Łączna liczba wyświetleń

piątek, 26 grudnia 2025

Podsumowanie roku 2025

 


Od razu uprzedzam będzie nieprzyzwoicie długi wpis. Choć skracałam go już trzy razy nadal nie chce być krócej. 
Raistag - kopuła

Podróże
O tym, że lubię podróżować nie muszę pisać. Odkrywanie nowych miejsc sprawia mi niezmierną radość. Każda podróż łączy się ze zwiedzaniem galerii malarstwa, oglądaniem cudów architektury i spacerami po obszarach zielonych; parki, skwerki, nadmorskie promenady i ścieżki biegnące wzdłuż jezior i rzek. Każda podróż też to pretekst do poszerzenia wiedzy o miejscach, do których zmierzam, ludziach je zamieszkujących, poznawania kulinarnych smaków miast i miasteczek. Podróży dalszych było w tym roku niewiele, ale udało mi się odwiedzić dwa kraje (były to Niemcy i Włochy). W lutym odwiedziłam z Asią Berlin i Drezno. Oba miasta widziałam po raz pierwszy. Berlin – nie wzbudził we mnie natychmiastowej chęci powrotu, choć nie mogę powiedzieć, aby mi się nie podobał. Być może wypad był zbyt krótki, aby poznać miasto i się z nim zaprzyjaźnić. Poza galerią malarstwa największe wrażenie na mnie zrobiła wizyta na przeszklonej kopule Raistagu. Inaczej było w Dreźnie, które sprawiało wrażenie miejsca bardziej kameralnego i bardziej mi odpowiadającego jeśli idzie o architekturę.
Drezno dziedziniec Stalhofu

Podróż odbyłyśmy koleją, chcąc wypróbować inny od lotniczego sposób pokonywania większych odległości (zwłaszcza wskazany dla osób obawiających się podróży lotniczych). Aby uniknąć zbyt długiej podróży powrót z Drezna do Gdańska podzieliłyśmy na dwa etapy z przerwą na nocleg w Poznaniu. Kolejna wyprawa do Włoch miała miejsce na przełomie marca i kwietnia. Termin został wybrany tak, aby jeszcze nie było zbyt dużo turystów, a już zaczynało robić się wiosennie. A ponieważ głównym celem podróży było „zdobycie” Mont Blanc liczyłam na dobrą widoczność na górze i przyzwoitą temperaturę. Pierwszy etap podróży obejmował Mediolan, w którym po zeszłorocznej wizycie czułam niedosyt. Poza Ostatnią wieczerzą był tylko spacer wokół katedry, ale to wyglądało trochę jak na zorganizowanej wycieczce (zbyt krótko i pobieżnie, być pod katedrą i nie wejść do środka to dla mnie jakbym w ogóle tam nie była). Oczywiście Ostatnia Wieczerza już sama w sobie jest wystarczającym powodem, aby odwiedzić Mediolan, kto wie, czy nie najważniejszym, ale żeby wyrobić sobie zdanie o mieście dobrze byłoby poznać je nieco lepiej, choćby powierzchownie. No to poznałam troszeczkę podczas trzech dni pobytu. 
Pierro della Francesca w Pinakotece

I napiszę tak, jest tam wiele ciekawych miejsc do obejrzenia, ale miasto jako całość (podobnie jak Berlin) nie skradło mojego serca. Myślę, że wrócę, bo nie udało się obejrzeć Piety Michała Anioła w Zamku Sforzów (tegorocznego celu wizyty w M. poza Pinakoteką). Okazało się, że w dniach mojego pobytu w Mediolanie Pieta akurat była niedostępna do oglądania. Kolejnym etapem była Dolina Aosty, z punktem noclegowym u rodziny w Saint Vincent. I tu po raz kolejny delektowałam się urokami malutkiego miasteczka w Alpach z widokiem na Mont Blanc. Co więcej udało się nam wjechać na punkt widokowy i to przy wyśmienitej słonecznej pogodzie, pięknej z doskonałą widocznością. Ubrana na cebulkę (na szczycie miało być grubo poniżej zera) podczas zjazdu na pierwszy poziom rozbierałam się z kolejnych warstw odzieży, aby do samochodu wsiadać już ubraną wiosennie. 
Monte Bianco

