Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 listopada 2014

Igor Mitoraj moje antidotum na nieprzystawalność do współczesnej sztuki


W paryskiej dzielnicy nowoczesnych biurowców La Defense gościłam kilkakrotnie. Nie wywarła on na mnie większego wrażenia. Grande Arche będący celem odwiedzin nie zachwycił, a szklane drapacze chmur niosły skojarzenia z Ameryką. Domy z betonu i szkła sprawiają na mnie wrażenie bezdusznych korporacyjnych boksów, w którym zamknięto człowieka, aby wycisnąć wszystkie jego soki. Właściwie to nic nowego, historia ludzkości jest historią panowania jednego człowieka bądź grupki ludzi nad całą resztą społeczeństwa. 
Podczas ostatniego (październikowego) pobytu w Paryżu miałam okazję mieszkać w pobliżu La Defense. Idąc w kierunku metra zastanawiałam się, czy architektura XXI wieku będzie tym dla potomnych, czym dla nas jest architektura zeszłych stuleci. Czy ten brak zdobień, prostota formy i funkcjonalność uzyska uznanie ludzi, którym przyjdzie żyć po nas. Kiedy tak wędrowałam esplanadami, a myśli krążyły wokół nieprzystawalności własnej osoby do dzisiejszego świata (typowej rozterki osoby wchodzącej w wiek dojrzały) zauważałam najpierw Jego a potem Ją. A może odwrotnie. 

Ikar i Ikaria Igora Mitoraja. Na tle biurowców, odbijające się w szkle ogromne, masywne postaci ludzkie sprawiające wrażenie niezwykle lekkich. Z jednej strony okaleczone, ułomne, słabe, a z drugiej silne, zwycięskie, wielkie. Współczesne, a jednak klasyczne rzeźby polskiego artysty z jednej strony jakoś tu dziwnie nie pasują, a z drugiej świetnie wpisują się w tę odhumanizowaną rzeczywistość i współczesne formy. Z rzeźbami Mitoraja zetknęłam się wcześniej w Krakowie, Warszawie, Poznaniu i Rzymie. Wszędzie zaskakują, pierwsze wrażenie wywołuje coś w rodzaju konsternacji. Jak dotąd chyba najbardziej nieprzystawalnym miejscem, w którym oglądałam dzieło tego rzeźbiarza był Poznański Stary Browar. Teraz dołączyła do tego La Defence. Stałam zahipnotyzowana i rzeźbami; klasyka wśród architektury przyszłości, i ich umiejscowieniem. Niewiarygodnym wydawało mi się, iż artysta wyraził zgodę na takie ich usytuowanie, a może zresztą to on sam zaproponował takie miejsce ich ekspozycji. Choć z drugiej strony esplanada prowadzi do Uniwersytetu, a to chyba dobre otoczenie dla dzieł sztuki. 

Po namyśle doszłam do wniosku, że te rzeźby „uczłowieczają” otoczenie. Zatrzymują przechodnia w biegu, spowalniają jego ruchy, zmuszają do zastanowienia się nad kondycją człowieka. I za chwilę to współistnienie wydaje się jak najbardziej harmonijne. Jego Ikar wraz ze swą partnerką Ikarią to ludzie okaleczeni doświadczeniem wojen i śmierci, a jednak zwycięscy. Nie podejmę się analizy dzieł, bo nie mam ku temu wystarczającej wiedzy. Na rzeźbie nie znam się wcale. Gdyby nie Michał Anioł, Bernini, Canova moja znajomość tej dziedziny sztuki była by bliska zeru. 
Zaskakuje mnie natomiast klasyczne piękno ciała w rzeźbach pana 
Mitoraja w zderzeniu z ich oszpeceniem (okaleczeniem). Jego posągi są wielkie i ułomne zarazem. Jest w nich i smutek i nadzieja, świadomość przemijania i jednocześnie wiara w przetrwanie. Wzloty i upadki, jak u Ikara. Raz chcemy dorównać Bogom, a za chwilę zostajemy ukarani za swoją pychę. 
I to one przyciągają wzrok bardziej niż otaczające je budynki. Mimo, że nieprzystępne i obce, tajemnicze, są fascynująco piękne i melancholijne. Są symbolem waleczności i wielkości człowieka. I za to cenię rzeźby zmarłego niedawno polskiego artysty.

Zdjęcie nr 1 Ikaria w paryskiej La Defense, zdjęcia nr 3 i 4 Ikar w paryskiej La Defense, zdjęcie nr 2 Blask księżyca w Starym Browarze w Poznaniu


Fragment drzwi świątyni Santa Maria degli Angeli w Rzymie (dwa pierwsze zdjęcia) oraz fragment drzwi świątyni Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (dwa kolejne zdjęcia)

Moim zdaniem rzeźby tego wielkiego, niedawno zmarłego polskiego artysty mają coś wspólnego z rzeźbami mojego ulubieńca Michała Anioła. Te uwięzione w drzwiach świątyń fragmenty ciał przypominają Niewolników Michała Anioła. 

sobota, 29 listopada 2014

Hurtowo o książkach (Sven Hassel, Desmond Seward, Barbara Wachowicz i Zbigniew Uniłowski)

