Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 maja 2014

Dzienniki Marii Dąbrowskiej Tom I -okres od 1914 do 1932 roku



Źródło
Geneza - wizyta w mieszkaniu pisarki na Polnej

Na fali odwiecznych dylematów, co w literaturze jest/być powinno ważniejsze - jej walor poznawczy czy emocjonalny Dzienniki Dąbrowskiej były dla mnie lekturą idealną,  pozwoliły zarówno na poszerzenie horyzontów, jak i sprawiły radość z odkrycia duchowego pokrewieństwa.

Pierwszy tom Dzienników obejmuje okres I wojny światowej oraz początki istnienia biało-czerwonej po latach niewoli, tworzenie się zrębów państwowości, lata tyleż pełne entuzjazmu z tworzenia od podstaw, co rozczarowań z postawy rodaków.  

Poczucie rozczarowania z powodu ludzkich ułomności

… nie dobra wola i podjęcie pracy na wsi nas zjednoczyło, ale każda strona o zwycięstwie tylko swojego stanowiska i supremacji nad pozostałymi zamyśla. Kompromis tylko nas połączył i niestety rozłamiemy się niedługo.  (zapis z 8.12.1915 r.)

…Straszliwe złodziejstwa, szwindle i nadużycia. Obracanie na własną korzyść powierzonymi państwowymi pieniędzmi to jedno z najmniejszych przestępstw. Obok złodziejstwa - niedołęstwo, nieporządek, nieład. (zapis z 11.07.1921 r.)

przeplata się z entuzjazmem i świadomością bycia świadkiem historii  

Zaniedbałam dziennik, a czasy takie ciekawe. Dużo smutnego obecnie w całej historii, ale i dużo nadziei. Co do mnie, nic nie jest w stanie naruszyć mojej niezłomnej pewności, że stoimy w przededniu cudownych czasów Nowego Odrodzenia. Mimo piętrzących się trudności i przykrości życiowych jestem w dziwnie pogodnym, ściszonym usposobieniu (zapis z 2.09.1917 r.)


Dwudziestopięcioletnia Maria Dąbrowska w 1914 roku wróciła z zagranicznych wojaży w Szwajcarii i Belgii, gdzie studiowała nauki przyrodnicze, ekonomię i socjologię.  Trwają działania wojenne, ich echa odbijają się w relacjach męża i braci walczących na obu frontach, jednak więcej miejsca zajmuje opis tworzenia się nowych frakcji i ugrupowań oraz polityczno-dyplomatycznych przepychanek. Sama Dąbrowska mocno angażuje się w działalność społeczną. Przygotowaniom pogadanek i odczytów, redagowania pism towarzyszą pierwsze próby literackie. Marzy o poświęceniu się pisaniu.  

Dlaczego zajmować się tym wszystkim, kiedy ja w ogóle nie znoszę pracy kobiet w polityce i siebie w tej pracy nie znoszę. A przecież nie co innego, tylko miłość Ojczyzny w to ciągnie. Ja nie mogę być ani przeciw Departamentowi, ani przeciw Brygadzie. Ja nie mogę przejść na poziom tego sporu inaczej, jak tylko sztucznie.

Ale dopóty Ojczyzna w potrzebie nie można myśleć o sobie.

Wczoraj …. snuliśmy marzenia o piśmie ludowym, które kiedyś po wojnie będziemy wydawać. Nie będzie tam ani słowa o polityce. Wychowanie charakteru i kultury narodowej – oto cel…. Ziemia, Sztuka, Dom, Obyczaj, Miłość. „Ludowe” w tym znaczeniu, że czytać je będą mogli wszyscy. Ale na to trzeba, aby Polska miała wolność. Bo póty będzie, tak jak jest, póty będziemy siedzieć w tej polityce. (zapis z 8.12.1915 r.)

zdjęcie z Dzienników
W głębi duszy jest artystką, zachwyca pięknem przyrody… Czuję się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jest cudny dzień. Zupełnie włoskie niebo. Z daleka perspektywy nasycone ultramaryną, z bliska świat, jak ze srebra oksydowanego. Na jego lśniącej szarości świecą brylantowe krople światła. Jestem szczęśliwa. Tyle mam wad, tyle we mnie małości, a jednak wszystko mi się w życiu przemienia na dziwne piękności. (zapis z 7.08.1917 r.)

