![]() |
| zdjęcie ze strony Teatru Polonia |
Żar w Teatrze Polonia
Rzadko piszę o teatralnych sztukach, bowiem moje kompetencje do pisania o nich są jeszcze mniejsze niż do pisania o książkach. Nie mniej skoro zdarza mi się często narzekać na poziom teatralnych przedstawień nie mogę choćby nie wspomnieć o sztuce, która zrobiła na mnie tak dobre wrażenie, że zaliczyłam ją do jednej z najlepszych przedstawień, jakie widziałam w życiu.
Kiedy tylko usłyszałam, że w Teatrze Polonia Jan Englert postanowił wyreżyserować powieść Maraia Żar - wiedziałam, że muszę spektakl obejrzeć. Żeby napisać o czym jest Żar posłużę się własnym cytatem z wpisu o książce; Gdzieś na uboczu czasu i historii do pałacu starego węgierskiego generała przyjeżdża przyjaciel z lat młodości. Spotykają się, aby zamknąć pewien etap przeszłości. Dokładnie w tym miejscu i w takim samym otoczeniu ponad czterdzieści lat temu widzieli się po raz ostatni. Dręczące latami wątpliwości dotyczące przyczyny zdarzeń sprzed niemal pół wieku poddane zostały drobiazgowej analizie. Dobiegający kresu dni stary generał ma tylko jedno zadanie do spełnienia; uzyskanie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Generał od dnia rozstania z przyjacielem wiódł monotonną egzystencję skupioną na oczekiwaniu.
Rolę generała gra Jan Englert. Odwiedzającym go przyjacielem z lat dzieciństwa i młodości jest Daniel Olbrychski. Epizodyczną rolę niani starego generała zagrała Maja Komorowska. Aktorzy – mistrzowie sceny. Miałam szczęście każdego z nich już oglądać i to nie raz, ale w takim zestawieniu obejrzałam ich po raz pierwszy.
Często narzekałam na blogu na udziwnienia czy robienie spektakli pod publiczkę. Przedstawienie Żar sprawiło, iż uwierzyłam, że w teatrze nie tylko dla mnie liczy się słowo, treść, emocje.
Świetny tekst i wspaniali aktorzy i mamy dzieło w najlepszym stylu.
Pan Englert wcale nie grał generała, on był generałem. Dialog, jaki toczyli dwaj panowie brzmiał tak prawdziwie, że można było zapomnieć, że jest się na widowni. Chwilami nawet miałam wrażenie, że jesteśmy świadkami intymnej rozmowy, że może nie wypada się jej przysłuchiwać. Nic nie było przerysowane, nie było grania na siebie. Wszystko wypadło tak naturalnie i prosto. Ponieważ obaj panowie są mniej więcej w wieku odtwarzanych postaci można było odnieść wrażenie, że pewne kwestie wypowiadają zarówno Henryk i Konrad jak i Englert i Olbrychski, a że były one niezwykle szczere – przyznam że byłam wzruszona, jakbym uczestniczyła w niezwykłym misterium. Wiem, może trochę przesadzam, ale byłam ogromnie poruszona i chyba nie tylko ja. Widownia – średnia wieku pięćdziesiąt plus – też wydawała się poruszona. Nigdy jeszcze nie bolały mnie ręce tak bardzo od bicia braw.
Miałam niepowtarzalną szansę oglądania tak wspaniałych aktorów w tak świetnej sztuce – a to wielka radość i ogromne przeżycie.
