 |
Madonna Sykstyńska w Galerii Drezdeńskiej |
 |
Madonna Sykstyńska (i ja się załapałam na zdjęcie) |
Cel naszej wizyty to Galeria Obrazów, a w niej ona, jedyna i niepowtarzalna Madonna Sykstyńska. Jest to dzieło około trzydziestoletniego Rafaela Santi, dojrzałego już artysty. Nie można by tego powiedzieć o jego konkurentach a także mistrzach, których podziwiał i od których się uczył - Michale Aniele i Leonardo da Vinci. Ci dożyli sędziwego wieku, zaś Rafael zmarł mając lat 37, a przecież pozostawił po sobie tak wiele dzieł. Jeden z niewielu malarzy znany z imienia.
Zleceniodawcą obrazu był papież Juliusz II, który chciał uświetnić pamięć swego wuja Francesca della Rovere, czyli Sykstusa IV (papieża, którego nie lubię za to, że zlecił zamordowanie Medyceszy). Juliusz II chciał też uczcić powiększenie terytorium państwa kościelnego o Piacenzę. Ten następca św. Piotra od modlitewnika wolał konia i wojaczkę. Obraz zamówiony u uznanego wówczas Rafaela miał ozdobić nastawę ołtarzową znajdującego się w Piacenzie kościoła pod wezwaniem Świętego Sykstusa. Prawdopodobnie chciał, aby obraz przyozdobił także miejsce jego pochówku (zmarł niedługo potem). Wiedział już, że Michał Anioł nie zdąży wyrzeźbić nagrobka z czterdziestoma postaciami. Ostatecznie spoczął papa teribile w skromnym grobowcu swego stryja Sykstusa IV w grotach Watykańskich. A imponujący nagrobek z Mojżeszem (choć w mocno okrojonej wersji) stanął w kościele Św. Piotra w Okowach.
 |
detal z muzealnej pocztówki |
Obraz Madonna Sykstyńska znajdował się w kościele San Sisto w Piacenzy ponad dwieście lat. Z dala od uczęszczanych szlaków był nieco na uboczu. Do czasu, kiedy wpadł w oko polskiemu królowi Augustowi III Sasowi. Dzieło nabyto za 120 tysięcy franków. Nie znalazłam informacji na temat wartości ówczesnej waluty, myślę jednak, iż tanio nie nabył dzieła znanego i podziwianego mistrza renesansu. Rafael miał to szczęście, że zyskał uznanie za życia. Obraz zajął honorowe miejsce w nowo tworzonej Galerii Drezdeńskiej. Na czas II wojny światowej przewieziono go do Szwajcarii. I całe szczęście, bowiem w nalotach dywanowych na Drezno dzieło mogłoby ulec unicestwieniu. W 1945 r. obraz zrabowali (jak wiele innych dzieł) Rosjanie, a do Drezna wrócił po 10 latach.