Zlikwidować Paryż Sven Hassel
Nie wiem skąd wpadłam na pomysł zakupu tej książki. Myślę, że tytuł zadziałał jak magnes. Ach ten Paryż – miły sercu w każdej odsłonie. Od wszelkich romansopodobnych skutecznie odstraszają różowo-lukrowe okładki, natomiast w tym przypadku zwiodła mnie stonowana czarno biała szata. Ponadto kołatały się gdzieś w głowie echa telewizyjnego programu o generale von Choltitz i jego roli w nie … zburzeniu (ocaleniu?) Paryża. Sven Hassel, duński żołnierz armii niemieckiej zesłany do jednostki karnej Wermachtu opisał własne przeżycia udziału w walkach na froncie zachodnim. Książka nie jest zła, tyle, że wtórna. To, co było świeże i nowe u Remarque`a w Na zachodzie bez zmian tutaj wydaje się zaledwie powieleniem pomysłu niemieckiego pisarza i nie zmienia tego kilkakrotne powołanie się na książkę. Ciekawe są natomiast rozpoczynające każdy rozdział wstawki będący fabularnym przedstawieniem autentycznych wojennych epizodów. Uważam, że książka byłaby o wiele ciekawsza, gdyby autor poszedł w kierunku rozwinięcia tych epizodów. Atutem książki jest znajomość wojennych realiów i obrazowy sposób ich opisania oraz ciekawa galeria typów spod ciemnej gwiazdy. Nie znalazłam jednak w książce nic odkrywczego.  
Caravaggio Awanturnik i geniusz Desmond Seward 
W biografii o malarskim geniuszu najciekawszy okazał się obraz życia i stosunków społecznych barokowej Italii (Rzym, Mediolan, Neapol) oraz oblicze Malty i Zakonu Maltańskiego ze schyłkowego okresu życia Michelangelo da Caravaggio. O samym malarzu dowiadujemy się niewiele więcej niż można przeczytać w encyklopedycznej notce w wikipedii. Burzliwe życie wielkiego geniusza, jego trudny porywczy, kłótliwy charakter opisuje autor w sposób suchy, bezbarwny i mało ciekawy. Wielka to szkoda, bo życie malarza to gotowy scenariusz filmowy. Autor zadał sobie wiele trudu, aby dotrzeć do źródeł, które wydają się niezbyt bogate. Są to głównie świadectw współczesnych malarzowi włoskich biografów. Seward przedstawia wiele informacji na temat malarza, wiąże jego zachowania z charakterem epoki, próbuje go nawet usprawiedliwiać okolicznościami, widać, iż lubi swojego bohatera, choć nie jest wobec niego bezkrytyczny. Jednak sama biografia, jest napisana w sposób dość nużący. Tę niewielką objętościowo książeczkę (179 stron) czytało mi się ciężko i długo. Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny. 
W ojczyźnie serce me zostało Barbara Wachowicz 
Książka stanowi udokumentowanie wystawy fotograficzno - literackiej zorganizowanej przez panią Barbarę Wachowicz w kilku miastach Polski w latach 1988-1990. Jest to zbiór zdjęć wykonanych podczas podróży odbytych szlakiem Mickiewicza, Słowackiego, Orzeszkowej, Reymonta, Żeromskiego i Wańkowicza okraszony fragmentami utworów naszych wielkich a także ich korespondencji i tego, co na ich temat pisali przyjaciele oraz badacze ich twórczości. Czarno - białe zdjęcia wykonane nieprofesjonalnym aparatem fotograficznym mają moc sprawczą przenoszenia w czasie. Patrząc na te niepodrasowane dzisiejszą obróbką zdjęcia można uwierzyć, że pejzaże, na które patrzymy są tymi samymi, które oglądali sto i dwieście lat temu nasi poeci i pisarze. Można by powiedzieć, że nic prostszego jak zamieszczenie wierszyka przy fotografii dworku, w którym gościł jego twórca. Ale to nie tak. Pani Wachowicz jest pasjonatką i ma dar wyboru tych najwłaściwszych wersów dla zilustrowania nastoju ducha, jaki towarzyszył podczas podróży. Z autorką mam tak, że kiedy zaczynam jej słuchać, czy czytać obawiam się przesady i patosu, a kiedy kończę dochodzę do wniosku, iż wszystko zostało pięknie wyważone. Podziw dla ukochanych pisarzy jest wyrazem szczerego zachwytu i nawet jeśli jest w nim nieco egzaltacji to mnie ona nie razi. I nie wiem, co bardziej mnie wzruszyło zdjęcia miejsc znanych, do których wyrywa się serce, zdjęcia miejsc, do których chciałabym, a nigdy nie dotrę, czy piękne strofy, które przypomniały mi, że kiedy i z poezją było mi po drodze (w tym ukochane strofy z Mickiewicza). Książka jest czymś więcej niż katalogiem z wystawy, bowiem zawiera jej pełną dokumentację, a jej wydanie uważam za bardzo dobry pomysł. Mając książkę w ręku miałam wciąż przed oczami blog Moje podróże literackie Agnieszki, która pięknie kontynuuje i rozwija pomysł pani Barbary. 
Wspólny pokój Zbigniew Uniłowski
Najlepszą pozycję zostawiłam sobie na deser. Wspólny pokój przedstawia życie kilku drugorzędnych przedstawicieli środowiska literackiego okresu dwudziestolecia międzywojennego w Warszawie. Od czasu do czasu padają znane nazwiska, choć występują one raczej rzadko. Powieść miała być (i w swoim czasie była) zjadliwym pamfletem na środowisko literatów okresu dwudziestolecia, lecz dziś największy jej walor upatruję w warstwie dokumentalnej. To znakomity obraz pewnego wycinka środowiska podany nieco archaicznym dla nas, ale ciekawym językiem tamtego okresu. Język nadaje klimat powieści i jest jej dodatkowym atutem. 
Opis życia pięciu mężczyzn i trzech kobiet, (panie stanowią jedynie epizodyczne, choć barwne tło wspólnego mieszkania), przedstawiony został w sposób niezwykle naturalistyczny. Fizjologia, brak intymności, znieczulenie, brudno, szaro i beznadziejne jest we wspólnym pokoju. Połączeni nędzą, brakiem perspektyw, zniechęceniem, snuciem wizji swego przyszłego losu często wdają się w kłótnie i awantury spowodowane koniecznością przebywania razem i brakiem intymności. Za dnia toczą zacięte dyskusje na temat kondycji literatury (z pojawiającym się często kompleksem niższości literatury polskiej wobec literatury europejskiej) oraz porządku społecznego (usprawiedliwiającego sposób zachowania bohaterów), nocami uskuteczniają wędrówki po lokalach za pożyczone lub wyłudzone pieniądze. Poniżej cytat jednego z bohaterów - Lucjana, będącego alter ego pisarza.
Nie chciałbym być czytanym przez samych rodaków, którzy by mówili, że mam serce płonące miłością do ojczyzny, że pragnę jak najlepiej i tak dalej. Serce Tomasza Manna też bije dla Niemiec, co mu nie przeszkadza być czytanym przez całą Europę. Te grzecznościowe nagrody Nobla dla Sienkiewicza i Reymonta niczego nie dowodzą, Diabli biorą, kiedy się weźmie do ręki współczesną książkę miernego nawet pisarza Niemiec czy Francji; od razu się czuje tę rasę, poziom, kulturę i te rzeczy tłumaczy się u nas, czyta się je, oni nie potrzebują robić tak jak my, żeby nasz Pen Club musiał płacić za wydanie w obcym języku jakiegoś Kadena czy cholera już wie kogo. Czy zastanawiałeś się, że poza paroma poetami i jednym Prusem nie mamy właściwie literatury?.. My nie zdajemy sobie sprawy, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu.
Książka przypomina mi w klimacie Zaklęte rewiry (znane jak dotąd wyłącznie w formie ekranizacji), choć książka Uniłowskiego powstała wcześniej. Polecam gorąco i nie zrażajcie się, jeśli nie wciągnie was od samego początku, jak to było w moim przypadku.

