Kiedy przede mną wciąż nie opisane wrażenia z podróży na zachód a do drzwi już puka podróż na południe, ja idąc do cukierni zanurzam się we wspomnienia. Jest godzina ósma rano, na ulicach nie ma zbyt wielu ludzi, ci którzy zmierzali do pracy już tam dotarli, ci, którzy pracować już nie muszą jeszcze nie wyszli z domów. Nie spotykam też zbyt wielu osób, które gdzieś przeczytały, że moje miasto wygrało w jednym z rankingów na najładniejsze miasto w Polsce. Mogę zatem sprawić sobie przyjemność spaceru kolejną (po Świętego Ducha i Mariackiej) z moich ulubionych Gdańskich ulic. Królewską ulicą Długą dochodzę do Długiego Targu. Przyjezdni dziwią się tej nazwie, bowiem Długa jest jedną z krótszych gdańskich ulic. Ale za to najważniejszą, to gdańskie Sukiennice, warszawski plac zamkowy, wrocławski Rynek Główny. Nie, nie będę pisała o historii, o znanych ludziach, którzy nią spacerowali, maszerowali, czy wjeżdżali w orszaku konnym. Nie będę wspominać architektów, którym zawdzięczamy taki a nie inny jej kształt. Kolorowe kamieniczki, Dwór Uphagena, Ratusz Główny, Bramy Złota i Zielona i można by wymienić parę jeszcze ważnych punktów na trasie drogi królewskiej. Dziś jednak nie o historii, miasta, ale o moich wspomnieniach. Najmilsze sercu miejsce leży na styku ulic Długiej i Długiego Targu. To fontanna Neptuna pod Dworem Artusa. Najdawniejsze wspomnienie zapisane dzięki starej fotografii, jedno z moich pierwszych zdjęć. Ponad sześćdziesiąt lat temu robienie zdjęć nie było tak powszechne, jak dziś, trzeba było specjalnej okazji, (ślub, urodziny, święta, rodzinne spotkanie), aby strzelić fotkę.
To jedno z moich pierwszych zdjęć zrobiono podczas rodzinnego spaceru. Mama w letniej sukience, ja siedząca w wózku, ojciec ubrany, jak do kościoła, a w tle Fontanna Neptuna. Pierwsze, najdawniejsze wspomnienie mojego miasta. Niestety zrobienie zdjęcia ze zdjęcia okazało się niewykonalne. Po ponad sześćdziesięciu latach wyblakło i widać jedynie cień dawnego obrazu. Jest jak moje wspomnienia mgliste i wyrywkowe.
![]() |
W tle Ratusz |
![]() |
W tle Dwór Artusa |
Kiedy zaczęłam naukę w Liceum często spotykałam się pod Neptunem z koleżankami, skąd szłyśmy do kina Leningrad po 1993 r. zwanego kinem Neptun (dziś znajduje się tu hotel Hampton by Hilton) albo po prostu powłóczyć się po mieście. Pod Neptunem umawiałam się na randki, w kawiarni vis a vis ktoś mi się oświadczył, potem spotkałam się tam (pod fontanną) z bratem koleżanki ze Stanów, który przywiózł mi płytę z nagranym musicalem Notre Dame de Paris. Jak ja marzyłam o tej płycie u nas nie do dostania. Później okazało się, że płytę z jakichś niezrozumiałych dla mnie przyczyn mogłam obejrzeć tylko trzy razy, bowiem tak ustawiony był odtwarzacz, że ustawiwszy strefę czasową pozwalał na ograniczoną ilość odtworzeń (gdybym je zmieniła nie mogłabym odtwarzać innych płyt. Nie pytajcie mnie o szczegóły techniczne, bo ich nie zrozumiałam. Niedługo potem kolega z pracy był tak miły, że nagrał mi musical z internetu i mogłam sobie go odsłuchiwać w nieskończoność. No ale odchodzę od tematu).
![]() |
W tle Dwór Artusa |
Neptun - tutaj odbywały się manifestacje antyrządowe a ja mimo mrozu dzielnie stałam ramię w ramię z innymi, najpierw w niewielkim gronie ludzi starszych, po czasie coraz większe i wielopokoleniowe. Tutaj ryczałam wraz z setkami gdańszczan dzień po zamordowaniu prezydenta Adamowicza przy dźwiękach The sound of silence.