![]() |
| przed spektaklem |
I jeszcze coś na pozór nie tak istotne, a jednak. Udało mi się zdobyć bilet (na czwarte od premiery przedstawienie) w siódmym rzędzie. A piszę o tym dlatego, iż okazało się, że z moim słuchem wszystko jest w najlepszym porządku. Ostatnimi czasy byłam przekonana, iż głuchnę, zdarzało mi się nie słyszeć tekstu, mimo wytężania słuchu. Mówiono, że pewnie siedziałam w złym miejscu (najczęściej siedzę w trzecim rzędzie, mam takie swoje przyzwyczajenie rząd trzeci miejsce skrajne😊), albo że siedziałam z prawej strony, a może trzeba było z lewej, lub pośrodku. Tymczasem okazało się, że wszystko z moim słuchem w porządku. Jeśli aktor ma dobrą dykcję, a nagłośnienie nie nawala to słychać nawet najciszej wypowiedzianą kwestię w ostatnim rzędzie. A ponieważ przedstawienie jest intymną rozmową kwestie często wypowiadane są cicho, co wcale nie przeszkadzało w odbiorze. Na sali panowało absolutne skupienie. Miałam nawet wrażenie, że widownia przestała oddychać, aby nie zakłócać przebiegu przedstawiania i lepiej chłonąć tekst.
To sztuka, która przypadnie do gustu wielbicielom teatru klasycznego, takiego, jaki ostatnimi czasy rzadko mamy okazję doświadczać. A jakiego bardzo mi brakowało. Nawet pomyślałam sobie, że to taka klamra, zaczęłam moją przygodę z teatrem w wieku lat 13 lub 14 z przedstawieniem Wesela w Teatrze Wybrzeże (takie piękne Wesele z tekstem Wyspiańskiego od początku do końca, bez wycinków czy przestawiania scen, klasycznie piękne z rozświetloną tańcami chatą, Stańczykiem w czerwieni i chocholim tańcem) i dotarłam do Żaru w Teatrze Polonia. Choć mam nadzieję, że zobaczę jeszcze parę pięknych przedstawień w życiu.
![]() |
| Tindaro Mitoraja przed hotelem Sheraton |
Tindaro Mitoraja
O rzeźbach Mitoraja wspominałam na blogu kilkakrotnie. Mam do nich słabość. Podoba mi się klasyka w nieco nowoczesnym wydaniu. Jego rzeźby przedstawiają najczęściej człowieka okaleczonego, niedoskonałego, a jednak silnego i pięknego, tudzież którąś z części ciała tego człowieka- herosa, najczęściej jest to głowa. Nie inaczej jest w przypadku Tindaro. Kto zna Mitoraja ten kojarzy przewróconą głowę na krakowskim Rynku bądź stojącą głowę w poznańskim Browarze. Moja znajomość z Mitorajem (ze sztuką Mitoraja) zaczęła się od drzwi rzymskiej świątyni Santa Maria degli Angeli (czyli Matki Boskiej wszystkich Aniołów). Od tamtej chwili wzbogacam kolekcję obejrzanych rzeźb Mitoraja. Rzeźba mierzy ponad cztery metry i waży ponad 3 tony i stała wcześniej w paryskiej dzielnicy La Defence. Od razu sięgnęłam do zdjęć z tej dzielnicy i choć mam stojące tam Ikarię i Ikara rzeźby Tindaro na nich nie znalazłam, co oznacza, iż w Paryżu jej nie widziałam. Tym większa radość ze zdobycia nowego eksponatu do mojej kolekcji. Tyndareos którego ma przedstawiać rzeźba był mitycznym królem Sparty i ojcem Heleny Trojańskiej. Artysta wyrzeźbił kilka wersji Tindaro – w postaci fragmentu głowy męskiej. Jedną z nich oglądałam we Florencji w Ogrodach Boboli. Tyle, że tamten Tindaro miał całkiem spękane rysy twarzy. Ten stojący (czasowo?) przy Placu Trzech Krzyży pod hotelem Sheraton ma twarz gładką lecz ze szramą (bądź plastrem na policzku). Nie pamiętam teraz czy zwróciłam uwagę na rewers rzeźby we Florencji, w Warszawie tył rzeźby jest niemal równie interesujący jak przód. Jest tam rzeźba w rzeźbie na filarach dwie głowy owinięte bandażem (?) od przodu i z tyłu a także na środku głowa maszkarona z otwartymi ustami i zabandażowanym nosem. Antyczne piękno okaleczone upływem czasu. Te rzeźby fantastycznie prezentują się w otoczeniu współczesnej architektury. I pisze to osoba, która za współczesną architekturą nie przepada. Domy z betonu i szkła nie robią na mnie dobrego wrażenia, jednak paryska dzielnica La Defence jeśli mi się podobała to właśnie z powodu tych fantastycznych rzeźb Mitoraja otoczonych drapaczami chmur.
