Dzieliło nas ponad
trzysta kilometrów, ale zawsze była mi bardzo bliska. Była siostrą mojego taty,
mamą chrzestną, która kochała bezwarunkowo, nigdy nie osądzała, niczego nie
wymagała, nie obrażała się, nie narzucała ani swojego zdania ani obecności.
Była, aby przytulić, zabrać na lody, albo na plac zabaw, byłam jej pierwszą
zastępczą córką, kiedy nie miała jeszcze swoich dzieci. Pamiętam, jak
chodziłyśmy razem na zakupy, albo w odwiedziny do którejś z ciotek. To były takie
zwykłe czynności, które wykonywane razem nabierały cech odświętnych. Czasy bez telefonów i internetu, kiedy radość sprawiało wspólne wyjście na plac zabaw, czy wycieczka do ZOO, a już przejazd Maltanką to dopiero było przeżycie. Mieszkałam
u niej, wujka i babci kilka miesięcy, kiedy rodzice wojażowali, a potem
spędzałam połowę każdych wakacji. Kiedy była w pracy, ja bawiłam się na
podwórku, a w porze powrotu wujostwa z Cegielskiego wychodziłam za furtkę
podwórka aż do końca ulicy, gdzie niecierpliwie wypatrywałam cioci. Wujka się
trochę bałam, był rubaszny i żartobliwy i miał brodę, a to mnie nieco
deprymowało. Z ciocią czułam się bezpiecznie. W niedzielę chodziłyśmy do cukierni
Wisienka po porcję lodów cassate. Potem w domu zjadaliśmy ciasto drożdżowe z
bitą śmietaną (nie taką z torebki czy pojemnika w sprayu, ale taką z
własnoręcznie ubitej śmietany), a do tego porcję lodów.
Podwieczorek z ciastem drożdżowym
i lodami odtąd zawsze symbolizował dla mnie poczucie bezpieczeństwa w rodzinnym
gronie. W moim domu też było ciasto, bo mama piekła co tydzień, ale nie
pamiętam takich podwieczorków. Uleciały z pamięci, albo miały inną atmosferę.
Jako studentka
odwiedziłam ciocię wraz moją koleżanką. Przenocowałyśmy w Poznaniu podczas naszej
szalonej eskapady do Krakowa. Było to dla mnie niesamowite przeżycie, moi
rodzice nigdy nie pozwolili, aby nocował u nas w domu ktokolwiek spoza rodziny.
Potem nastało dorosłe
życie. Ciocia miała już swoją rodzinę, a ja wsiąkłam w pracę, urządzanie
mieszkania, własne życie w Gdańsku. Nadal odwiedzałam wujostwo, ale mimo, że zawsze
miałyśmy dobre relacje nasze światy się nieco rozeszły.
Na któreś z urodzin
zaprosiłam Wiesię do Warszawy do Teatru Muzycznego i okazało się, że łączy nas też
wspólna pasja. Wiele osób zapraszałam do teatru, ale z niewieloma
czułam się tam tak dobrze, rozumiałyśmy się bez słów i widziałam, jak wielką
radość jej sprawiłam, autentyczną, nie udawaną. Od
tego czasu często spotykałyśmy się w teatrze muzycznym w Poznaniu na różnych
koncertach i musicalach. Z czasem dołączyła do nas jej córka Karolina. Dwa lata
temu pojechałam do Wiesi do Inowrocławia, gdzie była w sanatorium. Spędziłyśmy tam
kilka fantastycznych dni, na koncercie, spacerach, kawkach i deserach lodowych,
do których ciocia miała słabość. Prowadziłyśmy długie rozmowy. Jak miło jest
rozmawiać, kiedy nie musi się człowiek pilnować z każdym słowem, aby kogoś nie
urazić, jak miło się rozmawia, kiedy tak wiele łączy; pasja poznawania, muzyka,
książki. Co prawda czytałyśmy różną literaturę, ale obu dawała nam ona ogromną
przyjemność. Ciocia bardzo lubiła podróżować, miała mniejsze możliwości, ale
korzystała z tego co mogła zrealizować. Opowiadała, że jak nie ma z kim iść to
po prostu wsiada choćby w autobus i jedzie do miasta jak to mawiała „polatać”-
pooglądać sklepowe witryny, zajść do Grycana, którego lubiła chyba najbardziej
na wielki puchar lodów z bitą śmietaną i polewą, czy nawet pójść na
przedstawienie do osiedlowego domu kultury.