Tak, jak zachwyca się malarstwem, teatrem, muzyką, sztuką, życiem samym w sobie i ludźmi zanurzonymi w życia głębinach.    

Są tacy ludzie przecudni, którzy przeżywają bardzo wiele dobrych i złych rzeczy, nurzają się w takich i innych przygodach, a pozostają dziećmi, zdziwionymi, zachwyconymi, naiwnymi. Ich niezgłębiona ufność do świata, ich rozbrajające skruchy i zdumiewające lekkomyślności. Ich złota podejrzliwość, hojność, dobra wola i wiara we wszystko, ich szaleństwa-kocham takich ludzi. (zapis z 19.01.1918 r.)

Od 1918 do 1926 roku Dąbrowska pracuje, jako urzędniczka w Ministerstwie Rolnictwa. Entuzjazmowi związanemu z tworzeniem czegoś ważnego i potrzebnego towarzyszy poczucie bezsilności i niezadowolenia z siebie.

…mam to gnębiące poczucie, że za mało daję z siebie. Przychodzi mi coraz częściej na myśl, żeby wziąć urlop i iść do polowego szpitala na twardą bez zastrzeżeń służbę sanitarną, na którykolwiek z naszych Leonidasowych frontów. (16.I.1919 r.)

Wiele tu skupienia się na własnej osobie, ale nie widzę w tym nic nagannego, wszak to dzienniki, zapisywanie zdarzeń i myśli, tworzone początkowo wyłącznie dla siebie. Kiedy pisarka tworzyła pierwsze raptularze, a potem Dzienniki nie mogła jeszcze przeczuwać, iż będą one kiedyś materiałem badawczym. Choć z drugiej strony po latach wielokrotnie je uzupełniała, przerabiała, poprawiała, tak więc trzeba wziąć poprawkę na fakt autokreacji. Mimo wszystko stanowią one bezcenne źródło wiedzy o pisarce, jej życiu, przemyśleniach i o czasach, w jakich żyła i tworzyła. Podobały mi się dokonywane po latach dopiski, kiedy na wcześniej ocenione zdarzenie patrzyła z perspektywy czasu inaczej.

Czytany przeze mnie egzemplarz pochodzi z 1988 r. i pełen jest przypisów. To one i uzupełnienie stanowią jedną trzecią całości. Dzienniki są prawdziwą kopalnią wiedzy na temat pewnego wycinka historii życia narodu oglądanego oczyma pisarki. Gdyby pokusić się o spisanie padających tu nazwisk; polityków, dyplomatów, społeczników, pisarzy, malarzy, muzyków byłaby ona niezwykle imponująca. Dla przykładu; Paderewski, Piłsudski, Sikorski, Śmigły, Dmowski, Daszyński, Moraczewski, Sieroszewski, Haller, Kaden – Badrowski, Tuwim, Żeromski, Iwaszkiewicz, Maria Konopnicka, Kuncewiczowa, Mortkowiczowie, Wierzyński, Grottger, Lechoń, Nałkowska,  Karol Szymanowski, Korczak, Boy-Żeleński, Juliusz Osterwa, Siemaszkowa, Barszczewska – to tylko niektóre z padających tu nazwisk.  Wydanie uzupełniają także zdjęcia  postaci ówczesnego życia społeczno-politycznego, zdjęcia rodzinne pisarki a także okładek jej szkiców i książek.

zdjęcie z Dzienników
Wielbicielom Nocy i dni dużą radość sprawi odnajdywanie pierwowzorów jej bohaterów wśród realnie żyjących osób, a także autentycznych zdarzeń wplecionych w tło powieści. Z uśmiechem czytam rozważania na temat sensu pisania powieści, Dąbrowska  wielokroć doznaje uczucia zwątpienia we własne siły twórcze, zmienia, przerabia, wraca, dodaje. Myślę, że lektura powieści poprzedzona znajomością Dzienników będzie miała zupełnie inny smak.

Zainteresowani prywatną stroną życia pisarki dowiedzą się o relacjach damsko-męskich, w których najważniejsze miejsce zajmują Marian Dąbrowski – mąż pisarki, legionista oraz Stanisław Stempowski – działacz społeczny, późniejszy towarzysz życia.