 |
detal z muzealnej pocztówki |
Tematyka została niejako wymuszona przez miejsce jego lokalizacji. W kościele Św. Sykstusa przechowywano relikwie zarówno Sykstusa jak i Św. Barbary, zatem Matce Boskiej i dzieciątku nie mógł towarzyszyć nikt inny, jak ci właśnie święci. Sykstus to miły starszy pan, w którego rysach współcześni Rafaelowi dostrzegli podobieństwo do Juliusza II (to się nazywa przypodobać się zleceniodawcy. Ja co prawda nie dostrzegam podobieństwa do namalowanego też przez Rafaela najbardziej znanego portretu Juliusza II znajdującego się w Londyńskiej National Galery, ale to nie o mnie tu chodzi). Papieską godność patrona podkreśla złota tiara u dołu obrazu oraz ornamenty złotej kapy – żołędzie stanowiące symbol rodu della Rovere. I znowuż ja ich nie dostrzegłam, ale wierzę, że tam są. Zresztą postać Sykstusa (vel Juliusza II) potraktowałam lekko po macoszemu. Natomiast Św. Barbara o rysach jednej z krewnych papieża ze znajdującą się obok wieżą (symbolem jej męczeństwa) przypomina mi atletyczną postać niczym z fresków Michała Anioła, jak jedna z wyroczni ze sklepienia kaplicy sykstyńskiej. Wzrok jednak skupia się na postaci centralnej. Patrząca w kierunku widza Matka boska trzymająca na rękach dość ładne (rzadkość w tamtych czasach) dziecko przykuwa naszą uwagę. Powiedziałabym nawet, że bobas o boskim pochodzeniu choć też wpatrzony w widza chętnie pobaraszkowałby z dwójką cherubinów-aniołków u dołu obrazu. Całość sprawia wrażenie, jakby była teatralną sceną,, na której postacie bohaterów wyłaniają się zza zielonej, udrapowanej kurtyny. Matka Boska - bardziej dziewczęca niż kobieca płynie na obłokach. Delikatna twarzyczka przyciąga wzrok sprawiając wrażenie czystej i niewinnej, a jednocześnie zamyślonej i smutnej (matka lękająca się o los potomka, przeczuwająca jego przyszłość). Oparte o ramę obrazu cherubinki stanowiące ozdobę większości włoskich pamiątek stały się tak rozpowszechnione, tak popularne, że aż trącą kiczem. Patrząc na nie staram się zapomnieć liczne talerzyki, kubki, kalendarze, książkowe zakładki i nadać im znowu właściwe proporcje i właściwe miejsce. Dzięki temu stają się na nowo pucołowatymi lekko znudzonymi figlarzami czekającymi na moment, kiedy będą mogły coś zbroić. |
kolejny detal z muzealnej pocztówki (zdjęcia obrazu z uwagi na odbijające się w szybie światło wyszły nie najlepiej) |
A jednak patrząc na obraz (265 cm na 196 cm) wzrok wędruje na twarz Madonny, z wszystkich madonn Rafaela najbardziej wyidealizowaną, wysublimowaną, po prostu bosko piękną. Widzianą zakochanymi oczami dojrzałego mężczyzny? Wszak pozowała mu Fornarina. A jednak tutaj wygląda o wiele subtelniej niż na portrecie młodej kobiety z obnażonym biustem.
Byłam ciekawa tego obrazu, jak chyba żadnego innego z obrazów Rafaela i chyba wywołał on na mnie wrażenie mniejsze niż oczekiwałam. Może oczekiwania były zbyt duże. Może otoczenie nieodpowiednie. Obraz był przeznaczony na ołtarz w świątyni, jego odbiór następował poprzez otoczenie, dla którego został stworzony. Tutaj zdaje się nie do końca na miejscu. Ale znowuż dzięki temu, iż znajduje się tutaj więcej osób może go obejrzeć. Choć nie przyciąga on tak dużej ilości ciekawych, jak dzieła, które przeszły do pop kultury.
Moimi ulubionymi obrazami Santiego pozostaną nadal Szkoła Ateńska (muzea Watykańskie), portret papieża Juliusza II (National Galery w Londynie) oraz Złożenie do grobu (Galeria Borghesse w Rzymie). Oczywiście cieszę się, że udało mi się Madonnę Sykstyńską (zwaną też drezdeńską obejrzeć) ale poczułam się leciutko rozczarowana nie tyle obrazem, ile nieadekwatną do oczekiwań reakcją na to dzieło. Choć z drugiej strony teatralność sceny będąca zapowiedzią baroku to spore wyprzedzenie epoki.