Pamiętam, jak mnie zaskoczyła, kiedy umówiłyśmy się na obiad i spacer w Poznaniu. Mieszkała już wówczas prawie dziesięć kilometrów za miastem. Ja miałam bilet na wieczorny musical. Nie pamiętam, dlaczego nie umówiłyśmy się do teatru.
Kiedy
szłyśmy obejrzeć mój hotelowy pokój (zawsze to jakaś atrakcja dla osoby, która nie podróżuje tak często, jakby mogła) ciocia
poprosiła, abyśmy weszły do kasy teatru zapytać o repertuar na kolejny miesiąc.
W kasie zapytała, czy są jeszcze bilety na wieczorne przedstawienie. Były.
Ciocia poszła wraz ze mną, tak ad hoc. Byłam w takim szoku, że zaniemówiłam. Taka
spontaniczna decyzja była dla mnie czymś niesłychanym, zwłaszcza u osoby dość wiekowej. Pochodzę z rodziny,
gdzie wszystko się planowało z dużym wyprzedzeniem. Zapytałam się cioci, jak
wróci na swoją wioskę (największa wieś w Polsce, w zasadzie małe miasteczko), a
ciocia mi na to wezmę sobie taksówkę i wrócę. I jak powiedziała tak zrobiła.
Kiedy nie miała z kim pójść do teatru, czy na koncert – szła sama. Mawiała, a co ja będę czekać, aż komuś będzie pasowało, życie jest na to za krótkie. Jak będę tak czekać to mogę nie pójść wcale. Razem z córką poleciała samolotem na wakacje. Po raz pierwszy w życiu leciała samolotem w wieku około osiemdziesięciu lat. Przysłała mi potem zdjęcie w szortach i kapeluszu z wielkim rondem. Wyglądała wspaniale. Czerpała z życia, korzystała z każdego dnia. Bardzo wspierała swoje córki i wnuki, ale też korzystała z czasu dla siebie; spotykała się z koleżankami i kolegami, chodziła na spacery i „latała” po mieście. Jeszcze rok temu sporo czytała i słuchała audiobooki. Oczywiście miała różne choroby, ale nie koncentrowała się na chodzeniu po lekarzach i robieniu badań.
Zaproponowałam wspólny wyjazd do Wrocławia. I mimo ósmego krzyżyka na karku dzielnie dotrzymywała mi kroku, a jak się zmęczyła to po prostu poprosiła, aby zaprowadzić ją do naszego apartamentu, nie zmieniając moich planów ani troszkę. W tym roku miałyśmy jechać do Warszawy, cioci marzyły się Łazienki.
W styczniu kiedy składała mi życzenia urodzinowe powiedziała, że
chyba jest chora, ale nie zamierza się poddawać. Walczyła dzielnie. Niemal cały
rok. Odwiedziłam ją w hospicjum, kiedy już ciężko było się jej komunikować, ale
mimo męki odchodzenia na pożegnanie uśmiechała się do mnie, jakby chciała, aby
to nasze pożegnanie było lżejsze. Zawsze myślała o innych. Mocno się
przytuliłyśmy i mimo trudności z mówieniem powiedziała mi słowa, które mnie
bardzo wzruszyły i musiałam mocno połykać łzy, aby się nie rozsypać.
Ostatecznie odeszła tydzień
temu. Mam nadzieję, że spaceruje teraz po pięknych ogrodach Edenu, może podobnych do warszawskich Łazienek, których już nie zdążyła zobaczyć. Miałam szczęście,
że było mi dane mieć taką drugą mamę, bo tak ją traktowałam. A ona traktowała
mnie jak swoją trzecią córkę.
Córki przepięknie ją pożegnały
bardzo ciepłymi, pełnymi miłości słowami. Myślę, że uśmiechała się gdzieś z
góry patrząc na nas. Wiesiu bardzo cię kochałam, ale Ty przecież o tym wiesz.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).