Dzisiejszy wpis dość długi, ale mam świadomość tego, że w hurtowni szuka się przede wszystkim tego, co przeczytało się, lub chciałoby się przeczytać samemu.

środa, 26 listopada 2014

Stara zabawa w nowej odsłonie- część druga



Więcej na temat zabawy piszę w części pierwszej, gdzie odpowiedziałam na pytania buksy (tu). A dziś pora na pytania koczowniczki.


1.Najbardziej lubisz literaturę... jaką? Polską, amerykańską, japońską, a może jeszcze inną?

Z trzech wyżej wymienionych wybieram polską. Jeszcze kilka lat temu stanowiła ona znikomy procent mojego czytania, a to za sprawą systemu oświaty, jaki obowiązywał kiedy byłam uczennicą. Dzięki kanonowi lektur szkolnych, który rozszerzałam na czytanie książek znajdujących się w zestawieniu lektur poznałam Sienkiewicza, Prusa, Dąbrowską, Żeromskiego, Mickiewicza, Reymonta, Orzeszkową, Nałkowską i wielu innych polskich pisarzy. Natomiast brakowało mi zawsze przedstawicieli innych nacji (poza Makbetem Szekspira, Ojcem Goriot Balzaka czy Don Kichotem Cervantesa niewiele pamiętam z czasów szkolnych literatury obcej). Czułam się intelektualną kaleką, jeśli idzie o znajomość literatury; brakowało mi Szekspira, Dostojewskiego, Zoli, Prousta, Manna, Tołstoja, Hugo i wielu innych pisarzy choćby tylko europejskich. W ciągu ostatniego roku wróciłam do czytania literatury polskiej i odkrywam na nowo dawnych znajomych oraz nowe nazwiska. Poza wyżej wymienionymi, wśród których twórczości mam swoje ulubione książki odkryłam też twórczość znanych mi jedynie z nazwiska Kral, Łopieńskiej, Rutkowskiego, Wachowicz, Olczak - Ronikier, Herberta (którego wcześniej kojarzyłam wyłącznie z poezję), Dehnela, czy Fabiani (która snuje ciekawe gawędy o sztuce). Wymieniam nazwiska pisarzy bardzo zróżnicowanych, bo też moje zainteresowania są różnorodne. 
Chcę jeszcze dodać, iż ogromnie lubię Steinbecka, żadna z przeczytanych książek tego pisarza mnie nie zawiodła; od powieści (Na wschód od Edenu, czy Grona gniewu) po opowiadanie –nowelkę (Ludzie i myszy). Jednak najbardziej tkwię w literaturze europejskiej, być może jestem ksenofobem, bo nie przemawiają do mnie inne kręgi kulturowe. I miałabym duży problem z wyborem pomiędzy francuską (ukochani pisarze Hugo, Zola, Proust) czy polską (do której mocniej bije moje serce).
2.Na pewno znasz zetknęłaś(ąłeś) się z książkami pisarza, którego twórczość podziwiasz, natomiast inni nie - bo nie znają go, nie doceniają. Aż serce boli. Chcesz, by został odkryty, doceniony. Jaki to pisarz? 
Mam wątpliwość, czy książki pisarzy, których ja odkryłam, (choć wcale ich nazwiska nie popadły w zapomnienie, to raczej ich twórczość jest mało znana), zachwyciłyby także innych czytelników, ponieważ poza talentem pisarza/wartością dzieła sporo zależy od zainteresowań i oczekiwań czytelnika. Dla mnie takim odkryciem był np. Brodski (Znak wodny i Dyptyk Petersburski), czy książki Emila Zoli. Uważam też za świetnego autora biografii Irvinga Stone. Tyle, że w tym przypadku trudno mi ocenić, czy to mało znany pisarz.
3.Czy sięgasz po książki "obozowe"?
Zdarza mi się. Sięgam po nie raczej niechętnie, bo to zawsze ciężka i wyczerpująca psychicznie lektura. Natomiast nie przypominam sobie, aby kiedyś tego typu książka mnie zawiodła, zawsze mocno poruszają i pozwalają więcej zrozumieć nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość i pozbawiają złudzeń co do przyszłości. Ostatnio sięgnęłam za przyczyną blogowych rekomendacji po takie książki, jak W domu niewoli Obertyńskiej, czy Inny świat Herlinga-Grudzińskiego. Uważam przeczytanie choćby tylko tych najważniejszych pozycji za nasz obowiązek i spłatę długu wobec przeszłych pokoleń. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt pompatycznie. 
4.Czy jesteś zadowolona(y) ze swojego bloga? Może chcesz coś w nim zmienić?