Marian, jawi się Marianem, kiedy w pożyciu małżeński dzieje się nie najlepiej, jednak zdecydowanie częściej staje się Mirkiem, kiedy związek przeżywa szczęśliwe chwile. Marian vel Mirek pojawia się częściej we wspomnieniach, kiedy go już zabraknie, niż za życia, kiedy najczęściej był nieobecny (odprowadziłam Mariana na pociąg, Marian pisze do mnie, Marian się nie odzywa, Marian wyjechał).

Trzy miesiące po śmierci męża w grudniu 1925 r. napisze Postanowiłam się przemóc i po dniach nawrotu nieodpowiedzialnej straszliwej rozpaczy zacząć jednak zapisywać coś niecoś z dni, które mijają. Mimo, że każde napisane słowo wydaje się kłamstwem i cieniem spraw, które przeżywam, ciągle z tobą, błąkam się w niewiadomym, gdzie jesteś…. Dopiero trzy miesiące, a jeszcze całe życie…

Po kolejnych trzech miesiącach napisze Niekiedy nici związku z ludźmi zrywają się nagle, gdy jestem pośród ludzi, a niekiedy nawiązują się w czasie olbrzymiej zupełnej samotności. Wartość, jaką mają dla nas ludzie i przeżycia, oceniamy od strony negatywnej, po bólu, jaki nam sprawia strata albo myśl o stracie. Szczęście jest na tej cienkiej krawędzi między posiadaniem i utratą i na tej krawędzi jest twórczość.

Zdecydowanie więcej miejsca poświęca swoim relacjom ze Stanisławem Stempowskim, który dawał poczucie bezpieczeństwa i wspierał zawodowo.

Pisarka dużą wagę przywiązuje do snów przypisując im często prorocze znaczenie.

Jest tu wieczne poszukiwanie odpowiedzi, sensu, zamyślenia i błądzenie i to pragnienie, aby znaleźć czytelnika, który prawdziwy sens z jej pisania wyczyta.

Podzielając zdanie Flauberta Dąbrowska uważała, iż …tym, co w
W warszawskim mieszkaniu na Polnej
sztuce najwznioślejsze (najtrudniejsze) to działać, jak natura, tj. pobudzać do zadumy….
Bo jak wyznawała pisała w liście do prof. Ujejskiego  „dostatecznie ważnym dla mnie problemem wydaje się sam fakt życia człowieka i jego zetknięcie się z grozą, dziwnością, tajemnicą istnienia. Jeśli sprostałam w jakim takim stopniu zadaniu wiarygodnego przedstawienia takiego życia na pewnym realnym odcinku rzeczywistości, to z tego muszą wynikać mnogie zagadnienia  społeczne, moralne, filozoficzne, które jednak nie ja będę w bezpośredni intelektualny sposób stawiać i rozstrzygać. To należy do czytelników, krytyków, uczonych. My pisarze dajemy po temu materiał, świat stworzony na nowo z elementów surowej rzeczywistości, by pomóc nieco życiu, dopełnić je, spotężnić w tych miejscach, gdzie ono  jakby spudłowało, nie dociągnęło wątku do końca, zamazało swoje właściwe oblicze. Starałam się oddalić od siebie pokusę, aby przeprowadzić w "Nocach i dniach" jakąś intencję czy intelektualną ideę przewodnią, czy dojść w utworze do wniosków i konkluzji, gdyż to nie jest rzeczą artysty”. (zapis z 3.01.1932 r.)

Z Dzienników dowiemy się, jakich pisarzy ceniła, jakie książki wywarły największe wrażenie, na jakich była przedstawieniach teatralnych i koncertach, co sądziła o pierwszym filmie dźwiękowym, elektrycznym tramwaju do Powiśla, ludziach zaangażowanych w politykę, społecznikach, życiu towarzyskim, czy wydarzeniach historycznych.

Dzienniki polecam z całego serca.

