Październik 2009 r., de facto nie było to moje pierwsze spotkanie z Rzymem, ale pierwsze, podczas którego udało mi się troszkę poznać to miasto. Majowa wycieczka - tzw. objazdówka po Italii pozostawiała spory niedosyt, który zaowocował spontaniczną decyzję już kilka dni po powrocie. Rzym jest cudowny i dopiero podróżując indywidualnie mogłam odkryć małą cząstkę tego piękna i uroku, jakiej nie można dostrzec biegnąc za parasolką przewodnika i spoglądając na zegarek. Jak można zobaczyć miasto przez osiem godzin biegu jego ulicami, jak można nasycić się widokiem fontanny di Trevi, czy Fontanny Czterech Rzek, kiedy ma się piętnaście minut na zakup lodów, zrobienie zdjęć i ogarnięcie wzrokiem całości, tak aż do zapatrzenia się, tak, aby widoki śniły się potem nocami.
Moje piękne rzymskie wakacje to wakacje bez pośpiechu, bez zegarka, bez ścisłych planów. Zamierzałam tam być, poznać to miejsce, jego klimat, jego czar, geniusz jego twórców. Zamierzenie ambitne i nie będę udawać, że mi się udało, ale na pewno zrobiłam pierwszy krok na tej drodze. A przecież, jak powiedział ktoś mądry każda nawet największa podróż zaczyna się od małego, pierwszego kroku. Zamierzałam poświęcić dwa dni na Watykan, a tymczasem był on celem moich codziennych spacerów i wędrówek. Podczas wizyty w Bazylice mogłam upajać się widokiem Piety, a po wyjściu z niej kopuły M. Anioła; dzieł tak odległych w czasie i tak różnych, a stanowiących kamienie milowe zarówno w dziedzinie rzeźby, jak i architektury. Wyrzeźbioną przez 24 letniego Michała Pietę uważałam wówczas za najpiękniejszą rzeźbę, jaką w życiu widziałam. Teraz po obejrzeniu większej ilości jego dzieł miałabym problem z wyborem najpiękniejszej. Nasyciwszy oczy widokiem dzieł tak wielu; Bramantego, Berniniego, Maderny, Michała Anioła, pochyliwszy głowę nad symbolicznym grobem Św. Piotra nie odmówiłam sobie wizyty w Grotach Watykańskich i chwili modlitwy u grobu "Naszego Papieża". Tak na co dzień nie jestem zbyt religijna (praktykująca), ale w takim miejscu coś drapie w gardle, szczypie w oczach i zgina kolana. Myślałam, że to „zasługa" barokowego przepychu świątyni, ale przecież miejsce spoczynku Ojca Świętego jest wyjątkowo skromne.
Rozumiem zniechęcenie ludzi do odwiedzania dużej ilości kościołów, bo jest ich tyle (w Rzymie ponad 365), że już w kolejnym wszystko się zlewa i nie pamięta się który jest który. Ja znalazłam sobie na to swój sposób; starałam się zapamiętać przynajmniej jedną; kaplicę, posąg, rzeźbę z tych kościołów i bazylik, które odwiedzałam. I tak kościół Piotra w Okowach - Kaplica Juliusza II z Mojżeszem Michała Anioła oraz "łańcuchy", którymi miał być skuty Św. Piotr, kościół Santa Maria Maggiore - kasetonowy sufit ze złota przywiezionego podobno z Ameryki przez Krzysztofa Kolumba oraz Kaplica "Sykstyńska" i nagrobek (płyta nagrobna- Berniniego), kościół Santa Maria del Popolo - rzeźba Berniniego Habapuk i prorok (podobnie jak kaplica sykstyńska również w renowacji - widoczne były jedynie piramidy w Kapliczce Chiaggich) oraz obrazy Carravaggia (Nawrócenie Św. Pawła i Ukrzyżowanie Św. Piotra), bazylika św. Pawła za Murami - ze względu na jego wielkość (ogrom) i medaliony papieży a także zielony dziedziniec, kościół Santa Maria sopra Minerwa ze względu na rzeźbę Chrystusa autorstwa Michała Anioła, kościół Santa Maria della Victoria ze względu na Ekstazę Św. Teresy Berniniego, kościół Il Gesu- jako pierwszy barokowy kościół, będący przykładem dla innych, kościół Św. Andrzeja na Kwirtynale, jako zaprojektowany przez Berniniego z ołtarzem przypominającym mi trochę ten w bazylice Św. Piotra.
