Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 30 lipca 2013

Paryż. Śladami pisarzy Jean Paul Caracalla



Podróże, a zwłaszcza podróże śladami ulubionych pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy są  tym, co guciamale lubią najbardziej. Dlatego, kiedy tylko usłyszałam o tej książeczce wiedziałam, że prędzej, czy później wpadnie w moje ręce.
Autor wziął sobie za motto zdanie Leona-Paula Fargue`a „Od lat marzę, żeby napisać plan Paryża dla przechodniów, którzy mają dość czasu, aby błądzić i którzy kochają Paryż” i podjął próbę stworzenia literackiej mapy Paryża podążając śladami takich pisarzy jak np.: Chateabriandt, Sthendal, Balzac, Flaubert, Proust, Hugo, czy Simenon. Jeden z rozdziałów poświęcił zamieszkującym miasto nad Sekwaną amerykanom; poznajemy w nim paryskie ścieżki Sylwii Beach, Jameysa Joyca, Ernesta Hemingwaya, Scotta Fitzgeralda, Henrego Millera, Gertrudy Stein. 

Pierwsze konkluzja, jaka nasunęła mi się w czasie lektury to ogromna  ruchliwość pisarzy, którzy zmieniali mieszkania; zarówno własne, jak wynajmowane, a także te, w których byli jedynie gośćmi niczym rękawiczki.
Tym sposobem niewielka objętościowo książeczka zawiera całą masę adresów; z tym, że niektóre z nich mają dla twórczości i życia pisarzy większe znaczenie, inne są zaledwie miejscami, przez które przemknęli. I tu pojawia się pierwszy zarzut wobec książki. Autor starał się w tę małą książeczkę „upchnąć” tyle adresów, ile się da, a to w połączeniu z dużą ilością obcobrzmiących nazwisk przyjaciół, znajomych, kochanek, wrogów, krewnych powoduje, iż książki mimo niewielkiej objętości nie da się przeczytać od deski do deski w jeden wieczór. W każdym razie ja nie dałam rady.

Plusy:
-duża ilość informacji dotycząca kilkunastu pisarzy, wśród których każdy znajdzie tego, który może go zainteresować,
- bibliografia (odesłanie do źródeł, w tym sporo polskojęzycznych),
- końcowe zreasumowanie; czyli podanie najważniejszych adresów związanych z bohaterami.
Podziękowania należą się też tłumaczce, dzięki której otrzymujemy sporo informacji z przypisów. Książkę tłumaczyła pani Zuzanna Apiecionek.

Minusy;
- zasadniczy i najważniejszy - brak mapek. Jeśli książka miała zostać czymś na kształt literackiej mapy Paryża to brak mapek z zaznaczonymi uliczkami jest dużą jej wadą. Przyznaję, iż sama czytałam z mapą pod ręką, a i tak ciężko było mi zlokalizować wiele ulic, czy uliczek. Poza tym, zarówno z powodu częstej zmiany adresów pisarzy, jak też podawania ogromnej ilości adresów zaledwie pośrednio związanych z bohaterami książki dość uciążliwym było błądzenie palcem po mapie.
- brak paru zdań na temat każdego z bohaterów; być może wielu czytelników zna takie nazwiska jak Daudet, Fargue, Cendrars, ja przyznaję - słyszałam je po raz pierwszy,
- chaos (brak myśli przewodniej); w niektórych rozdziałach, kiedy związki pisarza z miastem były dość nikłe, autor skakał po życiorysie, w taki sposób, aby podać jak najwięcej szczegółów związanych z miastem; często mało istotnych, byle tylko można je zlokalizować na paryskim bruku (tu ktoś wypił kawę, tam odwiedzał kogoś, tu się przechadzał).
-  książkę odebrałam, jako literacki misz – masz, w którym informacje ważne i ciekawe przeplatają się z nieistotnymi i nieprzydatnymi.
- wtórność – czytając rozdział o Balzaku miałam wrażenie, jakbym czytała biografię autorstwa Zweiga, którą autor wymienia zresztą w bibliografii.