Oczywiście trudno do oceny tego gatunku literackiego, jakim są Dzienniki przykładać podobną miarę, jak do prozy literackiej, ale dla mnie jest to rzecz na szóstkę.
Łańcuszki- ciąg dalszy Dzienników oraz pamiętniki Ewy Felińskiej, którym zachwycała się pani Maria.
Moje słów kilka o Nocach i dniach

niedziela, 25 maja 2014

Spacer z książką w tle

Nie umiemy się powstrzymać przed zakupem książek, choć mamy ich całe półki i wiemy, że prawdopodobnie nie zdążymy przeczytać wszystkich, a mimo to, kiedy tylko widzimy miejsce, gdzie je sprzedają nie umiemy przejść obojętnie. Tym bardziej boli, kiedy są to książki wyłącznie w nieznanym nam języku. A popatrzeć i pomarzyć zawsze przyjemnie.
  

U bukinistów nad Sekwaną

Najbardziej znana z paryskich księgarni

U bukinistów nad Tybrem
ze specjalną dedykacją dla ZWL

sobota, 24 maja 2014

Kamienie wołać będą Hanny Malewskiej, czyli, jak niedoskonali ludzie piękne rzeczy tworzyli



Katedra w Beauvais

Geneza – miłość do starych katedr oraz niedawna recenzja u Marlowa.

Budowa najwspanialszych katedr zawsze łączyła w sobie; pychę i poczucie radości, dumę, butę i marzenie. Katedry w Paryżu, Chartres, Rouen a także dziesiątki innych powstawały z zarozumiałości, a właściwiej mówiąc pychy ich pomysłodawców. Budowane z ich inicjatywy świątynie miały być najwspanialszymi, najwyższymi i największymi wśród dotychczas istniejących. O nich i ich zleceniodawcach miał rozprawiać i pamiętać cały chrześcijański (i nie tylko) świat. Miały one stanowić wyraz potęgi miasta i jego dysydentów.

Ale też budowane świątynie były wyrazem dumy ich budowniczych; setki mistrzów, rzemieślników, zwykłych pomocników budowlanych z zapałem, nie szczędząc sił, zdrowia a nawet życia realizowali marzenia sięgnięcia gwiazd, wzniesienia się bliżej Boga. Zupełnie, jakby dopiero w majestacie ich kamiennych murów mogli zostać prawdziwie wysłuchani.

A jednak jest coś w tych bibliach z kamienia, co sprawia, że ich mury dają poczucie bezpieczeństwa, a one same stanowią azyl dla wszystkich potrzebujących i odrzuconych.

Ujrzała wnętrze kościoła zatopione w mroku… A w nim, jak słońce tęczą malowane, niewidziane nigdy słońce przyszłego żywota- wszelka przeciwległa różyca. Więc przekroczyła próg z sercem kołatającym. Górą pod sklepieniem stało światło błękitne, zastygłe jak kadzidło Aniołów w blasku tronu Najwyższego. Na prawo, na lewo, w mroku kolorowym niesączone, niedosiężne szeregi słupów lekkich, jakby światłem pisanych, bez kresu i bez początku. Oto jest Dom Ojca, i twierdza na Opoce, i miasto pokoju. Uklękła pośród nawy z życzeniem, aby już nigdy stąd nie odchodzić. Milcząc podziękowała Bogu za ten dzień i za to, że się narodziła*.

Nie inaczej było w Beauvais. Kiedy spłonęła znaczna część starej katedry biskupi podjęli decyzję o wybudowaniu nowej.  Oczywiście wyższej i większej niż niedawno ukończona w Chartres. Budowa
główny portal katedry w Beauvais
świątyni scala całą społeczność miasteczka, każdy chce mieć swój udział w jej powstaniu; od rzemieślników, murarzy, cieśli, mistrzów budowlanych po tkające  liturgiczne szaty i noszące strawę kobiety. Ramię w ramię z budowlańcami staje sam monarcha, król Ludwik IX. Entuzjazm i poczucie więzi towarzyszące początkom dzieła z czasem zdają się przygasać, w serca ludzi wkrada się zwątpienie i przygnębienie, zarówno budowa, jak i kolejna krucjata pochłaniają mnóstwo pieniędzy. Do tego zniszczone w wyniku burzy rusztowanie, zamordowany przez bandytę cieszący się powszechnym szacunkiem i podnoszący wszystkich na duchu mnich oraz obrabowany chłopak zbierający datki na budowę świątyni. Jakby tego było mało zastępujący głównego budowniczego majster zostaje przyłapany w murach katedry in flagranti z żoną jednego z cieśli. 
Bohaterowie przeżywają chwile radości, smutku, zwątpienia, dni pogodne przeplatają się z pochmurnymi.