 Przy okazji pobytu u wujostwa odwiedziłyśmy Aostę oraz Castello Issogne (pięknie ozdobiony freskami średniowieczny zamek). Ostatnia w tym roku dalsza podróż (a zarazem pierwsza w przyszłym roku) dopiero przede mną. I będą to znowu Włochy, gdzie poza doskonale mi znanymi Rzymem i Florencją odwiedzę po raz pierwszy Arezzo. Jak wielokrotnie wspominałam coraz bardziej podobają mi się mniejsze miejscowości, gdzie nie jest tak tłoczno, jak w dużych metropoliach. Te duże miasta będę odwiedzać nadal głównie z powodu niezwykle bogatych galerii malarskich, ale te małe są dla nich dobrą alternatywą na krótki wypoczynek. 
Podróży bliższych było nieco więcej i podczas kilku z nich miałam przemiłe towarzystwo. Rok zaczęłam od styczniowej wyprawy do Warszawy. Pojechałyśmy z Beatą, a naszym celem nie była Warszawa, jako taka, a raczej Konstancin i tamtejsza galeria z wystawą Mojżesza Kislinga. Villa La Fleur była w tym roku odwiedzona przeze mnie trzykrotnie 😊 co wywołuje ogromny uśmiech na twarzy, bo zawsze sprawiają mi te odwiedziny wielką radość. Obcowanie ze sztuką tego rodzaju to dla mnie przyjemność, miło jest oglądać rzeczy piękne. 
Boticelli MNW

Oczywiście będąc w Warszawie zawsze wykorzystuję okazję do odwiedzenia zarówno tamtejszych galerii jak i teatrów. W lutym byłam już sama w Krakowie, mieście, które muszę odwiedzić przynajmniej raz w roku. Oczywiście Kraków via Warszawa, aby skrócić długą podróż i zahaczyć w stolicy o teatr. W Krakowie było bardzo mroźno i tłoczno, bo to okres szkolnych ferii, o czym zapomniałam. Nie przeszkadzało to jednak w przyjemnym spędzeniu czasu o poranku na Wawelu, wieczorami w teatrze, a w ciągu dnia w Muzeum Witraży, na Kazimierzu czy Muzeum Wyspiańskiego. 

Najczęściej odwiedzanym przeze mnie miastem jest Warszawa, która zaczyna mnie męczyć swą wielkomiejskością, zatłoczoną komunikacją, korkami na drogach i brakiem miejsc w kawiarniach. Czy uwierzycie, że podczas ostatniej wizyty w środku tygodnia o godzinie 13 w dwóch kawiarniach nie znalazłam ani jednego wolnego stoliczka, na szczęście znalazłam go w trzeciej, której specjalnością był serniczek baskijski, co osłodziło mi wcześniejsze rozczarowanie.
Krakowski Kazimierz

Warszawa ma jednak zalety, po pierwsze jest najbliżej położonym od Gdańska miasta, które oferuje aż tyle atrakcji kulturalnych, jest miastem wypadowym do odwiedzin Konstancina-Jeziornej (z jego galerią sztuki) i często bywa etapem w dłuższej podróży. Trzeci już pobyt w Warszawie w maju był ponownie miejscem wypadowym dla odwiedzin Konstancina. Tym razem byłyśmy z Magdą, którą zachwycił musical Wicked w Romie i ponowna wizyta w Konstancinie. 
Gmach BUW z ogrodami na dachu Warszawa


Miałyśmy szczęście, bo spora część obrazów Kislinga była nadal prezentowana, a dodatkowo na zachętę do kolejnych odwiedzin sporo było dzieł Bolesława Biegasa. W moim przypadku zachęta zadziałała. Miałam już sobie zrobić przerwę w odwiedzaniu konstancińskiej galerii, ale słysząc o kolejnej wystawie nie umiałam się powstrzymać (byłam na niej w grudniu). Oczywiście, jak to my nie mogłyśmy sobie odmówić ponownej wizyty w Muzeum Narodowym. Magda obejrzała zbiory sztuki średniowiecznej, a ja poszłam oglądać zbiory europejskie (z Botticellim na czele) i przepiękne płytki z Limogenes, zajrzałam też do zbiorów malarzy młodopolskich. Magda towarzyszyła mi także w podróży do Wrocławia w czerwcu. Tam spotkałyśmy się z Bee i ardiolą. Było to przemiłe spotkanie czterech blogerek. Fajnie spotkać osoby, które mają podobne zainteresowania (poza pisaniem wszystkie lubimy kulturę i sztukę). Poza tym miałam możliwość pokazania Magdzie „mojego” Wrocławia. Byłam tu po raz kolejny i po raz kolejny pokazywałam go innym (teraz ja, jak kiedyś Bee- robiłam za przewodniczkę). Oczywiście Wrocław ma wiele atrakcji, ale zgadzam się z moją mamą chrzestną, że najbardziej odpowiada mi jego ciekawa architektura i to, że ma tak dużo miejsc zielonych (od pierwszych wizyt za każdym razem odwiedzam Ogród botaniczny i Park Szczytnicki z Ogródkiem Japońskim). Ponieważ byłam z Magdą, która sztukę malarską kocha jak ja mogłyśmy sobie pozwolić na kolejną wizytę w Muzeum Narodowym. 
Ostrów Tumski Wrocław