Jeśli chodzi o szatę graficzną to nie lubię częstych zmian, cenię minimalizm i obecny wygląd bloga mi odpowiada, nie chciałabym aby różne tzw. gadżety odrywały czytelnika od meritum. Nie jestem zwolenniczką blogów, na których dostają oczopląsu od nadmiaru gadżetów. Nie uznaję też reklam (jeśli się pojawią proszę dać mi znać). Nie umiem tylko ustawić wielkości czcionki, albo jest wielka, albo malutka. Jeśli chodzi o zawartość merytoryczną chciałabym zachować dotychczasową różnorodność wpisów (podróże, wystawy, koncerty, książki). Cieszy mnie dzielenie się wrażeniami z licznych kręgów zainteresowań, choć taka ich różnorodność powoduje iż nie mam możliwości o wszystkim napisać. Wciąż poszukuję złotego środka. 
5.Ile czasu zajmuje Ci napisanie recenzji? 
Kiedy zaczynałam swoją blogową przygodę napisanie recenzji było kwestią „chwili”, wracałam z podróży/koncertu i zaczynałam pisać, kończyłam czytać książkę, siadałam przy komputerze i w przeciągu kilkunastu/kilkudziesięciu minut wpis był gotowy. Dziś ekspresowo powstają wpisy jedynie wówczas, gdy opisywane zdarzenie poruszy jakąś czułą strunę, siadam, piszę i publikuję. Ostatnio pisanie zabiera coraz więcej czasu (zbyt wiele), coraz częściej zaczynam pisać, odkładam, piszę coś innego, za jakiś czas wracam, czasami kilkakrotnie. Dlatego trudno podać czas, jaki faktycznie poświęcam na napisanie wpisu, zwłaszcza że należę do osób, które miewają problem z rozwlekłością, zdarza się, że więcej czasu zabierają mi cięcia niż samo pisanie.
6.Czy chętnie pożyczasz innym swoje książki?
Kiedyś czyniłam to chętnie, ostatnio, kiedy zapominam komu i co pożyczyłam, a pożyczający zapominają oddać jestem bardziej ostrożna. Przestałam proponować pożyczkę, choć poproszona nie odmawiam. 
7.Jeśli książka Cię nie interesuje, czy starasz się ją przeczytać do końca, czy też porzucasz bez żalu?
Chciałabym dojść do takiego etapu, w którym porzucę nieinteresującą książkę. Zdarza mi się to, choć rzadko, bowiem zawsze jest mi żal odkładać nieprzeczytaną. Mam taką, może niemądrą teorię, że istnieją książki, które można ocenić dopiero przeczytawszy je do samego końca. Zdarzyło się, że dopiero przeczytawszy ostatnie zdanie stwierdzałam, iż książka była warta lektury. Staram się nie oceniać książek, których nie „zmęczyłam” do końca. 
8.Bohater książkowy, który Cię bardzo irytował, to...
Maurycy del Longo z Pustelnii Parmeńskiej. I była to irytacja, która rzutowała na dość surową ocenę książki. 
9.Bohaterka książkowa, która Cię bardzo irytowała, to...
Emma Bovary i tu także irytacja osobą bohaterki przełożyła się na surową ocenę powieści. To jedna z tych książek, które chcę przeczytać jeszcze raz, bo mam wrażenie, że coś mi umknęło, że nie poznałam się na jej kunszcie. 
Ale zdarzyła się też irytacja bohaterką, która zaowocowała zachwytem. Chodzi o fantastyczne studium psychologiczne i Różę z Cudzoziemki. 
10.Czy codziennie czytasz przynajmniej kilka kartek? 
Staram się, a jeśli mi się nie udaje to nie jest to winą braku czasu, a ogarniającego mnie stuporu, kiedy rzeczywistość wprowadza w stan dziwnego odrętwienia.
11.Polecisz mi jakąś książkę, która mogłaby mnie zainteresować? Postaram się ją przeczytać. 
Zaryzykuję. Przeczytałam ostatnio książkę Wstręt do tulipanów Richarda Lourie, która wydaje mi się wartą polecenia. Opisuje fikcyjną historię chłopca, który zadenuncjował rodzinę żydowskiej dziewczynki Anny Frank. Książka napisana została w formie wspomnień dwóch braci, z których jeden stara się wyprzeć z pamięci, stawiającą go w złym świetle przeszłość. Książka z serii tych, które stawiają pytania bez odpowiedzi a ocena zachowań bohaterów jest niejednoznaczna. Mam nadzieję, że niedługo opiszę wrażenia z lektury, wówczas dołączę link


Istotą zabawy jest wyznaczenie kolejnych "szczęśliwców" i zadanie im kolejnych pytań, co uczyniłam w pierwszej części wpisu. Dla przypomnienia (dla tych, co rzadziej zaglądają na blogi) poprosiłam o udzielenie odpowiedzi na zadane tam pytania 
- Kaye z Notatnika kaye,
-natanna z Moje zaczytanie
- marlow z Galerii Kongo