 |
Dziewczyna czytająca list |
O ile Madonny oczekiwałam, o tyle zupełnie zapomniałam, że znajduje się tutaj Dziewczyna czytająca list Vermeera. Coś mi się majaczyło, że jest w drezdeńskiej galerii obraz Vermeera, ale zobaczywszy U stręczycielki pomyślałam sobie, szkoda, że to ten właśnie Vermeer, obraz który jest odmienny od pozostałych i zupełnie do mnie nie przemawia. Bardziej zbliżony do rubasznego malarstwa Steena, niż eleganckiego świetlistego i pełnego alegorycznych odniesień malarstwa Johanna. Choć jest ciekawy z innego punktu widzenia, są domniemania, iż patrzący na widza mężczyzna to autoportret malarza. I kiedy już oddaliłyśmy się od Stręczycielki, w zupełnie innej części muzeum natrafiłam na Dziewczynę czytającą list. Jest u Vermeera tych kobiet z listem kilka, tym najbardziej znanym jest Kobieta w błękitnej sukni, która stała się inspiracją dla Jacka Kaczmarskiego i jego utworu Czytająca list. Ten układ postać w rogu pokoju, pod oknem, z padającym nań światłem, twarz zwrócona do okna i pomieszczenie do którego zaglądamy, jakby zza kurtyny. Tutaj nawet mamy zieloną kurtynę pozwalającą zajrzeć do środka. Znajdujący się za kobietą kupidyn namalowany na ścianie w głębi nawiązuje do treści listu, ewidentnie miłosnego. Przez lata kupidyn był zamalowany, a za kobietą znajdowała się pusta ściana. Podejrzewano, że to sam malarz zamalował kupidyna pozwalając widzowi na własne domysły co do uczyć kobiety, dziś wydaje się, że to jednak ktoś inny dokonał przemalowania obrazu. |
U stręczycielki z domniemanym autoportretem Vermeera |
Zakupiony do Drezdeńskiej Galerii przez Augusta III obraz uważany był za dzieło Rembrandta z uwagi na podobny jak uważano styl malowania. Jak dla mnie Vermeer jest bardziej subtelny, choć umiejętności operowania światłem nie można Rembrandtowi odmówić. Podziwiam Rembrandta, choć serce nie bije mi mocniej na widok jego obrazów. Po wojnie obraz Dziewczyna czytająca list znalazł się w Rosji a nowi posiadacze nie mieli ochoty go zwracać. Próbowali nawet wynegocjować pozostawienie go u siebie wraz z jeszcze jednym, ale to się nie udało. Kiedy patrzę na ten obraz myślę sobie, że inicjatywy takie jak wystawa jednego obrazu to fantastyczna sprawa. Nic nie rozprasza oglądającego i może skupić się na tym jednym dziele. Obraz jest niewielkich rozmiarów 83 na 64 cm. Sprawił mi ogromną przyjemność i powiększył moją osobistą kolekcję obrazów Vermeera do dwunastu obejrzanych dzieł Vermeera. Jeśli ktoś jeszcze pamięta moją nieudaną podróż na wystawę Vermeera w Amsterdamie to zrozumie moją radość z każdego kolejnego obejrzanego Vermeera.W galerii drezdeńskiej wiele jest pięknych i znanych obrazów; występują tu tak wielkie nazwiska jak Rembrandt, Boticelli, Jan van Eyck, Hals, Claesz, El Greco, Velasquez, Rubens. Akurat tego ostatniego nie lubię, jego wielkie obrazy przeładowane i ciężkie, uginające się od nadmiaru ludzi, historii, ciał modelek budzą mój niesmak, a z drugiej strony cieszę się, że są obrazy, obok których mogę bez wyrzutu sumienia przejść obojętnie. Nie rozumiem też zachwytów nad Rubensem. Choć przyznam, że odkąd ujrzałam kopię bitwy pod Anhiari (Leonarda da Vinci) jestem w stanie wielbić Rubensa za to, iż dzięki niemi pozostał ślad geniuszu Leonarda. Jednak ponieważ tym razem jeden z obrazów Rubensa zatrzymał na sobie mój wzrok i nawet go sfotografowałam (chyba pierwszy w moich zbiorach obraz Rubensa) muszę go tu pokazać, jako świadectwo chwilowego zainteresowania obrazem Paula R. Może dlatego, że tym razem zainspirował się dziełem Michała Anioła. Napiszę coś co pewnie zabrzmi, jak herezja, ale dochodzę do wniosku, że Rubens podoba mi się w roli kopisty.