Jak w przypadku każdej książki i tę można odbierać na wiele sposobów. Dla mnie Kamienie wołać będą to powieść o tym, jak niedoskonali ludzie tworzyli piękne rzeczy. Większość bohaterów Malewskiej błądzi, popełnia grzechy, są dumni, pyszni, chciwi, niecierpliwi. A jednak to właśnie oni tworzą coś wielkiego i pięknego. Z różnych pobudek, nie zawsze szlachetnych udaje im się osiągnąć szczyty, nawet jeśli tak jak w Beauvais katedra nie zostanie ukończona.  

Autorka nie osądza, nie potępia, ona solidaryzuje się z tymi ludźmi. Bo to połączenie wiary z marzeniami, wytrwałości z pychą potrafi dać wspaniałe rezultaty.

Katedra w Beauvais
Powieść pisana językiem stylizowanym na średniowieczny początkowo czyta się dość ciężko, jednak szybko można doń przywyknąć. 
Przeczytałam gdzieś, iż powieści historyczne to powieści pisane przez ludzi żyjących wieki temu, bowiem dzieła współczesnych pisarzy są jedynie sumą ich wyobrażeń na temat przeszłości. Mnie się wyobrażenia pani Malewskiej bardzo podobają. Szalenie lubię czytać o radości, zapale, pasji tworzenia, jaka towarzyszyła twórcom. Podobało mi się także to, iż autorka nikogo nie potępiała, każdego ze swych bohaterów próbowała zrozumieć. Jej bohaterowie są ułomni, ale dają się lubić.
A kamienie wołają do mnie z murów każdej oglądanej świątyni, wołają głosami ludzi, którzy je budowali, często ze świadomością, iż nie zobaczą ich ukończonych.
Moja ocena 4/6
Sznureczki - wycieczka do Rouen celem obejrzenia kolejnej kamiennej Biblii.
Książka została ukończona w sierpniu 1939 roku.
Str. 229-230 Kamienie wołać będą Hanna Malewska Wydawnictwo Pax, rok 1955 
Muszę przyznać, iż odwiedzając piękne, gotyckie katedry czuję się, jak Jagnieszka, która znalazłszy się w  Chartres nie chciała opuszczać  murów świątyni. I mnie ogarnia tam poczucie bezpieczeństwa i spokoju i obcowania z cudami.

sobota, 17 maja 2014

Pojedynek mistrzów Leonardo da Vinci i Michał Anioł Jonathana Jonesa oraz trochę o niemoralności Buonarrotiego



Kiedy mówimy Florencja myślimy renesans, kiedy mówimy renesans myślimy o jego najwybitniejszych przedstawicielach Michale Aniele i Leonardo da Vinci (kolejność u każdego będzie wiązała się z palmą pierwszeństwa, jaką dzierży jeden z nich w naszym osobistym rankingu). W moim przypadku nie może być wątpliwości kogo postawię na pierwszym miejscu. Może dlatego czytając Pojedynek mistrzów ciekawa byłam przede wszystkim komu kibicuje pisarz i muszę przyznać, iż mimo, że można to wydedukować z treści książki, autor robi to w sposób bardzo subtelny starając się zachować, na ile to możliwe, obiektywizm i nieopowiadanie się po żadnej ze stron.
Jeśli dwóch wybitnych ludzi żyje w tym samym czasie i do tego w tym samym miejscu oznacza to nieuchronną rywalizację. Dla postronnych to szansa oglądania wciąż nowych i wciąż bardziej genialnych wytworów intelektu, wyobraźni i talentu. Dla zainteresowanych powód do frustracji, ale też impuls do twórczych poszukiwań.
Kiedy Florencja po wygnaniu Medyceuszy, a następnie pozbyciu się (spaleniu) szalonego mnicha Savonaroli na powrót stała się republiką stojący na jej czele gonfalonier Soderini wspierany radami Nicolo Machiavellego stanął przed niełatwym zadaniem utrzymania porządku i wzmocnienia miasta. Czasy były niezwykle burzliwe. Florencja pozbyła się wspaniałego dworu i charyzmatycznego przywódcy, mieszkańcy utracili wiarę we własne siły po francuskim najeździe z 1494 r., a podległa jej Piza uparcie broniła świeżo odzyskanej niepodległości. Skarbiec był pusty, poczucie bezpieczeństwa i poczucie siły uległy gwałtownemu osłabieniu.
Bitwa pod Casciną