![]() |
Jabłka w cieście z W-tki zawsze cieszą się największym powodzeniem |
Idąc w kierunku Fontanny z rodzinnego domu zawsze musiałam przejść obok cukierni W-tka na ulicy Słodowników. Jest to chyba jedna z najstarszych w Gdańsku cukierni, istnieje już 67 lat. Drożdżówka z W-zetki była pierwszym prezentem, jaki sprawiła siedmioletnia Gosia swojej mamie na dzień Matki (wraz z gazetką Przekrój i bukietem żółtych żonkili - nie pamiętam, gdzie je kupiłam, najbliższa kwiaciarnia znajdowała się na ulicy Długiej, więc może tam). Aby dojść do cukierni trzeba było przejść przez ruchliwą ulicę (Aleję Leningradzką dziś Podwale Przedmiejskie), mama nie pozwalała mi samodzielnie przechodzić przez ulicę, a jednak tamtego dnia nie dostałam bury za tę niesubordynację. Mama była zbyt wzruszona pierwszym prezentem od swej pierworodnej małej córeczki. W W-tce kupowało się ciasta na wszystkie rodzinne uroczystości oczywiście wówczas, kiedy nie upiekła ich mama. W tamtych czasach kobiety co sobotę piekły ciasto. Tak mi się to wszystko przypomniało, kiedy szłam wczoraj kupić jabłka w cieście na spotkanie z przyjaciółkami z pracy. Jabłka w cieście mają tam najlepsze w trójmieście, a ja jestem szczęściarą mając wokół siebie tak wiele życzliwych osób.
Jakie piękne wspomnienie, to zadziwiające jak nasza pamięć pieczołowicie przechowuje wrażenia i obrazy i jak to w pewnym sensie determinuje nasze życie poprzez postrzeganie rzeczywistości w jego zaraniu. Wzruszyłam się na myśl o małej Gosi z żółtymi żonkilami i ciastkiem dla mamy... Ja też mam mnóstwo takich wspomnień z dzieciństwa a co ciekawe, jedno z nich także dotyczy fontanny jaka znajduje się w Ostródzie, zwanej fontanną Trzech Cesarzy o której pisałam w jednym z postów. Gdańskiego Neptuna też pamiętam od zawsze, ponieważ zdjęcie tej fontanny było kiedyś na pudełkach czekoladek, wtedy pełno ich stało na półkach sklepowych a ze względu na cenę były one obiektem pożądania. Bardzo mi się podobała jego dynamiczna sylwetka a kiedy zobaczyłam go na żywo wydał mi się przepiękny, podobnie jak ratusz i pozostałe budowle dookoła. Było to bardzo dawno, ale ta część Starówki już przeszła restaurację, chociaż nad Motławą w okolicy Żurawia i na wyspach nadal straszyły spalone kamienice i magazyny, podobnie jak w moim wspomnieniu o ostródzkiej fontannie, która też stała w miejscu straszliwie okaleczonym przez wojnę. Jeżeli będę w Gdańsku z pewnością z pewnością zajrzę do W-tki i spróbuję jabłek w cieście a może jeszcze innych przysmaków, bo jestem patologicznym łasuchem. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJak wejdziesz na jabłko w cieście pamiętaj, aby zjeść je jeszcze prawie ciepłe. Na świeżo smakuje lepiej, niż np. na drugi dzień, ale skoro jesteś łasuchem nie nie ma obaw, że jabłko się ostanie.
UsuńCo do małej Gosi też się wzruszam, kiedy o tym pomyślę, Sama sobie to wymyśliłam, sama uzbierałam pieniążki, jaka ja byłam dobra córeczka :)
Z pamięcią to ciekawa rzecz, że każdy z nas zapamiętuje co innego. Moja koleżanka opowiadała, że jak jechała kiedyś pociągiem, to siedziała w którymś tam wagonie, a wraz z nią był tam jakiś człowiek i coś powiedział. Zdziwiło mnie, bo mimo, iż podróżuję często pociągami nie pamiętam ani jednej osoby, która siedziała ze mną w przedziale kiedykolwiek, jeśli nie był to ktoś z rodziny czy przyjaciół. Pamiętam jedną panią, i to nie tyle ją, ile to co powiedziała do moich siostrzeńców, kiedy próbowała ich przekonać, iż zawód lekarza jest bardziej odpowiedzialny niż piłkarza i że to niesprawiedliwe, że ktoś za kopanie piłki otrzymuje takie pieniądze, a lekarz za ratowanie życia o ile mniejsze. Zapamiętałam bo uderzyło mnie to, iż ta pani choć miała rację to zachowywała się niewłaściwie biorąc sobie za rozmówców małych chłopców, którzy nie byli partnerami do takich dyskusji. Tak, każdy zapamiętuje co innego.