Kościoły są w Rzymie niczym Muzea, do których wstęp jest bezpłatny. Chociaż braciszkowie radzą sobie nieźle poprzez wprowadzenie opłaty za zapalenie światła w kapliczkach. Kapliczki są dość ciemne, a rzeźby mało widoczne dlatego przed każdą kapliczką znajduje się włącznik światła, który za 2 minuty światłości kasuje od 50 centów do 1 euro. Kościoły opisane przez Dana Browna powinny chyba płacić autorowi jakąś prowizję, bo są bardziej oblegane niż inne, a co za tym idzie i więcej grosza wpada do skarbonek ("iluminacji") i do koszyczków ofiarnych.
Zawędrowałam na Zamek Św. Anioła na którego szczycie stoi posąg Archanioła Michała, który miał uratować miasto od zarazy. Rozciąga się stamtąd piękny widok na Bazylikę Watykańską i passeggio. Byłam też w Muzeum Kapitolińskim: gdzie znajduje się oryginał brązowego posągu Marka Aureliusza, którego kopia stoi na placu Kapitolińskim. Jest tam też fragment ogromnego posągu: głowa, stopa, ręka cesarza Konstantyna, który stał w świątyni Konstantyna (zwanej też świątynią Maksencjusza), a także pomnik Wilczycy Kapitolińskiej, ponadto rzeźby Berniniego; posąg Papieża Urbana oraz głowa Medei. W jednej z sal, gdzie stoją pomniki dwóch papieży podpisane zostały w 1957 r. Traktaty rzymskie ustanawiające Wspólnotę Europejską.
Starałam się, aby mój pobyt był - byciem w Rzymie, a nie zaliczaniem kolejnych punktów na jego mapie. Dlatego niektóre miejsca i uliczki były celem codziennych spacerów, co nie przeszkadzało oglądaniu też nowych miejsc. Nawet nie umiem wyrazić, ile radości dało mi snucie się po mieście czy np. wieczorna przejażdżka metrem do Piazza Barberini. Tam rzut okiem na fontannę Trytona i pałac Barberinich (dzieła Berniniego) oraz hotel o nazwie- nie może być inaczej- Bernini, przejście via Tritone pod Fontannę di Trevi, która oświetlona wieczorną iluminacją wygląda jak z bajki z tysiąca i jednej nocy. Odbijające się w białym marmurze postaci bogów, nimf i koników wodne refleksy, szum płynącej wody i gwar turystów - to codzienność tego miejsca. Niestety wieczorami turystów wcale nie ubywa. Ale kiedyś jeszcze trafię na ich mniejszą ilość i będę wtedy Panią tej fontanny.
Kilka przecznic dalej (mijając straganiki z kalendarzami, obrazkami, magnesami i innymi souvenirami, które zawsze przyciągają wzrok) dochodzę do Panteonu. Następne miejsce zaczarowane. Trzeba tu wejść koniecznie wieczorem, podejść do nagrobka, gdzie epitafium głosi „Tu spoczywa Rafael; za życia Wielka matka Natura obawiała się, że mu ulegnie, a wraz z jego śmiercią, że umrze”/ Potem przysiąść na ławeczce i pobyć, pomyśleć o tych tysiącach wiernych, które odwiedziły tę świątynię, wiernych, którzy modlili się kiedyś do wielu bogów. Przed Panteonem znajduje się kolejny obelisk egipski (swoją drogą takiej ilości egipskich obelisków jak w Rzymie nie widziałam nigdzie indziej, łącznie z Egiptem). Będąc tutaj nie mogę odmówić sobie spaceru na Piazza Navona- to tylko jedna uliczka dalej. A tam trzeba usiąść pod fontanną Czterech rzek i poobserwować wieczorne życie toczące się w kawiarniach, barach, restauracjach i na placu, na rozstawione do późnej nocy sztalugi i obrazy, na "włoską bohemę". Potem tylko parę sekund zastanowienia- wracać do metra, czy iść do Watykanu. Ale jak można będąc już na Piazza Navona nie zajść do Watykanu, to przecież tylko dwie krótkie uliczki do Tybru. Przechodzę przez Ponte (most) Umberto, nie przez Ponte Sant Angelo, bo lewa strona Tybru jest nie oświetlona i trochę strach tak „po nocy" się włóczyć. Teraz już trzeba tylko minąć Pałac Sprawiedliwości, Zamek Anioła i ulicą Pojednania dochodzę na Plac Św. Piotra. Ludzi niewiele, bo Plac nie jest oświetlony tak pięknie, jak na filmie. Może to Watykańskie „oszczędności". I już chcę go (plac) objąć w posiadanie, kiedy spoglądam w drugie okienko po prawej stronie; palące się światło oznacza, że Papież jeszcze nie śpi. Pokręcę się trochę po Placu i wracam do metra wzdłuż murów Watykańskiego Państwa. To był tylko jeden z wielu spacerów.