 |
Leda z łabędziem Rubens (inspiracja Ledą Michała Anioła) |
W galerii Drezdeńskiej nie mogło zabraknąć obrazów nadwornego malarza Sasów Canaletta (czyli Bernardo Belotta); jego weduty Drezna, Pirny i Wenecji zdobią kilka sal galerii. Miałam szczęście oglądać Wenecję na obrazach Canaletta na wystawie w Paryżu oraz Drezno, Warszawę i Pirnę na wystawie na Zamku Królewskim w Warszawie, więc nie zaskoczyły mnie owe dzieła, ale mojej przyjaciółce Asi aż się roześmiała buzia i stwierdziła, że jest w niebie. Nie dziwię się, też lubię weduty, wszystkie te architektoniczne detali w połączeniu ze scenerią epoki (ludzie, powozy, orszaki, scenki rodzajowe) potrafią nas przenieść w czasie. No i możemy zobaczyć, jak wyglądało miasto ponad dwieście lat temu. Ogarnia nas nostalgia i tęsknota za utraconym czasem, który przecież nie był nawet naszym udziałem. Poniżej dwa widoczki - pierwszy z Drezna na dziedzińcu Zwingeru, drugi z Wenecji.Kiedy ujrzałam piękną rzeźbę Andrea della Robbia natychmiast skojarzyłam ją z Florencką Kantorią, którą podziwiałam w Muzeum Katedralnym – przepiękna ambona dla śpiewaków ozdobiona kilkoma polami płaskorzeźb przedstawiającymi grające, śpiewające i tańczące dzieci będące ilustracją psalmu, którego fragmenty wypisane są na kantorii. Sprawdziłam po powrocie. Kantoria była dziełem Luki della Robbia.  |
Andrea della Robbia |
Andrea zaś był jego uczniem i bratankiem, który tworzył terakotowe rzeźby, w tym medaliony niemowląt dla szpitala niewiniątek we Florencji. Na zdjęciu powyżej Madonna z dzieciątkiem ze zbiorów Galerii Drezdeńskiej. Na ścianie obok dzieł renesansowych twórców znajduje się płaskorzeźba Petera Poppelmana rzeźbiarza żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Zbieżność nazwisk z architektem Zwingeru całkiem przypadkowa. A jednak Madonna z dzieckiem Poppelmana bardzo moim zdaniem koresponduje z zbiorami sprzed wieków.
 |
Peter Poppelman |
Oczywiście każdy z nas zwraca uwagę na coś innego i czasami trudno nam wytłumaczyć jakimi torami podążają nasze myśli. Czasami urzeka nas uroda dzieła, czasami są to jakieś skojarzenia z tematem, treścią, nazwiskiem, osobą przedstawioną na obrazie. U mnie biegną one jakimiś dziwnymi sznureczkami powiązań, które sprawiają, że nowo poznany malarz zostaje zapamiętany i każdy kolejny obraz przywiera do mnie, może mnie nie zainteresować, może rozczarować, ale powiększa puchnące gdzieś tam ogromne muzeum pamięci obejrzanych obrazów. Fra Angelico, którego chyba po raz pierwszy oglądałam na wystawie w Paryżu, a potem zatraciłam się we Florenckim konwencie San Marco, a którego Zwiastowanie znajdujące się na klatce schodowej owego konwentu stało się niezwykle bliskie memu sercu. Jak się już widziało wiele obrazów jakiegoś malarza nie jest się może znawcą, ale łatwo się rozpoznaje autora obrazu. Tak jest z Fra Angelico mistrzem którego anioł prowadził za rękę. Kiedy zatem tylko zobaczyłam kolejne miniaturowe Zwiastowanie obok dzieł takich twórców, jak Giotto, Boticelli, Vivarini, Pinturicchio (obrazów łatwych do przeoczenia, bo niewielkich rozmiarów) tym razie mnie się oczy roześmiały. Kolejne niespotykane spotkanie. |
Fra Angelico |
Tak też było z Avercampem, którego poznałam dzięki lekturze którejś z książek Herberta. Kiedy zobaczyłam jego zimowy pejzaż w Rijksmuseum kupiłam sobie reprodukcję i wisi nad łóżkiem na pamiątkę najwspanialszych świąt Bożego Narodzenia w Amsterdamie. Tak więc jak tylko zobaczyłam ów pejzaż od razu pomyślałam Avercamp. Co prawda mógłby to być jeszcze Bruegel, ale jego postacie są bardziej karykaturalne. |
