Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 kwietnia 2024

Dzień w Bolonii (mieście portyków i studentów)

Piazza Nettuno (w tle Bazylika Św. Petroniusza)

Bolonia była zaledwie przystankiem na szlaku podróży z Turynu do Wenecji (niezwykle szczęśliwym przystankiem). Byłam tam na tyle długo, aby poddać się urokowi miasta i na tyle krótko, aby moje wrażenia były nieco powierzchowne i domagające się powrotu. Historyczne centrum Bolonii ma średniowieczną zabudowę. Przypomina nieco Florencję z jej monumentalnymi gmachami pałaców. Jednak Bolonia (Florencja także) mimo dość masywnej zabudowy dzięki dekoracjom zdobniczym posiada wiele wdzięku. Nie bez znaczenia są tu portyki (zadaszone korytarze z rzędem kolumn/ filarów). Nadają one lekkości architektonicznym konstrukcjom. Kiedyś chroniły drewniane budowle przez wpływami atmosferycznymi, dziś chronią przed nimi ludzi.
Portyki Bolonii
Nadają architekturze miasta szczególny klimat. Niemal cała Bolonia jest nimi pokryta. W deszczowy dzień można przejść przez miasto bez potrzeby chronienia się pod parasolem. Portyki ciągną się tutaj na przestrzeni niemal 38 kilometrów, a wziąwszy pod uwagę i te znajdujące się poza murami miasta jest ich ponad pięćdziesiąt kilometrów. Nie ma chyba drugiego takiego miasta. I choć mogłoby się wydawać, że portyk to po prostu zadaszony kawałek chodnika przylegający do budynku to niemal każdy jest inny i każdy harmonijnie wpasowany w otoczenie. Portykami wykończone są nie tylko kamienice czy pałace, znajdują się one także przy niektórych świątyniach, często zdobią ich wewnętrzne dziedzińce. Przyjemnie spaceruje się pod daszkiem, będąc jeszcze trochę w budynku, a już na zewnątrz.
Jeden z pałacowych dziedzińców przy Piazza Maggiore

Kiedy wysiadłam z pociągu uderzyła mnie ogromna ilość młodych ludzi na ulicach. Już pod dworcem było ich sporo, bliżej historycznego centrum robiło się jeszcze gęściej, a na Piazza Maggiore toczył się prawdziwy festiwal młodości. Ktoś grał na instrumencie, ktoś śpiewał, wokół na kamiennych schodkach pałaców, fontanny i przed frontem Bazyliki rozsiedli się chłopcy i dziewczęta.
Była pora obiadowa więc wystawione na ulicę stoliki pełne były gości. Mimo lutego temperatura dochodziła do szesnastu stopni.
Pierwsze kroki skierowałam właśnie na Piazza Maggiore. Miał to być największy z włoskich placów i rzeczywiście jest imponujący, ale wrażenie robią nie tyle jego wymiary, co zabudowa. Znajdują się tutaj pałace pełniące przez wieki różne funkcje publiczne o pomarańczowo - ceglanej barwie, z blankowaniem na szczytach i nieukończona fasada Świątyni Św. Petroniusza. Celem mojej wędrówki (poza wizytą w świątyni) była fontanna Neptuna. Po pierwsze, jako człowiek, który nie wyobraża sobie życia bez wody i wielbi wszelkie akweny wodne, od strumyków i fontann poczynając a na morzach i oceanach kończąc zawsze ciekawi mnie przedstawienie boga mórz - Neptuna. Po drugie, jako Gdańszczanka, której najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z fontanną Neptuna na Długim Targu w rodzimym mieście lubię oglądać wszelkie Neptunowi dedykowane posągi i fontanny. Po trzecie twórcą bolońskiej fontanny był Giambologna (Jan z Bolonii) florencki rzeźbiarz pochodzenia flamandzkiego przebywający w służbie u Medyceuszy. Jak wiadomo mam słabość do Medyceuszy więc nie odmówię sobie przyjemności oglądania tego, co ma jakikolwiek związek z tym bankiersko-książęcym rodem. Ponadto od chwili ujrzenia Porwania Sabinek w Logii dei Lanzi na Piazza Signoria we Florencji Giambologna został moim dobrym znajomym (jednym z wielu). Potem odkryłam, iż jest on też twórcą stojącego nieopodal na Piazza Signoria imponującego posągu konnego Kosmy I Medyceusza.
Boloński kolos
Znajdujący się na Piazza Maggiore Neptun został nazwany Bolońskim kolosem. Trzeba było zburzyć cały stojący w tym miejscu budynek, aby zwolnić miejsce dla fontanny. Czego jednak się nie robi dla legata papieskiego (Karola Boromeusza), który zapragnął uczcić wybór wuja na papieża. Wuj - papież przybrał imię Piusa IV. Fontanna miała symbolizować władzę papieża nad światem, który niczym Neptun panujący nad morzami panuje nad światem. Cztery aniołki- cherubiny na fontannie symbolizują cztery rzeki Ganges, Dunaj, Nil i Amazonkę. Rzeki niemal identyczne, jak na fontannie Czterech Rzek Berniniego na Piazza Navona, z tym, że Bernini zastąpił Amazonkę Rio de La Plata. U podstawy fontanny występują cztery Nereidy, z których piersi wytryskują strumienie wody. Sam Neptun jak na Boga przystało jest atletyczny i majestatyczny.
Piazza Maggiore