Ktoś kiedyś powiedział: Wspomnienia są lepsze niż diamenty i nikt nie może Ci ich ukraść. Jak dobrze, że są blogi i można na nich zapisywać swoje wspomnienia. Teraz możemy je też zatrzymywać na zdjęciach. Dla mnie zdjęcia mają ogromną wartość sentymentalną. Ktoś może powiedzieć, że to tylko zdjęcia, jednak mnie przywołują całą gamę uczuć i emocji. Małgosiu, cudowne są Twoje wspomnienia. Och, jak miło patrzeć na zdjęcia na których nie ma tłumów.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Zdjęcia mam wrażenie, że żyją dzięki blogom, bo ponieważ robimy ich dzisiaj setkami to potem rzadko do nich zaglądamy, nie mamy zwyczajnie na to czasu. Ilekroć szukam jakiegoś zdjęcia muszę przekopać się przez dziesiątki folderów i podfolderów, taki tam nieporządek. I obiecuję sobie kiedyś to uporządkować, i przychodzi kolejny wyjazd i ledwie zdążę zgrać zdjęcia i opróżnić pamięć telefonu. Może dlatego niektórzy w swych wpisach zamieszczają dziesiątki a nawet setki zdjęć, bo do nich łatwiej wrócić, są uporządkowane, w jednym miejscu w całej gamie różnorodności. Zdjęcia bez ludzi- tak naprawdę zdarza się to niezwykle rzadko, jacyś tam ludzie przechodzą tyle, że staramy się tak kadrować aby ich nie było. Zdjęcie ostatnie pamiętam wyczekiwałam aż ktoś przejdzie a za to wleciał mi gołąb w kadr, który wygląda jak dziwna plama, bądź jakiś foliowy śmieć.
OdpowiedzUsuńLubię takie osobiste historie, bo są prawdziwe i pełne emocji . Wywołują kolejne wzruszenia, tym razem u czytelnika. Jest parę pomników w Polsce rozpoznawalnych momentalnie, w tym twój Neptun. Ubolewam, że tak rzadko bywam w Gdańsku. Raz w życiu tylko poza sezonem, a w lecie takie tłumy w okolicy Półwyspu Helskiego, gdzie parę razy spędzałam wakacje, że nie chciało mi się jechać do Gdańska.
OdpowiedzUsuńTe jabłka w cieście, to jakby proustowska magdalenka, smak niepowrotnego czasu ♥️ w Krakowie i okolicach chodzi się na kremówki, Ja kocham bezy albo lody sułtańskie z Hortexu, za którymi wystawało się w kolejce w Warszawie.
Moje rodzinne miłe wspomnienia wczesnego dzieciństwa łączą się z Sandomierzem, gdzie jeździliśmy do dziadków i rodziny oraz cukrowym ciastkiem z dziurką.
Teraz jak przeczytałam twój komentarz uświadomiłam sobie, iż najwcześniejszym smakiem z cukierni jest .... jakże by inaczej w-z tka czyli ciastko którego nazwę nosi cukiernia. Jabłka w cieście sprzedaje się tam też od dawien dawna, ale głowy nie dam, czy były od początku. Natomiast w-ztka, czyli biszkoptowo-kakaowy dół, krem z bitej śmietany i góra też biszkoptowo czekoladowa z kleksem z bitej śmietany oraz drugie ulubione ciastko - nie pamiętam jak się nazywało, my mówiliśmy na nie ptasie mleczko, na dole warstwa żółtej pianki, u góry bita śmietana i żółta cieniutka galaretka na wierzchu. Najlepiej smakowało miejsce na połączeniu galaretki i bitej śmietany. A jeśli o łasuchowe wspomnienia chodzi to pamiętam torcik orzechowy w cukierni hotelu Heweliusz na który chodziłam po lekcjach w jedynce (ogólniak przy stoczni, vis a vis pomnika trzech krzyży). Nigdy potem nie spotkałam tak dobrego torcika orzechowego. Natomiast z hortexem wiążę zupę krem z pieczarek i robione przez nich malutkie bułeczki- jedliśmy raz będąc w Warszawie po powrocie z Cypru na Marszałkowskiej. Tak każdy ma takie swoje smaki. Mnie przypomina się jeszcze tiramisu, pierwsze, jakie jadłam w życiu i to nie we Włoszech, ale w Gdyni na Świętojańskiej. Wspomnienie tego pierwszego spotkania z nowym smakiem spowodowało być może idealizację ciastka, bo wydaje mi się, iż nigdy później nie jadłam tak dobrego tiramisu, a przecież bywam we Włoszech często i jadam je w różnych miejscach. Natomiast przyjaciółki twierdzą, że u mnie jadły najlepszy deser z serka mascarpone połączony z truskawkami. :) No to lecę przygotować sobie śniadanko, bo bo mi ślinka leci na wspomnienie tych dobroci.
