![]() |
| Rozmowa Podkowiński (MNP) |
O pobycie w poznańskim muzeum wspominałam już cztery lata temu. Wtedy jednak bardziej skupiłam się na pierwszym piętrze i sztuce polskiej z XX wieku. Dziś kolej na moją ulubioną galerię, która znajduje się na trzecim piętrze. Możemy tu znaleźć obrazy Wyspiańskiego, Mehoffera, Podkowińskiego, Weissa, Ślewińskiego, Gierymskiego, Malczewskiego, a też Matejki, Grottgera, Gersona i wielu, wielu innych. Kiedy patrzę na wydany przez Arkady przewodnik o zbiorach poznańskiego muzeum myślę sobie, że mój wybór zdjęć byłby zupełnie inny. Znalazłam jedynie dwie reprodukcje obrazów, które i ja dołączyłam do moich zbiorów. To tylko potwierdza różnorodność gustów i zainteresowań. Wymieniając autorów dzieł zapomniałam o Oldze Boznańskiej. Czyż to nie symptomatyczne. Całkiem niedawno wspominałam przyjaciółce o poszukiwaniach w galeriach sztuki obrazów i rzeźb malarek dzieląc się refleksją, iż owej sztuki kobiecej (wróć, sztuka nie ma płci, ale sztuki tworzonej przez kobiety) jest w muzeach i na wystawach tak znikoma ilość. A przyczyną wcale nie jest brak malarek, czy brak talentów malarskich u kobiet. Chciałam tu odesłać do wpisu o książce Histeria sztuki, ale chyba go nie zamieściłam.
![]() |
| Portret Marii Strzemboszowej-Kraszewskiej Boznańska (MNP) |
Akurat Boznańska nie jest tu najlepszym przykładem reprezentatywności sztuki kobiecej, gdyż należała do kilku nielicznych pań, którym udało się przebić w męskim. Malowała głównie portrety, jest to ten rodzaj malarstwa, którego nie darzę szczególną estymą, choć bywają wyjątki. Wśród portretów Olgi moją uwagę przykuły dwa. Pierwszy to Portret Marii Strzemboszowej Kraszewskiej z 1905 r. Pani Maria była wnuczką pisarza Józefa Ignacego Kraszewskiego (tego pana od Starej Baśni, albo Hrabiny Cosel. Obawiam się jednak, że nawet ta informacja nie przybliży bohaterki młodszemu pokoleniu. Książek się dzisiaj nie czyta, bo to jest zbyt trudne i czasochłonne, a ekranizacja Hrabiny Cosel to taka staroć, do której mało kto z młodszego pokolenia dotrze. Kraszewski był niezwykle płodnym pisarzem i bardzo popularnym w swoich czasach (wiek XIX). Sama brałam w 2012 r. udział w czytelniczym wyzwaniu 200 na 200 czyli czytamy dwieście utworów Kraszewskiego na 200 rocznicę urodzin pisarza. I udało się. Łącznie kilkunastu, a może kilkudziesięciu uczestników przeczytało ponad dwieście utworów (ja kilkanaście). Najbardziej ceniłam w nich rys obyczajowo-społeczny. Z historią pan Kraszewski nieco się rozmijał, ale nie można mu czynić z tego powodu zarzutu, nie miał on wówczas dostępu do historycznych źródeł). Ale wracając do wnuczki pisarza pani Maria była żoną przedwojennego kustosza biblioteki polskiej w Paryżu, a z Olgą przyjaźniła się od ponad dwudziestu lat (w momencie pozowania). Maria też malowała i wystawiała obrazy na Salonie Niezależnych w Paryżu (martwe natury, pejzaże i portrety). Podobno była też nieformalną uczennicą Boznańskiej, a po jej śmierci była wykonawczynią jej testamentu. Ciekawa jestem, czy na lublińskiej wystawie znajdę jakąś jej pracę. Informacje o pani Marii pochodzą z katalogu rękopisów biblioteki polskiej w Paryżu.