Podobnie jak gdańskiemu Neptunowi blasku dodaje otoczenie, zwłaszcza Dwór Artusa, na którego tle prezentuje się wyjątkowo pięknie, tak bolońskiemu kolosowi urody dodaje znajdujący się z jednej strony Palazzo Re Enzo, z drugiej Palazzo Comunale (nazywany Palazzo d`Accursio). Palazzo Re Enzo to budynek dobudowany do Palazzo del` Podesta. Pełnił w połowie XIII wieku funkcję więzienia dla wziętego przez bolończyków do niewoli króla Sardynii Enzo. To niewielu osobom znane nazwisko (Enzo) przetrwało chyba jedynie z tego powodu, iż został on najsłynniejszym bolońskim więźniem (przebywającym w pałacu 23 lata do czasu swojej śmierci. Oferowany zań przez cesarza okup, za który Bolonia mogłaby wystawić nowe mury obronne nie został przyjęty).
zdjęcie fresku Piekła Dantego Giovaniego da Modena
zrobione zza liny oddzielającej kaplicę od zwiedzających
Poza Fontanną Neptuna interesowała mnie Bazylika Św. Petroniusza. Kolejny święty, którego imię nic mi wcześniej nie mówiło. Święty, zanim został świętym był synem prefekta pretorianów, rzymskim urzędnikiem z V wieku, który pod wpływem podróży do miejsc świętych nawrócił się i został duchownym. Był biskupem Bolonii, który wsławił się naprawą wielu budynków i kościołów zniszczonych przez Gotów, a także odbudową Świątyni Św. Stefana w Bolonii. Czyż imię Petroniusz nie brzmi sympatycznie, nieco infantylnie i bajkowo. Znałam imię Petronela, nie miałam pojęcia o Petroniuszu, choć to właśnie od niego (jako żeński odpowiednik imienia) wywodzi się Petronela.
fragment z widokówki (Mahomet to ten golas na prawo powyżej głowy diabła)
Bazylika Św. Petroniusza jest jednym z symboli miasta z uwagi na częściowo nieukończoną fasadę budowli. I tu znowu nasuwa mi się skojarzenie z florencką świątynią Św. Wawrzyńca (Lorenza). I znowu też pojawia się ambicja stworzenia największego na świecie kościoła. Mania wielkości u Włochów jest powszechnie znana. Plac Maggiore miał być największym placem, kościół Petroniusza miał być największym kościołem. I rzeczywiście w momencie powstawania był największym w Europie. I podobnie, jak w przypadku fontanny Neptuna tak i tutaj dla wybudowania świątyni zburzono parę pałaców i prywatnych świątyń. Decyzja o budowie nosi datę 1388 r., dwa lata później rozpoczęto budowę świątyni. Mimo, iż pierwszy etap budowy został ukończony w XV wieku (jakieś sto lat po rozpoczęciu prac powstała bryła świątyni, wydzielono kaplice, stanęła dzwonnica) to konsekracja miała miejsce dopiero w 1954 r. (prawie pięćset lat po powstaniu świątyni). Być może było to związane ze sporem, jaki prowadziła Bolonia z papieżem, który po powstaniu Bazyliki Św. Piotra w Rzymie nie chciał się zgodzić na rozbudowę Św. Petroniusza. I to ten sam papież Pius IV, którego siostrzeniec tak uhonorował fontanną Neptuna na bolońskim placu. Świątynia, mimo iż dziś (tylko!) dziesiąta na świecie pod względem wielości ma imponujące wymiary idealnego prostokąta 132 metry na 60 metrów. Fasada z białego i różowego marmuru była wielokrotnie przebudowywana, pracowali przy niej Jacoppo della Quercia, Baldassare Peruzzi, Jacopo Barrozi da Vignola oraz Andrea Palladio. Nawet dla mnie - laika nazwiska te świadczą o wielkiej klasie architektów. Mimo wielu zabytkowych dzieł sztuki znajdujących się we wnętrzu bazyliki dziś najbardziej znana jest z XV wiecznego fresku Giovaniego da Modena przedstawiającego Piekło wg