzę sentymentem miejsca nazwane tym imieniem. Choć w Wenecji byłam pięciokrotnie na wyspę nie dotarłam.  Żałuję, bo jest tam, co zwiedzać, a nie jest wyspa tak oblegana przez turystów, jak Wenecja, czy choćby Murano. Znajduje się tutaj Bazylika San Giorgio Maggiore (zaprojektowana według pomysłu Andrei Palladio, jednego z najbardziej znanych włoskich architektów. W bazylice zaś wiszą Ostatnia Wieczerza i Zbieranie manny Tintoretta). Poza Bazyliką na tej malutkiej wyspie mieszczą się Campanilla (dzwonnica), opactwo z ogrodami, marina, amfiteatr -Teatro Verde i niewielki bar. Z ciekawostek historycznych w 1800 roku odbyło się tutaj konklawe i wybór Piusa VII na papieża. Nie każdego interesuje historia czy sztuka, ale myślę, że widok Placu Świętego Marka z otaczającą go panoramą, wyspy Giudecca czy wreszcie samej wyspy Świętego Jerzego oglądany z dzwonnicy będzie niezapomniany, a dla zrobionych z tego miejsca zdjęć warto odwiedzić wyspę.

Inne miejsce zostało odkryte przez zupełny przypadek, kiedy wracając z Placu Świętego Marka do mieszczącego się w pobliżu Piazzale Roma hotelu chciałam skrócić drogę i zabłądziłam. Zgubić się w Wenecji to przyjemność, niestety kiedy zaczynało się robić coraz  ciemniej, ludzi było coraz mniej zmuszona byłam oświetlać sobie drogę latarką telefonu. Było to dziesięć lat temu, kiedy aparat nie był wyposażony w GPS. Najadłam się trochę strachu, ale jak widać wszystko skończyło się szczęśliwie, a ja postanowiłam wieczorami chadzać znanymi drogami, bądź korzystać z vaporetto. Podczas tego błądzenia natknęłam się na ciekawy obiekt (na zdjęciu powyżej). Kilka razy próbowałam potem tam dotrzeć, niestety bezskutecznie. Była to szkoła, ale nie jej nazwy nie zapamiętałam. Dziś zabawiłam się w detektywa i wędrując wirtualnie po mapie Wenecji odnalazłam ów obiekt. Wskazówką była świątynia Santa Maria dei Frai, którą mijałam po drodze.  Poszukiwaną budowlą okazała się Scuola Grande di san Giovanni Evangelista. Jej historia sięga trzynastego wieku,  a sale  zdobią obrazy (między innymi) Belliniego, Tycjana i jego uczniów. Wykorzystuje się ją do wynajmu sal na organizację koncertów i konferencji, można ją też zwiedzać. Nie sądzę, aby i ona była nadmiernie eksploatowana turystycznie. Większość gości odwiedzających Wenecję to goście jedno-dwudniowi, zaliczający okolice Placu Świętego Marka, Ponte Rialto, odbywający wycieczkę po Canale Grande, ci z zasobniejszą kieszenią fundują sobie rejs gondolą (koszt. około 100 euro za 30 minut). 

Kościoła na zdjęciu obok nie udało mi się odwiedzić, gdyż był już zamknięty (dotarłam na miejsce po godzinie siedemnastej). Znajduje się w odległej, mniej uczęszczanej okolicy Wenecji. Nosi miano Madonna dell Orto co oznacza Madonnę od Ogrodu Warzywnego. Swoją drogą ilość Świątyń poświęconych Madonnom jest we Włoszech oszałamiająca. W przewodniku Świątynia opisana jest jako jedna z najciekawszych w mieście, choć prawdę mówiąc nie trafiłam na nieciekawe świątynie w tym mieście, tak jak nie trafiłam na świątynie wskazane w przewodniku, jako nie warte odwiedzin. Pisałam już o tym, wspominając pobyt w Rzymie, bądź Florencji - włoskie świątynie to muzea sztuki, nie ma takiej, w której nie znalazł by się przynajmniej jeden obraz któregoś ze znanych mistrzów malarstwa. Świątynia pochodzi z czternastego wieku, pierwotnie poświęcona była Św. Krzysztofowi, ale zmieniła miano w związku z odnalezieniem w posągu Madonny. Tutaj pochowany został Tintoretto, którego obrazy zdobią wnętrze świątyni.  Portret weneckiego admirała w warszawskiej galerii narodowej zawsze przyciągał moją uwagę w przeciwieństwie do mocno zatłoczonych scen zbiorowych na obrazach Tintoretta w weneckiej Gallerie dell Accademia.  Nie dane mi było obejrzenie kolejnych dzieł Jacopo, jak również posągu Madonny Ogrodu Warzywnego.  Mogłam podziwiać jedynie zewnętrzną fasadę będącą połączeniem stylów romańskiego, gotyckiego i renesansu. Portal wieńczy posąg Św. Krzysztofa, zaś nisze znajdujące się po obu stronach bocznej fasady zdobią posągi dwunastu apostołów.  Plac przed kościołem wyłożony został polami z cegieł ułożonych w jodełkę. Jak widać i tutaj nie było tłoczno. 