Generalnie książka jest napisana nierówno, są rozdziały, które ciekawią (mnie spodobały się rozdziały dotyczące Prousta, Hugo czy Simenona, a także amerykanów w Paryżu), a są i takie, które nudzą (mnie znudziły rozdziały dotyczące Flauberta czy Sthendala).
Myślę, że inaczej odbiorą książkę osoby, które lepiej ode mnie znają rozkład paryskich uliczek, a także historię literatury. Moich oczekiwań książka nie spełniła. Choć muszę przyznać, iż parę ciekawych informacji i kilka adresów do sprawdzenia sobie wynotowałam (i mam nadzieję, że na jesieni zdam relację ze sposobu wykorzystania tychże notatek). 
A kolejną zaletą książki było rozbudzenie ciekawości osobami Marcela Prousta oraz Sylwii Beach.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Hugo na dobry początek tygodnia, czyli przygotowania do podróży ciąg dalszy.


Jeżeli chce się żyć spokojnie we Francji należy "zachowywać pozory", w Anglii trzeba być "bez zarzutu". Być bez zarzutu, tzn. przestrzegać mnóstwa zwyczajów, począwszy od należytego święcenia niedzieli, a skończywszy na dobrze włożonym halsztuku. "Nie zasługiwać na wytykanie palcem"-oto jeszcze jedno straszne prawo. 
Cytat z książki Pracownicy morza, wydanie PIW, rok 1955 - str. 143.
Nie wiem, jak te spostrzeżenia z XIX wiecznej Anglii przekładają się na współczesność, w każdym razie pocieszam się, iż w Anglii gościć będę w dni powszednie, więc może uda mi się pozostać bez zarzutu. Postaram się też przywdziać halsztuk, choć to raczej rodzaj męskiej ozdoby. No i postaram się, aby nie wytykano mnie palcami.

źródło zdjęcia
Ludwig van Beethoven w halsztuku










poniedziałek, 22 lipca 2013

A wszystkiemu winna jest kobieta? Hugo na dobry początek tygodnia


Zakonnik zadyszany, zatrzymał się jeszcze na chwilę. Następnie ciągnął dalej: — Na wpół już oczarowany, starałem się uczepić czegoś, ochronić się od upadku. Przypomniałem sobie sidła, jakie szatan nastawiał na mnie. Istota znajdująca się przed memi oczami miała tę piękność nadludzką, którą tylko niebo lub piekło dać może. Nie była to bowiem zwyczajna dziewczyna, zlepiona z garści ziemi i oświecona wewnątrz drżącym promieniem duszy kobiecej. Był to anioł! Ale z ciemności i z ognia, nie ze światła. W chwili kiedy te myśli snuły się po mej głowie, spostrzegłem przy tobie kozę, zwierzę szatańskie, które na mnie z uśmiechem spoglądało. Słońce południa czyniło jej rogi podobnemi do języków ognistych. Wtedy domyśliłem się matni szatańskiej i nie wątpiłem, że przyszłaś z piekła, aby mię zgubić. W tom wierzył.
Tutaj zakonnik wpatrzył się w uwięzioną i dodał zimno:
— W to wierzę jeszcze... Urok wszakże działał powoli; taniec twej kręcił mi się w głowie; czułem, że tajemniczy czar spełniał się we mnie. Wszystko, co powinno było czuwać w mej duszy, zasypiało i podobnie jak ci, co umierają w śniegu, znajdywałem dziwną rozkosz w, tym śnie. Nagle zaczęłaś śpiewać. Cóż ja nędzny miałem robić? Śpiew twej był jeszcze śliczniejszym od twego tańca. Chciałem uciec. Niepodobna. Byłem przybity, wszczepiony w posadzkę. Zdawało się mi, że marmur jej dochodzi mi aż do kolan. Trzeba było zostać do końca. Nogi miałem zimne jak lód, w głowie się gotowało. Nareszcie, być może przez litość dla mnie, przestałaś śpiewać, niknęłaś. Odblask olśniewającego widzenia, echo czarującej muzyki oddaliły się zwolna od mego wzroku i słuchu. Wtedy upadłem we framudze okna sztywniejszy i słabszy od zwalonego posągu. Nieszporne dzwony mnie obudziły: ale, niestety! było we mnie coś złamanego, co nie chciało się podnieść, coś nowego od czego uciec nie mogłem.
Fragment pochodzi z książki Katedra Marii Panny w Paryżu  

Celibat – będący dobrowolnym zrezygnowaniem z zawierania związków małżeńskich oraz uprawiania seksu został prawnie usankcjonowany w religii katolickiej w XI wieku za pontyfikatu papieża Grzegorza VII.
źródło zdjęcia 