Mnie przypomina nieco starszą wersję panny Stacy – nauczycielki Ani z Zielonego Wzgórza (w jednej z filmowych ekranizacji), a co za tym idzie wydaje się osobą znajomą i pokrewną duszą. Osobą ciepłą i przyjazną.
![]() |
| Dziewczyna z tulipanami Boznańska (MNP) |
Drugim portretem (choć czy można go tak nazwać mam wątpliwości) pędzla Boznańskiej, który zwrócił moją uwagę jest Dziewczyna z tulipanami. Dziewczyna jest malowana nieco z boku, nieco z tyłu, więc nie widać jej twarzy, jedynie lekko przymknięte powieki, znużony wyraz twarzy, a uwagę zwracają ręce odpychające kwiaty leżące na kolanach dziewczyny. Obraz w odcieniu szarości i bieli z zielonymi łodyżkami kwiatów i zielonym oparciem krzesła. Pochodzi z końca XIX wieku i został podarowany Muzeum w Poznaniu przez panią Julię Chądzyńską- lekarkę i żonę lekarza Boznańskiej.
Wystawę rozpoczynają projekty witrażowe i obrazy Wyspiańskiego i Mehoffera, dwóch kolegów a potem dwóch rywali. Malarstwo Wyspiańskiego reprezentują głównie portrety dzieci (śpiący Mietek, dziewczynka z dzbanuszkiem, dziewczynka z kapeluszem). Jest też Portret Ireny Solskiej. Solska była znaną aktorką i reżyserką, malował ją nie tylko Wyspiański, ale także Wyczółkowski, Malczewski, Kossak, Witkacy. Była córką malarki i sama też uczyła się rysunku i malarstwa. Występowała głównie w Krakowskim Teatrze Miejskim (dzisiejszy Teatr Słowackiego), gościnnie we Lwowie, a także kierowała w latach trzydziestych ubiegłego wieku własnym teatrem im Żeromskiego znajdującym się na warszawskim Żoliborzu. Byłą drugą żoną aktora Ludwika Solskiego. Za moich młodych lat Solski było to znane z teatralnego świata nazwisko (głównie z roli starego wiarusa w Warszawiance, małej a jak znaczącej).
![]() |
| Portret Ireny Solskiej Wyspiańskie (MNP) |
Zwróciłam uwagę na ten portret dlatego, iż dwa tygodnie wcześniej oglądałam inny portret pani Solskiej namalowany także przez Wyspiańskiego. Miało to miejsce na wystawie Olga Boznańska i malarstwo polskie XIX i początku XX wieku (w Pałacu Opatów w Gdańsku). Ta sama osoba, a jakże inaczej przedstawiona. W Poznańskiej galerii aktorka jest sportretowana w pastelowych kolorach, w zasadzie raczej narysowana niż namalowana. Portret bardzo przypomina w stylu znajdujący się obok Portret dziewczynki (ułożeniem dłoni i kolorem sukni, gdzie dominuje niebieski). W Oliwskiej galerii przedstawiona na obrazie kobieta pochylona nad robótką jest ledwie rozpoznawalna. Jest on bardzo intymny, kobieta została uwieczniona w domowym zaciszu, nie w świetle lamp scenicznych, jak na większości jej portretów (np. infantka w Cydzie u Kossaka).
![]() |
| Portret Ireny Solskiej Wyspiański (zbiory MNG) |
Niedawno wspominałam o mojej manii do kolekcjonowania obrazów Ludwika de Laveaux. Mania rozpoczęła się od kiedy obejrzałam jego pierwszy obraz w stołecznej galerii sztuki Kawiarnia paryską w nocy. Ludwik żył krótko (lat 25) a intensywnie. Zdążył w tym czasie ukończyć studia malarskie w pracowni Józefa Mehoffera, namalować wiele pięknych obrazów, zaręczyć się z Marysią Mikołajczykówną, siostrą Panny młodej z Wesela Wyspiańskiego (sam został prototypem postaci Widma w Weselu), mieć romans z pewną hrabianką, wyjechać na stałe do Paryża i odbyć kilka podróży do Bretanii, Londynu i Oksfordu. Ja w wieku 25 lat zdążyłam zaledwie ukończyć studia i stojąc na początku swej drogi zawodowej podjęłam pracę w studenckiej spółdzielni pracy (sprzątając statki na stoczni), aby przedłużyć sobie młodość i móc wynająć pierwsze samodzielne mieszkanie. No i dziś mając wiele więcej nie osiągnęłam tyle, ile Laveaux, co potwierdza, iż nie ważne ile, ważne jak. Choć prawdę mówiąc, ja na swoje życie nie narzekam.
