Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 26 lutego 2017

Dymny. Życie z diabłami i aniołami. Monika Wąs

Książkę kupiłam na fali zainteresowania Piwnicą pod baranami, którą odkryłam dla siebie w zeszłym roku. Do dziś żałuję, że tak późno.
O Dymnym wiedziałam niewiele. Dlatego w sensie poznawczym lektura była bogatym źródłem informacji na temat osoby, którą nazywano Leonardem da Vinci czasów powojennych. Ci, którzy go znali,  twierdzili, iż gdyby tylko udało mu się skupić na jednej dziedzinie zainteresowań mógłby dokonać w niej bardzo dużo. Niestety podobnie jak renesansowy geniusz  parał się zbyt wieloma dziedzinami sztuki, żadnej nie oddając się na wyłączność. Pisanie krótkich form, współtworzenie scenariuszy, granie w filmie, występy kabaretowe, rysunki, fotografia, rękodzieło. Książka powstała z rozmów z przyjaciółmi i bliskimi, a także wertowania zasobów archiwalnych Filmoteki Narodowej, Akademii Sztuk Pięknych, zasobów radiowych a nawet IPN. 

Autorka wielokrotnie wspomina, iż pozyskane materiały, wiedza na temat Wieśka często sobie przeczą, ponieważ Wiesiek lubił kreować alternatywną rzeczywistość i tworzył różne wizje własnej biografii. Uwielbiał improwizować, lubił sytuacje niedookreślone, stąd ciężko wyodrębnić, która z opowiadanych przez niego, czy tych, którzy go dobrze znali, historii zdarzyła się naprawdę, a która została wymyślona. 
Czytając biografię przychodził mi na myśl film Wszystko na sprzedaż, w którym wszyscy wspominają nieobecnego aktora, a każde zdarzenie przedstawiane jest z różnych punktów  widzenia.  
Dymny był osobowością niezwykle bogatą i nieszablonową i niemal wszyscy wspominają go z podziwem i sympatią, choć niektórzy przyznają, iż obawiali się jego niepoczytalności, objawiającej się wybuchami agresji. Bywał awanturniczy i groźny, zwłaszcza po alkoholu, z którym miewał problemy. Miał jednak w sobie jakiś urok, który przyciągał do niego ciekawe osobowości powojennego świata kulturalnego i niezwykłe kobiety. 
Autorka przyjęła sobie za cel odnalezienie wszystkich wspomnień, każdego materiału i każdej opowieści o Dymnym i w książce zamieszcza je wszystkie wychodząc z założenia, że każda nawet wymyślona historyjka daje nam obraz niesamowitego człowieka. Być może przydałaby się pewna selekcja, ale rozumiem zamysł autorki.
Postać Dymnego obrosła dziś legendą, przy czym jest to legenda awanturnika i alkoholika, natomiast autorka poprzez dotarcie do przyjaciół, znajomych, rodziny przedstawia go także jako człowieka ciepłego, potrafiącego zatracić się w uczuciu, skromnego, bezkompromisowego, człowieka, który jak tlenu do życia potrzebował wolności i swobody. We wspomnieniach wielu osób pozostał właśnie taki. Pozostał też artystą. Dziś trudno byłoby nam wymienić choćby parę jego artystycznych dokonań; wiele jego dzieł spaliło się w pożarze, filmowe scenariusze były odrzucane, a twórczość kabaretowa żyje tylko we wspomnieniach jej uczestników i odbiorców. Sama nie miałam pojęcia, iż takie utwory, jak Czarne anioły, czy Konie apokalipsy są jego autorstwa. Autorka nie pomija też ciemnej strony jego osobowości. Powstaje portret wielowymiarowy; połączenie legendy z biografią. I mimo, iż autorka darzy swojego bohatera sympatią, to nie jest to obraz wyidealizowany.
Reasumując; ciekawa pozycja o niezwykle ciekawej osobie osadzona w powojennych realiach polityczno-historyczno- artystycznych. Jedyne czego mi zabrakło to stawiania własnych tez dotyczących portretu psychologicznego bohatera, jednak rozumiem, iż autorka wolała oprzeć się wyłącznie na materiale źródłowym. Ciekawym byłaby próba poszukania odpowiedzi, dlaczego był właśnie takim;człowiekiem, który budził sympatię, a jednocześnie odstręczał, którego się bano, ale i podziwiano. Wynik przeżyć wojennych, powojennej tułaczki, wychowania bez ojca, czy może jeszcze coś innego. Życiorys bohatera to gotowy materiał na scenariusz filmowy.
Przeczytane w ramach wyzwania u Anny (stosikowe losowanie)

