Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 grudnia 2025

Reminiscencje przy kopiowaniu bloga

Prowadziłam kiedyś bloga na innej platformie (wp). Z czasem zaginął on w czeluści internetu. Pomyślałam, że nie chciałabym kiedyś i tego bloga gdzieś zagubić; szkoda mi tych minionych zdarzeń, przeżyć, wspomnień, które tak prędko ulatują z pamięci. Mam słabość do starych wpisów; począwszy od tych infantylnych, pełnych zachwytów, do nieco bardziej przemyślanych, a wszystkie są zapisem autentycznych przeżyć.
Śladami profesora Langdona w Paryżu

Robienie kopii całości za pomocą narzędzi informatycznych wychodzi mi słabo, pojawiają się jakieś dziwne znaczki, jakiś chiński szyfr, stąd zabrałam się za żmudne kopiowanie wpisów, wpis po wpisie, wraz z komentarzami (usuwając zdjęcia, bo zabierają zbyt wiele miejsca). Zajęcie jest żmudne i pracochłonne, ale jakże przyjemne. Nie czytam wszystkiego, bo jest tego średnio pół tysiąca stron rocznie, a lat pisania już czternaście. Nie mniej czytam sobie wybiórczo wpisy i pojawiające się pod nimi komentarze. Przypominam pierwszych komentatorów oraz trafiam na pierwsze komentarze osób, które pozostały wiernymi czytelnikami do dzisiaj. Ileż książek mi polecono, o których zapomniałam, ile miejsc do odwiedzenia zasugerowano, których jeszcze nie odwiedziłam,  ile osób przestało się odzywać, a których mi bardzo żal. Tych dyskusji, które się nie odbyły, tej wymiany zdań, o którą dziś coraz trudniej. Ogarnia mnie sentyment. 

Ekstaza Św. Teresy Berniniego w kościele Santa Maria della Victoria (Rzym)

Kopiowanie jest zajęciem inspirującym. Dotarłam do wpisu na temat książki W ogrodzie pamięci Joanny Olczak - Ronikier i postanowiłam wypożyczyć kolejną książkę pisarki, w której historie tak miło było się zagłębić. Wypożyczyłam historię Piwnicy pod baranami. To chyba Piotr (bardzo zacofany w lekturze) mi zasugerował, Piotr, który nie odzywa się u mnie od lat, ale zawsze lajkuje nowe wpis na fb 😊 Nawiasem mówiąc Piwnicę pod baranami odwiedziłam po raz pierwszy już w okresie blogowym. Poznałam wówczas to kultowe zjawisko. Poznałam i przepadłam. Każda wizyta w Krakowie skutkuje nabyciem nowej płyty jednego z piwnicznych artystów. Nawiasem mówiąc, czy dziś jeszcze ktoś kupuje płyty, skoro tyle muzyki można pozyskać z internetu. Sama robię to coraz rzadziej, ale ten rodzaj muzyki trudno pozyskać z internetu. W samej Piwnicy przy krakowskim rynku byłam dwukrotnie. Jest to przeżycie nieporównywalne z żadnym innym koncertem piwnicznych artystów, bo stłoczeni na małej powierzchni piwnicznej izdebki stajemy się jakby piwniczną rodziną, która znalazła się na tej wysepce normalności. Ale też jest tam dla starszej pani bardzo niewygodnie. Siedzenie na desce czy twardym krześle przez ponad dwie godziny to spore wyzwanie dla naszych obolałych kości ogonowych, wiekowych kręgosłupów, drętwiejących nóg czy złaknionych powietrza astmatyków. Dlatego doświadczywszy zjawiska Piwnicy kolejne wystąpienia oglądam bądź to w Teatrze Słowackiego (jubileusze) bądź na występach gościnnych w Filharmonii Bałtyckiej. Ostatnio miałyśmy okazję po raz kolejny wraz z moją przyjaciółką Magdą doświadczyć tego niezwykłego katharsis w zeszłym miesiącu, kiedy to Piwnica wystąpiła ze swymi najlepszymi utworami w Gdańsku. Choć w przypadku Piwnicy trudno mówić o utworach słabszych. Niezmiernie nas cieszy fakt, iż do Piwnicy przybywają nowi, młodzi artyści. Będzie komu przejąć pałeczkę i poprowadzić Piwnicę dalej prze kolejne lata.

