Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 11 października 2016

Notre Dame de Paris (musical w Gdyni), czyli młodnieję na przekór metryce



  Trailer przedstawienia ze strony Teatru


O przedstawieniu w różnych jego wersjach (łącznie z tą najwspanialszą) pisałam kilkakrotnie. Mając świadomość trudności związanych z prawami autorskimi i brakiem zgody twórców na dalsze upublicznianie widowiska informacja o wystawieniu musicalu w Teatrze Muzycznym w Gdyni była dla fanów spektaklu niczym gwiazdka z nieba. Pisząca te słowa zakupiła bilety w chwili, kiedy nie został jeszcze rozstrzygnięty casting. Trzeba przyznać, iż było to spore szaleństwo. Ale może nie do końca.

Musical Notre Dame de Paris, znany jako Dzwonnik z Notre Dame (powstały na motywach powieści Wiktora Hugo), to przedstawienie o wspaniale skomponowanej muzyce, świetnej choreografii i ciekawych tekstach. Przedstawienie o ogromnej szansie na powodzenie, wystarczy go nie zepsuć. Duet Luc Plamondon (autor słów) i Richard Cocciante (kompozytor muzyki) stworzyli dzieło znakomite. Reżyserii podjął się Gilles Maheu – reżyser paryskiego spektaklu.

Fabuła znana większości z licznych adaptacji Dzwonnika to historia szpetnego pokraki Quasimodo zakochanego w pięknej Cygance Esmeraldzie, która swe serce oddała innemu (kapitanowi Febusowi). Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować Febus związany jest słowem z Fler de Lys, a Esmeralda budzi namiętność zarówno Febusa, jak i opiekuna Quasimodo- archidiakona Frollo. Całą historię przedstawia poeta Gringoire. Mimo całej swej banalności przedstawienie nieodmiennie wzrusza. A do tego średniowieczne problemy odrzuconych (Azyl) wydają się zaskakująco bliskie problemom dzisiejszej Europy. 

Nie wiem, jak odebrałabym je, gdybym na deskach gdyńskiego teatru poznawała spektakl po raz pierwszy, nie wiem, czy w tym wypadku tak długa znajomość mogła złagodzić moją ocenę, czy raczej ją zaostrzyć, ale wyszłam z przedstawienia z jedną myślą o konieczności zakupu biletu na kolejne przedstawienie. 
Marzył mi się w roli Quasimodo pan Janusz Kruciński (Jean Valjean z Nędzników w Romie, czy Doktor Jekyll i Mr Hyde z Teatru Muzycznego w Poznaniu). Radość moja nie miała granic, kiedy okazało się, iż pan Kruciński będzie w tej roli występował. I mam nadzieję, że uda mi się trafić na przedstawienie z jego udziałem. Tym razem w roli Dzwonnika wystąpił pan Michał Grobelny. Pierwszy utwór w jego wykonaniu trochę mnie rozczarował. Jest to jedna z głównych postaci przedstawienia i w dużej mierze (choć nie tylko) na jego wokalu opiera się spektakl. Aktor próbował śpiewać w stylu Garou (z tą charakterystyczną dla Kanadyjczyka chrypką), jednak nie do końca mu to wychodziło. Z chwilą kiedy zaczął śpiewać po swojemu stał się dla mnie prawdziwym Quasimodo; budzącym ciepłe uczucia odmieńcem, z którego zadrwił los. 
W rolę Esmeraldy wcieliła się pani Maja Gadzińska. I znowu pierwszy utwór (Cyganka) mnie nie urzekł,  ale z każdym kolejnym było coraz lepiej. 
Absolutnie fantastycznym głosem dysponuje odtwórca roli archidiakona Frollo pan Artur Guza (od tej pory do grona aktorów, na których jeżdżę oprócz Łukasza Dziedzica i Janusza Krucińskiego dołączy pan Artur). Jak dla mnie była to najlepsza rola w przedstawieniu. Pozostali wykonawcy mieli sporo dobrych i bardzo utworów, ale w wykonaniu pana Artura każdy utwór był majstersztykiem, choć najbardziej zapadł w ucho i serce utwór Jestem księdzem i kocham cię.
Dobrze wypadli także odtwórcy roli poety Gregoire (Maciej Podgórzak) oraz przywódcy cyganów Clopin (Krzysztof Wojciechowski).
Zaskoczeniem (z uwagi na młody wiek wykonawczyni) był niezwykle udany występ Weroniki Walenciak w roli Fleur de Lys (rywalki Esmeraldy). Jakże świeżo i przekonująco brzmiał utwór Pokocham, jeśli przyrzekniesz w jej wykonaniu.
Ogromne brawa dla zespołu tancerzy, którzy podołali niełatwemu zadaniu wykonywania niezmiernie skomplikowanych układów choreograficzno-akrobatycznych. 
Świetnie wypadły też zespołowe wykonania utworów Fatum czy finałowe Katedry. Florencja wyśpiewana przez Frollo i Gregoire to jeden z najlepszych utworów przedstawienia (choć może to tylko moje odczucie). 
Polskie tłumaczenie może nie do końca (nie dla każdego utworu) odpowiada wiernie oryginałowi, ale nie razi. Myślę, że tłumacz (pan Książek) dokonał nie lada ekwilibrystyki, aby oddać sens oryginału.

