| Śladami profesora Langdona w Paryżu |
Robienie kopii całości za
pomocą narzędzi informatycznych wychodzi mi słabo, pojawiają się jakieś dziwne
znaczki, jakiś chiński szyfr, stąd
zabrałam się za żmudne kopiowanie wpisów, wpis po wpisie, wraz z komentarzami
(usuwając zdjęcia, bo zabierają zbyt wiele miejsca). Zajęcie jest żmudne i pracochłonne, ale jakże przyjemne. Nie czytam
wszystkiego, bo jest tego średnio pół tysiąca stron rocznie, a lat pisania już
czternaście. Nie mniej czytam sobie wybiórczo wpisy i pojawiające się pod nimi
komentarze. Przypominam pierwszych komentatorów oraz trafiam na pierwsze
komentarze osób, które pozostały wiernymi czytelnikami do dzisiaj. Ileż książek
mi polecono, o których zapomniałam, ile miejsc do odwiedzenia zasugerowano, których jeszcze nie odwiedziłam, ile osób przestało się odzywać, a których mi bardzo żal. Tych dyskusji, które się nie odbyły, tej wymiany zdań, o którą dziś coraz trudniej. Ogarnia mnie sentyment.
| Ekstaza Św. Teresy Berniniego w kościele Santa Maria della Victoria (Rzym) |
| Londyn Temple Church |
Ale wracając do procesu
kopiowani - przypadkiem trafiłam na pierwszy komentarz Alicji. Alicji, czyli ardioli, którą
poznałam osobiście w czerwcu podczas wycieczki do Wrocławia. A kilka
dni temu Alicja odwiedziła mnie w Gdańsku. I znowuż koincydencja. Tym pierwszym
skomentowanym postem był post o polskiej tradycji spędzania Świąt Bożego
Narodzenia (musi być rodzinnie, przy suto zastawionym stole, z telewizją w tle,
politycznymi dyskusjami i skłóconą rodziną, udajemy że się kochamy, kiedy tak
naprawdę niemal każdy marzy, aby znaleźć się w tym czasie w zupełnie innym
miejscu). I tym razem nasza rozmowa zahaczyła o temat rodzinnego spędzania świąt.
Nic w tym dziwnego, wszak zbliża się czas świętowania. I choć nasze rodziny nie
są ani patologiczne, ani skłócone to chyba każda z nas wolałaby ten czas
spędzić inaczej, po swojemu.
Trafiłam na wpisy z serii
Hugo na dobry początek tygodnia. Nowszych czytelników informuję, iż mam fioła
na punkcie prozy Wiktora Hugo. Jeszcze do niedawna myślałam, iż jest to czas
przeszły dokonany, iż proza Hugo jako nieprzystawalna do współczesności musiała
się zestarzeć i „zramoleć” nawet w moich oczach, uszach i sercu. I wtedy
sięgnęłam po audiobooka Nędznicy. Wysłuchałam w przeciągu kilku dni powieści o
ponad tysiąc sześciuset stronach. Wprost nie mogłam się oderwać od słuchania,
choć przecież doskonale znałam fabułę, a nawet niektóre cytaty, którymi
raczyłam czytelników bloga, chyba do znudzenia. Spłakałam się okrutnie (może to
efekt nadchodzącej, czy też posuwającej się wielkimi krokami starości) i
doszłam do wniosku, że ten Hugo jednak umiał pisać, a choć czasy się zmieniły,
okoliczności mamy inne, styl pisania także to jednak zachowania ludzkie i pewne
zjawiska są nadal niezmienne.
| Kaplica Rosslyn w Szkocji |
Jakże często trafiam na wpisy, iż po przeczytaniu któregoś z pisarzy zaraz sięgnę po kolejną jego
książkę, a potem nie sięgam po żadną, bo coś innego wpada mi w ręce. Życie.
Obietnice złożone samemu sobie nie zawsze bywają skuteczne. Może trzeba je
składać innym. Swego czasu, kiedy przełożona oceniając moją pracę obniżyła mi
ocenę za to, że pracuję po godzinach, co oznacza, iż nie potrafię zorganizować
sobie pracy - obiecałam jej, iż nigdy więcej po godzinach nie będę pracować i
słowa dotrzymałam. Z czego o dziwo, wcale nie była zadowolona. I jak tu ludziom dogodzić.
Zdarzył mi się też
zabawny komentarz pod wpisem o biografii Dantego, w którym nieznany komentator
zaklinał mnie, aby nie kupowała kolejnej powieści Dana Browna Inferno, a zamiast
tego kupiła Wieczory florenckie pana Juliana Klaczko. Bo podobno jestem
inteligentną osobą. No chyba się bloger pomylił, bowiem swego czasu
zaczytywałam się w powieściach Dana Browna i choć właśnie na Infernie moja
fascynacja autorem się zakończyła, to jednak zawdzięczam pisarzowi wiele pięknych
podróży śladami jego bohatera po Rzymie, Paryżu, Londynie i Rosslyn. Nie mniej
potraktowałam komentatora chyba trochę niesprawiedliwie, jak kogoś w rodzaju
moherowego beretu, a tymczasem Wieczory florenckie pana Klaczki mogą być
całkiem pouczającą lekturą. Aż mnie korci, aby po nie sięgnąć.
Takie reminiscencje mnie naszły podczas kopiowania bloga. Wiele jeszcze pracy przede mną, bo nadal tkwię w roku 2013. Zatem być może pojawią się kolejne za jakiś czas wspomnienia.
Poza ostatnim zdjęciem nawiązującym do tytułu poleconej mi lektury pozostałe są ilustracją moich podróży śladami bohatera Dana Browna.
![]() |
| Jeden z wieczorów florenckich na Piazza Signoria |

Ależ nam się zbiegły wpisy :) - właśnie też zamieściłam post, w którym wspominam moje poprzednie blogi i piszę o różnych sprawach związanych z blogowaniem i relacjach z czytelnikami i innymi blogerami. U mnie może krócej o samym blogu, no ale też sporo lat już to moje blogowanie trwa :). Pierwszy blog skasowałam, bo myślałam, że to rozdział całkiem zamknięty, drugi zachowałam w archiwum, ale niestety zapisały się tylko teksty, natomiast zdjęcia zniknęły, a tego żałuję, bo akurat było trochę takich, do których chciałam zajrzeć, a nigdzie już ich nie mam utrwalonych. No w sumie to fajna ta nasza blogosfera :))).
OdpowiedzUsuńArchiwowanie bloga...
OdpowiedzUsuńDwa swoje pierwsze blogi wyrzuciłem.
Trzeci, pisany na platformie blox zarchiwizowała dla mnie gazeta.pl (ale bez komentarzy).
Jednak nie próbuję porównywać swoich codziennych drobiazgów z Twoimi wpisami, które są prawdziwą skarbnicą wiedzy o sztuce, historii, architekturze.
Zdecydowanie powinnaś pomyśleć jak to zachować dla szerszej publiczności
PS. te krzaczki, które widzisz przy kopiowaniu, to prawdopodobnie zapis HTML. W lewym górnym rogu nad polem wprowadzania tekstu (albo gdzieś indziej, nie wiem jak u Ciebie to wygląda) jest taki znaczek <> , którym przełącza się widok wg wyboru: HTML (te krzaczki) lub "tworzenia" (normalny tekst) i wtedy zamiast tego znaczka pojawia się ikonka ołówka. Sprawdź, może to właśnie to.
OdpowiedzUsuń