Dantego, a to dlatego, iż znajdująca nań postać podpisana Mahomet rozsierdziła uczucia religijne islamistów na tyle, że dwukrotnie podejmowali próby zamachu terrorystycznego celem zniszczenia fresku. Dziś wejścia do świątyni pilnują żołnierze, co nie jest niczym dziwnym we Włoszech, gdzie na ulicach widać sporo uzbrojonych wojskowych. Podobnie, jak większość odwiedzających świątynię i ja chciałam zobaczyć co tak zirytowało islamistów. Niestety wejście do kaplicy jest odgrodzone linami więc trudno obejrzeć cały fresk nie wchodząc do jej wnętrza. Zakupiłam bilet, żeby dokładnie się przyjrzeć freskowi. Jednak  nawet on nie upoważniał do robienia zdjęć. Sama postać podpisana jako Mahomet nie rzuca się w oczy i łatwo można ją przegapić. Dopiero na zakupionych w sklepiku widokówkach dostrzegłam wyraźnie owego Mahometa. No cóż jednym przeszkadza Tęczowa Madonna innym golas w piekle.
Fragment Podróży Trzech króli Giovaniego da Modena
Zdecydowanie bardziej podobał mi się fresk Giovaniego da Modena Podroż Trzech Króli. Piękni, bogato ustrojeni przedstawiciele (zapewne bolońskich rodów panujących) zmierzają w korowodzie obejrzeć nowo narodzonego. Mimo częściowego zniszczenia (wyblaknięcia fresku) prezentuje się on okazale. Jest tu i baśniowość i niedopowiedzenie. Jakże inny to fresk niż Pochód Trzech Króli Benozzo Gozzolego w Pałacu Medyceuszy. Wydaje się Giovani mniej realistyczny, a jego świat bardziej fantazyjny. I mimo iż bardzo lubię Pochód Trzech Króli Gozzolego Podróż Magów zahipnotyzowała mnie.
Bazylika Św. Petroniusza
Mimo dużej urody świątyni to jednak nie ona zapadła w pamięć. Zdecydowanie bardziej interesującą wydała mi się Bazylika Św. Stefana.
Na placu św. Stefana z kompleksem 7 świątyń w tle (kolejne miejsce gromadzące młodych ludzi)
Jest to kompleks siedmiu budowli religijnych, zwany świętym Jeruzalem. Najstarszą świątynią w kompleksie jest Bazylika Św. Witalisa i Agrykoli (sługa i jego pan – ofiary prześladowań Dioklecjana). Bazylika pochodzi z IV wieku, a w kolejnym stuleciu została przebudowana z inicjatywy biskupa Petroniusza. Kolejna przebudowa miała miejsce w XI wieku. Ciekawostką jest to, iż w związku z odkryciem na początku XV wieku napisu Szymon na jednym z wczesnochrześcijańskich sarkofagów uważano, iż jest to grób św. Piotra. Spowodowało to napływ pielgrzymów do Bolonii a tym samym ich odpływ z Rzymu. Mocno to zirytowało Papieża, który nakazał zasypać kościół ziemią (inne źródła podają, iż nakazał zasypać sarkofag i to wydaje się bardziej prawdopodobne). Tak pozostawało przez siedemdziesiąt lat. Dopiero Giuliano della Rovere (papa terribile czyli straszny papież Juliusz II) nakazał przywrócenie stanu pierwotnego. 
Najstarsza świątynia Witalisa i Agrykoli (z sarkofagiem w tle po prawej stronie)
Dwa sarkofagi, które spowodowały tyle zamieszania znajdują się nadal w nawach bocznych świątyni. Dziś twierdzi się, że znajdują się w nich szczątki Witalisa i Agrykoli.
Świątynia jest niezwykle skromna, jedyne dekoracje to kapitele romańskich kolumn, dwa sarkofagi i pochodzące z XV wieku sklepienie. Ołtarz główny to prosty krzyż z figurą Chrystusa.
I pomyśleć, że świątynia pochodzi z V wieku, czasów, kiedy ziemie dziś nazywane polskimi leżały odłogiem, a Słowianie jeszcze się na nich nie pojawili. A w tym samym czasie na ziemiach dzisiejszej Italii budowano murowane świątynie.
Bazylika Grobu Pańskiego