W tym czasie Leonardo maluje Monę Lisę a Michał Anioł tworzy Dawida. Pomiędzy oboma artystami skrzy napięcie, Michał Anioł zarzuca starszemu koledze, iż nie potrafi dokończyć tego, czego się podjął, Leonardo drwi z uznanego za symbol Nowej Florencji Dawida mającego być wyrazem jej siły, męstwa, odwagi i patriotycznych uczuć. Leonardo rysuje  karykaturę posągu i zarzuca twórcy nieprzyzwoitość; radzi przyodzianie Dawida w biodrową przepaskę. Straszna to zniewaga dla młodszego kolegi, zwłaszcza, iż Leonardo nie kryje się ze swoimi inklinacjami do młodych mężczyzn. I taki człowiek zarzuca jego dziełu (a może jemu samemu) niemoralność. No właśnie, zarzuca Michałowi Aniołowi, bowiem dostrzega w jego dziełach wyraz tajonych pragnień, odgaduje to, co mistrz stara się starannie ukrywać, jego pociąg do męskiego ciała.
W 1503 roku pada rzucone obu wyzwanie; udekorowanie Sali Wielkiej Rady Palazzo Vecchio freskami, które wzmogą ducha walki i patriotyzmu mieszkańców grodu. Wydaje się, że obu to nie na rękę, ale z drugiej strony ego artysty nie pozwala cofnąć się przed szansą pokonania i upokorzenia rywala, wykazania swojej nad nim przewagi.
Leonardo za temat dzieła obiera Bitwę pod Anghiari, Buonarotti Bitwę pod Casciną.
fragm. Bitwy pod Anghiari
Który z nich zdobędzie palmę pierwszeństwa, czy Leonardo, którego dzieło do dziś dnia jest inspiracją dla  następców (autor pisze o Rubensie, dzięki kopii którego możemy  podziwiać je nadal, jak i Picassie, w którego Guernice można rozpoznać wpływ mistrza), czy Michał Anioł, którego dzieło bardziej odpowiadało zapotrzebowaniu zamawiających, było wyrazem męstwa, chwały, patriotycznych uczuć i w pewien sposób gloryfikacją walki (w przeciwieństwie do dzieła Leonarda, które można by nazwać pierwszym przejawem pacyfizmu w dziejach sztuki). Ostatecznie obaj zostali pokonani przez historię i czas (ciągłe odrywanie twórców od pracy, wojenne zawieruchy oraz zastosowana przez Leonardo technika malowania spowodowały, iż dzieła przetrwały jedynie w rysunkach, szkicach i kopii). Leonardo i Michał Anioł walczyli ze sobą, a jednocześnie obaj (świadomie, bądź nie) czerpali wzajemnie ze swoich doświadczeń. Podoba mi się sposób, w jaki autor przedstawia obu twórców, z szacunkiem, a jednocześnie bez stawiania żadnego z nich na piedestale.
Epizod rywalizacji został przedstawiony na tle szesnastowiecznej historii Florencji oraz ościennych miast, przywołując na karty książki najwybitniejszych przedstawicieli włoskiego renesansu i włoskiej polityki.
Sposób opisu obu dzieł jest tak plastyczny, że nie widząc obrazu można go dojrzeć oczyma wyobraźni.
„Na ogromnym rysunku zawieszonym w ponurej Sali piekło już
bitwa pod Anghiari
się
rozpętało. Koń wbijał zęby w gładką pierś przeciwnika z dzikim błyskiem w oku, niczym jakieś monstrum. Te piękne zwierzęta, te cavalli, zachowywały się teraz jak bezduszne, bezrozumne bestie. Oszalały w ogniu bitwy. Pod końskimi brzuchami i nogami ludzie walczyli desperacko na ziemi, unurzani w krwi i błocie, za chwilę miały ich stratować potężne kopyta. Jakiś żołnierz krzyczał rozpaczliwie, przygnieciony przez nieprzyjaciela, który mimo, że wprost nad nimi dwoma stał dęba ogromny koń, patrzył leżącemu w oczy, szykując się do wbicia mu sztyletu w gardło. Inny mężczyzna leżał przerażony, osłaniając się tarczą przed kopytami, podczas gdy nad jego głową toczyła się zajadła walka o drzewce z łopoczącym kawałkiem materiału. Jeden z żołnierzy z czaszką barana na napierśniku i kolczastą muszlą na ramieniu, odwrócił się z grymasem na twarzy tak, aby obiema rękami złapać z tyłu podobne do włóczni drzewce, podczas gdy przeciwnicy nacierali z prawej strony; jeden z nich z podniesioną przyłbicą przypominającą groteskową maskę, próbował wyrwać mu sztandar. W ogniu walki stary żołnierz o twarzy wykrzywionej wściekłością nie puszczał drzewca, wznosząc miecz gotowy odciąć ramię przeciwnika… To kwintesencja bitwy, chaosu z piekła rodem” *