A ponieważ obiecałam natannie trzecią nominację i kolejny zestaw pytań, który ma ją zmobilizować do wpisu (choć odpowiedzieć na 33 pytania jest ciężej niż na 22 pytania:) to proszę bardzo.
1. Pierwsza książka, która wprowadziła cię w świat dorosłej literatury 
2. Mickiewicz, czy Słowacki? 
3. Ukochana książka rosyjska. 
4. Gdybyś mogła zadać jedno pytanie Prusowi, o co byś go zapytała? 
5. Czytanie w łóżku, czy na fotelu, a może przy biurku? 
6. Książka przy której chce ci się jeść. 
7. Najpiękniejsza książka o miłości. 
8. Pisarz, na którego książkach uczyłaś się patriotyzmu. 
9. Któremu bohaterowi literackiemu powierzyłabyś bez obaw swoje dziecko? 
10. Literatura węgierska czy włoska? 
11.Wymarzona książka pod choinkę.
Jeśli ktoś chciałby dołączyć się do zabawy to będzie mi miło.

wtorek, 25 listopada 2014

Stara zabawa w nowej odsłonie - część pierwsza

Otrzymałam dwa zaproszenia do wzięciu udziału w zabawie polegającej na udzieleniu odpowiedzi na 11 pytań i zadanie swoich pytań kolejnym „szczęśliwcom”. Zasady zabawy chyba znają już wszyscy, jeśli nie to odsyłam do nominujących mnie buksy i koczowniczki
Pomyślałam, że wpis może być dobrym pretekstem wyjścia ze stagnacji, w jaką popadł ostatnio mój blog. Miałam zamiar odpowiedzieć hurtem, ale ponieważ troszkę się rozpisałam podzielę wpis na dwie części.

Pierwsza pytania zadała buksy 
1. Twoje Ulubione miejsce pełne książek to?
Lubię wszystkie miejsca, w których znajdują się książki; oczy rozszerzają się z zachwytu, kiedy wchodzę do księgarni czy biblioteki, ale też do kawiarenki, w której znajduje się zaledwie kilka półeczek z książkami. Bardzo lubiłam (nieistniejącą już) ogromną księgarnię Traffic w Warszawie, gdzie zawsze potrafiłam wypatrzeć coś ciekawego. W Gdańsku najchętniej zaglądam do najmłodszej (chyba) filii biblioteki wojewódzkiej (znajdującej się w centrum handlowym) z powodu ogromnego księgozbioru i jego różnorodności. Ale takimi najulubieńszymi miejscami pełnymi książek są antykwariaty. Tam nie tylko znajduję coś ciekawego, tam znajduję tak dużo ciekawych książek, że opuszczam je w nadziei kolejnych odwiedzin. Szalenie też lubię oglądać zbiory bukinistów i nieodmiennie żałuję, iż nie ma tam polskojęzycznych książek. 
2. Pisarz (lub pisarka) którego czytania nigdy nie masz dość to ?
Gustuję głównie w klasyce, która wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo dostępna, jak mogłoby się wydawać. Ze zdziwieniem stwierdzam, iż biblioteki publiczne posiadają bardzo skromny księgozbiór książek z gatunku klasyka. Może to (ta niedostępność) sprawia, iż pisarze, których chętnie czytam wciąż są u mnie miłymi gośćmi, ponieważ nie zdążę się nimi nasycić. Do tych pisarzy należą choćby Zola i Hugo. A poza klasyką Szabo, Marai, czy Stone. 
3. Książka której wydania w Polsce nie możesz się doczekać to ?
Będę monotematyczna. Uważam, że wydawnictwa po macoszemu traktują klasykę. Brakuje mi dobrych wydań choćby wspomnianego wyżej Zoli. Natomiast cieszy wznowienie książek Stone czy Szabo a także Prousta.
4. Najlepsza lektura na listopadowy wieczór to?
Generalnie nie uzależniam lektury od pory roku, ale ponieważ listopad to okres zachorowań na różne grypopodobne choróbska (co właśnie mnie dopadło), kiedy trudno się skupić dobrze sięgnąć po coś lżejszego. Przypomina mi się Łopieńskiej Książki i ludzie, w której jeden z rozmówców proponował na grypę Prusa. Szkoda, że nie mam w domu, bo wypróbowałabym natychmiast. Ja proponuję na przykład Dumasa ojca lub serię Ani z Z.W. 
5. Jaki tytuł czytany przez Ciebie dawno temu powinien Twoim zdaniem po latach przerwy znowu zawitać do księgarń?
Jest wiele takich książek, ale pierwsza, która przyszła mi na myśl to Moulin Rouge Pierre La Mure (biografia Toulouse Lautreca). 
6. Jaka jest Twoja ulubiona audycja radiowa lube telewizyjna o książkach?
Nie oglądam telewizji i rzadko słucham radio, nie czytam też czasopism o książkach. Zamiast czytać, słuchać, oglądać o tym co powinnam przeczytać wolę poczytać. Własne zainteresowania, książki będące następstwem lektury dzienników czy listów oraz lektura blogów są dla mnie najlepszą rekomendacją. 
7. Jaka jest Twoja ulubiona seria wydawnicza?
Lubię Zeszyty Literackie ze względu na tematykę (książki o podróżowaniu i książki Herberta), choć niektóre wydawane przez nich książki są kiepskiej jakości (brzydki papier, miękkie okładki, nieestetyczny wygląd po pierwszym czytaniu), lubię też wydawnictwo W.A.B. oraz PIW z powodu serii biografii.
8. W jakiej książce znalazła/eś świat do którego chciałabyś się natychmiast przeprowadzić?
Dobra książka przenosi do opisywanego przez siebie świata, wspaniała pozostawia w tym świecie na dłużej. Mnie przeniósł w inny świat Hugo w Nędznikach i Katedrze Najświętszej Marii Panny w Paryżu, czasami zdaje mi się, że cały czas tam tkwię. 
9. Najdziwniejsza książka jaką czytała/eś to?
Nie przypominam sobie w tej chwili żadnej dziwnej książki.
10. Twoje literackie odkrycie tego roku to?
Juan Jimenez z jego poetycką książką Srebrzynek i ja oraz Chodorlos de Laclos Niebezpieczne związki. Natomiast w literaturze polskiej miłym zaskoczeniem okazał się Gustaw Morcinek i jego Wyrąbany chodnik.
11. Bohater literacki w towarzystwie którego mógłbyś/mogłabyś spędzić jeśli nie życie to przynajmniej długą podróż to?
Bogumił Niechcic byłby dla mnie idealnym towarzyszem życia, a w awanturniczą podróż wybrałabym się z Edwardem Dantesem występującym w roli hrabiego Monte Christo. 