W poznańskiej świątyni sztuki trafiłam aż na trzy obrazy Ludwika. Pierwsze dwa to Włóczęga oraz Dwie dziewczyny wiejskie. Typowy przykład modnego wówczas nurtu chłopomanii. Dwie dziewczyny powstały prawdopodobnie w Bronowicach, gdzie mieszkała narzeczona malarza Marysia. Dziewczęta są hoże, zdrowe i radosne, odświętnie ubrane. Gdyby nie bose nogi, tobołki na plecach i dzbanek w ręku jednej z nich można by pomyśleć, że idą do kościoła. Czerwień sukien podkreśla żywiołowość utworu.
![]() |
| Dwie dziewczyny wiejskie Ludwik de Lavaux |
![]() |
| fragment powyższego obrazu |
Trzeci obraz powstały w Paryżu wykazuje wyraźny wpływ impresjonizmu na pracę malarza; Moulin Rouge w Paryżu nocą. Mam słabość do nokturnów, w tym do mojego ukochanego obrazu Opery Paryskiej Aleksandra Gierymskiego. Moulin Rouge wydaje się zestawem kolorowych plam a chyba nikt kto widział czerwony młyn przy Bulwarze de Clichy nie ma wątpliwości co przedstawia.
![]() |
| Moulin Rouge Ludwik de Lavaux |
A skoro mowa o Gierymskim to bardzo podobał mi się jego Fragment miasta. Obraz powstał pod koniec XIX wieku. Nie mam pojęcia co to za miasto. Podoba mi się ten zamglony, deszczowy dzień, tramwaj konny w centrum obrazu, odbijające się na mokrej powierzchni ulic przedmioty i ten klimat wczorajszego świata (jakby to określił Stefan Zweig).
![]() |
| Fragment miasta Gierymski |
Obraz który mnie zatrzymał na dłuższą chwilę to Targ na kwiaty przed kościołem La Madeleine w Paryżu Józefa Pankiewicza. Od razu przypomniałam sobie oprowadzającą nas po Paryżu przewodniczkę, która opowiadała o tym kościele (o mszach żałobnych Chopina i Mickiewicza, o jego burzliwych dziejach, o architekturze greckiej świątyni, Napoleonie i cesarzu, no i odbywających się przed nim targach kwiatowych). Przypominają mi się ukwiecone schody prowadzące do wnętrza świątyni. Kościół La Madeleine jest bliski memu sercu, a w Paryżu nie mam tak wielu bliskich mi kościołów. Obraz Pankiewicza uznawany był za początek polskiego impresjonizmu. Powstał pod wpływem obejrzenia w Paryżu retrospektywnej wystawy Moneta w 1898 r. Jest jeszcze mocno realistyczny, ale zawiera już zapowiedź nowego nurtu.
![]() |
| Targ na kwiaty przed kościołem La Madeleine Pankiewicz |
A na zakończenie aby przełamać ten paryski klimat Śnieg Juliana Fałata. Zimowe obrazy Fałata zauroczyły mnie kiedy obejrzałam Kraków w zimie (we wrocławskim muzeum narodowym). Śnieg - tchnie spokojem, jest bardzo oszczędny w wyrazie; rozległy, pusty krajobraz sprzyja kontemplacji i zadumie. Jak na zimowy pejzaż przystało jest monochromatyczny; niebiesko, biało, czarny z odcieniem żółci. Fałat urodził się w chłopskiej rodzinie i jego droga artystyczna była mozolna i wyboista, a jednak dzięki ciężkiej pracy i pewnemu splotowi korzystnych okoliczności osiągnął sukces, został dyrektorem Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie i wprowadził katedrę pejzażu. Jedną z ważnych zmian w szkole krakowskiej było wprowadzenie malowania pejzażu w plenerze, czyli tego, na co nie godził się Matejko.