Drugą najbardziej wiekową i jak dla mnie najładniejszą świątynią w kompleksie Bazyliki Św. Stefana jest pochodząca z V wieku Bazylika Grobu Pańskiego. Miała być odwzorowaniem konstantyńskiej bazyliki z Jerozolimy. Pod ośmiokątną kopułą wspartą na 12 marmurowo-ceglanych kolumnach do końca XX wieku miały znajdować się szczątki św. Petroniusza (przeniesione potem do Bazyliki pod wezwaniem tego świętego). To właśnie biskup Petroniusz po powrocie z Jerozolimy w miejscu istniejącej wcześniej świątyni Izydy postanowił wybudować kopię Bazyliki Grobu Świętego.
Ta część świątyni zainteresowała mnie z uwagi na jej okrągły kształt (moje umiłowanie do krągłych kształtów architektonicznych jest znane nie od dziś, wielbię wszelkie rotundy, okrągłe mauzolea, wieże i świątynie). Poza kolumnami zwraca uwagę miniatura grobu pańskiego z przyozdabiającymi ją motywami zwierzęcymi (ptak i skrzydlate zwierzę).
Dziedziniec Piłata
Następnym interesującym obiektem jest Dziedziniec Piłata. Ten XIII wieczny obiekt wzbudza zainteresowanie nazwą. Historię umycia rąk (czyli unikanie podejmowania brzemiennej w skutkach decyzji) znamy wszyscy. Dziedziniec otoczony portykami w stylu romańskim ozdobiony jest wapiennym naczyniem na wodę stojącym na piedestale. Dla mnie przypomina owo naczynie chrzcielnicę, tyle, że bardzo skromną. Naczynie pochodzi z VIII wieku. Mimo chwytliwej nazwy zwiedzających bardziej zajmuje zielony dziedziniec niż stojąca na jego środku misa. Prawdopodobnie kiedyś znajdował się tutaj wirydarz (mały ogródek) otoczony krużgankami, dziś to mały zielony placyk przyozdobiony wielkimi donicami drzewek (bodajże oliwnych), zamknięty z jednej strony ścianą Bazyliki Grobu Świętego.
Kompleks Bazyliki Św. Stefana znajduje się przy niezwykle urokliwym placyku imienia tego świętego zabudowanym domami, które w świetle zachodzącego słońca wyglądały bardzo ciekawie. Tutaj podobnie, jak w całej Bolonii gromadziło się mnóstwo młodych ludzi korzystających z ciepłego niedzielnego popołudnia.
Portyki przy Placyku Św. Stefana 
Ostatnim miejscem, o którym chciałabym napisać jest Uniwersytet boloński. Odkąd sięgam pamięcią, kiedy jako dziecko dowiedziałam się, iż zarówno Jan Kochanowski, jak i Mikołaj Kopernik studiowali na najstarszym uniwersytecie cywilizacji zachodniej w Bolonii pomyślałam sobie, że chciałabym to miejsce zobaczyć. A teraz, kiedy to marzenie się spełniło pomyślałam, iż wielkim zaszczytem dla młodzieży jest możliwość zgłębiania wiedzy w murach bolońskiej Alma Mater. Uniwersytet został założony w 1088 r. Siedemdziesiąt lat później uzyskał przywileje z rąk cesarza Fryderyka I Barbarossy. Ze znanych studentów wymienię jeszcze Dantego, Petrarkę, Pico della Mirandola (lew salonów na dworze Medyceuszy), Carlo Goldoniego (zapomnianego dziś weneckiego komediopisarza, twórcę komedii dell` arte) czy bliższego naszym czasom Umberto Eco (autora między innymi fantastycznej powieści Imię róży). Uniwersytet jest olbrzymim kompleksem mającym swą siedzibę w wielu lokalizacjach. Zwiedzanie dzisiaj możliwe jest w ograniczonym zakresie.
Wejście na dziedziniec Pałacu dell` Archiginassio
Najbardziej dekoracyjnym i chyba najciekawszym budynkiem jest pałac dell` Archiginassio. Oddano go do użytku w drugiej połowie XVI wieku i aż do początku XIX wieku był głównym gmachem uczelni. Udostępniono tu kilka sal, w tym teatr anatomiczny (miejsce, w którym kiedyś przeprowadzano publicznie sekcje zwłok) oraz zabytkową bibliotekę. Niestety z uwagi na godzinę odjazdu pociągu do Wenecji nie mogłam czekać na jego otwarcie. Jednak już sam dziedziniec jest niezwykle interesujący. Otoczony, a jakże by inaczej portykami wspartymi na kolumnach z piaskowca. 
Herby zdobiące ściany i sklepienia 
Na ścianach budynku znajduje się wspaniały kompleks heraldyczny, gdzie zamieszczano herby studentów wybranych przez innych na kierowanie studenckimi organizacjami, popiersia wykładowców, a także klucze Św. Piotra, kapelusze duchowne, potrójne korony podkreślające związki miasta z papiestwem. Z dziedzińca na piętro prowadzą dwie równie bogato dekorowane klatki schodowe. Nie mogąc obejrzeć wnętrza Pałacu udałam się do budynku Uniwersytetu, w którym uhonorowano jego znakomitych adeptów popiersiami. Przeszłam się korytarzami budynku, aby choć przez chwilę poczuć się jego studentką.
Sala z popiersiami Dantego i Kopernika