Przyznaję, iż oglądając wcześniej rysunki i szkice obu dzieł nie zwróciłam nań większej uwagi. Po lekturze książki wiem, że podczas najbliżej wizyty w Luwrze nie przejdą obojętnie przed Rubensowską kopią Leonarda.
fragm. Bitwy pod Anghiari
Od dawna zastanawiała mnie kwestia homoseksualizmu Michała Anioła. Powodem tego zainteresowania był fakt, iż w żadnej z dotychczas przeczytanych o Buonarrotim książek nie spotkałam się z informacjami na temat tej strony jego życia, natomiast bardzo często słyszałam/ czytałam stanowcze opinie na temat odmiennej orientacji rzeźbiarza. Dziwiło mnie, iż sprawa wydaje się oczywista, a ja nie mogę dotrzeć do źródeł. Lektura książki Jonesa rzuciła nieco światła na sprawę. Jak pisze autor Pojedynku mistrzów Buonarroti był żyjącym w celibacie (cnotliwym), nie afiszującym się ze swymi zainteresowaniami homoseksualistą, który nie odważył się na życie zgodne ze swoją naturą. Był człowiekiem wielce religijnym, więc fakt tajonych skłonności musiał być powodem wielu rozterek, być może nie chciał się przyznać sam przed sobą. Zdradzała go sztuka, w której wyrażał tajone w realnym życiu żądze. To co sam artysta tłumaczył, jako wyraz hołdu dla piękna i miłości idealnej, zdaniem Jonesa było wyrazem miłości, której istotę stanowiło pożądanie fizyczne. Autor pisze, iż "nic (poza legendami) nie przemawia przeciwko słowom Michała Anioła, że żył w celibacie, a jego miłość była czysta”**  A zatem wygląda na to, że pożądanie stało się dlań sztuką, a sztuka zmysłowym spełnieniem.
„Michał Anioł otwarcie wyrażał uwielbienie dla męskiego ciała, ale do końca nie sprecyzował, co to w istocie oznacza”***
„Michał Anioł unikał łamania reguł obowiązujących w społeczeństwie i nie chciał obnosić się ze swoją odmiennością, taką, jaka cechowała Leonarda i sprowadziła na starszego artystę mnóstwo nieprzyjemności”****
A ja nadal chcę wierzyć, że rzeźby tego tytana były wyrazem
Dawid Michała Anioła 
uwielbienia dla piękna dzieła Stwórcy, a że było to męskie ciało, no cóż…, nie on pierwszy i nie ostatni uległ tej fascynacji. Przykłady można by mnożyć.

Ponad siedem stron bibliografii robi wrażenie. Książka jest bardzo starannie wydana, na kredowym papierze, w sztywnych okładkach, okraszona fotografiami i reprodukcjami dzieł i co ważne dla pewnej grupy wiekowej czytelników ma sporą czcionkę, co sprawia, iż prawie trzystu stronicową pozycję można pochłonąć bardzo szybko. Jedyne co mnie przeszkadza w lekturze to umieszczenie przypisów na końcu książki, ale to właściwie drobiazg.