W czasie kiedy Magda zwiedzała Panoramę Racławicką (na której ja byłam już dwukrotnie) odwiedziłam Muzeum Arcykatedralne, aby obejrzeć oryginał Madonny pod jodłami Cranacha. Okazało się jednak, że Muzeum w tym czasie wystawiało kopię obrazu (z sobie znanych powodów). Moje rozczarowanie było spore. Lipiec i sierpień to okres wakacji od podróży - za ciepło i za tłoczno dla mnie, pozostawiam ten czas ludziom aktywnym zawodowo, dzieciom i młodzieży, a ja nadrabiam czytelnicze zaległości. Jeszcze pod koniec czerwca wybrałam się na jednodniową wycieczkę busem zatytułowaną szlakiem Lęborskich dworków. Niestety przed wycieczką nie otrzymałam informacji o programie (wycieczkę rezerwowali moi przyjaciele, którzy też nie znali jej celu). Był to jeden wielki niewypał, jak dla mnie siedem godzin w busiku z przerwami na jakieś w sumie dwie i pół godzinny łącznych przystanków po drodze, z których największą atrakcją był obiad w odrestaurowanym starym dworku, dziś przeznaczonym na miejsce rodzinnych ceremonii, czy zawodowe eventy. Z podróży przywiozłam dwie pamiątki- duży słoik miodu i kleszcza w łydce. We wrześniu wybrałam się na jednodniową wycieczkę do Pelplina i zwiedzałam tamtejszą katedrę oraz muzeum katedralne z Biblią Gutenberga; w katedrze nie było zbyt wielu zwiedzających, a w muzeum byłam całkiem sama. 
Katedra Pelplińska

Następne dwa wypady do Gniezna i do Poznania, a następnie Warszawy i Lublina odbyłam sama. Wycieczka do Lublina była nieplanowana wcześniej. Kiedy usłyszałam, że Beata wybiera się na wystawę malarstwa kobiecego na Zamku pozazdrościłam jej i nie mogłam pozwolić, aby mnie owa wystawa przeszła pod nosem, a kiedy jeszcze wyczytałam, że pan Englert reżyseruje Żar Maraia w Teatrze Polonia natychmiast zarezerwowałam bilety. 
Portret młodej kobiety z papierosem Zofia Stryjeńska wystawa Co babie do pędzla Lublin

Alicja Halicka autoportret 1910 (j.w)

W październiku wybrałyśmy się z Magdą do Grudziądza, gdzie odkrywałyśmy uroki ceglanej architektury i uliczki Kolorowej, która okazała się najczęściej fotografowanym fragmentem miasta (z uwagi i na kolorowe parasolki i na mnóstwo zieleni, a także różne elementy dekoracyjne w postaci dyni, instrumentów muzycznych, skrzatów, żab itp.). 
Ulica Kolorowa Grudziądz

W listopadzie ponownie byłam w Poznaniu – tym razem na corocznym (od kilku lat organizowanym przeglądzie utworów musicalowych wystawianych w ciągu roku w całej Polsce). W grudniu byłam na wspomnianej już wystawie Bolesława Biegasa w Konstancinie via Warszawa, o której to wystawie może uda mi się napisać coś w styczniu. 
Biegas Taniec wiatru 1927-1928 wystawa Villa La Fleur grudzień 2025