Istotą zabawy jest zadanie kolejnych pytań i wytypowanie kolejnych „szczęśliwców”. Do tej pory często bywałam ostatnim ogniwem łańcuszka. Obawiam się, iż kolejna seria pytań dotycząca czytania może być nużąca, ale spróbuję.

1. Jaką polską książkę uważasz dla siebie za najważniejszą, lub kilka najważniejszych?
2. Literatura współczesna czy klasyka?
3. Książka, której obiór podczas kolejnej lektury się radykalnie zmienił.
4. Miejsce na ziemi, które chciał/a byś zobaczyć, dzięki lekturze.
5. Muzyczne skojarzenia książkowe.
6. Najlepsza biografia, jaką czytałaś/eś?
7. Kryminał czy science ficton?
8. Książka z obrazem w tle, którą wspominasz najlepiej.
9. Jaką książkę z kręgu literatury pozaeuropejskiej możesz polecić osobie, która niechętnie sięga po tego typu literaturę.
10. Gdybyś miał/a okazję zjeść kolację z pisarzem/pisarką - kogo byś wybrał/wybrała i co byś zamówił/zamówiła?
11. Jaką książkę zabrał/a byś na bezludną wyspę?

 Gdyby zechcieli odpowiedzi udzielić
- Kaye z Notatnika kaye,
-natanna z Moje zaczytanie
- marlow z Galerii Kongo
byłoby mi niezmiernie miło. Zdaję sobie sprawę, iż niektóre z osób niechętnie lub wcale nie biorą udziału w takich zabawach, ale zaryzykuję. W każdym razie to nie ja będę osobą przerywającą zabawę :)
Gdyby ktoś nie wskazany miał się ochotę zabawić to zapraszam, każdy będzie mile widziany.

niedziela, 9 listopada 2014

Inny świat Gustaw Herling-Grudziński

źródło zdjęcia
Nie szukam takich książek, nie leżą w granicach moich zainteresowań, nie zgłębiam literatury obozowej, nie studiuję psychiki człowieka w skrajnych warunkach, a jednak ilekroć trafię na tego typu literaturę odkrywam na nowo otaczający świat, mechanizm zła i odnajduję coś więcej niż tylko reportażowy zapis historii. Tego typu literatura ogromnie mnie porusza i choć może dziwnie to zabrzmi stanowi pewnego rodzaju katharsis, jest spłatą długu wobec wcześniejszych pokoleń. Ona wzbogaca wiedzę i świadomość i zmienia optykę widzenia, chyba niezależnie od tego, ile już za mną i ile jeszcze przede mną tego rodzaju lektur.
Inny świat nie był moją lekturą szkolną, dlatego poznając go w wieku dojrzałym patrzę nań z perspektywy człowieka o innym bagażu doświadczeń, niż uczeń, który lekturę musi „zaliczyć”. Odbieram go także przez pryzmat dzisiejszych wydarzeń i sytuacji politycznej, co nie nastraja optymistycznie, a jednocześnie uświadamia powtarzalność zdarzeń i pozwala lepiej zrozumieć mechanizm działania państwa totalitarnego. 
A książka przestaje być jedynie zapisem historii i uświadomieniem, iż historia (ta historia) wciąż się toczy, choć w nieco innej scenerii. 
Inny świat to relacja z pobytu w sowieckim obozie w Jercewie, relacja przerażająca tym bardziej, że z pozoru beznamiętna. Narrator opisuje zdarzenia tak jakby był jedynie ich obserwatorem, a nie uczestnikiem. W codziennym zmaganiu się z realiami surowej egzystencji nie ma miejsca na bohaterstwo, patos, przejawy człowieczeństwa. Jest codzienna wegetacja i czepianie się życia z całej, gasnącej siły upodlonego ludzkiego zwierza. Fizjologia, okrucieństwo, głód, choroby, wszy, gwałty, bicie, praca ponad siły. Wyniszczenie psychiczne i fizyczne, likwidacja najsłabszych jednostek, obojętność wobec śmierci. A jednak i tu pojawiają się okruchy człowieczeństwa; gesty solidarności, współczucia i brak akceptacji dla tego, który dla ratowania życia zgodził się wydać wyrok na innych współwięźniów. Mimo, iż jak pisze Grudziński "człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach, i uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich." 
Jako, że wciąż „siedzi we mnie” W domu niewoli Obertyńskiej nie potrafiłam uwolnić się od porównań. W książce Obertyńskiej mimo dramatycznego opisu pobytu na sowieckiej ziemi, jest niewielka doza optymizmu. Jest ratowanie się poszukiwaniem piękna natury i ludzkich odruchów w piekle, jakie stało się udziałem autorki. Obertyńska pisała o swej gehennie w sposób niezwykle emocjonalny, Grudziński pisze rzeczowo i bez emocji; jest to połączenie reportażowego zapisu dramatu z literackim talentem autora. 
Obraz innego świata (przyrównywanego do świata opisanego przez Dostojewskiego w Zapiskach z martwego domu) jest przerażający, tak jak przerażające są zaludniające go istoty. Jedynym celem wegetujących tu istot jest walka o przetrwanie za każdą cenę; kradzieże, donosy, pobicia, prostytucja. Celem sowieckiego obozu nie jest fizyczne unicestwienie człowieka, a psychiczne i mentalne przeobrażenie go w bezwolną służącą systemowi kukłę. Zniszczony i doprowadzony do skrajnej rozpaczy człowiek miał nie tylko przyznać się do fikcyjnej winy, ale miał w nią uwierzyć i przekonać o tym przesłuchujących go katów, miał udowodnić swoją winę, aby mógł rozpocząć proces odkupienia (poprzez pracę lub poprzez śmierć) i urzeczywistnić swoje uwięzienie. 
"nie wystarczy strzelić komuś w łeb, trzeba jeszcze, żeby o to na procesie pięknie poprosił" 
Wysyłanie na Kołymę było tym czym u Niemców wysyłanie do obozów koncentracyjnych, z tym, że w obozach dążono do fizycznej eksterminacji, u sowietów do wyciśnięcia wszystkich soków podczas katorżniczej pracy w obozie.
Opisy kaźni są rzeczowe, obojętne i pozbawione emocji, może dlatego, iż jak pisze Grudziński, życie jest łatwiejsze, jeśli zatarciu ulegną wspomnienia z wolności, przyzwyczajenia, pragnienia. Pozbawia się uwięzionych wszystkiego, aby tym łatwiej się nimi kierowało dając im w zamian małą cząstkę tego, czego wcześniej ich pozbawiono. 
Podobnie jak u Obertyńskiej pojawia się wspomnienie pobytu w szpitalu, jako jedno z najpiękniejszych przeżyć podczas niewoli oraz obawa przed wolnością, w której znowu trzeba będzie się pilnować, aby nie trafić z powrotem do obozu.
Podobnie też jak W domu niewoli obraz pobytu na wolności różni się niewiele od pobytu w więzieniu. 
Obóz sowiecki pozbawił miliony swych ofiar jedynego przywileju, jaki dany jest każdej śmierci – jawności – i jedynego pragnienia, jakie odczuwa podświadomie każdy człowiek-przetrwania w pamięci innych.
Myślę, że przeczytanie tej książki jest jakimś rodzajem hołdu dla milionów bezimiennie pomordowanych.
Lepiej umrzeć niż żyć na kolanach cytował Grudziński hiszpańską komunistkę, tyle, że umrzeć wcale nie było łatwo, na śmierć trzeba było sobie „zasłużyć”.
Książkę poznałam w postaci audiobooka, co uniemożliwiło mi zamieszczenie większej ilości cytatów. Zaletą audiobooka są muzyczne rzewne rosyjskie ballady towarzyszące czytającemu książkę Henrykowi Machalicy.