Ilekroć sięgam po kolejną książkę o Michale Aniele obawiam się rozczarowania, bo po pierwsze Udręce i ekstazie, (mimo, że nie jest to typowa książka biograficzna), nic moim zdaniem nie jest w stanie dorównać, a po drugie obawiam się zawsze, iż kolejna książka nie zadośćuczyni moim oczekiwaniom. Ta książka naprawdę godna jest polecenia. 
Łańcuszki - wizyta w Luwrze oraz lektura Giorgio Vasariego Żywotów najsłynniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów
*str.201-202  Pojedynek mistrzów Jonathan Jones, wydawnictwo Świat książki, rok wydania 2012,
 ** str. 150 tamże,
*** str. 149 tamże,
**** str. 143 tamże.

niedziela, 11 maja 2014

Anonimowość w sieci (wprowadzenie zatwierdzania komentarzy)


źródło
Kolejny odgrzewany co jakiś czas temat i niestety ciągle aktualny. Od czasu, kiedy z powodu nękania wrednymi komentarzami jedna z najwspanialszych blogerek, jaką znałam (Ada z bloga o Krakowie), zlikwidowała bloga jestem bardziej wyczulona na pojawiające się od czasu do czasu  (delikatnie mówiąc) „złośliwości”. Kiedy rzecz dotyczy mnie osobiście po prostu je ignoruję, gdyż każda odpowiedz takiej osobie stanowi wyłącznie pożywkę do dalszego plucia jadem. Od początku założyłam sobie, iż nie będę usuwała komentarzy, dopóty nie będą one obraźliwe dla innych osób lub będą zawierały treści wulgarne. I tego trzymałam się przez lata. I znowu (do znudzenia) przypominam wiadro pomyj wylanych na moją głowę pod jednym z wpisów na innej platformie, które do dziś się tam zachowały, gdyż stanowią świadectwo poziomu ich autorów. Od kilku dni wprowadziłam opcję zatwierdzania komentarzy, aby uniknąć goszczenia tu osoby, której gościć sobie nie życzę niezależnie od tego, co będzie miała do powiedzenia, ponieważ nie potrafię przejść do porządku dziennego nad faktem nękania, obrażania i opluwania innych osób na ich (lub innych) blogach, niezależnie od tego, czy sama popieram treści tam publikowane, czy też nie. Osobę tę znam pod trzema nickami (wystąpiła też raz, jako osoba anonimowa) być może wcześniej występowała pod jeszcze innymi nazwami.
To, że ktoś nazwie drugą osobę nadętą, głupią, czy idiotką świadczy jedynie o braku równowagi i podłym charakterze anonimowego komentatora. Jak napisałam wyżej wydaje mi się, iż jedynym sposobem na takie osoby jest ich ignorowanie, a także solidaryzowanie się z osobami nękanymi, niezależnie od tego, jak gładkimi słówkami taka osoba przemawiać będzie u nas. W przeciwnym razie prezentujemy moralność sienkiewiczowskiego Kalego, przejawiającą się w twierdzeniu, iż jeśli osoba zachowująca się podle w stosunku do innych napisze mi coś niemiłego to jest to zły uczynek (komentarz), a jeśli zgodzi się ze mną jest to dobry uczynek (komentarz).
I dla jasności – nie oczekuję, iż wszyscy będą mieli takie samo zdanie, jak ja, będą prezentowali takie same poglądy, będą lubili to co ja lubię, dyskusja to nie wzajemne przyklaskiwanie sobie obrażając przy okazji wszystkich myślących inaczej, nie musimy się lubić, nie musimy się zgadzać, ale przydałoby się trochę wzajemnego szacunku i jakieś minimum kultury.
No tak, znowu wyszła ze mnie niepoprawna idealistka i osoba ogromnie naiwna. No i nietolerancyjna, bo pozbawiłam głosu jedną osobę. 
Nie oczekuję, że się ze mną zgodzicie, jeśli macie inne zdanie z ciekawością je przeczytam. 
Polecam stary, ale wciąż aktualny tekst o anonimowości w necie