Londyn Temple Church
Swoją drogą widuję wielu blogerów, którzy bądź to zaprzestali prowadzenia blogów, bądź robią to sporadycznie, a którzy dość aktywnie udzielają się na f-b (jak choćby nieodżałowana Ada z krakowskiego bloga. Nieodżałowana – dlatego, iż nie mogę odżałować, iż zaprzestała prowadzenia bloga, Każdy wpis to było małe dzieło sztuki)

Ale wracając do procesu kopiowani - przypadkiem trafiłam na pierwszy komentarz Alicji. Alicji, czyli ardioli, którą poznałam osobiście w czerwcu podczas wycieczki do Wrocławia. A kilka dni temu Alicja odwiedziła mnie w Gdańsku. I znowuż koincydencja. Tym pierwszym skomentowanym postem był post o polskiej tradycji spędzania Świąt Bożego Narodzenia (musi być rodzinnie, przy suto zastawionym stole, z telewizją w tle, politycznymi dyskusjami i skłóconą rodziną, udajemy że się kochamy, kiedy tak naprawdę niemal każdy marzy, aby znaleźć się w tym czasie w zupełnie innym miejscu). I tym razem nasza rozmowa zahaczyła o temat rodzinnego spędzania świąt. Nic w tym dziwnego, wszak zbliża się czas świętowania. I choć nasze rodziny nie są ani patologiczne, ani skłócone to chyba każda z nas wolałaby ten czas spędzić inaczej, po swojemu.

Trafiłam na wpisy z serii Hugo na dobry początek tygodnia. Nowszych czytelników informuję, iż mam fioła na punkcie prozy Wiktora Hugo. Jeszcze do niedawna myślałam, iż jest to czas przeszły dokonany, iż proza Hugo jako nieprzystawalna do współczesności musiała się zestarzeć i „zramoleć” nawet w moich oczach, uszach i sercu. I wtedy sięgnęłam po audiobooka Nędznicy. Wysłuchałam w przeciągu kilku dni powieści o ponad tysiąc sześciuset stronach. Wprost nie mogłam się oderwać od słuchania, choć przecież doskonale znałam fabułę, a nawet niektóre cytaty, którymi raczyłam czytelników bloga, chyba do znudzenia. Spłakałam się okrutnie (może to efekt nadchodzącej, czy też posuwającej się wielkimi krokami starości) i doszłam do wniosku, że ten Hugo jednak umiał pisać, a choć czasy się zmieniły, okoliczności mamy inne, styl pisania także to jednak zachowania ludzkie i pewne zjawiska są nadal niezmienne. 

Kaplica Rosslyn w Szkocji
Przypomniałam też sobie blogerkę - trolla, która pod różnymi nickami występowała w blogosferze zamieszczając obraźliwe komentarze u osób, których poglądy jej nie odpowiadały. Pisywała też pochlebne komentarze sama u siebie. Nie wiem, czy teraz można to zweryfikować, pewnie jacyś bardziej doświadczeni blogerzy potrafią, w każdym razie wówczas było widać, iż osoba o kilku nickach jest jedną i tą samą osobą. Kiedy owa blogerka zaczęła obrażać inną osobę zamieszczającą u mnie komentarze wprowadziłam funkcję moderowania- czyli zatwierdzania komentarzy. A osobniczka usunęła wówczas wszystkie komentarze wcześniej u mnie zamieszczone. 