Muzycznie – rok temu czułam w tej dziedzinie spory niedosyt (trzy musicale i jedna opera. Nie pisałam nic o koncertach, chyba zapomniałam). W tym roku było zdecydowanie lepiej (sześć musicali; z czego trzy w rodzimym gdyńskim teatrze Baduszkowej i wszystkie trzy w reż. Kościelniaka, co zawsze mnie bardzo śmieszy, kiedy przypomnę sobie z jaką niechęcią wyrażałam się na temat Lalki tego reżysera. Lalki, którą tym razem obejrzałam po raz drugi (nadal nie zaliczę jej do musicali, które chciałabym oglądać wiąż i wciąż, ale obejrzałam bez wstrętu). Wiedźmin i Chłopi każde w zupełnie innym stylu, ale każde interesujące; Wiedźmin dla zwolenników nowych rozwiązań w teatrze z trzema bardzo ciekawymi utworami muzycznymi (szkoda, że tak niewiele) i świetnymi pomysłami scenograficznymi, kostiumowymi, choreografią i Chłopi dla wielbicieli bardziej tradycyjnego teatru musicalowego z fantastyczną Karoliną Trębacz w roli Jagny. Tą samą która dała czadu na przeglądzie musicalowym w Poznaniu, była tam największą gwiazdą. Kolejne musicale to wspomniany wyżej Wicked w warszawskiej Romie, Cabaret w Teatrze Muzycznym w Poznaniu (ten niestety nie wpasował się w moją estetykę, nie spodobała mi się ani kostiumografia, ani wykonanie i co zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu wyszłam w połowie przedstawienia) oraz bardzo ciekawie zrobiona Piplaja (rzecz o Stefanii Grodzieńskiej w warszawskiej Syrenie). O przeglądzie musicalowym wspominałam wyżej. Poza tym były koncerty Edyty Gepert, Piwnicy pod baranami, Alicji Majewskiej, musicalowy Brodway. A zatem muzycznie jest nieźle.
Piwnica pod baranami-koncert w Filharmonii Bałyckiej

Teatralnie
w porównaniu z rokiem poprzednim (pięć spektakli) nastąpił znaczny progres; udało mi się obejrzeć 13 spektakli. Pisałam o Żarze w Teatrze Polonia i niewątpliwie zaliczam go do jednej z najlepiej zagranych sztuk, jakie oglądałam w życiu. Nie mniej większość oglądanych spektakli była co najmniej dobra, wyróżnię jednak kilka Kopenhaga – kameralne spotkanie dwójki naukowców fizyków jądrowych, wcześniej przyjaciół, którzy podczas wojny musieli stanąć po dwóch stronach i podejmować niezwykle istotne decyzje bardzo obciążające psychicznie, a to co na pierwszy rzut oka wydawało się jedynie słuszną drogą,  po poznaniu argumentacji drugiej strony okazuje się wcale nie było tak czarno - białe. Spektakl zmuszający do myślenia, stawiający trudne pytania, na które żadna z odpowiedzi nie jest właściwa do końca. Bardzo mi się ta sztuka podobała, podobnie jak gra aktorska. Spektakl wystawiał Teatr Miejski w Gdyni. Po obejrzeniu trzech przedstawień tego teatru wyrobiłam sobie o nim dobrą opinię, teatru, który nie stosuje udziwnień, nie chce szokować, ale szuka ciekawych pomysłów i dobrze im to wychodzi  (oglądałam tam także Dziady oraz Jądro ciemności). Bardzo ciekawe przedstawienia oglądałam w krakowskim teatrze Stu; Biesy (grane od dziesięciu lat obchodziły swój jubileusz. Pamiętam, iż oglądałam je jeszcze w pierwszej obsadzie i wyszłam z teatru zachwycona) oraz Tartuffe czyli oszust (sztuka na której ubawiłam się setnie). Na obu krakowskich przedstawieniach zaskoczyła mnie przewaga młodych widzów. Około dziewięćdziesiąt procent widowni nie przekroczyło lat dwudziestu, a to naprawdę napawa optymizmem. Nie wszyscy młodzi ludzi zajmują się rolowaniem telefonów i spędzaniem czasu na lajkowaniu postów na fb czy hejtowaniu. O ile rozumiem obecność młodzieży na Tartuffe o tyle Biesy są sztuką trudną, wymagającą i długą (ponad trzy i pół godziny). 
Plakat z przedstawienia