![]() |
| Tindaro z drugiej strony |
![]() |
| Z dalszej perspektywy |
![]() |
| W ogrodach Boboli we Florencji |






Obejrzeć sztukę taką jaką powinna być zawsze - dla rozgrywanych na scenie dramatów zgodnie z wizją autora a nie szokowania publiczności wymysłami reżysera - bezcenne. I jeszcze widziałaś Wesele takie, które Mistrz ujrzał w Rydlówce, to mi podnosi niebezpiecznie ciśnienie - ja znam tylko film a na żadne Wesele bez Wyspiańskiego do teatru nie pójdę. Jedyne co mnie pociesza to pobyt w Rydlówce - magia. A w środę mam wykład o braciach Tetmajerach, nie omieszkam więc opowiedzieć o Mistrzu opartym o framugę drzwi - tak powstała moja Nieśmiertelność w kwiatach. Ach, ten Wyspiański...
OdpowiedzUsuńA Żar przeczytam.
Wiele razy dyskutowałyśmy na ten temat. I doskonale znamy swoje poglądy :) Można na nowo odczytać sztukę, unowocześnić - jak Balladyna na motorze (dziś już klasyka), ale pod warunkiem, że nie odchodzi się od pierwowzoru bo wtedy powstaje jakaś wariacja na temat, może i odkrywcza, może ciekawa, ale jak wiele razy mówiłyśmy nie ma w tytule sztuka według Szekspira, Wyspiańskiego, Gogola. A udziwnianie tylko po to, aby było inaczej niż wszystkie inne przedstawienia - do nas nie przemawiają. Wesela Wyspiańskiego takie, jakim go widział autor już małe mamy szanse obejrzeć, tym bardziej cenię tamto moje pierwsze Wesele sprzed lat, jakże niedościgłe w stosunku do tego sprzed kilku lat, gdzie na scenie kopulowano, a tekst poszatkowano i pozamieniano jego kolejność (z litości nie podam reżysera, swoją drogę bardzo dobrego reżysera. No ale to tylko znaczy, że czasami każdy popełnia błędy).
UsuńDzięki za recenzję, bo byłam sceptyczna. Wyszłam z założenia, że to coś koturnowego, ale chyba nie? (powieść znam).
OdpowiedzUsuńDo dziś żałuję, że nie zdążyłam na inscenizację w Narodowym z Zapasiewiczem i Gogolewskim, to na pewno było spotkanie mistrzów.
Moim zdaniem Żar nie został przedstawiony w sposób emfatyczny, przerysowany. A właśnie prosto i skromnie, a ta prostota jest jego zaletą. Jeśli ktoś się spodziewa melodramatycznych i pompatycznych scen to tu ich nie znajdzie.
UsuńWówczas- dopiero teraz doczytałam, że to też był Żar w Narodowym w takiej fantastycznej obsadzie (wówczas o Maraiu jeszcze nie słyszałam, a panów choć ceniłam to jakby to delikatnie określić nie darzyłam aż taką estymą. Pana Zapasiewicza oglądałam w Gdańsku na wyjazdowym przedstawieniu w latach, kiedy stołeczni aktorzy traktowali Gdańsk jak prowincję z wszelkimi wynikającymi z tego faktu konsekwencjami. Pana Gogolewskiego nie miałam okazji oglądać na żywo, podobnie, jak pani Szaflarskiej. Też bym żałowała.
Czytałam książkę. Nie jestem zaskoczona Twoim zachwytem i wzruszeniem. Na scenie oglądalaś przecież trzy wielkie gwiazdy polskiego aktorstwa. Domyślam się, że zrobiła na Tobie ogromne wrażenie i było też niesamowitym przeżyciem.