![]() |
| Śnieg Julian Fałat |
To zaledwie kilka obrazów które przyciągnęły moją uwagę, a było ich zdecydowanie więcej. Może kolejna wizyta zaowocuje kolejnym muzealnym wpisem.
Moja tablica widokówek otrzymywanych od przyjaciół i znajomych zapełniła się i niedługo trzeba będzie zrobić kolejne już przegrupowanie kierując się datą otrzymania pocztówek. Bardzo mnie to cieszy. Ostatnio nawet dostałam całkiem długi list od thaity. Bardzo ale to bardzo dziękuję za każdy dowód pamięci. Osoby nie podróżujące, lub podróżujące rzadziej rewanżują mi się czy to kartkami świątecznymi, czy kartkami ze swoich miejsc zamieszkania. Cieszę się z każdej kartki, każdego dowodu pamięci.
Mimo, że poczta rzuca nam kłody pod nogi. Ostatnio dwie kartki z Poznania musiałam wysyłać z Gdańska, bowiem poczta wyprodukowała kompletnie bezmyślnie znaczki pocztowe zakrywające niemal całą powierzchnię karki nie pozostawiając miejsca na tekst. Może wydaje im się że wystarczy zamieścić adres i ikonkę (lajka, serduszko, buźkę). I choć szukałam poczty ze znaczkami mniejszego formatu to nie znalazłam. Stąd musiałam wrócić do domu, włożyć kartkę w kopertę i dopiero wówczas wysłać kartkę.
![]() |
| Tablica z kartkami |
![]() |
| I gdzie tu pisać tekst? |













Małgosiu bardzo piękny post z mnóstwem ciekawych dygresji! Przeczytałam z zaciekawieniem, bo właśnie dzisiaj rozmawiałam z Mają, która już jest w Poznaniu żeby się zagospodarować zanim się zacznie rok akademicki i proponowałam jej wizytę w muzeum. Natomiast co do meritum - nie przepadam za malarstwem Boznańskiej chociaż ją szanuję za jej niezłomny charakter, talent i umiejętności, ale jakoś jej obrazy nie chwytają mnie za serce. Wyspiański ciekawie pokazał Irenę Solską, zaskakujący jest ten obraz z robótką, bo ja zawsze widzę ją przez pryzmat "622 upadków Bunga" Witkacego, który ją przedstawił jako kobietę demoniczną a znał ją z autopsji, jako że w bardzo młodym wieku miał z nią kilkuletni romans. Do tego co o niej pisał Staś świetnie pasuje pierwszy wizerunek gdzie Pani S. faktycznie wygląda na kobietę demoniczną. Piękny jest obraz Pankiewicza, nastrojowy i delikatny w kolorze, natomiast obraz Fałata, który pokazujesz, był pierwszym tego malarza jaki zobaczyłam w życiu miałam wtedy 14 lat i była to reprodukcja ale wydał mi się nadzwyczajny i chyba dlatego dobrze go pamiętam. Biedny Ludwik de Lavaux podobno był bardzo zdolny i rokował wielkie nadzieje, ale jego życie choć intensywne był zbyt krótkie, żeby mógł pokazać pełnię swoich możliwości. Dawno nic nie wysyłałam przez pocztę więc widok znaczków tej wielkości mnie zaskoczył. to faktycznie jakiś szatański pomysł, tym bardziej, że niskie nominały więc wiadomo, że trzeba ich wiele. Przesyłam uściski!