Avercamp |
A potem trafiam na obraz Lavini Fontany i uprzytomniam sobie, coś co mi dotąd zawsze umykało, jak niewiele w galeriach sztuki jest obrazów autorstwa kobiet, przynajmniej tych tworzących przed XIX wiekiem. Oczywiście nie obejrzałam każdego obrazu z podpisem, ale te którym się przyjrzałam w około 98 procentach były dziełami mężczyzn. Byłam niedawno na promocji książki Suknia i sztalugi Piotra Oczki, gdzie dowiedziałam się, iż wiele było kobiet malarek, które wcale nie malowały gorzej od mężczyzn, ale z powodu ich słabej siły przebicia, tudzież sytuacji kobiet na świecie przebić udało się zaledwie kilkunastu. W swojej książce pisze o setkach zapomnianych artystek, które były bardzo dobrymi malarkami. W Drezdeńskiej Galerii, gdzie sytuacja nie odbiega od sytuacji wszystkich innych galerii na świecie trafiłam na obrazy kilku kobiet; Lavinia Fontana, Marietta Tintoretto, Elisabetta Sirani, Rosalba Carriera (obrazów tej ostatniej najwięcej, gdyż portretowała zarówno Augusta III jak i znane wówczas osoby na dworze). Mnie najbardziej spodobał się obraz Elisabetty Sirani Omphale mitologicznej królowej Lidii, która w uznaniu bohaterskich czynów Herkulesa poślubiła go. |
Elisabetta Sirani |
Galeria Drezdeńska ma bogate zbiory starych mistrzów warte obejrzenia. Można tam spędzić sporo czasu, jednak pamięć ma też ograniczone dyski do zapisywania wspomnień, więc po dwóch godzinach udałyśmy się na kawę i ciacho. Jedyne co mi się nie podobało - usytuowanie obrazów charakterystyczne dla Galerii o tak bogatych zbiorach. Nie lubię, kiedy obrazy wiszą jeden nad drugim, trudno się wówczas skoncentrować na jednym wybranym, że już o zrobieniu zdjęcia obrazu z wyższego poziomu nie wspomnę. Z tej perspektywy robiłam zdjęcie Ledy Rubensa. Często też obrazy znajdują się zabezpieczone szkłem, co sprawia, iż zdjęcia odbijają i światło i ludzi czy przedmioty znajdujące się naprzeciwko. Kiedy jednak przypomnę sobie eko - terrorystów wylewających farbę na dzieło sztuki cieszę się, iż są chronione. A że zdjęcie nie wyjdzie - trudno.
Uff, udało się napisać słów parę jeszcze przed wylotem do kolejnego celu podróży (tym razem będzie to podróż mieszana, połączenie zwiedzania z odwiedzinami u rodziny w Dolinie Aosty).
Kolejne ciekawe doświadczenie. Dawno nie byłam w tak prestiżowych galeriach. Nie wiem czy teraz dałabym rady ogarnąć tak wielkie zbiory i tak wielkich mistrzów. Podoba mi się Twoje wybiórcze zwiedzanie, to znaczy skupianie się na kilku dziełach a nie na całości. Gdyby nie odległość można by było muzea zwiedzać etapami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Zawsze starałam się skupiać na wybranych dziełach. Przed wizytą sprawdzam, jak jest taka możliwość jakie skarby kryje galeria, a potem ich szukam. Oczywiście jak trafię na coś co mnie zaciekawi to też się zatrzymuję. Nigdy nie miałam ambicji obejrzeć wszystkiego, choć oczywiście zawsze żal, ale też wiem, że moja percepcja jest ograniczona. A z wiekiem mam mniej sił i jak napisałam po dwóch godzinach zdarza się, iż mówię, że ani jednego więcej obrazu, bo nie dam rady. Ale nadal sprawia mi to przyjemność, więc jeszcze próbuję. W Polsce często wracam - czyli etapami oglądam. W Muzeum Narodowym w Warszawie byłam kilkanaście razy, a są takie miejsca do których jeszcze nie dotarłam.