Ale uczciwie muszę przyznać, że takich widoków emanujących ciszą wiele się w Wenecji nie znajdzie. Aby zobaczyć taki pusty Plac Św. Marka (jak na poniższym zdjęciu) trzeba wstać wcześnie rano i wjechać na szczyt Campanilli jedną z pierwszych wind. 

Widok ten jest tyleż piękny, co smutny. Z jednej strony zaspakaja egoistyczne pragnienie każdego podróżnika zawładnięcia nowo poznanym miejscem, zaanektowania go wyłącznie dla siebie. A z drugiej ten plac jest piękny też dlatego, że jest pełen gwaru, hałasu, ludzi, muzyki. Mimo całego pośpiechu, jaki towarzyszy zwiedzaniu (zwłaszcza grupowemu) tu ludzie zatrzymują się na chwilę, przysiadają przy kawiarnianych stoliczkach, nawet jeśliby  mieli  napić się kawy za  15 euro  (wliczając 6 euro coperto - czyli nakrycie stołu, muzykę na żywo, itp.) w Cafe Florian. Ale tu płaci się nie tyle za jakość, co za widoki, atmosferę, klimat, historię. Jeśli uświadomić sobie, kto przesiadywał wcześniej w tej kawiarni to może ta kawa (cena za nią) nie będzie taka gorzka.

Podczas ostatniego pobytu w Wenecji (dwa lata temu) miałam wrażenie, że ludzi jest jeszcze więcej niż zwykle i o wiele trudniej było znaleźć miejsce mniej zatłoczone. Udało mi się to, kiedy szukałam Kościoła Angelo Raffaele wędrując jedną z najstarszych dzielnic Wenecji Dorsoduro. Szukając świątyni wędrowałam niemal bezludnymi nabrzeżami kanałów, mostkami i placykami. Kościół Archanioła Rafaela stanowił tło opowieści Anioł Panny Garnet Salley Vickers, opowieści która kiedyś dawno temu urzekła mnie. Jest to historia wiekowej damy, która po przejściu na emeryturę otrzymuje niewielki spadek i jedzie (za sugestią testatorki) zwiedzić Wenecję. Wybiera się na chwilę, a zostaje znacznie dłużej. Dotąd jej życie było przewidywalne, monotonne i nudne, a sama Julia niezwykle zasadnicza. Kiedy znajduje się w Wenecji staje się inną osobą, jest spontaniczna, odnajduje pasje, jej życie nabiera barw, znajduje też przyjaciół. Niebagatelną rolę w opowieści odgrywa historia Tobiasza, Archanioła Rafała i psa. Od czasu lektury tej książki moje zainteresowanie budzi każdy obraz czy płaskorzeźba przedstawiająca tę opowieść. Kościół Angelo Raffaele jest wciśnięty pomiędzy placyk imienia Anioła Rafaela a kanał. Historia świątyni tego imienia sięga siódmego a niektórzy twierdzą, że nawet piątego wieku. Jednak sama świątynia istniejąca dzisiaj pochodzi z wieku siedemnastego. Trudno objąć ją obiektywem aparatu. Zewnętrzna fasada nie jest imponująca, jedynie rzeźba z aniołem, chłopcem, psem i rybą nad portalem zdobi niczym nie wyróżniająca się świątynię. Podobna rzeźba znajduje się w bocznym ołtarzu we wnętrzu kościoła. Jakby tego było mało znajduje się też obraz przedstawiający historię uzdrowienia ojca Tobiasza. 

Kościół był pusty, jedynie mężczyzna będący odpowiednikiem naszego kościelnego zajmujący się sprzątaniem zerkał na mnie, czy przypadkiem nie robię zdjęć. Ja zaś zerkałam na niego i jak tylko nie patrzył robiłam zdjęcie. 

W  Wenecji oczywiście poza tym wszystkim co zowie się kulturą i sztuką mój wzrok przyciągały wyroby ze szkła weneckiego oraz maski. Szklanych korali mam kilka sznurów, choć nie przepadam za biżuterią. Lubię na nie patrzeć. Wielość i różnorodność jednych i drugich sprawia, że jest w czym wybierać. Oczywiście ta najładniejsze artystyczne są poza zasięgiem finansowym, ale oglądanie nic nie kosztuje. Natomiast robienie zdjęć w ekskluzywnych sklepikach z maskami i strojami karnawałowymi jest zakazane. Pewne wyobrażenie, choć niewielkie dają zdjęcia masek w sklepikach i na straganach (często wątpliwej jakości wyrobów made in china). Ale od czego jest wyobraźnia.