Wczoraj obejrzałam film Dzwonnik z Notre Dame z 1997 r. z Salmą Hayek w roli Esmeraldy. I choć spłakałam się okrutnie to niestety poza zarysem fabuły ekranizacja nie ma nic wspólnego z prozą Hugo.  
A oczywiście najpiękniejsze Notre Dame oglądałam w wersji muzycznej.

niedziela, 21 lipca 2013

Matka Joanna od aniołów Jarosław Iwaszkiewicz



Wydawnictwo Znak, Kraków 2009 r., ilość stron 163. (seria 50 książek na 50-lecie Znaku)
Miłość jest na dnie wszystkiego, co się w świecie dzieje.
Matka Joanna od aniołów to książka, którą chciałam przeczytać od zawsze, a wszystko za sprawą tytułu. Przyciąga, intryguje, budzi skojarzenia. Aż dziw, że przeczytałam ją dopiero teraz. 
Matka Joanna od Aniołów to powstałe w 1942 roku opowiadanie nawiązujące do przypadku opętania w XVII wiecznym francuskim mieście Loudun. Podobnie brzmiące; nazwa miasta, nazwiska bohaterów, a także samo zdarzenie. 
Do małej mieściny na kresach wschodnich XVII wiecznej Rzeczypospolitej (Ludynia), gdzie opętana przez diabły została grupa mniszek z klasztoru Urszulanek, przyjeżdża jezuicki egzorcysta, ksiądz Suryn. Akcja dzieje się jesienią, co nadaje klimatowi opowiadania szczególnie mroczny i tajemniczy charakter.
Opowiadanie pełne jest niedomówień. Czy księdzu uda się wypędzić diabły z opętanej duszy Matki Przełożonej i czy tak naprawdę Matka Joanna od Aniołów wraz z podopiecznymi została opętana siłami nieczystymi to zasadnicze, choć nie jedyne pytania, na jakie natrafia czytelnik podczas lektury.
Na pewno można odczytywać je na wiele sposobów.
Opowiadanie dotyka odwiecznego tematu dobra i zła, ich genezy. „Dusza ludzka nie ma kształtu szklanki. Podobna jest raczej do włoskiego orzecha, tyle tam kawałków, części, zakamarków, zagłębień. I jeżeli diabeł, uchodząc z duszy ludzkiej, zostawi w głębinie samej w oddalonej jakiejś cząstce duszy choć krople swojego diabelstwa, to kropla ta zepsowa wlewającą się miłość bożą, jak kropla inkaustu psuje cały kielich wina. Ksiądz Suryn obok tego światła spostrzegał mimo wszystko małą, ciemną przestrzeń garnącą się do dna jego istoty, małą, czarną komórkę — na wskroś różną od tego światła, od tej jasności bożej — małe, ale osobne miejsce, gdzie skurczone i schowane, prawdziwie jednak obecne, przebywało zło. I w miarę jak modlitwa się przedłużała, z owego małego jądra ciemności poczynały się rozwijać jakieś macki czarne i giętkie, rozplątywały się z węzłów i gruzłów i coraz bardziej odsuwały światło Jezusowe. Cały czarny kompleks powiększał się coraz bardziej — i nagle ksiądz Suryn spostrzegał oczami ciała prawie, oczami wyobraźni całą okazałość i całą potęgę zła. I świat cały rozdwajał się przed nim na światło i mrok, na jasność i ciemność”  Zło, siedzi w każdym człowieku i może równie nagle pojawić się w nim, jak i zniknąć. Opanowuje duszę człowieka pod wpływem jakiegoś impulsu, albo też narasta latami. Opanowuje duszę Joanny, córki księcia zubożałego rodu, który „siedzi w błotach smoleńskich i nikt o nim nie wie”, a ona "uwięziona" w klasztorze, ma ambicje zostać „kimś więcej" niż tylko zwykłą zakonnicą.

