Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 23 października 2025

Żar w Teatrze Polonia i Tindaro przez warszawskim Sheratonem

zdjęcie ze strony Teatru Polonia

Żar w Teatrze Polonia
Rzadko piszę o teatralnych sztukach, bowiem moje kompetencje do pisania o nich są jeszcze mniejsze niż do pisania o książkach. Nie mniej skoro zdarza mi się często narzekać na poziom teatralnych przedstawień nie mogę choćby nie wspomnieć o sztuce, która zrobiła na mnie tak dobre wrażenie, że zaliczyłam ją do jednej z najlepszych przedstawień, jakie widziałam w życiu.



Kiedy tylko usłyszałam, że w Teatrze Polonia Jan Englert postanowił wyreżyserować powieść Maraia Żar - wiedziałam, że muszę spektakl obejrzeć. Żeby napisać o czym jest Żar posłużę się własnym cytatem z wpisu o książce; Gdzieś na uboczu czasu i historii do pałacu starego węgierskiego generała przyjeżdża przyjaciel z lat młodości. Spotykają się, aby zamknąć pewien etap przeszłości. Dokładnie w tym miejscu i w takim samym otoczeniu ponad czterdzieści lat temu widzieli się po raz ostatni. Dręczące latami wątpliwości dotyczące przyczyny zdarzeń sprzed niemal pół wieku poddane zostały drobiazgowej analizie. Dobiegający kresu dni stary generał ma tylko jedno zadanie do spełnienia; uzyskanie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Generał od dnia rozstania z przyjacielem wiódł monotonną egzystencję skupioną na oczekiwaniu.
Rolę generała gra Jan Englert. Odwiedzającym go przyjacielem z lat dzieciństwa i młodości jest Daniel Olbrychski. Epizodyczną rolę niani starego generała zagrała Maja Komorowska. Aktorzy – mistrzowie sceny. Miałam szczęście każdego z nich już oglądać i to nie raz, ale w takim zestawieniu obejrzałam ich po raz pierwszy.
Często narzekałam na blogu na udziwnienia czy robienie spektakli pod publiczkę. Przedstawienie Żar sprawiło, iż uwierzyłam, że w teatrze nie tylko dla mnie liczy się słowo, treść, emocje.
Świetny tekst i wspaniali aktorzy i mamy dzieło w najlepszym stylu.
Pan Englert wcale nie grał generała, on był generałem. Dialog, jaki toczyli dwaj panowie brzmiał tak prawdziwie, że można było zapomnieć, że jest się na widowni. Chwilami nawet miałam wrażenie, że jesteśmy świadkami intymnej rozmowy, że może nie wypada się jej przysłuchiwać. Nic nie było przerysowane, nie było grania na siebie. Wszystko wypadło tak naturalnie i prosto. Ponieważ obaj panowie są mniej więcej w wieku odtwarzanych postaci można było odnieść wrażenie, że pewne kwestie wypowiadają zarówno Henryk i Konrad jak i Englert i Olbrychski, a że były one niezwykle szczere – przyznam że byłam wzruszona, jakbym uczestniczyła w niezwykłym misterium. Wiem, może trochę przesadzam, ale byłam ogromnie poruszona i chyba nie tylko ja. Widownia – średnia wieku pięćdziesiąt plus – też wydawała się poruszona. Nigdy jeszcze nie bolały mnie ręce tak bardzo od bicia braw.
Miałam niepowtarzalną szansę oglądania tak wspaniałych aktorów w tak świetnej sztuce – a to wielka radość i ogromne przeżycie.