Jeden dzień to zdecydowanie za krótko, aby zobaczyć miasto.  Bolonia zasługuje na poświęcenie jej większej ilości czasu. Najwięcej przeznaczyłam go na snucie się uliczkami, niespieszne spacery i zaglądanie do miejsc, które wydały mi się ciekawymi. Jednym z takich miejsc był widok przez okienko w budynku na koryto rzeki, tzn. finestrella z widokiem na małą Wenecję. Oczywiście z Wenecją widok ten ma niewiele wspólnego, ale jest niebanalny. Jak obrazek małego fragmentu miasta, zupełnie niespodziewany i jakoś z Bolonią nie kojarzony.
Okienko na Małą Wenecję
Bolonia to oprócz portyków także miasto wież. Dawniej pełniły funkcje obronne (zwłaszcza w okresie wojen gwelfów z gibelinami). Na szczycie stał strażnik, który w razie zagrożenia powiadamiał o tym mieszkańców. Trzymano w nich kosztowności i dokumenty. Dziś stanowią ciekawostkę w architekturze miasta. Są też punktami widokowymi. Kiedy patrzyłam na zdjęcia zrobione z wieży pożałowałam, że nie mogę się wspinać po schodach, bo widoki były obłędne.

                                                 Dwie wieże
Tradycyjnie jeszcze parę zdjęć z Bolonii

Wieczorny spacer na Piazza Maggiore



Graffiti przed Uniwersytetem


Oratorium Św. Cecylii


Jedna z niewielu uliczek bez portyków :)


22 komentarze:

  1. Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Byłam w Bolonii kilka lat temu i z przyjemnością przypomniałam sobie to miasto i jego zabytki. Wewnątrz uniwersytetu nie zdołałam zajrzeć, więc o popiersiach Dantego i Kopernika dowiedziałam się od Ciebie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja żałuję, że nie udało mi się obejrzeć teatru anatomicznego i biblioteki (lubimy biblioteki) :) Na terenie Uniwersytetu być może było więcej popiersi sławnych adeptów, ja trafiłam tylko na te dwa.

      Usuń
  2. Co za wspaniałe miasto. Jaki inny świat w porównaniu z miastami czy chociażby dzielnicami betonowo-szklano-metalowych wieżowców. Tu nawet w niepogodę bije ciepło. Dziękuję, że mogłam zobaczyć chociaż malutki ułamek tego co Ty widziałaś. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zdecydowanie inny świat. Te ceglano pomarańczowe mury budowli dają ciepło i zapraszają pod swój dach. Spacerując uliczkami żałowałam, że nie mam czasu na tyle, aby wejść w każdy dziedziniec, czy do każdego budynku, który mnie kusił. Bardzo interesująco wyglądało Oratorium (miejsce modlitwy)- nigdy nie byłam w takowym.

      Usuń
  3. Wspaniała relacja. Świetnie się czyta Twoje bolońskie wrażenia. Bardzo Ci dziękuję!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Cieszę się, że się podobało.