UsuńCzy to Ty z tymi długimi włosami na zdjęciu, na które jak piszesz załapałaś się?
OdpowiedzUsuńOwszem to ja z czerwoną torebką i blond włosami. Zresztą widziałaś mnie, więc chyba się nie zmieniłam aż tak bardzo (może jak się widziałyśmy miałam krótsze włosy i parę kg więcej) :)
OdpowiedzUsuńJak się widziałyśmy miałaś krótsze włosy i chyba jakoś upięte. Tak czy siak miło Cię widzieć :)
UsuńNie lubię zamieszczać swoich zdjęć w internecie, ale czasami robię wyjątek. Choć tu i tak niewiele widać :)
UsuńDopiero po wizycie w Luwrze zrozumiałem, że nie da się zapamiętać i obejrzeć wszystkiego. Spędziliśmy tam ze 4 lub 5 godzin i wszystko było piękne, interesujące, warte zobaczenia i do tego nasza dzika zachłanność by zobaczyć to wszystko. Do Galerii Starych Mistrzów już poszliśmy nastawieni na pewne obrazy, ale jeszcze chcieliśmy zobaczyć zbyt dużo, w dodatku nie można było robić zdjęć i potem wrócić do wybranych i sobie spokojnie obejrzeć w domu. Dobrze, że była możliwość zakupu albumu. teraz już wiem, że warto wcześniej wybrać sobie powiedzmy 10 obrazów i na nich się skupić tak właśnie zrobiliśmy w Prado i chyba najwięcej zapamiętaliśmy. Miło było spojrzeć na Twój wybór obrazów w Galerii Starych Mistrzów z jak zawsze ciekawym opisem. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego wyjazdu :)
OdpowiedzUsuńJa także pamiętam pierwsze pobyty w galeriach, gdzie zachłannie próbowałam jak najwięcej zobaczyć i zapamiętać. Uczymy się z wiekiem, że mniej znaczy więcej.
OdpowiedzUsuńA i to popełniamy błędy. Pamiętam ostatni pobyt w Rzymie i Florencji i bodajże 11 galerii sztuki w 10 dni. To było szaleństwo, z ostatniej galerii chyba wyszłam szybciej niż weszłam, byłam tak zmęczona, tak przeładowana sztuką, że zamiast przyjemności zaczęło mnie to męczyć.
Też nie lubię, kiedy nie można robić zdjęć, ratuję się albo przewodnikiem, albo pocztówkami ze sklepiku. Dziękuję i też pozdrawiam
Małgosiu, bardzo się cieszę że jeszcze znalazłaś czas przed wyjazdem i napisałaś tego posta. Czytałam go wcześniej, ale chciałam to zrobić jeszcze raz zanim coś napiszę. Jakoś tak się składa że nasz gust do malarstwa w wielu punktach jest zbieżny, więc czytając zazwyczaj myślę, że gdybym była na Twoim miejscu to pewnie spłodziłabym coś bardzo podobnego. Obiecałam sobie że jeśli będę czuła się na tyle dobrze, żeby ruszyć w dalsze strony, Drezno będzie pierwsze na liście. Wybierałam się tam już w latach siedemdziesiątych ale tego roku na południu Niemiec były straszne powodzie, więc stanęło na Poczdamie i Berlinie. Później miałam co innego na głowie i jakoś mi wywietrzało, ale wpisy Lucji przypomniały mi wszystkie powody dla których chciałam tam jechać a Ty jeszcze bardziej zaostrzyłaś mój apetyt. Dlatego nie odnoszę się do tego co piszesz o obrazach, jeśli mi się uda je zobaczyć na żywo nie będę się powtarzać. Życzę Ci wspaniałej wycieczki i niezapomnianych wrażeń !
OdpowiedzUsuń