OdpowiedzUsuńTo też ci się przyznam, że Boznańska nie należy do moich ulubionych malarek, może dlatego, że nie przepadam za portretami, a ona głównie malowała portrety. Nie znałam biografii Ireny Solskiej, choć o romansie z Witkacym czytałam. Ludwik de Lavaux świetnie się zapowiadał i gdyby pożył przynajmniej dziesięć lat dłużej mógłby osiągnąć sławę i rozpoznawalność równą innym malarzom, których dzieła zdobią dziś muzea. Mnie tak się spodobał obrazek kawiarni paryskiej nocą, że wyszukuję jego kolejnych obrazów. Początkowo myślałam, że był autorem jednego dzieła. A swoją drogą jego portret namalował też Witkacy. No i zauważyłam że nie zamieściłam zdjęcia obrazu Gierymskiego, zaraz to uzupełnię. :) Ty pierwszy oglądałaś Śnieg Fałata, a ja Kraków zimą i też świetnie go pamiętam.
OdpowiedzUsuńCo do znaczków na kartkę nie rozumiem dlaczego nie można wydrukować jednego normalnego o nominale 10 zł (na kartkę za granicą) a nie cztery, a w dodatku dwa tak duże. Odtąd będę zabierać ze sobą koperty na wszelki wypadek. Jeszcze do Moniki udało mi się wysłać kartkę z dwoma normalnymi znaczkami, ale łącznie z naklejkami priorytet (kazali nakleić dwie - dlaczego ? nie rozumiem) i tak musiałam zakleić fragment tekstu. Pozdrawiam
W Muzeum jest ciekawa wystawa Motyw wnętrz w sztuce polskiej od XIX do XX w. Jeszcze na niej nie byłam, ale wybieram się w listopadzie. Jest tam mój ulubiony obraz Wyczółkowskiego Wnętrze pracowni artysty (z Muzeum w Bydgoszczy)- możesz polecić Mai.
OdpowiedzUsuńW tym roku obchodzimy rok Olgi Boznańskiej stąd w różnych miejscach można spotkać się z wystawą jej prac. Będąc w Bydgoszczy właśnie na takiej byliśmy. Wystawa zatytułowana "Olga Boznańska i jej czas" prezentowana była w Galerii Sztuki Nowoczesnej . Oprócz prac Boznańskiej były również prace jej współczesnych np. Stanisława Wyspiańskiego, Józefa Mehoffera, Alfreda Wierusz - Kowalskiego, Meli Muter czy Zofii Stryjeńskiej. Podobało mi się przygotowanie wystawy i połączenie różnych okresów jej twórczości z prezentacją prac. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja uświadomiłam sobie, iż mamy rok Boznańskiej dopiero całkiem niedawno, kiedy pomyślałam sobie, dlaczego tak nagle wszędzie Boznańska. Nie to, abym miała coś przeciwko, chętnie chodzę na jej wystawy, bo nawet, jeśli nie jest to moja ulubiona malarka, to zawsze coś ciekawego na takiej wystawie znajdę (np. jakieś wnętrze, martwą naturę, kwiaty, bo portrety rzadziej mnie zainteresują, choć i tu są wyjątki), albo te wystawy są połączone z obrazami innych XIX wiecznych malarzy, jak ta w Bydgoszczy, czy ta w Oliwie. A oglądanie nowego Wyspiańskiego, Mehoffera czy Muter i innych (albo już znanego przypominanie) to zawsze dla mnie duża przyjemność.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za kartkę. Takie niespodzianki sprawiają wiele radości, a w tym przypadku i wspomnień. Kilka lat temu byliśmy w Gnieźnie i oglądaliśmy słynne drzwi gnieźnieńskie. U mnie wpisy czekają czasem kilka lat, teraz kontynuuję opis Egeru a było to w 2019 roku. Pozdrawiam Cię serdecznie z deszczowego i chłodnego Zabrza :)
UsuńU mnie też wpisy czekają, a raczej wrażenia czekają na ich spisanie. Teraz jak robię kopię bloga, czyli w moim wydaniu kopiuję stare wpisy do folderu - widzę, ile razy zapowiadałam ciąg dalszy i słowa nie dotrzymałam. Gdyby człowiek miał nieograniczoną ilość czasu na pisanie być może nie miałby o czym pisać :) taki paradoks. Mamy i obowiązki i prozę życia i te przyjemności, o których chcielibyśmy pisać, a nie zawsze znajdujemy na to czas. Ale fakt, iż piszesz o zdarzeniu sprzed 6 lat napawa nadzieją, że i ja kiedyś wrócę do zdarzeń których nie zdążyłam zapisać. Życzę więcej słoneczka i więcej stopni na termometrze zaokiennym czy domowym :)
UsuńA ja lubię Olgę Boznańską, dlatego, że jest kobietą 🤣 i podobają mi się jej kobiece portrety.