OdpowiedzUsuńMitoraja uwielbiam. Jego twórczość od dawna mnie fascynuje. Ilekroć jestem w Krakowie zawsze fotografuję Eros Bendato z Rynku Głównego. Kolejna rzeźba Narodziny Erosa znajduje się przy Operze... Widziałam wiele jego rzeźb m.in. w Syrakuzach, Pizie, na Sycylii, Chianti, Pompejach, Warszawie, Bambergu... Zastanawiam się czy nie połączyć ich w jeden post.
Serdecznie pozdrawiam:)
Dokładnie tak było, jak piszesz.
OdpowiedzUsuńCo do Mitoraja na pewno wiesz, że powstaje Muzeum tego artysty w Pietrasenta. Bardzo bym chciała się tam wybrać. Bo choć też miałam okazję oglądać sporo jego dzieł w różnych miejscach Europy, to takie nagromadzenie ich w jednym miejscu (chyba porównywalne jedynie do Sycylii, gdzie tych rzeźb jest kilka) byłoby niezłą gratką. Myślę, że to super pomysł połączenie wszystkich widzianych dzieł w jednym poście (ja bym tak zrobiła, choć na dziś nie widziałam ich pewnie tak dużo jak ty (Paryż, Florencja, Poznań, Kraków, Warszawa, Rzym). POzdrawiam
Wyobrażam sobie, jakie to musiało być niesamowite przeżycie, taki spektakl, tacy artyści! Niezwykle rzadko bywam w teatrze, ale na coś takiego chętnie bym się wybrała.
OdpowiedzUsuńRzeźba to w ogóle nie moja bajka, ale mam dwóch znajomych rzeźbiarzy, dla których Mitoraj jest idolem i wzorem, więc kojarzę i artystę i jego dzieła, chociaż "na żywo" chyba żadnej nie widziałam. Widziałam gdzieś książkę o nim i może powinnam ją sobie przeczytać, żeby sobie przybliżyć tę postać, podobno jego biografia jest bardzo interesująca, nie tylko z powodów artystycznych.
Pozdrawiam serdecznie :)
Czytałam biografię Mitoraja (nie wiem czy jest ich więcej, ta reklamowana była jako pierwsza. Niestety nie przypadła mi do gustu i co bardzo rzadko się zdarza, jeśli w ogóle kiedyś, odłożyłam ją w połowie. Nie odpowiadała mi konwencja opisująca zdarzenia, z konkluzją, a może wcale tak nie było. Mogło być tak, a mogło być całkiem inaczej. Pełna domysłów i hipotez. Może trafiłam na książkę w niewłaściwym okresie, może wrócę za jakiś czas i inaczej na nią spojrzę.
OdpowiedzUsuńChyba myślę o tej samej - właśnie takie opinie jak Twoja często się powtarzają i chyba to mnie do tej pory powstrzymywało. Czytałam dawniej niby-biografie Łempickiej napisane w takim stylu, gdzie więcej było autora książki w książce, niż samego bohatera czyli artysty. Domysły i fantazje, zamiast faktów. Źle się to czyta.
UsuńTo z pewnością było przeżycie raz ze względu na powieść, a dwa ze względu na niesamowitą wręcz obsadę. Twoja recenzja sztuki spowodowała, że zajrzałem na stronę teatru i niestety w najbliższym terminie biletów brak. Ostatnio wybieraliśmy się do teatru i bez wcześniejszej informacji na miejscu okazało się, że sztuka jest odwołana i przeniesiona dopiero na 12 kwietnia. Mitoraja kojarzę i w następnym moim poście będzie jedna z jego rzeźb. W sumie widziałem trzy lub cztery. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńOdwołanie spektaklu bez wcześniejszej informacji to spory zawód, a już wtedy gdybyście wybierali się do innego miasta. Co do biletów na Żar ktoś już mi wspominał, że są niedostępne. Tak to jest że niektóre sztuki cieszą się takim zainteresowaniem, że na bilety trzeba polować, jak tylko rozpoczyna się sprzedać. Tak jest np też w Gdyńskim teatrze Muzycznym. Bilety na marcowe przedstawienia nabyłam we wrześniu. Właściwie to cieszy, że w dzisiejszych czasach netfliksu i innych platform ludzie chcą chodzić do teatru.