Ale największe przeżycia, choć wszystkie były cudowne i niezapomniane to zakończenie lektury pod kolumnadą i pobyt w Muzeach Watykańskich. Pierwsze miało miejsce w słoneczne popołudnie. Przez dwie godziny siedziałam na ciepłych schodkach i upajałam się na przemian lekturą i widokami. Chyba nie można sobie wymarzyć lepszej, bardziej odpowiedniej scenerii do lektury „Aniołów i demonów". Po skończeniu książki jeszcze raz przespacerowałam się po placu i weszłam do Grot i do Bazyliki. Ludzi było wyjątkowo, jak na to miejsce niewielu. Czułam się niemal, jak bohater mojej książki, który samotnie przemierza Świątynię.
Drugie przeżycie to Muzea Watykańskie. Ponieważ rezerwacji biletu dokonałam przez Internet udało mi się wejść do Muzeum jeszcze przed jego oficjalnym otwarciem. Wśliznęłam się do środka dołączając do pierwszej grupy zwiedzających, a następnie odłączając od tejże grupy miałam niektóre sale wyłącznie do swojej dyspozycji.
Po dokładniejszym obejrzeniu pokojów Juliusza II, które na jego zlecenie przyozdobił Rafael dotarłam do Kaplicy Sykstyńskiej, dla wielu jedynego celu wizyty w Muzeach. Udało mi się znaleźć miejsce na ławeczce i siedziałam tak przez pół godziny i aż się łezka w oku zakręciła. Nie wierzyłam, że mi się uda zobaczyć to miejsce. Miejsce, o którego dziele stworzenia czytałam dopiero co w „Udręce i ekstazie". Oczyma wyobraźni widziałam leżącego pod sufitem Michała Anioła, któremu wosk i farba kapią na twarz, który wykłóca się z papieżem Juliuszem II, który pomstuje, że nie jest malarzem i który marzy, aby skończyć tę przeklętą pracę (ale skończyć w taki sposób, aby wszystkim dech zaparło i aby każdy musiał przyznać, że jest to najpiękniejsze dzieło przedstawiające Stworzenie Świata) i zacząć rzeźbić. Siedziałam, patrzyłam, czytałam przewodnik, wstawałam, oglądałam, siadałam i dalej patrzyłam. Uczta nad ucztami. Kiedy przeczytałam swoją relację z oglądania Kaplicy pomyślałam sobie-Gośka skończ wreszcie z tą egzaltacją - to robi się nudne i jest niemądre. Kiedy jednak czytałam książkę Michał Anioł Nieszczęśliwy Rzymianin autorstwa pani Ewy Bieńkowskiej wykładowcy historii na Uniwersytecie kard. Wyszyńskiego w Warszawie i doszłam do opisu wizyty w Kaplicy, to oczom nie mogłam uwierzyć.
Ten sam zachwyt, to samo siadanie na ławkach w różnych miejscach, oglądanie z różnych punktów sklepienia Kaplicy, to samo wstawanie, chodzenie, wracanie i oglądanie i taka sama euforia i oczarowanie. W innej książce, nie pamiętam, czyjego autorstwa, ktoś napisał, że oglądanie Sykstyny to katorga dla wzroku. Trzeba przechylić głowę do tyłu, kark cierpnie, oczy bolą a i tak nie jest się w stanie objąć wzrokiem wszystkiego, natłok zdarzeń, opowieści, postaci.
Ale co to znaczy ścierpnięcie karku przez parę minut, nie ogarnięcie całości, niezrozumienie. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć sami siebie, drugiego człowieka, a co dopiero artystę-geniusza. Na temat Sykstyny powstało tysiące stron tekstu wielu uczonych, historyków sztuki, biografów, krytyków i każdy ją rozumie po swojemu. I myślę, że nie o to chodzi, aby objąć wzrokiem całość i zapamiętać, na to trzeba by wielu dni wizyt. Chodzi raczej o atmosferę, o klimat tego miejsca, o którym każdy z nas ma przecież jakieś swoje wyobrażenie. Ja czułam tam obecność mistrza, jego udrękę i pasję tworzenia, siłę napędową, jaka daje impuls do tworzenia rzeczy pięknych. I moim zdaniem Michał Anioł dopiął swego i stworzył najpiękniejszą ziemską wizję stworzenia świata.
Zdjęcia- 1. Widok na Plac Św.Piotra i Bazylikę, 2. Grupa Laokona w Muzach Sykstyńskich, 3. Wewnątrz Kościoła Św. Pawła za murami 4. Posąg Marka Aureliusza w Muzeum Kapitolińskim 5. Widok na Passeto z Zamku Anioła 6. Archanioł Gabriel na Zamku Anioła 7-8 Kaplica Sykstyńska (oczywiście nie moje tylko z wikipedii- w Kaplicy nie można robić zdjęć-a ja przestrzegam zakazów)