      Usuń
  4. Dzięki Tobie Gosiu mogłam zobaczyć to piękne miasto.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny wpis o Bolonii, podkreślający to co w tym mieście jest niezwykłe. w pierwszej kolejności napiszę jednak, że barzo podoba mi się mural tak niespodziewany w tym historycznym miejscu. Byłam w Bolonii i sporo zwiedzałam niestety nie wzięłam aparatu fotograficznego, więc zostały mi tylko wspomnienia. Też pamiętam te tłumy młodzieży w centrum, a zwłaszcza na placu przy Neptunie, gdzie po prostu nie można było się przecisnąć, ale jak by nie było to rejon uniwersytetu. Co do Torre degli Asinelli to powiem, że chyba tez bym na nią nie weszła, ponieważ według mnie wygląda jakby miała się za chwilę przewrócić. Może Garisenda by mnie skusiła bo wygląda bardziej solidnie. Wiesz, że kiedy tam byłam nie mogłam się dopytać skąd ta nazwa (asinelli to osły) a wtedy wieża nie miała swojej strony na Wiki. Nawet podejrzewałam, że to było złośliwe ponieważ takich wieź było więcej, każda bogata rodzina wznosiła swoją. Ta była najwyższa, więc pomyślałam, że ci co mieli niższe nadali jej tę nazwę krytykując fakt, że ktoś wzniósł coś, co pewnie lada chwila się zawali wiec po prostu osioł. Ale okazało się, że Asinelli to była rodzina bolońskich notabli, ciekawa jestem czym się wsławili, że nosili takie piękne nazwisko? Swoją drogą ta wieża ma niemal 900 lat więc piękny wiek, niech stoi jak najdłużej. W końcu kampanila w Wenecji się zawaliła i w Pawii przewróciła się 78 metrowa średniowieczna wieża, gdzie na dodatek byli zabici i ranni a ta tyle przeszła i ma się dobrze. Przesyłam pozdrowienia i czekam na c.d.n. (ale cierpliwie, nie poganiam)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten mural też mi się ogromnie spodobał. Nie jestem zwolennikiem współczesnej sztuki, ale czasami coś do mnie trafi, jak tutaj. Czasami spodoba mi się takie połączenie klasycznej formy z współczesnym elementem. We Florencji była to współczesna rzeźba- instalacja w pobliżu Bargello. Ulotna pamięć nie pozwala przytoczyć nazwy, musiałabym sięgnąć do wpisu, a zrobiło się trochę późno. Wież jest całkiem sporo i przy większości widziałam oczekujących w kolejce do wejścia ludzi, więc pewnie można by znaleźć i bardziej solidną i niższą. Ja jednak wyżej niż na czwarte piętro bez windy się nie wdrapię więc z góry odpuszczam sobie wspinaczkę. Może zrobiłabym wyjątek dla katedry Notre Dame, aby wspiąć się na dach, ale pod warunkiem, że mogłabym poświęcić na wspinaczkę godzinę, a to nierealne. Trzeba się zatem pogodzić z tym, że pewne rzeczy już nie dla mnie. Paradoksalnie dzięki zawaleniu się Weneckiej Kampanili mogłam znaleźć się na jej szczycie, bo odbudowano ją wyposażając w windę:). Coś jeszcze będzie z Italii, choć już w kolejce czeka Łódź, a za chwilę jadę w kolejne miejsca, tym razem w kraju. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna relacja z cudownego miejsca - dziękuję.
    Osobna sprawa to - we Włoszech jest wiele miast o podobnie bogatym dorobku kulturalnym - zastanawia mnie skąd akurat w tym jednym miejscu nastąpiła taka eksplozja kultury?
    Czy jakiś naukowiec próbował to wyjaśnić?
    Jeszcze inna sprawa to Petroniusz - podoba Ci się to imię.
    Mnie kojarzy się oczywiście z Petroniuszem z czasów Nerona - arbitrem elegancji, tym którego upamiętnił Sienkiewicz w Quo Vadis, autorem Satiriconu,
    Przeczytałem tę książkę i z przykrością stwierdziłem, że do elegancji jej bardzo daleko, w wyniku tej lektury spolszczyłem nazwisko autora na - Piotrowski.
    I jeszcze jedno - kościół św Petroniusza - a odkąd to mamy takiego świętego? Google nie znajduje żadnej wzmianki o konsekracji biskupa Petroniusza.
    Z kościołem też był kłopot, budowę rozpoczęto w roku 1388 a konsekrowano dopiero w roku 1954!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście Włochy jak gdzieś czytałam posiadają 1/3 światowych zasobów kultury (zabytków), nawet jeśli to przesada i posiadają 1/4 czy 1/5 tychże to jest to niewiarygodnie dużo. Chyba czytałam o tym w książce Na ratunek Italii, w której autor pisał o ratowaniu zabytków podczas wojny. Skąd? No właśnie. Może to wywodzi się z historii. W końcu tam zaczęły osiedlać się ludy na stałe (nie koczownicze życie) dość wcześnie. Rzymscy przywódcy podbijali ościenne ziemie i powiększali strefy wpływów, a co za tym idzie rozwijała się gospodarka i kultura. Tak sobie to tłumaczę. U nas wówczas przemieszczały się jakieś ludy, a ci co nie prowadzą osiadłego życia nie budują nic trwałego. Ale pewnie naukowcy wytłumaczyliby to lepiej, dogłębniej i ciekawiej. No popatrz zapomniałam o Petroniuszu arbitrze elegancji, którego Marek Winicjusz był krewnym. Jak mogłam nie wiem. Peseloza.
      Ja się na świętych nie znam, korzystałam z zasobów internetu, które tytułują biskupa Petroniusza świętym, którego święto przypada 4 października. A konsekracja kościoła pięć wieków później rzeczywiście jest niesamowitym wydarzeniem. Czyli wcześniej świątynia nie mogła się doczekać poświęcenia:) Najpierw pewnie zatargi z papieżem, bo mieli zbyt duże ambicje, a potem pewnie wydarzenia historyczne. Ale to i tak jest niesamowite. Tyle czekać.