O gdybyś ty mnie uczynił świętą! To jest jedyna tęsknota! Ale ty mnie chcesz upodobnić do tysięcy, tysięcy ludzi, jacy błądzą bez celu po świecie! Chcesz mnie uczynić taką samą zakonnicą - jak ojciec mój chciał mnie uczynić córką, matką, żoną (...)….jeżeli nie można być świętą, to lepiej już być potępioną.. Joanna osoba o skłonnościach aktorskich potrzebuje publiki i zainteresowania.
Interesująca jest również postać księdza Suryna; nieznającego świata jezuity, którego ścisłe trzymanie się reguł życia klasztornego, nienaganna postawa, otoczka człowieka niemal „świętego” nie są w stanie zastąpić braku wiary(?) czy może powołania(?). To właśnie uciekanie od życia doczesnego w bezpieczne odizolowanie, z dala od pokus i z dala od problemów codzienności, to poczucie wyższości wydają mi się oznaką braku szczerej wiary, jaką prezentuje dla przykładu ksiądz Brym. Tymczasem spotkanie z kobietą potrafiącą doskonale manipulować ludźmi (do tego kobietą, która budzi w nim uczucia nie koniecznie duchowe) wyzwala w nim ów pierwiastek zła, który na dnie każdego drzemie.
I pojawia się pytanie, czy gdyby nie wybór takiej właśnie drogi życiowej losy Suryna potoczyłyby się tak, jak się potoczyły. Czy to spotkanie z Joanną, (które uświadomiło mu, iż wybrał być może niewłaściwą drogę) wywołałoby „diabły” (czytaj zło), gdyby Suryn nie był zakonnikiem.
Opowiadanie odczytuję, jako opowiedzenie się autora nie tylko przeciwko celibatowi, a też przeciwko życiu w zakonie, które dla wielu osób jest życiem wbrew naturze.
 "To nie są może demony, to może tylko brak aniołów?" - jak mówi reb Isze.
"Anioł odleciał od matki Joanny i oto została sama z sobą. Może to tylko własna natura człowieka?"  
W opowiadaniu jest więcej ciekawych postaci, oczywiście mnie zaciekawiła moja imienniczka; jedyna nieopętana diabłem siostrzyczka, którą obdarzyłam sympatią nie za jej świętość, a za jej  słabości, które są przecież tak ludzkie. 
Ponieważ opowiadanie powstało podczas wojny to należałoby je odczytywać także, jako opowiedzenie się przeciwko złu, które z pozoru wygląda niewinnie a nawet czasami przybiera szatę świętości.
Wydaje mi się, że właśnie ta wielość możliwości interpretacyjnych to największa zaleta opowiadania.
Język stylizowany na siedemnastowieczny, zawiera sporo archaizmów, co powodowało pewne zwolnienie tempa czytania.. Reasumując - cieszę się, że w końcu książkę przeczytałam. 
Moja ocena 4,5/6 
Zaliczyłam Iwaszkiewicza do klasyki i naszły mnie wątpliwości, czy słusznie? 

poniedziałek, 15 lipca 2013

O tęsknocie, czyli Wiktor Hugo na dobry początek tygodnia

Dopóki człowiek chodzi po rodzinnej ziemi, wydaje mu się, że ulice są mu obojętne, że okna, dachy, bramy nic go nie obchodzą, że mury są mu obce, że drzewa to zwykłe, pierwsze lepsze drzewa, że domy, do których nie wchodzi, nie są mu potrzebne, że bruk, po którym stąpa, to tylko kamienie. Kiedy jednak opuści ojczyste strony, widzi, jak drogie są mu tamte ulice, jak brakuje mu tamtych dachów, tamtych okien, tamtych bram, jak potrzebne mu są tamte mury i jak ukochał tamte drzewa; i widzi, że do tamtych domów, do których nie wchodził, wstępował codziennie i że swe trzewia, krew i serce zostawił na tamtym bruku. Miejsca, których nie widzi i może już nigdy nie zobaczy, a które żyją we wspomnieniu, nabierają bolesnego czaru, powracają wciąż przed oczy z melancholią zjawy, ukazują mu świętą ziemię ojczystą i są — rzec można — obrazem samej Francji. Kocha je i wspomina takimi, jakie są, jakie niegdyś były, i uparcie nie chce w nich nic zmieniać, oblicze ojczyzny bowiem jest drogie jak twarz matki.



Wiktor Hugo pisał Nędzników na wygnaniu na wyspie Guernesey.


Chyba nie potrafię wyobrazić sobie tęsknoty wygnańca, jednakże wydaje się ona porównywalne z tęsknotą za dzieciństwem, młodością, za bliskimi, których nie ma, za tym, co minęło i już nie wróci. Dzisiaj moja tęsknota ma inny wymiar, dotyczy bowiem tego, co możliwe, a jedynie odległe w czasie. Tęsknię za wakacjami i za miejscami, które odwiedzę po raz wtóry.
Na zdjęciu autorka bloga pod koniec lat osiemdziesiątych (z tęsknoty za młodością)