Coraz rzadsza obecność w blogosferze to efekt pewnych zawirowań zdrowotnych, które mam nadzieję, dzięki rehabilitacji, staną się już niedługo przeszłością.

czwartek, 9 lutego 2017

Zazdrośni Sandor Marai

Mimo krótkiej formy (250 stron) Zazdrośni wymagają sporego skupienia, które jednak odpłaca czytelnikowi z nawiązką. 
Peter Garren porzuca intratną posadę i wraca w rodzime strony, aby razem z rodziną czuwać u łoża umierającego ojca. 
Dwie części opowieści to dwa odrębne światy. 
Świat nowoczesności reprezentowany przez bezdusznego Emmanuela, który daje ludziom wszystko poza poczuciem wolności. Jego pracownicy (a może raczej poddani?) żyją niczym w złotej klatce. Z pozoru nikogo się tutaj nie więzi, a jednak każdy czuje się zniewolony. Zapewne dlatego Peter od dawna marzy, aby wreszcie wygarnąć swemu pryncypałowi „wszystko”, a owo wszystko zawiera się w dwóch słowach „dosyć” i „odchodzę”. Rzecz dzieje się w latach trzydziestych ubiegłego wieku, co jednak nie ma większego znaczenia. Opis stosunków międzyludzkich ma wymiar uniwersalny i równie dobrze mogłyby to być czasy współczesne. Świat Emmanuela jest odhumanizowany, wszystko jest w nim sztuczne, a relacje pomiędzy ludźmi powierzchowne. Jest to świat pozbawiony korzeni, zawieszony w próżni. Emmanuel udziela się w organizacjach pacyfistycznych, a jednocześnie produkuje śmiercionośną broń i uczestniczy w wojnach. 
Emmanuel chciał być dobry, ale w ostatniej chwili zawsze drżała mu ręka; czasami dawał więcej niż wypadało, skutkiem czego, ten kogo obdarował, skonfundowany i urażony kłaniał się uniżenie, jak ktoś, kto czuje, że coś jest nie w porządku, że może pogardzają nim z jakiegoś powodu, albo zastawili na niego pułapkę. (Str.65) Emmanuel uważał, że ludzie są samotni z powodu braku różnych rzeczy, a „dobry kupiec wypełnia tę samotność przedmiotami użytku codziennego, luksusem, marzeniami i zobowiązaniami”. Tyle, że marzenia dla Emmanuela miały całkiem wymierny wymiar. W otoczeniu Emmanuela nikt nie mógł się czuć całkiem bezpiecznie. Nie odprawiał współpracowników bez powodu, starał się być sprawiedliwy, wybaczał pomyłki, hojnie nagradzał pomysły, a jednak bano się go niczym wypadku przy pracy. (str. 67) 
Świat rodzinnego domu/miasta Petera to świat końca pewnej cywilizacji reprezentowanej przez mieszczański układ wartości, w którym tradycja odgrywa bardzo ważną rolę. To ona scala ten świat, podobnie, jak nestor rodu; Gabor Garren, będący uosobieniem tych wartości. Cała rodzina zjeżdża do domu w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące wszystkich pytanie o przyszłość, które jak to u Maraia, nie ma wymiaru jednostkowego. 
Ojciec [Gabor Garren] wiedział o świecie, wysiadując w swoim pokoju, wiedział coś, czego nie wiedzieli inni, którzy kręcili się po giełdach, pracowali w zakładach chemicznych Emmanuela, w chłodniach, w fabrykach zbrojeniowych i krążyli na parkietach sal tanecznych. Ojciec wiedział o świecie coś osobistego i pewnego, coś, czego oni nie wiedzieli. Żył w małym świecie, w najwęższym kręgu; ale trwał w łączności z wielkim prawdziwym światem. (str.115).