Nie wiem, czy to sentyment, wspomnienia, czy po prostu cudowna muzyka, ale już przy pierwszych dźwiękach uwertury popłynęły mi łzy. Potem pojawiały się one jeszcze kilkakrotnie. I jak widziałam nie byłam w mojej reakcji osamotniona. Osoba, która mi na przedstawieniu towarzyszyła opuściła teatr z mokrymi oczami, co było dla mnie najwspanialszą reakcją (i podziękowaniem za zaproszenie), bo wiem, że przedstawienie wywołało silne emocje. A przecież o to chodzi, aby sztuka wzbudziła w nas emocje. 
Przedstawienie jest kopią paryskiego pierwowzoru; ta sama choreografia, scenografia, podobne kostiumy, a nawet gestykulacja. Dla zwolenników eksperymentowania i poszukiwania nowych rozwiązań być może jest to wadą przedstawienia, ja jednak nie wyobrażam sobie rozwiązań odbiegających od tego, co moim zdaniem jest świetne samo w sobie.
Pięćdziesiąt dwa utwory i żaden z nich nie był zbędny. 
Duże brawa dla widowni, która należycie doceniła trud artystów owacją na stojąco i gromkimi brawami.
Jak dla mnie Teatr Muzyczny w Gdyni tym przedstawieniem wraca na pozycję najlepszej musicalowej sceny w Polsce.
Kiedy żyłam już w przeświadczeniu, że zestarzałam się na tyle, iż nie potrafię cieszyć się czymś tak bezgranicznie, zachwycać jak dziecko, że dawne uskrzydlenia (to moje sławetne unoszenie się pod sufitem) minęły bezpowrotnie przytrafił się Dzwonnik w Teatrze Muzycznym w Gdyni i odmłodniałam i oszalałam. 
Nie pytajcie na ile przedstawień już zakupiłam bilety (a na ile jeszcze kupię), bo i tak się wam nie przyznam. 
Mam tylko mały żal do administratora strony Teatru, że nie ma tam obsady na kolejne spektakle. A może jest, a jedynie ja nie umiem znaleźć. Szkoda, że kupując bilety nie wie się, kto będzie występował, bo choć wszyscy są dobrzy, to niektórzy wykonawcy są lepsi. 
Nie mogę obiecać, że ten wpis będzie początkiem powrotu do pisania, ponieważ troszkę przybyło mi obowiązków w przeciwieństwie do czasu, którego ubyło. W każdym razie będę starała się, jak najszybciej ogarnąć w świecie realnym, aby wrócić do tego prawdziwszego, choć wirtualnego.


PS. Po kolejnej interwencji informatyka i przeinstalowaniu dysku zniknęły mi adresy z blogrola (mam nadzieję, że uda mi się je odtworzyć z pamięci, lub z archiwalnych komentarzy).

Przepraszam za przekręcenie nazwisk, na co zwróciła mi uwagę jedna z komentatorek. Robię to nagminnie, co absolutnie mnie nie tłumaczy. Już poprawiłam.