Na koniec to, co poza zdjęciami oraz bogatymi zasobami pamięci przypomina mi o Wenecji (jakby jakimś cudem można było o niej zapomnieć)


Życzę wszystkim spokojnych świątecznych przygotowań (bez zmęczenia) z przerwą na coś miłego - choćby filiżankę kawy czy parę stron lektury.

12 komentarzy:

  1. „Zgubić się w Wenecji to przyjemność” – pięknie to napisałaś. Z jednej strony zagubiona osoba naje się strachu, z drugiej będzie miała co wspominać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, no i zawsze można coś ciekawego odkryć.

      Usuń
  2. Wenecja to maje pierwsze miejsce jakie zobaczyłem we Włoszech i wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Niestety byłem latem w sezonie, turystów w tym my z żoną tłumy. Nie znalazłem tam żadnego cichego miejsca, ale jak sama piszesz ten gwar i ruch też ma swój urok. Nie tylko w Wenecji, ale mam wrażenie, że w całych Włoszech sztuka jest obecna w każdym kościele i obrazy i rzeźba i elementy architektury. Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowych, radosnych i pogodnych Świąt oraz szczęścia w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pięciu weneckich pobytów trzy przypadły na wrzesień jeden na sierpień i jeden na lipiec, czyli wszystko okres wakacyjny. A jak wspomniałam ostatni wyjazd dwa lata temu przyniósł wrażenie, że ludzi jest jeszcze więcej niż zwykle, kiedy ciągnęłam walizkę mostem konstytucji i ocierałam się o setki ludzi nim idącym miałam ochotę wiać, gdzie pieprz rośnie. Na szczęście nie zwiałam. Bo to mimo wszystko ma swój urok. Tak włoskie kościoły generalnie pełne są dzieł sztuki. Dziękuję za świąteczne życzenia. Planuję jeszcze jeden wpis przed świętami i w nim zamieszczę moje życzenia.

      Usuń
  3. Byłaś aż pięć razy w Wenecji, ja tylko cztery. Marzy mi się aby kolejny raz zobaczyć niezapomniane miasto. Też nie miałam szczęścia aby wejść do kościoła Madonna dell'Orto. Chciałam zobaczyć wnętrze ze względu na słynnego malarza Tintoretto, który mieszkał w pobliskim Campo dei Mori. No i na jego córkę Mariettę Robusti, która mu pomagała, a właściwie była jego asystentką. W Wenecji jest wiele kościołów z wybitnymi dziełami, dla mnie jest to miasto muzeum. We Florencji, Wenecji są kościoły gdzie płaci się za wstęp (3 euro) a nie wolno zrobić żadnego zdjęcia, a bazylika św. Marka jest strzeżona jak jakiś bastion i o zrobieniu zdjęcia można jedynie pomarzyć.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chętnie zapłaciłabym parę euro, gdybym mogła fotografować, tak było np. w kościele Maria dei Frai, czy florenckie Santa Croche, czy Santa Maria Novella, ale nie rozumiem wymogu płacenia kiedy jest zakaz robienia zdjęć. W Bazylice Św. Marka udało mi się zrobić kilka zdjęć w 2013 roku, nie były chyba dozwolone, bo ich jakość jest słaba. Jak są zakazy to z reguły się im podporządkowuję, ale jak widzę, że nikt poza mną ich nie przestrzega też się wyłamuję. Niestety takie zdjęcia robione z ukrycia zazwyczaj wychodzą marnej jakości.

      Usuń
  4. Fajnie jest tak się zgubić, ale nie zginąć :). Zabłądziliśmy tak kiedyś z mężem w Brukseli - w tych bocznych uliczkach często są znacznie ciekawsze miejsca niż na głównych szlakach turystycznych, no i można to wszystko spokojnie obejrzeć :).

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie może dlatego lubimy chodzić nieutartymi ścieżkami, bo jest tam luźniej i nie rzadko ciekawie. A w takim miejscu jak Wenecja ciekawie jest wszędzie. I możemy odkryć jakieś swoje miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z chęcią wróciłabym do Wenecji.
    A tak szczerze to pojechałabym do Włoch jeszcze raz bo to piękny kraj.
    A w ogóle tęsknię za podróżami i mam dość siedzenia w domu.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozumiem ciebie, ja czasami chciałabym pojechać choć do Sopotu (a mieszkam w Gdańsku), tak mam dość tego zamknięcia. Jakaś tam szansa jest, że latem będzie można trochę podróżować.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdrowia i spokoju. I żeby nie opuszczała Cię chęć pisania :D Jam wojaży zagranicznych średnio ciekaw, ale w wakacje postanowiłem poznać trochę własnego kraju :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja zostawiałam sobie to na czas emerytury, ale kto wie, może zacznę wcześniej poznanie ziemi ojczystej, którą wciąż jeszcze znam nie tak jakbym chciała, w sumie najczęściej jestem w stolicy, Krakowie i Poznaniu, a reszta kraju to trochę pojedynczych wypadów. A białych plam tyle...

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).