OdpowiedzUsuńMałgosiu, zrobiłaś sobie świetny prezent, taka trójca aktorów która zapisała się złotymi zgłoskami w historii polskiego teatru (no i filmu jakby nie było) robi wrażenie. Bardzo się cieszę, że przedstawienie Cię nie zawiodło, faktycznie prawdziwej sztuce nie trzeba udziwnień i prowokacji bo jej podstawą jest prawda i prostota a reszta to decorum a czasem kabotyństwo. Cieszę się zwłaszcza z tego co piszesz o Danielu Olbrychskim, bo szczerze mówiąc zawsze go stawiałam bardzo wysoko i dlatego było mi nieprzyjemnie, kiedy zobaczyłam kilka jego takich bardziej prywatnych wystąpień w TV, gdyż moim zdaniem nie błysnął w nich pod żadnym względem. Jak widać instynkt sceniczny go nie opuścił i bardzo dobrze! Piękne i monumentalne rzeźby Mitoraja dobrze się prezentują zarówno w historycznej jak i nowoczesnej przestrzeni, jednak szczerze mówiąc usytuowanie jego torsu na niewielkim placu przed kieszonkowym kościołem Santa Maria del Carmine osobiście mnie nie przekonuje, uważam, że jest mu tam za ciasno i ma za mało powietrza wokoło. Co do mnie jestem bardzo chora od dwóch tygodni, próbuję trochę wstawać, ale jak na razie nie wychodzi mi to na dobre. Pozdrawiam i życzę zdrowia!
OdpowiedzUsuńOlbrychski grał mniejszą, ale też ważną rolę, był świetnym partnerem dla Englerta, na którym spoczywał cały ciężar przedstawienia. I szczerze mówiąc sądziłam, że obsada będzie odwrócona, widziałam w roli generała Olbrychskiego, a Englerta w roli przyjaciela, było odwrotnie i chyba bardzo dobrze się stało.
UsuńMitoraj w Mediolanie- zupełnie o nim zapomniałam, choć ucieszyłam się na jego widok to chyba rzeczywiście coś mi tam nie do końca pasowało skoro uleciał z pamięci.
Zmartwiłaś mnie informacją o chorobie, trzymam kciuki za szybkie dojście do siebie. Napiszę maila
Zobaczyć takie gwiazdy na scenie to dopiero gratka.
OdpowiedzUsuńJa Daniela lubię za cokolwiek, chociaż wiem , że niektóre jego role filmowe były bardzo przeciętne. Pewne pokolenie ma utrwaloną kalkę z młodości jego wspaniałej gry lat 70. Na scenie też go widziałam za młodu, gdy w liceum często jeździliśmy do teatru. A Englerta to chyba widziałam pod koniec lat 90. W Hamlecie w roli króla. Gdybym była w domu, to bym sprawdziła w moje stare programy teatralne.
Tak się zastanawiam na szybko, których to wielkich artystów widziałam na scenie.Np Dmochowskiego w roli Rewizora. Byłam dwa razy na sztuce jak Haendel rozmawia z Bachem, zapomniałam tytułu. Nie mogę sprawdzić, bo mi się zamyka aplikacja. Za każdym razem grali jacyś wybitni aktorzy. Widziałam słynną Balladynę i Wesele na deskach Teatru Narodowego. Często się chwalę pokazując programy 👏👍
Mitoraja też podziwiałam na Sycylii. Jest zazwyczaj takim zgrzytem przy klasycznej architekturze.