Rodzina, w której wychował się Peter w mieście nazywana była rodziną artystów, choć nikt nie wiedział w jakiej dziedzinie sztuki specjalizowali się Garrenowie. Mieli sklep, w którym niczego nie sprzedawali, mieli też drukarnię muzyczną, ale nie po to, aby w niej drukować nuty.
…było coś uspokajającego i podniosłego w fakcie, że w mieście działa – a dokładniej, mogłaby działać, gdyby tego chciano i gdyby było na nią zapotrzebowanie – drukarnia nut. … Gabor Garren był bez wątpienia artystą, choć nie lubił czytać, szczególnie zaś czytać nut; sztukę karmił własnym sercem i nerwami, a nade wszystko był człowiekiem niemetodycznym. (Str.134)
Oba te światy są nieco odrealnione, nieco poetyckie i tajemnicze, choć nie brak w nich całkiem realistycznych opisów. Jakże pięknych i niezwykle obrazowych opisów. Drukarnię nut ojciec urządził przed ponad dwudziestu laty w dwóch obszernych pomieszczeniach parterowego skrzydła, pod łukowatymi sklepieniami stało kilka niskich szaf z orzechowego drewna, wypełnionych kolorowymi barwnikami chemicznymi, gładko wyszlifowanymi tablicami z kamienia i cyny, stalowymi dłutami i cennymi płytkami miedzianymi; były tu nawet pojedyncze egzemplarze dawnych nut, które zecer ustawiał w drewnianej ramce. (Str.190). 
Artyści tej epoki nie muszą tworzyć, wystarczy że istnieją, są niepokojącym zjawiskiem, czymś niezdefiniowanym, są tym, co poprzedza epokę człowieka o jednolitych pragnieniach. Dziełem Garrenów było ich życie. Cały świat tej rodziny jest także nierealny; trudno powiedzieć skąd wzięła się ich pozycja społeczna i ekonomiczna.
Autor często posługuje się metaforami, co w połączeniu z obrazowymi opisami tworzy niesamowity klimat. 
Największym atutem są niezwykle wyraziście przedstawione portrety członków rodu Garrenów. Mimo, iż każdy z nich przedstawiony został, jako człowiek niepozbawiony wad i dziwactw to budzą oni sympatię; staramy się ich zrozumieć, a nawet współczujemy. Bohaterowie są niejednoznaczni; Tamas, który pragnie na siebie zwrócić uwagą zamykając się w sobie, Albert odnajdujący w domu rodzinnym rzeczy będące własnością innych i wykorzystujący czas oczekiwania na śmierć ojca jako czas beztroskich wakacji, Anna pełna kompleksów samotna kobieta czekająca na miłość, czy Edgar uważający, iż należy mu się od życia wszystko, co najlepsze. I to wszystko połączone rodzinnym tabu, iż nie mówi się o wadach i ułomnościach w rodzinie. 
Zazdrośni są kolejną częścią cyklu Dzieła Garrenów, myślę jednak, iż można przeczytać książkę jako odrębną całość. Tak też było w moim przypadku.
Nie nazwałabym Zbuntowanych najlepszą książką Maraia, choć z opisu na okładce (o ile można mu wierzyć) sam autor uważał ich za swoje największe dokonanie, ale jest to książka godna polecenia, choćby z uwagi na piękny język Maraia (a może i tłumacza pani Teresy Worowskiej) oraz niezwykle ciekawe portrety bohaterów. 
Książka przeczytana w ramach stosikowego wyzwania u Anny.