OdpowiedzUsuńTeż lubię patrzeć na zimowe pejzaże, szczególnie rzeki skute lodem. To chyba jakaś tęsknota za " klimatem wczorajszego świata".
A propos Fałata, to mi się przypomniała taka sytuacja z lat 80. Kiedyś jako nauczycielka zaprosiłam do swojej szkoły pisarkę z Warszawy, panią Rubach- Kuczewską, wiozłam ją z dworca PKS swoim maluchem I miałyśmy wypadek, bo na czerwonych światłach wjechał we mnie motocyklista. Uderzył w drzwi, Przeleciał nad moim maluchem i upadł na ziemię. I nawet nic mu się nie stało 🤣 ale przyjechała milicja wtedy. Ale nie pamiętam jak ich we zwano? Spisują dane, A ta pani mieszkała na ulicy Fałata, milicjant jak w dowcipie coś sylabizował to nazwisko, a ona: Julian Fałat, taki malarz🤣
No i bardzo dobrze. Jestem przekonana, że nie Ty jedna lubisz jej portrety. Na lubelskiej wystawie najbardziej podobała mi się jej Bretonka (i przyznam, że nawet w pierwszej chwili byłam przekonana, że to Anna Bilińska-Bogdanowicz). Swoją drogę zwróciłam uwagę, iż większość malarek z początku XX wieku (i końca XIX) posługiwało się podwójnym nazwiskiem (Bilińska-Bogdanowicz, Łada-Maciągowa, Rudzka-Cybis, Rychter-Janowska i wiele, wiele innych). Pejzaże to chyba mój ulubiony temat malarski plus martwa natura (ale tu nie każdy rodzaj i nie każdy obraz) a także obrazy wnętrz czy widoków przez okno no i marynistyczne.
UsuńPodobną sytuację jak ty z Fałatem mam z Gojawiczyńską Polą - pani w banku czy taksówkarz kilka razy dopytują jaka ulica. Raz powiedziałam Gojawiczyńska- ta pisarka od Dziewcząt z nowolipek - niestety zamiast wyjaśnić jeszcze zagmatwałam, jakie dziewczęta? z jakich Nowolipek.
Udało mi się dojrzeć pięć moich widokówek :).
OdpowiedzUsuńGosia powiem Ci, że Twoja tablica wygląda przewspaniale. Ja mam podobną galerię w kuchni na kredensiku na kubki, ten mebel ma dwa metalowe pręty i tam sobie przyczepiam kartki takimi małymi, specjalnie kupionymi magnesami. Kilka kartek mam również przyczepionych do lodówki. Co jakiś czas, podobnie jak Ty, w tej widokówkowej galerii przeprowadzam reorganizację i chowam te starsze. Mam to szczęście, że kartek otrzymuję sporo zatem i moja galeria robi wrażenie i na mnie, chociaż widuję ją codziennie, ale również na odwiedzających mnie osobach. Lubię moją kuchnię a dzięki widokówkom robi jeszcze przytulniejsze i milsze wrażenie.
Zwróciłam uwagę na ilość znaczków na widokówce od Ciebie i byłam trochę przerażona :). Ale niedawno dostałam kartkę z Bydgoszczy z niemal identycznymi znaczkami jak Te Twoje. Nie wiem co sobie myśli Poczta Polska, może muszą do jakiejś daty wyprzedać niektóre znaczki i dlatego tak...