OdpowiedzUsuńKrem sułtański to też fajny smak dzieciństwa. Chyba taki jak w filmie Dziewczyny do wzięcia 🤣 tiramisu było boskie kiedy się pojawiło na rynku.
UsuńNapisałam, jakbym była tylko raz w Gdańsku, bywałam częściej , ale poniżej roku 2000. A w ostatnich latach unikałam miasta ze względu na nadmiar turystów. Ale rzeczywiście tylko raz poza sezonem.
Krem sułtański pamiętam bardziej z moich wyobrażeń, jako deser de lux niż z jego smaku, choć musiałam go jeść, w końcu nie było aż tak dużej różnorodności smaków jak dziś, a do coctajl baru chadzało się właśnie na przeróżne kremy i galaretki. Dziś (jako cukrzyk) często szukam zwykłej galaretki z owocami i rzadko znajduję. Nie dziwię się, że do Gdańska nie przyjeźdzasz, aby uniknąć tłumów. Ja bym wyjechała w sezonie, aby ich uniknąć. A przecież sama jeżdże w takie turystyczne miejsca, jak Kraków, Florencja, Paryż ..... i wiele innych, ale teraz częściej traktuję je jako bazę wypadową
UsuńTo coś nowego na Twoim blogu, kawałek Ciebie, wspomnienia z dzieciństwa, miło się czyta, szkoda, że nie ma tu tych rozkosznych zdjęć kiedy byłaś mała i z rodzicami poznawałaś świat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Też bardzo żałuję, że te dwa które znalazłam nie nadają się do publikacji są tak mgliste, a dwa inne gdzieś mi umknęły, może uda się odnaleźć u rodziców. Bo w moich wspomnieniach owe zdjęcia nie były tak niewyraźne. Ale może to pamięć płata mi figla. Co do mnie- od czasu do czasu, raz na pół roku, a może na rok pojawiam się i ja na blogu bardziej osobiście bez emanowania zachwytami nad sztuką :) Trzeba tylko trafić.
OdpowiedzUsuńAż pozazdrościłam Ci Neptuna i okolic - masz tyle wspomnień z nim związanych, że materiału na pewno starczyłoby na książkę. Mieszkam w małym, nijakim mieście i niestety zbyt wiele się w nim zmieniło (niekoniecznie na lepsze), żeby tam nadal bywać. W mieście powiatowym jest zresztą podobnie. Piękny wpis, Guciamal.
OdpowiedzUsuńAniu, a ja zawsze sądziłam, że ty warszawianka jesteś, czasami pisałaś (choć rzadko) o spektaklach teatralnych i tak jakoś założyłam, że tam mieszkasz. Błędnie, przecież sama jeżdżę do Warszawy na spektakle, a przynajmniej staram się łączyć wizyty w stolicy z wizytami w teatrze. Nie znam twojego miasteczka, ale zapewne i tam jest coś ciekawego. Ja doceniam moje miasto i kocham je,, bo jest "moje" ale przyznaję, że czasami bywa bardzo męczące tłumami turystów, korkami na mieście, hałasem, zgiełkiem. Zawsze jest coś za coś- ty masz ciszę i spokój, które też bywają w nadmiarze może irytujące, a ja gwar zgiełk i mnóstwo ciekawych zdarzeń....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jesteś również szczęściarą bo mieszkasz w najpiękniejszym regionie w Polsce i w jednym z najpiękniejszych miast, jako gdynianka wiem co piszę 🙂. I to cudowne, że pomimo upływu lat nadal dostrzegasz uroki Gdańska i potrafisz się nimi cieszyć. Przyznam Ci się, że całkiem niedawno byłam w Gdańsku i nawet myślałam, żeby się do Ciebie odezwać. Niestety zabrakło mi czasu bo w domu byłam tylko na przedłużony weekend a nie chciałam podczas naszego spotkania zerkać niecierpliwie na zegarek. Obiecuję, że następnym razem na pewno się odezwę i oprowadzisz mnie po ulubionych zakątkach. Mam ochotę na te jabłka w cieście.