Ja Englerta widziałam w kilku rolach, choć jak dotąd największą była rola w Garderobianym w Narodowym, potem w królu Learze, w Sonacie jesiennej (to ostatnie)Ta sztuka to chyba kolacja na cztery ręce- oglądałam inne też mistrzowskie wykonanie tyle że w Teatrze telewizji, więc nie na żywo. Wesele oglądałam w różnych wersjach, ale najmilej wspominam te pierwsze bliskie oryginałowi. Niestety muszę polegać na mojej pamięci, bo dawniej programy wyrzucałam po jakimś czasie, potem zbierałam gdzieś tak od 15 lat, a ostatnie lata, kiedy cena za program czasami dorównuje cenie biletu, a sam program to wielka i ciężka księga przestałam kupować, bo często to przerost formy nad treścią, a wystarczyłoby krótkie streszczenie i obsada.
OdpowiedzUsuńNa Sycylii nie byłam, oglądałam jedynie fotki przysłane przez koleżankę, której zazdrościłam, bo było tam kilka jego rzeźb
Programy też zbierałam dawniej, nawet czasami z autografami, datą
OdpowiedzUsuńi moimi notatkami Muszę kiedyś napisać post na ten temat.Teraz kupuję, gdy jest nie za duży.
Jestem pod wrażeniem - notatek. To ciekawy zapis wrażeń.
UsuńSztuka teatralna to doznanie wyjątkowe, zwłaszcza na kameralnej sali, gdzie w role bohaterów wcielają się dobrzy i cenieni aktorzy. Takich wrażeń nie dostarczą nawet najnowocześniejsze telewizory. Nic nie zastąpi intymnej atmosfery jaka wytwarza się między aktorami a widzami, między sceną a widownią dzieją się cuda a reakcje i zachowania obu stron są spontaniczne, prawdziwe i szczere.
OdpowiedzUsuńGłowę z krakowskiego rynku znam i widziałam, nie miałam natomiast pojęcia że takich rzeźb jest więcej. Poczytam sobie jutro więcej o Mitoraju.
To tak jak z koncertem, muzyka na żywo daje zupełnie inne wrażenia niż taka z płyty, czy komputera. Zawsze mawiam, że w tym drugim przypadku jest jakaś ściana między odbiorcą a wykonawcą, choć oczywiście miło się słucha nawet muzyki z płyty (ja) czy z komputera (dzisiejszy młody człowiek). Robimy z koleżankami prezent mikołajkowy dla młodej (7 letniej dziewczynki) i kiedy napisała, że lubi muzykę k-pop - starsza pani niedzisiejsza (czyli ja) zaproponowała zakup płyty, na co koleżanki mnie naprostowały, że dziś się nie słucha płyt. :)
OdpowiedzUsuńMitoraj jest rozpoznawalny, ja go bardzo lubię.
To prawda, muzyka słuchana na żywo to jest najwyższy poziom muzycznych doznań. Kilka lat temu puściłam sobie do sprzątania muzykę z you tube i w pewnym momencie you tube sam mi wybrał piosenkę, która mogłaby mi się spodobać. Usłyszałam pierwsze dźwięki i oniemiałam, później w ciągu dnia słuchałam tej piosenki kilkanaście razy, pozostałych tego wykonawcy też. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że ten piosenkarz jest Francuzem a ja po francusku znam zaledwie kilka słów. Od tamtego czasu byłam na jego dwóch koncertach, raz we Francji i raz w Belgii, w przyszłym roku jadę na trzeci. Koncerty Christophe'a Mae to najpiękniejsza muzyczna rzecz jaka mi się w życiu przydarzyła, oprócz koncertów polskich wykonawców, na które hurtowo jeździłam w młodości. Nic nie rozumiem ale to nic bo piękna muzyka przemawia wszystkimi językami świata.
OdpowiedzUsuńTo mi przypomina mój koncert ever czyli muzyka z NDdP w Paryżu, gdzie pod sceną starsza pani wówczas już ok 50 tki tańczyła i śpiewała po francusku, choć jej znajomość tego języka kończy się na merci i bon voyage no i sortie (bo warto wiedzieć gdzie jest wyjście z metra czy muzeum). :)
OdpowiedzUsuń