      Usuń
  8. Bolonią zachwycałam się 20 marca 2012 roku, w przeddzień kalendarzowej wiosny. 21 marca byłam już w Genui. Piękne wspomnienia, do których po latach wróciłam dzięki Twojej wyprawie do Włoch.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli też byłaś przejazdem :) Tak się może wydawać, że zachwyca nasz każde odwiedzane miasto, bo przecież każde jest piękne na swój sposób, tylko trzeba to piękno odnaleźć, ale tak nie jest. Zdarzają się, choć w naszym przypadku rzadziej, ale jednak zdarzają miejsca, które nie trafią nam do serca. W tym roku byłam w takim mieście i pewnie też o tym swoim pewnego rodzaju rozczarowaniu napiszę.

      Usuń
  9. Przepiękny post o Bolonii. Z każdym zdaniem odżywały moje wspomnienia. W Bolonii byłam dwa razy. Miasto naprawdę mnie oczarowało. Chyba żadne inne, nie może się równać z zapierającym dech w piersiach pięknem Bolonii. Masz rację, że to urokliwe miasto szczyci się kilometrami średniowiecznych portyków, wpisanych na listę dziedzictwa UNESCO. Uroku dodają mu również budynki z terakoty, które zdobią stare miasto, dzięki czemu zyskało przydomek „La Rossa” (Czerwony) I wiesz co jeszcze zachwyciło mnie w Bolonii? tagliatelle al ragu i spaghetti bolognese.
    Domyślam się, że u ciotki jadałaś same włoskie pyszności. Powstanie post?
    Serdecznie Cię pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy ja wiem, czy Bolonia jest najpiękniejszym z miast, jakie widziałam? Ale niewątpliwie jest bardzo interesującym i pięknym miejscem wartym odwiedzenia. Tak masz rację z tym kolorem budynków, jak napisała Rudbekia on nadaje im ciepła, choć ja przydomek La Rossa zamieniłabym na La arancia albo la mattone :) Niestety nie miałam okazji spróbować ani jednego ani drugiego makaronu. Byłam po obiedzie, a wyjeżdżałam przed. Ciocia rzeczywiście, niczym włoska mamma codziennie coś pichciła i wszystko było pyszne, ale ja nie jestem wdzięcznym gościem, albo właśnie jestem bo raczej jem co podadzą nie zapamiętując specjalnie dań, co pewnie może być przykre dla gospodyni, ale zawsze powtarzałam, że szkoda dla mnie gotować, lepiej pojechać gdzieś i coś zobaczyć. Więc z drugiej strony jestem wdzięcznym gościem, bo wystarczy mi zjeść cokolwiek (byle nie białe pieczywo- bo nie ciepię wszelkiego rodzaju buł wielkości bochenka chleba z szynką podgrzanych w mikroweli. Tak więc raczej nie będzie kulinarnego wpisu. Najbardziej zapamiętałam konfiturę z czerwonej cebulki, która w połączeniu z lodami waniliowymi, kruchym ciastem i jakimiś sosami była przystawką przed obiadem, na który zaprosiłam moich gospodarzy. Ale już sam obiad nie pozostał we wspomnieniach. Tak więc przykro mi, ale mimo, że jadłam smakowite rzeczy- np. tort warzywny (który nosi tam specjalną nazwę i robi się go ze zmiksowanego karczocha na cieście francuskim) nie umiem tego ani powtórzyć, ani opisać. Pozdrawiam również