OdpowiedzUsuńJestem z Gdyni ale 6 lat uczyłam się w Sopocie i miałam znajomych również z Gdańska. Żeby było sprawiedliwie podczas weekendowych wyjść umawialiśmy się naprzemiennie w całym Trójmieście i w Gdańsku było to przeważnie pod Neptunem.
Ja mam podobne do Twoich wspomnienia z Gdyni przy słynnej fontannie na Skwerku Kościuszki, stoję z rodzicami przy fontannie trzymając się samodzielnie murku. W ogóle przy tej fontannie mam sporo zdjęć bo skwerek i bulwar były naszym najczęstszym terenem spacerowym.
Pozdrawiam Cię cieplutko w ten piękny, prawdziwie wiosenny dzień i na szczęście dla mnie wolny od pracy. Wracam właśnie do domu po spontanicznej włóczędze.
Nie będę zaprzeczać, że najpiękniejszy region, bo dla mnie rzeczywiście tak jest, choć uwielbiam Kraków, Lublin, Wrocław, Poznań, Kazimierz i parę innych miejsc. Ale jak wspomniałam wolałabym, aby najpiękniejszym nie było, tak mieszkańcy Wenecji mają dość turystów. Latem nie da się przejść Długą i Pobrzeżem, podczas Jarmarku należy unikać starówki, a na czas mistrzostw w piłce nożnej miałam ochotę wyjechać z miasta. Odzywaj się jak tylko będziesz i znajdziesz czas na choćby krótki spacer. Wiem, jak to jest, kiedy jedziemy gdzieś i mamy tak rozległe plany, zwłaszcza, że to twoje rodzinne strony, ale może się uda. Gdynia na skwerze Kościuszki przy fontannie mam zdjęcie z kuzynkami. Mieszkałam przez chwilę w Gdyni na Szczecińskiej i jeśli na spacer to najchętniej na Skwer lub na bulwary (choć wówczas jeszcze nie wyglądał tak reprezentacyjnie. Natomiast ubolewam nad Świętojańską która jakby zastygła w czasie PRL, albo tak mi się wydaje. Pozdrawiam włóczęgę
UsuńTwój wpis przeniósł mnie do mojego dzieciństwa. Moje wspomnienia nie są tak spektakularne, bo nie jedno z najpiękniejszych polskich miast a małe miasteczko i raczej bez słodyczy, a mimo to dla mnie najpiękniejsze. Wyjazdy i pobyt u Babci w Muszynie i babcine pierogi. Włóczenie się po okolicy, patrzenie na pociągi z wzgórza zamkowego i pokoik na poddaszu, gdzie słuchałem jak deszcz bębni po dachu. Do dzisiaj lubię wracać do Muszyny, choć nie ma Babci i nawet dom ktoś kupił i pięknie wyremontował tak, że trudno rozpoznać jak wyglądał przed laty. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńZ wiekiem nostalgia dopada nas coraz częściej i miło jest wrócić wspomnieniami w lata dzieciństwa i młodości, dziś wydają się nam takie piękne, smakowite bez skazy. Pokoik na poddaszu brzmi cudownie, jak u Ani z Zielonego Wzgórza, przypomina mi się pokój u cioci w Runowie Krajeńskim, gdzie pod szklanym blatem stolika leżała Trylogia, a ja ją zachłannie czytałam, albo lody casate z Wisienki w Poznaniu i pieczony przez babcię placek ze śliwkami z bitą śmietaną z tejże Wisienki (cukierenka na Dębcu). A Dom drugiej babci w Ustce też dziś zamieszkują obcy ludzie, wejścia doń broni domofon, kiedyś udało mi się wejść i nie poznałam klatki schodowej z wszystkimi barierkami, za czasów mojego dzieciństwa co drugi był wyłamany, a ja skracałam sobie drogę przeciskając się pomiędzy szczebelkami (dokąd tak mi się spieszyło nie wiem:)
OdpowiedzUsuń