Jakże często trafiam na wpisy, iż po przeczytaniu któregoś z pisarzy zaraz sięgnę po kolejną jego książkę, a potem nie sięgam po żadną, bo coś innego wpada mi w ręce. Życie. Obietnice złożone samemu sobie nie zawsze bywają skuteczne. Może trzeba je składać innym. Swego czasu, kiedy przełożona oceniając moją pracę obniżyła mi ocenę za to, że pracuję po godzinach, co oznacza, iż nie potrafię zorganizować sobie pracy - obiecałam jej, iż nigdy więcej po godzinach nie będę pracować i słowa dotrzymałam. Z czego o dziwo, wcale nie była zadowolona. I jak tu ludziom dogodzić.

Zdarzył mi się też zabawny komentarz pod wpisem o biografii Dantego, w którym nieznany komentator zaklinał mnie, aby nie kupowała kolejnej powieści Dana Browna Inferno, a zamiast tego kupiła Wieczory florenckie pana Juliana Klaczko. Bo podobno jestem inteligentną osobą. No chyba się bloger pomylił, bowiem swego czasu zaczytywałam się w powieściach Dana Browna i choć właśnie na Infernie moja fascynacja autorem się zakończyła, to jednak zawdzięczam pisarzowi wiele pięknych podróży śladami jego bohatera po Rzymie, Paryżu, Londynie i Rosslyn. Nie mniej potraktowałam komentatora chyba trochę niesprawiedliwie, jak kogoś w rodzaju moherowego beretu, a tymczasem Wieczory florenckie pana Klaczki mogą być całkiem pouczającą lekturą. Aż mnie korci, aby po nie sięgnąć.  

Takie reminiscencje mnie naszły podczas kopiowania bloga. Wiele jeszcze pracy przede mną, bo nadal tkwię w roku 2013. Zatem być może pojawią się kolejne za jakiś czas wspomnienia.

Poza ostatnim zdjęciem nawiązującym do tytułu poleconej mi lektury pozostałe są ilustracją moich podróży śladami bohatera Dana Browna.

Jeden z wieczorów florenckich na Piazza Signoria

3 komentarze:

  1. Ależ nam się zbiegły wpisy :) - właśnie też zamieściłam post, w którym wspominam moje poprzednie blogi i piszę o różnych sprawach związanych z blogowaniem i relacjach z czytelnikami i innymi blogerami. U mnie może krócej o samym blogu, no ale też sporo lat już to moje blogowanie trwa :). Pierwszy blog skasowałam, bo myślałam, że to rozdział całkiem zamknięty, drugi zachowałam w archiwum, ale niestety zapisały się tylko teksty, natomiast zdjęcia zniknęły, a tego żałuję, bo akurat było trochę takich, do których chciałam zajrzeć, a nigdzie już ich nie mam utrwalonych. No w sumie to fajna ta nasza blogosfera :))).

    OdpowiedzUsuń
  2. Archiwowanie bloga...
    Dwa swoje pierwsze blogi wyrzuciłem.
    Trzeci, pisany na platformie blox zarchiwizowała dla mnie gazeta.pl (ale bez komentarzy).
    Jednak nie próbuję porównywać swoich codziennych drobiazgów z Twoimi wpisami, które są prawdziwą skarbnicą wiedzy o sztuce, historii, architekturze.
    Zdecydowanie powinnaś pomyśleć jak to zachować dla szerszej publiczności

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. te krzaczki, które widzisz przy kopiowaniu, to prawdopodobnie zapis HTML. W lewym górnym rogu nad polem wprowadzania tekstu (albo gdzieś indziej, nie wiem jak u Ciebie to wygląda) jest taki znaczek <> , którym przełącza się widok wg wyboru: HTML (te krzaczki) lub "tworzenia" (normalny tekst) i wtedy zamiast tego znaczka pojawia się ikonka ołówka. Sprawdź, może to właśnie to.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).