Chyba przeczytałam
książkę w niewłaściwym momencie. Chyba spodziewałam się po niej czegoś innego.
A może po prostu jestem za bardzo zmęczona pracą, jej tempem, codziennością i
nadmiarem obowiązków. Oczekiwałam po
książce, pewnie niesłusznie, ale oczekiwania swoje budowałam na interpretacji
tytułu - pewnego rodzaju rozprawy na temat zmagania się człowieka z własnymi
ograniczeniami, ze starością, z zapomnieniem, z odchodzeniem i to nie przez
człowieka zwyczajnego, a przez człowieka obdarzonego wielkim ego, wszakże artystę,
czyli wrażliwca, a może nadwrażliwca. Tymczasem
książka jest raczej rodzajem monografii dotyczącej w takim samym stopniu, a
może nawet większym stopniu – Domu w Skolimowie, jak i jego mieszkańców. Ponad
połowa książki obejmuje historię budowy Domu Aktora Weterana, opis problemów biurokratycznych, ekonomicznych, kłopotów z
personelem, kwestii opieki medycznej, duszpasterskiej posługi, politycznych i
personalnych wojen podjazdowych w kierownictwie związku (ZASP). W tym wszystkim gdzieś
od czasu do czasu przemyka zagubiony, zapomniany; były Hamlet, Otello, Kordian,
solista baletu, primabalerina, diva operowa, albo zwyczajny inspicjent, III
Halabardnik, czy statysta. Może taki był celowy zabieg pisarza, aby mieszkańcy
domu stanowili zaledwie tło opowieści, byli jedynie nieistotnym wypełnieniem, wszakże
oni odejdą, Dom zostanie. A może trudno było namówić na szczerą wypowiedź
mieszkańców Domu zachodzącego słońca. Choć z drugiej strony autor sam pisze, że
chętnych na rozmowy nie brakowało. I chyba nie mogło być inaczej; artystyczna
dusza potrzebuje publiki, choćby jednoosobowej. To takie ludzkie, że chce się
przetrwać, choćby w pamięci potomnych, a parę linijek w książce daje choć
namiastkę, złudzenie nieśmiertelności. Tego właśnie od książki oczekiwałam;
rozmów z mieszkańcami domu; co czują dzisiaj, jak przygotowują się do tej
największej w życiu roli, jak widzą przeszłość i co jest dla nich ważne
dzisiaj. Odchodzenie, starzenie się, godzenie z fizycznymi i psychicznymi
ułomnościami to przecież także sztuka. Książka zawiera kilka szczerych i
bardzo wzruszających historii, jak choćby ta o reżyserze, który zamieszkał w
Skolimowie ze strachu przed samotnością, a został wykluczony z towarzystwa, czy
ta o tancerzu, którego rozpierała energia, a życie przykuło do balkonika. Jest
też parę ciekawych anegdotek, jednak jak dla mnie to trochę za mało. Z wielką
przyjemnością przeczytałam natomiast wypowiedź Andrzeja Łapickiego na temat
kondycji współczesnego teatru. Wypowiedź z którą zgadzam się w zupełności, a
której wyraz daję często opisując swoje wrażenia z oglądania spektakli
teatralnych.
Chociaż właśnie
uświadomiłam sobie, że być może autor nie miał o czym pisać, bowiem mieszkańców
Domu ogarnęła apatia, marazm, niechęć do działania, odizolowanie się, powolne
zasklepianie się w sobie, w odchodzeniu. Książka jest gorzką refleksją na temat
zaprzepaszczenia idei powstania Domu,
refleksją pełną goryczy, iż Skolimów utracił
swoją niezwykłość, rodzinną atmosferę,
że zabrakło poczucia więzi, chęci do
działania. Z jednej strony autor podkreśla rodzinną atmosferę odchodzenia, jaka towarzyszy każdemu pensjonariuszowi, a z drugiej strony wskazuje na marazm, niemożność poderwania
do działania, apatię mieszkańców domu, zamykanie się w sobie z lęku przed
nieuniknionym. Teraz dochodzę do wniosku, że tak mała ilość wspomnień na temat
pensjonariuszy domu to wyraz zmian, jakie nieubłaganie czyni czas zarówno w
ludzkiej pamięci, jak i sprawności intelektualnej oraz fizycznej. To bardzo smutna
książka. Rozwiewa ona też pewien mit, jakiego ofiarą przyznaję i ja sama
padłam. Mit Skolimowa będącego rajem dla odchodzących ze sceny aktorów.
Autor włożył sporo
pracy w zebranie pełnego katalogu mieszkańców Domu w Skolimowie. Z
powodów rodzinno-sentymentalnych (bywał tu od dzieciństwa, tu zakończyły życie
jego dwie ciotki, ojciec, macocha, z wieloma mieszkańcami się zaprzyjaźnił) przejawia
on niezwykle emocjonalny stosunek do tematu.
Muszę przyznać, iż nie
bardzo przypadł mi do gustu język, jakiego używa autor, trochę archaiczny.
Czasami musiałam czytać zdanie po kilka razy, aby zrozumieć jego sens. Ale to
mogę położyć na karb przepracowania ostatnich tygodni.
Książka bardzo ładnie
wydana, w twardej oprawie. Dodatkowym atutem są ciekawe czarno-białe fotografie
oraz indeks mieszkańców Domu w Skolimowie; niestety tylko tych, którzy odeszli. Autor
wyjaśnia powody braku indeksu żyjących mieszkańców Domu.
I jeszcze jedna uwaga.
Chyba nie nadążałam za autorem, bo wydawało mi się, iż raz używał narracji w
pierwszej osobie liczby pojedyncze;
Z Domem Aktora Weterana
mam więc do czynienia od lat przeszło trzydziestu. Odkąd zamieszkał tu mój
ojciec, przyjeżdżałem tu i nadal przyjeżdżam, jeśli jestem w Polsce kilka razy
w tygodniu. …
- innym razem w pierwszej
osoby liczby mnogiej
Zaznaczmy tu jeszcze,
że idea schroniska rodziła się (o jej narodzinach, wbrew chronologii piszemy
jednak nieco dalej) w czasach, gdy życie aktora nie było usłane płatkami róż.
Ale może to także
celowy zabieg, którego nie zrozumiałam.
Dla wyrobienia sobie pełniejszej opinii o książce podaję link do opinii u montgomerry, której książka bardzo się spodobała.