Bardzo dobrze też bawiłam się na My way – monodram Krystyny Jandy (było i śmiesznie i smutnie, i refleksyjnie i nostalgicznie. No i kobieta lat 70 całe przedstawienie w pozycji stojącej na wysokich szpilkach na scenie. No jestem pod wrażeniem. Ogromnym popisem gry aktorskiej był również Kochany, mój najukochańszy (teksty Myśliwskiego) wykonanie Grażyna Barszczewska w Teatrze Polskim (przy skromnym udziale Andrzeja Seweryna). Pozostałe tytuły to Fredro jubileuszowy oraz Sonata jesienna w Narodowym w Warszawie, Faust, Brytanik i Memling czyli wizja końca świata w gdańskim teatrze Wybrzeże. Ostatnie przedstawienie jest bardzo malarskie, scenografia w wielu miejscach nawiązuje do znanych obrazów, sztuka nieco groteskowa, trochę jakby w stylu Monty Pytona (za którym nie przepadam, ale to przedstawienie mi się podobało. Nie będę nawet wydziwiać na goliznę (co często mi przeszkadza w dzisiejszym teatrze, no ale w ubraniu na Sądzie Ostatecznym to jakby nie uchodzi). 
Kisling Olga Duvivier 1942 Konstanin Villa La fleur

Malarsko było fantastycznie, cudownie i bosko podobnie, jak rok temu. Nie wyliczę tu wszystkich wystaw, w których uczestniczyłam (zaczynając od wystawy Kislinga w Konstancinie i kończąc na Biegasie w Konstancinie rok zamknął się klamrą, a pomiędzy były wystawy w Warszawie, Krakowie, Berlinie, Dreźnie, Mediolanie, Poznaniu, Lublinie, Wrocławiu, Gdańsku. O paru jeszcze wciąż mam nadzieję, że uda mi się choćby wspomnieć. 
Posiłek przed seansem filmowym

Towarzysko
– nadal aktywnie uczestniczę w spotkaniach naszego kółka kinomaniaczek, spotykam się z dziewczynami z byłej roboty (i tymi już szczęśliwymi i tymi, które jeszcze muszą trochę poczekać), ponadto z Magdą, Asią, Beatą, Gosią widujemy staramy się widywać przynajmniej raz w miesiącu i czasami ustalenie dogodnego terminu nastręcza sporo trudności, bowiem terminarze mamy dość mocno wypełnione. Wykłady - nadal uczestniczę w wykładach na temat sztuki (najczęściej właśnie Memlingowskich).
Seniorki albo starszaki na 6 spotkaniu 

Zdrowotnie – nic sobie w tym roku nie złamałam, poza połamanymi okularami podczas upadku, przy którym nabiłam guza a wokół oka wielką śliwę, która schodzi już trzeci tydzień. Rehabilitacja szczęki która miała zlikwidować klikanie w uszach wydrenowała kieszeń (jest to chyba jedna z droższych rehabilitacji) a efektu nie przyniosła. Ale życzyłam sobie, aby w tym roku nie unieruchomiła mnie żadna infekcja i życzenie moje się spełniło. W zasadzie nie chorowałam, choć z służbą zdrowia nie uniknęłam spotkań. Książkowo - obiecywałam sobie zapisywanie przynajmniej tytułów przeczytanych książek, na obietnicach się skończyło. Tak więc znowu nie mogę podeprzeć się bardziej szczegółowymi danymi, myślę, że przeczytałam mniej więcej podobną ilość książek, jak rok temu (około czterdziestu), ale doszły do tego audiobooki, których wysłuchałam pewnie drugie tyle. Cieszy mnie to, że udaje mi się skupić na słuchaniu, muszę co prawda zająć ręce jakimiś gierkami internetowymi ale dzięki temu poznaję dużo więcej interesującej literatury. Chyba największe audiobookowe odkrycie to był Faraon Prusa. Zawsze mi się wydawało, że to nudna książka, filmu nie oglądałam, bo nie lubię pana Zelnika (ten typ męski mi się nie podoba) i nie pomyślałam, aby się z powieścią zapoznać, a niesie tak uniwersalne treści dotyczące mechanizmów władania ludem – aktualne w starożytnym Egipcie, aktualne i dzisiaj i to, że najlepsze chęci i zapał bez wsparcia doświadczeniem i mądrością nic nie zdziałają. Choć jak patrzę na niektórych polityków to najgorsze zapędy mimo braku doświadczenia mogą wiele złego uczynić. 
A zatem podsumowując ten rok był on niezwykle udany pod każdym względem, jeśli idzie o kulturę i sztukę i nawet zdrowotnie całkiem niezły, oby tak dalej i oby nadal się chciało to wszystko robić. A Wam życzę, abyście realizowali swoje plany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).