niedziela, 2 listopada 2014

Claude Monet, Joanna D`Arc i szachulec, czyli z wizytą w Rouen

  


Pomysł na tę wycieczkę zawdzięczam Łucji – Marii. Kiedy parę lat temu odważyłam się po raz pierwszy zrezygnować z usług biur podróży i samej organizować swoje wyjazdy już podróż do Paryża wydawała mi się nie lada wyzwaniem. Nie wyobrażałam sobie, jak osoba z tak mizerną znajomością języka obcego poradzi sobie z przemieszczaniem się po nieznanym mieście, a co dopiero obcym kraju. Tymczasem doświadczenie uczy i dodaje odwagi, moje wycieczki zataczają coraz szersze kręgi. Tym sposobem odwiedziłam we Francji; Marsylię, Arles, Awignon, Chartres, a teraz trafiłam do Rouen. 

Pierwsze skojarzenie z miastem – jak zapewne dla większości – jest schematyczne - Katedra Najświętszej Marii Panny, czyli świątynia Notre Dame. Któż by jej nie znał. Monet namalował ją w kilkudziesięciu wersjach pokazując, jak zmienia się postrzeganie w zależności od rodzaju oświetlenia. Katedra od bieli, poprzez szarości, niebieskości, różowości, burości aż po czerwień. Nasuwa to skojarzenie z patrzeniem na ten sam obiekt z różnych punktów widzenia.