Też od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby wspomnieć na blogu o pocztówkowej korespondencji jaka do mnie napływa z różnych stron świata od blogowych znajomych. Praktycznie nie ma tygodnia, żebym nie dostała jakiejś kartki, czasem nawet otrzymuję dwie dziennie. Pamiętam, jak przed podróżą do Jordanii wpadłam na pomysł, żeby wysłać kartkę wszystkim, którzy będą chcieli a kilka lat później mam spore grono osób, z którymi się wymieniam pocztówkami. Wspaniała rzecz!
Ja może nie dostają aż tak dużo kartek, ale z tygodnia na tydzień coś przybywa. Wczoraj wróciwszy z Lublina zastałam w skrzynce kolejną kartkę i to od nowej korespondentki.
OdpowiedzUsuńJak wieszałam tą moją tablicę myślałam, że zapełni się po dwóch latach, a teraz muszę wymieniać jej zawartość (jak dotąd) dwa razy w roku. Choć wygląda, że trzeba będzie częściej. Ale nie szkodzi, kartki lądują w ozdobnym pudełku i są potem oglądane co jakiś czas. Czasami dostaję kolejną kartkę z jakiegoś miejsca i szukam, kto to wcześniej mi stamtąd też przesłał kartkę. Miło też dostaje się karki z tego samego miejsca ale zawsze z nową treścią. :) Pozdrawiam
Jak miło zobaczyć na tej zacnej wystawie kartki, które własnymi rękoma wypisałam i nadałam :) Dziękuję za wzmiankę mej skromnej osoby i... cała przyjemność po mojej stronie! :) Bardzo lubię pisać listy i wysyłać widokówki, więc to doprawdy żaden problem dla mnie :) Tak naprawdę, to potrzebuję tylko pretekstu do tego :) Skoro Poczta Polska rzuca nam kłody pod nogi, to tym bardziej musimy stawiać opór i korzystać z jej usług :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że ja akurat lubię, jak "się dzieje na kopercie", czyli te duże znaczki :) W ogóle lubię interesujące znaczki. Czasami specjalnie wchodzę na stronę internetową An Post, czyli tutejszej poczty, z zaciekawieniem przeglądam ich ofertę i wybieram sobie te, które najbardziej mi się podobają. W sklepach czy na poczcie najczęściej sprzedają karnety (w dodatku brzydkie), więc preferuję zamawiać znaczki online. Tym bardziej, że wysyłka nic nie kosztuje.
Zazdroszczę Ludwikowi możliwości zwiedzenia Bretanii. Do dziś pamiętam, z jakim zainteresowaniem słuchałam wykładów o niej – fascynowała mnie jej enigmatyczna otoczka, te wszystkie menhiry, czy nawet tradycyjne czepki, które nosiły tamtejsze kobiety :)
Ciekawy temat przy okazji poruszyłaś. Ubolewałam ostatnio nad śmiercią pewnej osoby, dość młodej jeszcze, bo mającej zaledwie ponad 30 lat, ale jednocześnie próbowałam racjonalizować sobie tę śmierć i pocieszać się, że choć ten człowiek zmarł tak młodo, to jednak żył intensywnie, ciekawie, tak, jak lubił, i miał piękne (niemal filmowe) życie. Ile osób może powiedzieć to samo o swojej egzystencji? Zbyt wielu ludzi nadal wegetuje, zamiast żyć pełnią życia. Dodam tylko, że nie winię tu nikogo, bo choć takie frazesy jak "wszystko jest możliwe" i "dla chcącego nic trudnego" gładko i łatwo przechodzą przez gardło, to jednak życie jest bardziej skomplikowane, a my przychodząc na ten świat mamy bardzo nierówny start w życiu.
Cieszę się, że uchyliłaś rąbka "tajemnicy" i wspomniałaś o tej swojej młodzieńczej przeszłości, bo dowiedziałam się kolejnej ciekawej rzeczy o Tobie – nigdy bym nie przypuszczała, że pracowałaś fizycznie, sprzątając statki w stoczni! To samo w sobie jest już ogromnie ciekawe :)
Wow! Imponujące to wyzwanie czytelnicze związane z Kraszewskim! Ja na pewno tylu nie przeczytałam!