    OdpowiedzUsuń
  11. Opisałaś Bolonię chyba dokładnie tak jak ją zapamiętałem. Niestety do tej pory a minęło dobrych kilka lat nie mam wpisu o tym mieście, jedynie tylko wspomniałem o teatrze anatomicznym. Byliśmy latem, turystów było sporo ale studenci jakoś nie rzucali się w oczy. Natomiast podcienie w ten upał świetnie spełniały swoją rolę. Pamiętam też jak byłem zszokowany kontrolą bezpieczeństwa przy wejściu do katedry dopiero potem dowiedziałem się o co chodzi. Dzięki Tobie odbyłem piękny spacer po bardzo ciekawym mieście. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bo to tak jest, jak się ma tyle wspomnień, że brakuje czasu na opisywanie, czasu, a z wiekiem natchnienia (pisanie idzie coraz ciężej - przynajmniej mnie). W Bolonii byłam równo dwa miesiące temu, a napisałam dopiero teraz, a gdzie Werona, Wenecja, Muzeum w Turynie. A po powrocie byłam w Łodzi, aby dwa dni później pojechać do Białegostoku na ukochany musical i za tydzień zagościć w Gdyńskim muzycznym, że nie wspomnę o książkach, które pochłaniam teraz w dużej ilości, spotkaniach z przyjaciółmi. Trzeba by zrezygnować z części aktywności, aby mieć czas pisać o wszystkich ciekawych odkryciach. Latem być może studenci byli na wakacjach:) Mnie już kontrole bezpieczeństwa przestały dziwić od czasu, kiedy coraz więcej zamachów terrorystycznych się zdarza i coraz więcej szaleńców, choć czy ci żołnierze zareagowaliby na czas- miejmy nadzieję, że tak. No tak, ale to teraz, kilkanaście lat temu było to rzadkie zjawisko. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Stoliki na zewnątrz w lutym, ale to cudnie brzmi. Można wypić cappuccino albo zjeść spaghetti, bolognese oczywiście 🙂. Bardzo mi się Bolonia podoba bo jest typem miasta, które nie naprzykrza się swoim urokiem. Nie wiem dokładnie jak to wyrazić ale chodzi mi o to, że Bolonia oczarowuje z każdym kolejnym krokiem a nie że wielkie bum a później już nic. Można się zachwycić wieloma miejscami, które nie dla wszystkich odwiedzających Bolonię będą godne uwagi. Ty je jednak dostrzegłaś i sprawiłaś, że jestem oczarowana. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  14. Stoliki na zewnątrz we Włoszech można spotkać chyba o każdej porze roku. Byłam kiedyś w styczniu, kiedy temperatura dochodziła do 14-15 stopni. Bolonia spodobała mi się właśnie z uwagi na całość, jakiś taki klimat, a nie z powodu jakiegoś pojedynczego pałacu, czy świątyni; portyki, młodzi ludzie, kolor ścian, ich masywność połączona z ciekawymi elementami zdobniczymi. Nie wiem, jak ludzie odbierają Bolonię, moi znajomi raczej zadowoleni z odwiedzin. Pozdrawiam z mroźnego dziś Gdańska (odczuwalna poniżej zera) i spaceru po parku, podczas którego tak zmarzły mi dłonie, że nie mogłam ich wyciągnąć z rękawiczek, aby zrobić więcej niż zrobiłam zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie byłam w Bolonii, ale bardzo mnie zachęciłaś do jej odwiedzenia :). Wspaniale opowiadasz o miejscach, które zwiedzasz, o ich historii, dziełach sztuki, o wrażeniach, jakie te miejsca i obiekty w Tobie wywołują. Byłabyś znakomitą przewodniczką! A może pokusisz się o napisanie książki ze swoich podróży? I dziękuję za zwrócenie uwagi na portyki - uwielbiam takie miejsca, zawsze mnie przyciągają w różnych miastach, ale uświadomiłam to sobie dopiero po przeczytaniu Twojej opowieści o portykach Bolonii :).
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  16. To też była moja pierwsza wizyta w Bolonii i w zasadzie spowodowana przystankiem na trasie podróży i umiejscowieniem tam najstarszego Uniwersytetu. O świątyniach, portykach i innych ciekawostkach poczytałam dopiero zakupiwszy bilet kolejowy. Dziękuję za miłe słowa. Portyków zawsze mi brakowało w Gdańsku. Pamiętam, jak będąc dzieckiem chętnie chodziłam na Halę przez Kołodziejską, bo tam znajdowało się kilka metrów podcieni (jednych z niewielu w moim mieście). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).