przed spektaklem
I jeszcze coś na pozór nie tak istotne, a jednak. Udało mi się zdobyć bilet (na czwarte od premiery przedstawienie) w siódmym rzędzie. A piszę o tym dlatego, iż okazało się, że z moim słuchem wszystko jest w najlepszym porządku. Ostatnimi czasy byłam przekonana, iż głuchnę, zdarzało mi się nie słyszeć tekstu, mimo wytężania słuchu. Mówiono, że pewnie siedziałam w złym miejscu (najczęściej siedzę w trzecim rzędzie, mam takie swoje przyzwyczajenie rząd trzeci miejsce skrajne😊), albo że siedziałam z prawej strony, a może trzeba było z lewej, lub pośrodku. Tymczasem okazało się, że wszystko z moim słuchem w porządku. Jeśli aktor ma dobrą dykcję, a nagłośnienie nie nawala to słychać nawet najciszej wypowiedzianą kwestię w ostatnim rzędzie. A ponieważ przedstawienie jest intymną rozmową kwestie często wypowiadane są cicho, co wcale nie przeszkadzało w odbiorze. Na sali panowało absolutne skupienie. Miałam nawet wrażenie, że widownia przestała oddychać, aby nie zakłócać przebiegu przedstawiania i lepiej chłonąć tekst.
To sztuka, która przypadnie do gustu wielbicielom teatru klasycznego, takiego, jaki ostatnimi czasy rzadko mamy okazję doświadczać. A jakiego bardzo mi brakowało. Nawet pomyślałam sobie, że to taka klamra, zaczęłam moją przygodę z teatrem w wieku lat 13 lub 14 z przedstawieniem Wesela w Teatrze Wybrzeże (takie piękne Wesele z tekstem Wyspiańskiego od początku do końca, bez wycinków czy przestawiania scen, klasycznie piękne z rozświetloną tańcami chatą, Stańczykiem w czerwieni i chocholim tańcem) i dotarłam do Żaru w Teatrze Polonia. Choć mam nadzieję, że zobaczę jeszcze parę pięknych przedstawień w życiu.

Tindaro Mitoraja przed hotelem Sheraton
                        
Tindaro Mitoraja
O rzeźbach Mitoraja wspominałam na blogu kilkakrotnie. Mam do nich słabość. Podoba mi się klasyka w nieco nowoczesnym wydaniu. Jego rzeźby przedstawiają najczęściej człowieka okaleczonego, niedoskonałego, a jednak silnego i pięknego, tudzież którąś z części ciała tego człowieka- herosa, najczęściej jest to głowa. Nie inaczej jest w przypadku Tindaro. Kto zna Mitoraja ten kojarzy przewróconą głowę na krakowskim Rynku bądź stojącą głowę w poznańskim Browarze. Moja znajomość z Mitorajem (ze sztuką Mitoraja) zaczęła się od drzwi rzymskiej świątyni Santa Maria degli Angeli (czyli Matki Boskiej wszystkich Aniołów). Od tamtej chwili wzbogacam kolekcję obejrzanych rzeźb Mitoraja. Rzeźba mierzy ponad cztery metry i waży ponad 3 tony i stała wcześniej w paryskiej dzielnicy La Defence. Od razu sięgnęłam do zdjęć z tej dzielnicy i choć mam stojące tam Ikarię i Ikara rzeźby Tindaro na nich nie znalazłam, co oznacza, iż w Paryżu jej nie widziałam. Tym większa radość ze zdobycia nowego eksponatu do mojej kolekcji. Tyndareos którego ma przedstawiać rzeźba był mitycznym królem Sparty i ojcem Heleny Trojańskiej. Artysta wyrzeźbił kilka wersji Tindaro – w postaci fragmentu głowy męskiej. Jedną z nich oglądałam we Florencji w Ogrodach Boboli. Tyle, że tamten Tindaro miał całkiem spękane rysy twarzy. Ten stojący (czasowo?) przy Placu Trzech Krzyży pod hotelem Sheraton ma twarz gładką lecz ze szramą (bądź plastrem na policzku). Nie pamiętam teraz czy zwróciłam uwagę na rewers rzeźby we Florencji, w Warszawie tył rzeźby jest niemal równie interesujący jak przód. Jest tam rzeźba w rzeźbie na filarach dwie głowy owinięte bandażem (?) od przodu i z tyłu a także na środku głowa maszkarona z otwartymi ustami i zabandażowanym nosem. Antyczne piękno okaleczone upływem czasu. Te rzeźby fantastycznie prezentują się w otoczeniu współczesnej architektury. I pisze to osoba, która za współczesną architekturą nie przepada. Domy z betonu i szkła nie robią na mnie dobrego wrażenia, jednak paryska dzielnica La Defence jeśli mi się podobała to właśnie z powodu tych fantastycznych rzeźb Mitoraja otoczonych drapaczami chmur.
Tindaro z drugiej strony



Z dalszej perspektywy



W ogrodach Boboli we Florencji

6 komentarzy:

  1. Obejrzeć sztukę taką jaką powinna być zawsze - dla rozgrywanych na scenie dramatów zgodnie z wizją autora a nie szokowania publiczności wymysłami reżysera - bezcenne. I jeszcze widziałaś Wesele takie, które Mistrz ujrzał w Rydlówce, to mi podnosi niebezpiecznie ciśnienie - ja znam tylko film a na żadne Wesele bez Wyspiańskiego do teatru nie pójdę. Jedyne co mnie pociesza to pobyt w Rydlówce - magia. A w środę mam wykład o braciach Tetmajerach, nie omieszkam więc opowiedzieć o Mistrzu opartym o framugę drzwi - tak powstała moja Nieśmiertelność w kwiatach. Ach, ten Wyspiański...
    A Żar przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele razy dyskutowałyśmy na ten temat. I doskonale znamy swoje poglądy :) Można na nowo odczytać sztukę, unowocześnić - jak Balladyna na motorze (dziś już klasyka), ale pod warunkiem, że nie odchodzi się od pierwowzoru bo wtedy powstaje jakaś wariacja na temat, może i odkrywcza, może ciekawa, ale jak wiele razy mówiłyśmy nie ma w tytule sztuka według Szekspira, Wyspiańskiego, Gogola. A udziwnianie tylko po to, aby było inaczej niż wszystkie inne przedstawienia - do nas nie przemawiają. Wesela Wyspiańskiego takie, jakim go widział autor już małe mamy szanse obejrzeć, tym bardziej cenię tamto moje pierwsze Wesele sprzed lat, jakże niedościgłe w stosunku do tego sprzed kilku lat, gdzie na scenie kopulowano, a tekst poszatkowano i pozamieniano jego kolejność (z litości nie podam reżysera, swoją drogę bardzo dobrego reżysera. No ale to tylko znaczy, że czasami każdy popełnia błędy).

      Usuń
  2. Dzięki za recenzję, bo byłam sceptyczna. Wyszłam z założenia, że to coś koturnowego, ale chyba nie? (powieść znam).
    Do dziś żałuję, że nie zdążyłam na inscenizację w Narodowym z Zapasiewiczem i Gogolewskim, to na pewno było spotkanie mistrzów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem Żar nie został przedstawiony w sposób emfatyczny, przerysowany. A właśnie prosto i skromnie, a ta prostota jest jego zaletą. Jeśli ktoś się spodziewa melodramatycznych i pompatycznych scen to tu ich nie znajdzie.
      Wówczas- dopiero teraz doczytałam, że to też był Żar w Narodowym w takiej fantastycznej obsadzie (wówczas o Maraiu jeszcze nie słyszałam, a panów choć ceniłam to jakby to delikatnie określić nie darzyłam aż taką estymą. Pana Zapasiewicza oglądałam w Gdańsku na wyjazdowym przedstawieniu w latach, kiedy stołeczni aktorzy traktowali Gdańsk jak prowincję z wszelkimi wynikającymi z tego faktu konsekwencjami. Pana Gogolewskiego nie miałam okazji oglądać na żywo, podobnie, jak pani Szaflarskiej. Też bym żałowała.

      Usuń
  3. Czytałam książkę. Nie jestem zaskoczona Twoim zachwytem i wzruszeniem. Na scenie oglądalaś przecież trzy wielkie gwiazdy polskiego aktorstwa. Domyślam się, że zrobiła na Tobie ogromne wrażenie i było też niesamowitym przeżyciem.
    Mitoraja uwielbiam. Jego twórczość od dawna mnie fascynuje. Ilekroć jestem w Krakowie zawsze fotografuję Eros Bendato z Rynku Głównego. Kolejna rzeźba Narodziny Erosa znajduje się przy Operze... Widziałam wiele jego rzeźb m.in. w Syrakuzach, Pizie, na Sycylii, Chianti, Pompejach, Warszawie, Bambergu... Zastanawiam się czy nie połączyć ich w jeden post.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie tak było, jak piszesz.
    Co do Mitoraja na pewno wiesz, że powstaje Muzeum tego artysty w Pietrasenta. Bardzo bym chciała się tam wybrać. Bo choć też miałam okazję oglądać sporo jego dzieł w różnych miejscach Europy, to takie nagromadzenie ich w jednym miejscu (chyba porównywalne jedynie do Sycylii, gdzie tych rzeźb jest kilka) byłoby niezłą gratką. Myślę, że to super pomysł połączenie wszystkich widzianych dzieł w jednym poście (ja bym tak zrobiła, choć na dziś nie widziałam ich pewnie tak dużo jak ty (Paryż, Florencja, Poznań, Kraków, Warszawa, Rzym). POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).