To zacna postawa, i my rzucajmy Poczcie kłody pod nogi i wysyłajmy kartki i listy.
OdpowiedzUsuńNa kopercie niech się dzieje, ale na kartce jak się zadzieje to się nie zmieści treść :)
Bretonki w swoich czepkach przyciągają mój wzrok na każdym obrazie. Ostatnio trafiłam na Ślewińskiego Starą i Młodą Bretonkę (też w MNP).
Za każdym razem przyznaję, iż jestem szczęściarą (bo białą, Europejką, urodzoną w zwyczajnej, a nie dysfunkcyjnej rodzinie, w miarę zdrową, bez ułomności i ograniczeń, w jak to nazywał Pawlak w Kochaj albo rzuć - w meadle, meadle classie, więc mającą możliwość kształcenia). I oczywiście nie każdy ma równy start w życiu, a niektórzy urodzili się pod podłą gwiazdą i to jest szalenie niesprawiedliwe. Jeszcze osoba wierząca się pocieszy lepszym losem w życiu przyszłym, a osoba niewierząca ma "przerąbane". Ale wszelkie moje krytyczne uwagi do osób wiecznie narzekających na swój los kierowane są zawsze do osób, które nie mają powodów do narzekania, a robią to, a często wyłącznie to. Nie będę mówiła kobiecie, która ma piątkę dzieci i nie wie, czy opłacić leki, czy jedzenie najpierw, aby przestała narzekać i spełniała swoje pasje - bo to byłaby głupota a nawet bezczelność i okrucieństwo. Tyle, że takie osoby nie mają czasu i sił przeglądać sobie internet i czytać te nasze - wróć te moje wypociny i mądrości. To tak gwoli sprostowania i dodatku do komentarza dotyczącego życia na emeryturze, jaki kiedyś zamieściłam u ciebie. Wiem, że należę do tej nielicznej części emerytek, które (przynajmniej na razie) nie mają problemu czy lek, czy opłaty, czy jedzenie, a wiem, że takich osób jest sporo.
Pracowałam fizycznie i się tej pracy nie wstydziłam. Najpierw na OHP zbieraliśmy chrust w lesie i pieliliśmy sosenki. Potem pracując w Muzeum Narodowym (kiedy się nie dostałam na studia) poza pilnowaniem dzieł sztuki, musiałyśmy też sprzątać, w tym także toalety. Chodziłam na zbiór truskawek podczas studiów a na ich zakończenie a także prawie rok po pracowałam w studenckiej spółdzielni pracy sprzątając statki (była to ciężka fizyczna robota, zwłaszcza dla kogoś, kto nie potrafił i nie chciał chować się gdzieś po kątach przed brygadzistą, wynoszenie złomu i pyłu z samego dna statku - z zęz na zewnątrz, kilkanaście a może i kilkadziesiąt kursów z dolnego pokładu na zewnątrz do kontenera na odpady w pomieszczeniach wykładanych szklaną watą, której igiełki wbijały się w skórę. Po tygodniu czułam się jak po akupunkturze. Największy wycisk dostałyśmy sprzątając przez miesiąc szwedzki prom Stena Line, gdzie pracowaliśmy nie w ramach technoserwisu a dla prywatnej firmy zajmującej się sprzątaniem promu. Wówczas po raz pierwszy spotkałam się z czymś co nazwałam wyzyskiem wczesnokapitalistycznym. Nie będę się tu wdawać w szczegóły, ale lekko nie było, za to były to naprawdę duże pieniądze, jak już się je po kilkukrotnych wizytach w końcu dostało.
Ale większość mojej pracy zawodowej (34 lata) pracowałam umysłowo, choć czasami wolałabym fizycznie. Tyle, że pewnie większość z nas uważa, że ci którzy wykonują inny rodzaj pracy mają lepiej :)