Snułam się uliczkami podziwiając niezwykle ciekawą zabudowę miasteczka (o czym niżej), kiedy niespodziewanie przed moimi oczami ukazała się bryła gotyckiej świątyni (Tym razem nie wytyczyłam trasy, nie zabrałam mapy, postanowiłam zagubić się w plątaninie uliczek). Nie miałam najmniejszych wątpliwości. Oto stanęłam przed zwielokrotnionym do
niewyobrażalnych rozmiarów płótnem Moneta. W ostrym słońcu kształty wydawały się nieostre i rozmyte. Stanęłam w miejscu, w którym mógłby stać przy sztalugach Claude i mrużąc oczy od słońca podziwiałam potęgę i przepiękną pełną rzeźb misterną dekorację fasady z charakterystycznym maswerkowym zdobieniem okien i murów. Geometryczne wzory splątanych kół, łuków, liści, czy rybiego pęcherza, ażurowe zdobienia, szpiczaste iglice wieżyczek zdobią większość budowli w Rouen (od świątyń począwszy a na budynku Pałacu Sprawiedliwości skończywszy). I choć dziś nie jest to już najwyższy budynek na świecie (pod koniec XIX wieku, kiedy dodano żeliwną neogotycką iglicę dzierżyła świątynia to miano przez kilka lat) to nadal robi wrażenie. To właśnie podziwiam w gotyku, tę chęć sięgnięcia gwiazd, która choć zawiera w sobie sporo pychy, stanowi też wyraz podążania za marzeniami (a przynajmniej ja chcę w to wierzyć). Kiedy robiłam zdjęcie zauroczona maestrią budowli podszedł do mnie pewien człowiek, który poczuł, że musi podzielić się z kimś rozpierającą go dumą i pytając zarazem stwierdził – Magnific?! Nie mogłam i nie chciałam zaprzeczać, powiedziałam z całym przekonaniem; rzeczywiście wspaniała.
 Pissarro w liście do Luciena z 26 maja 1895 roku pisał: Będę żałował, jeśli nie przyjedziesz przed zamknięciem wystawy Moneta, jego katedry wkrótce rozejdą się po świecie, a należy je oglądać razem. Znalazły one jednak wielu przeciwników wśród młodych malarzy, a nawet wśród miłośników sztuki Moneta. Mnie natomiast jego niedościgłe mistrzostwo przekonuje. Cezanne, którego spotkałem wczoraj u Durand Ruela, uważa podobnie jak ja, że jest to dzieło artysty zdecydowanego, zrównoważonego, który pragnie oddać najbardziej nieuchwytne niuanse zjawisk, a takiego wyzwania nie podjął żaden inny malarz. Niejeden artysta neguje konieczność takich poszukiwań, tymczasem ja sądzę, że każde poszukiwanie jest uzasadnione, jeśli ktoś głęboko w coś wierzy” **
Z kilkudziesięciu obrazów Katedr Moneta miałam okazję obejrzeć kilka. Największa kolekcja znajduje się w Muzeum Orsay*. Kiedy po raz pierwszy oglądałam ją w kilku odsłonach robiłam to samo co Monet, starałam się patrzeć na obrazy z różnych punktów widzenia. Przybliżałam się i oddalałam, odchodziłam i wracałam. 
Wnętrze katedry także jest imponujące; masywne kolumny, kolorowe witraże, rzeźby i zdobienia, posągi świętych, grobowiec Ryszarda Lwie Serce i rozeta przypominającą tę paryską. Dowiedziawszy się, iż w Muzeum sztuk pięknych w Rouen znajdują się także obrazy impresjonistów nie mogłam odmówić sobie przyjemności jego odwiedzenia. Każda taka wizyta wzbogaca moje osobiste muzeum tworzone w zwojach pamięci. Każda też przynosi nowe odkrycia. Tym razem uwagę zwróciło dwoje mniej znanych impresjonistów; Leon Jures Lemaitre współtwórca tego nurtu w Rouen oraz Albert Lebourg. Pierwszy pozostawił piękne obrazy miasta sprzed ponad wieku, drugi zauroczył mnie widokiem paryskiej Notre-Dame zimą. Chciałabym jeszcze wrócić do tematu obu panów, ale do czegóż bym nie chciała wracać (poza pracą oczywiście, do której wracać muszę co poniedziałek, dla chleba Panie, dla chleba).
Lemaitre Most Corneille w Rouen
Lebourg Notre Dame w Paryżu zimą

Wieża zegarowa Lemaitre  
Wieża dziś
                                                                                                          
W muzeum nie mogło też zabraknąć obrazów narodowej bohaterki Joanny D`Arc. Joanna podczas wojny stuletniej z Anglikami miała poprowadzić francuską armię do zwycięstwa. Twierdziła, iż usłyszała głos Boga, który kierował jej czynami. Pośrednio przyczyniła się do koronacji na króla Francji Karola VII. Jego kontrkandydatem był bratanek panującego w Anglii księcia Benford Henryk VI. Rouen w losy Joanny wpisało się dość niechlubnie. Ze względu na mieszczącą się w mieście siedzibę angielskiego rządu tutaj uwięziono przyszłą patronkę Francji, aby po sfingowanym procesie o herezję skazać ją na spalenie na stosie. Dziś siedząc na murku pozostałości starego kościoła na Place du Vieux-Merche trudno wyobrazić sobie, iż miejsce to było świadkiem egzekucji Dziewicy Orleańskiej. Plac, którego centrum stanowi Kościół Krzyż - świątynia w kształcie odwróconej łodzi, tętni dziś życiem. Znajdujący się tuż obok Rynek płodów ziemi może spowodować, iż budowla sakralna zostanie wzięta za część hali targowej. Plac otaczają przepiękne, kolorowe kamieniczki, stanowiące kwintesencję szachulcowej zabudowy miasteczka. 
Egzekucja Joanny D`Arc Patrois Isadore

Targ Rybny, na którym stracono Joannę
Wieża, w której więziono Joannę
O budownictwie szachulcowym Rouen pisała moja inspiratorka. Mogę jedynie powtórzyć, iż to połączenie drewna z gliną skomponowane w niezwykłe, różnobarwne wzory sprawia wrażenie scenerii dla pięknej, średniowiecznej baśni. Z budownictwem szachulcowym spotkałam się już wcześniej. Jako mieszkanka Pomorza często widuję czarno białe kratownice kamienic, jednak z taką feerią barw, wzorów, z taką różnorodnością spotykam się po raz pierwszy. I nie umiem powiedzieć, czy ostatni.



*Orsay to mieszczące się w budynku starego dworca kolejowego muzeum, w którym znajduje się wiele bardzo ciekawych zbiorów, znana jest jednak przede wszystkim z największego na świecie zbioru obrazów impresjonistów. Piszę o tym, choć wydawało mi się to oczywistością, ponieważ zdarzyło mi się, iż koleżanka usłyszawszy o spędzeniu przeze mnie około pięciu godzin w Orsay`u zapytała co to jest ten Orsay, czy to przypadkiem nie  sklep odzieżowy! 
** z Biografii Moneta t. 2 autorstwa Pascala Bonafoux str.  29-30